Zielony może więcej
Microsoft nie zatrzymuje się i znów miesza na rynku, przyjmując kolejnych producentów gier pod swoje skrzydła. Czas przejęć małych studiów jednak się skończył. Teraz połykane są molochy, które stawiają konkurencję w coraz trudniejszym położeniu.
Wieści z growego podwórka zdominowała w tym tygodniu informacja o kolejnym dużym przejęciu dokonywanym przez Microsoft. Tym razem firma stojąca za marką Xbox połakomiła się na Activision Blizzard – hybrydę borykającą się z problemami wizerunkowymi, ale też niezwykle mocną na rynku, o czym najlepiej świadczy rekordowa w branży kwota, jaką gigant z Redmond będzie zmuszony wyłożyć na tę transakcję. Nie ma tu oczywiście mowy o żadnej fanaberii, ale o przemyślanej strategii, która konsekwentnie realizowana jest od dobrych kilku lat. Jej celem jest zjednoczenie graczy pod zielonym sztandarem i zmarginalizowanie głównego konkurenta, który jeszcze niedawno – nie tylko w mojej ocenie – zdecydowanie prowadził w konsolowym wyścigu zbrojeń.
Czy nam się to podoba, czy nie, Sony kłopoty ma, i to spore. Najlepszym symbolem nieciekawej sytuacji, w jakiej znalazła się japońska firma, okazał się dla mnie czwartkowy tweet Phila Spencera dotyczący dalszej przyszłości marki Call of Duty na konsolach PlayStation. Szef Xboksa poinformował w nim, że jest już po słowie ze swoim rywalem i wyraża chęć podtrzymania obecności znanej serii strzelanin na „niebieskiej” platformie. Choć ten komunikat okazał się w gruncie rzeczy bardzo miły, bo Spencer w swoim stylu wyraził się ciepło o konkurencie, to był też siarczystym policzkiem wymierzonym Sony. Microsoft wzorowo odegrał tutaj rolę dobrego wujka, będąc jednocześnie panem życia i śmierci swojego rywala. Call of Duty to marka od lat bardziej kojarzona właśnie z PlayStation, a teraz to od jej przyszłego właściciela zależeć będzie, ile ta przygoda jeszcze potrwa. Jeśli uważacie, że strzelaniny te nie mają żadnego znaczenia, to zwróćcie uwagę, że do takich rozmów w ogóle doszło. Tak, wszyscy wiemy, że na naszym podwórku CoD od dawna nie budzi już tak wielkiego zainteresowania jak kiedyś, ale na Zachodzie, a przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, to jednak inna bajka.
Oczywiście ewentualny „ban” na Call of Duty nie zdecyduje o śmierci PlayStation, ale mocno skomplikuje jej żywot, bo wbrew obiegowej opinii, na konsolach nie gra się wyłącznie w tytuły ekskluzywne. „Multiplatformy” są równie istotne w tym równaniu i ewentualne odcięcie od wielu znanych marek może skutecznie zachęcić fana do sięgnięcia po inną konsolę lub samą usługę Game Pass, np. na pececie. Dziś jeszcze nie widzimy skutków podejmowanych przez Microsoft decyzji, tak naprawdę w pełni zrozumiemy je dopiero za dwa, trzy lata. Posiadacze konsol Sony niekoniecznie muszą teraz zapłakać po Starfieldzie, ale jestem przekonany, że brak następcy Skyrima okaże się dla fanów PlayStation 5 problemem. Podobnie będzie wyglądać sytuacja w przypadku wielu innych tytułów, które Microsoft już ma i mieć będzie, bo na Activision Blizzard przejęcia zapewne się nie skończą. Po Bethesdzie wydawało nam się, że nie można uderzyć mocniej, a tu proszę. Przy takich zasobach finansowych, jakimi dysponuje gigant z Redmond, nawet rzeczy na pozór niemożliwe stają się jak najbardziej realne. Wypadałoby wręcz zadać pytanie: kto będzie następny?
Same przejęcia Microsoftu oceniane są w sieci różnie, nie zawsze pozytywnie. Sporo ludzi ma obawy, że połykanie kolejnych dużych firm ustawi giganta z Redmond w pozycji monopolisty, który w pojedynkę zacznie decydować o dalszym kształcie i rozwoju rynku. Niepokój wydaje się być uzasadniony, bo Microsoft próbował forsować w przeszłości pomysły, które – delikatnie mówiąc – nie były przyjmowane przez społeczność entuzjastycznie. Uważam jednak, że taka powtórka z rozrywki już nam nie grozi. „Zieloni” ewidentnie zmienili strategię i teraz kreują się na firmę przyjazną graczom. Pomaga im w tym ewidentnie sam Game Pass, prawdopodobnie jedno z najlepszych przedsięwzięć w branży od lat, które z miesiąca na miesiąc zdobywa coraz więcej zwolenników. Jeśli katalog dostępnych gier będzie poszerzany w takim tempie i to o te naprawdę mocne medialnie tytuły, to łatwiej będzie nam przeboleć (zapewne nieunikniony) wzrost ceny. Problem znów będzie mieć wyłącznie firma Sony, która nadal nie zaprezentowała żadnej konkretnej odpowiedzi na tę usługę. Można oczywiście walczyć o klienta świetnymi grami sprzedawanymi w tradycyjny sposób i Japończycy robić to potrafią, ale pociąg ewidentnie zmierza w zupełnie innym kierunku. W końcu większość z nas i tak do niego wsiądzie, bo abonamenty to przyszłość, czy nam się to podoba, czy nie. Sam Microsoft mocno stara się z kolei, żebyśmy o tym przekonali się prędzej niż później...
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.