Gry nie były kiedyś dzielone na części. Czy gry były kiedyś lepsze?
Spis treści
Gry nie były kiedyś dzielone na części
Dwa słowa i trzy literki, które wywołują ciarki u każdego gracza: downloadable content, w skrócie DLC. Choć od czasu do czasu zdarzają się rozszerzenia pomysłowe, imponujące rozmiarami i nierobiące wrażenia bezczelnego skoku na kasę (chlubnym przykładem może być nasz rodzimy Wiedźmin), przeważnie takie dodatki oferują absolutne minimum zawartości. Pamiętacie żenującą sytuację ze słynną złotą zbroją dla konia w The Elder Scrolls IV: Oblivion? Oczywiście można się wykłócać, że wystarczy nie kupować DLC i przestać narzekać – trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że deweloperzy często dla dodatkowych zysków proponują elementy, które absolutnie nie wzbogacają obcowania z grą. Znacznie gorsze są przypadki, kiedy płatne rozszerzenia zawierają kluczowe fragmenty przedstawionej w danym tytule historii. Tak właśnie stało się w Asura’s Wrath, gdzie finałową walkę stoczyli wyłącznie ci gracze, którzy zakupili odpowiednie DLC.
Podobnych „atrakcji” ze świecą szukać wśród gier sprzed kilkunastu laty. Trudno jednak chwalić za to deweloperów czy wydawców – po prostu bez powszechnego dostępu do internetu DLC było zwyczajnie nieopłacalne. W zamian dostawaliśmy więc solidne pudełkowe dodatki w rozsądnych cenach, oferujące kilka godzin nadprogramowej zabawy – i choć wielu deweloperów próbuje czynić podobnie także dzisiaj, zawartość do pobrania, z powodu zbyt wielu bezczelnych skoków na portfele graczy, będzie jeszcze przez długi czas cieszyć się bardzo złą sławą.