Gry były kiedyś bardziej dopracowane technicznie. Czy gry były kiedyś lepsze?
Spis treści
Gry były kiedyś bardziej dopracowane technicznie
Trudno się nie zgodzić, że gry kilkanaście lat temu ukazywały się w zdecydowanie lepszym stanie. To głównie zasługa braku powszechnego dostępu do internetu. Dziś wielu deweloperów idzie po prostu na łatwiznę: nawet jeśli ich dzieło pełne jest poważnych niedociągnięć technologicznych, zawsze prościej dotrzymać wyznaczonej daty premiery, wypuścić tytuł na rynek i zmusić graczy do ściągania plików, często o ogromnych rozmiarach, które naprawiają najbardziej rażące błędy. Przypomnijmy, w jak tragicznym stanie zadebiutował Battlefield 4, Assassin’s Creed: Unity czy pecetowa wersja Batmana: Arkham Knight. Na platformach innych niż komputery to po części także wina nieco mniej restrykcyjnego systemu przyznawania certyfikacji. Zanim każdy miał dostęp do sieci, gry konsolowe wychodziły w niemal idealnym stanie, bardziej pilnowali tego bowiem producenci: Sony, Microsoft oraz Nintendo. Wraz z nierozerwalnym połączeniem konsol z internetem dostęp do łatek stał się znacznie prostszy – stąd i tytuły, które w dniu premiery wyglądają jak wersje alfa.
Ale nie zapominajmy, że kilkanaście lat temu także zdarzały się przypadki, kiedy produkcje trafiały na rynek w stanie, powiedzmy, surowym. Wtedy sprawa stawała się znacznie poważniejsza: jeśli błędy uniemożliwiały zabawę, na patch trzeba było czekać zdecydowanie dłużej. Pierwsze UFO, wydane w 1994 roku, „wysypywało się” w kluczowej misji – ataku na bazę kosmitów – uniemożliwiając ukończenie kampanii. Z kolei The Elder Scrolls II: Daggerfall, które zadebiutowało dwa lata później, zyskało niechlubny przydomek „Buggerfall” – ze względu na liczbę błędów. Dość powiedzieć, że gdy Bethesda zakończyła wsparcie techniczne dla tego tytułu, patchowaniem zajęli się sami fani – bowiem nawet po szeregu oficjalnych łatek gra nie była w idealnym stanie.