Pogromca potworów to przyzwoita gra, ale blokery zachęcające do płacenia są widoczne
Od dwóch tygodni morduję potwory podróbką Geralta w mobilnym Wiedźminie. Gra mi się bardzo podoba, choć drażni mnie fakt, że wiedźmin jest niej gołodupcem, a w sklepie łatwiej jest płacić pieniędzmi prawdziwymi niż wirtualnymi.
W sieci pojawiły się pierwsze prognozy przychodów, jakie grupa CD Projekt osiągnęła w pierwszym tygodniu działania gry Wiedźmin: Pogromca potworów, i można śmiało zakładać optymistyczny wariant, że polska spółka będzie liczyć w przyszłości zyski z tej produkcji w milionach złotych. Specjalnie mnie to nie dziwi, bo choć debiutanckie dzieło studia Spokko to pozycja wciągająca i dająca dużo frajdy, to jednak jest ona ewidentnie zaprojektowana pod system mikropłatności, który tutaj nawet nie tyle ułatwia życie, co zwyczajnie usuwa uciążliwe blokery na drodze do płynnego progresu.
Adam w swojej wstępnej recenzji Pogromcy potworów miał rację – wszystko można w nim zdobyć bez płacenia i jest to fakt niezaprzeczalny. Przy dużej dozie wytrwałości da się uzbierać w tej grze pieniądze na każdy sprzęt oferowany w wirtualnym sklepiku, choć zazwyczaj będzie to trwać od kilku do kilkunastu dni. Pomijając questy, które oferują dość mizerne i kończące się – prędzej niż później – nagrody, realna próba zarabiania kasy zaczyna się dopiero od dziesiątego poziomu doświadczenia, kiedy to dziennie jesteśmy w stanie wypracować klingą 200–220 złotych monet. Podstawowy miecz srebrny, którego na starcie nie otrzymujemy, kosztuje w Pogromcy 1800 sztuk złota, a jest to tylko kropla w morzu potrzeb, bo pasuje też powiększyć ekwipunek sakwami lub kupić dodatkowe stanowiska do craftingu, by mogły one nadążyć z przerabianiem na mikstury i oleje zbieranych surowców i składników.
Bez wspomnianych eliksirów i smarowideł nie mamy praktycznie szans stawić czoła mocniejszym potworom, a te bazowe – co tu dużo mówić – w końcu się nudzą. Pogromca potworów szybko zamienia się więc w okrutny grindownik, gdzie najważniejszą cechą jest cierpliwość. Można sobie oczywiście pomóc, zwołując znajomych i licząc, że będą nam oni przesyłać paczki, ale gotowych przedmiotów w tych prezentach jest stosunkowo niewiele. Częściej pozyskamy wspomniane już składniki i zioła, a te trzeba już samemu przetworzyć i koło się zamyka.
Mimo takiego podejścia do sprawy, w Pogromcę potworów gra mi się zaskakująco dobrze. Skrzywdziłbym deweloperów, mówiąc, że tytuł ten mi się nie podoba, bo w ciągu dwóch tygodni ubiłem już ponad 550 stworów i nie czuję oznak znużenia. Drażni mnie tak naprawdę tylko to, co opisałem powyżej, czyli brak alternatyw na zdobywanie gotówki, ale tutaj zmian nie oczekiwałbym w ogóle, bo interes z mikropłatnościami musi się kręcić. Przydałoby się też więcej zawartości i tu akurat wierzę, że owa będzie w przyszłości dodana i zachęci mnie do powrotu, kiedy nadejdzie czas nieubłaganego detoksu. Spokko mogłoby też poprawić katastrofalną pracę aplikacji na iPhone’ach. Posiadacze sprzętu firmy Apple mają nie lada problem, bo gra resetuje im się z różną częstotliwością. Czasem rzadziej, czasem częściej, ale gra po prostu się wysypuje i nie ma startu do wersji na Androida, działającej – przynajmniej u mnie – bezbłędnie.
Podsumowując, gratuluję przyzwoitego startu i liczę na więcej. Druga połowa roku dla grupy CD Projekt zapowiada się dużo lepiej niż ta pierwsza. Pogromca potworów zapewni stałe zyski, o ile ludzie od tej gry nie uciekną, start operacji o kryptonimie DLC do Cyberpunka 2077 to zapewne kwestia kilku tygodni, a w odwodzie czekają jeszcze poprawione wersje Wiedźmina 3 i wspomnianego Cyberpunka na next-geny. Tak trzymać.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.