autor: Amadeusz Cyganek
Od klona GTA do parodii sandboksów - przeszłość i przyszłość Saints Row
Saints Row to seria ze wszech miar oryginalna – przez kilka lat jej twórcy szukali własnej tożsamości i próbowali oderwać się od sagi Grand Theft Auto, a gdy się to już udało, formuła zwariowanej zabawy znów zaczęła się wyczerpywać.
Mówisz – gangsterski sandbox, myślisz – Grand Theft Auto. Hitowa seria autorstwa studia Rockstar Games pojawiła się na rynku blisko 20 lat temu i – sądząc po sukcesie ostatnich jej odsłon, a zwłaszcza GTA V – raczej nie zamierza zbyt szybko kończyć żywota: wręcz przeciwnie, coraz bardziej rozwija skrzydła. Już sam zamiar ataku na pozycję niekwestionowanego króla nie tylko gatunku sandboksów, ale i całej branży gier wideo, wydaje się operacją po prostu szaloną i skazaną na niepowodzenie. Na szczęście kilka ładnych lat temu wyzwanie Rockstarowi oraz GTA rzuciła grupka szaleńców ze studia Volition. Szaleńców, którzy z czasem przeobrazili serię Saints Row w totalnie odjechane szaleństwo.
By jednak dojść do tego, czemu tak się stało, musimy cofnąć się o niespełna dziesięć lat, a konkretnie do sierpnia 2006 roku. Wtedy to na półki sklepowe trafiła – jako exclusive na Xboksa 360 – gra Saints Row, zarówno przez twórców, jak i wydawcę, czyli prężnie działające wówczas THQ, zapowiadana jako próba rzucenia wyzwania przygodom Carla Johnsona w Grand Theft Auto: San Andreas. Nie da się ukryć, że nadzieje graczy związane z tym tytułem były niemałe – szykowała się bowiem tak naprawdę pierwsza poważna próba podpiłowania nogi od tronu władcy gangsterskich „piaskownic”, która zapowiadała się na ciekawą i odważną produkcję, osadzoną w lubianych przez graczy realiach. Nie dziwi więc, że wszyscy znudzeni widokiem kwadratowych kół i dość topornej animacji w GTA: SA ochoczo przebierali nogami na myśl o realnej konkurencji dla tej serii.
Jak się przekonaliśmy, nadzieje te wcale nie były płonne – pierwsza gra z cyklu Saints Row okazała się tytułem, który śmiało mógł rzucić rękawicę swemu największemu rywalowi, a przy tym także mentorowi. Mieliśmy bowiem do czynienia z pozycją, która w sposób absolutnie otwarty przeniosła na grunt miasta Stilwater szereg rozwiązań znanych z GTA, robiąc z nich naprawdę dobry użytek. Otrzymaliśmy niezwykle rozbudowaną produkcję z ciekawie zaprojektowanym wątkiem fabularnym na co najmniej kilkadziesiąt godzin zabawy, w której sympatycy cyklu Rockstara nawet nie musieli przechodzić samouczka – odnalezienie się w rozgrywce nie stanowiło większego problemu. Ogromna ilość narzędzi pozwalających wykreować własną postać, możliwość zajęcia fotelu kierowcy w praktycznie każdym poruszającym się po okolicy samochodzie czy sprawnie zaprojektowany interfejs – wszystko to już gdzieś widzieliśmy. Nie oznacza to jednak, że Saints Row było bezceremonialną kalką gier z serii GTA – owszem, studio Volition bazowało na patentach ze wspomnianej sagi, ale twórcom udało się odróżnić swoje dzieło na tyle, że szybko zyskało ono uznanie wśród graczy.
Gra przede wszystkim posiadała swój indywidualny klimat – zamiast poważnych rozgrywek gangsterskich mieliśmy tu doprawione szczyptą inteligentnego humoru porachunki rzezimieszków ze świetnie wykreowanymi postaciami. Nie zabrakło także znacznie lepiej prezentującej się oprawy wizualnej oraz znakomitego trybu multiplayer, chyba ostatecznie przesądzającego o sukcesie tej produkcji, który finalnie okazał się dość niespodziewany zarówno dla Volition, jak i THQ.
Nie dziwi więc fakt, że po ostatecznym fiasku konwersji tego tytułu na PlayStation 3 z miejsca przystąpiono do prac nad kontynuacją, która w ciągu kilku lat od premiery rozeszła się finalnie w ilości około 3 milionów egzemplarzy. Jasne – przy astronomicznej sprzedaży kolejnych odsłon serii Grand Theft Auto taki rezultat mógł nie robić wrażenia, ale wynik (zważywszy na fakt, że gra trafiła tylko na jedną platformę) okazał się co najmniej zadowalający.
Premiera drugiej części Saints Row nastąpiła w 2009 roku i wyraźnie było widać, że Volition wcale nie zrezygnowało z bezpośredniego konkurowania z serią Rockstara. Tym razem zespół stojący za sagą o przygodach gangu „Świętych” miał przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie – wśród graczy wciąż dominowały świeże, bardzo przyjemne wspomnienia z kapitalnego GTA IV. Wobec tego ogromnego rynkowego sukcesu oczekiwania w stosunku do Saints Row 2 mogły wyłącznie wzrosnąć i okazało się, że ekipa Volition pod względem mechaniki gameplayu oraz wielu różnorodnych rozwiązań w przedstawianej w grze historii znów odwaliła kawał solidnej roboty. Gracze chwalili rozbudowane i ciekawie poprowadzone misje, niezły system sterowania czy świetny soundtrack, ale twórcy zaczęli delikatnie dawać do zrozumienia, że konwencja poważnego gangsterskiego sandboksa w stylu GTA to nie jest coś, do czego dążą.