Co tam milion dolarów? Przebijamy!. Najgłupsze przykłady reklamowania gier
Spis treści
Co tam milion dolarów? Przebijamy!
Gracze lubią kolekcjonerki. Ale czasem kwota, której wydawca żąda za kawałek plastiku i parę cyfrowych dodatków przeczy zdrowemu rozsądkowi. 200 zł? 300? W wyjątkowych przypadkach prawdziwy fan zapłaci i pięć stówek. Ale co tam. Znaleźli się nawet chętni na kolekcjonerską edycję Dark Souls III za ponad 1800 złotych. Cóż jednak powiedzieć o kimś, kto byłby w stanie wydać dziesięć milionów dolarów, żeby poganiać trochę za zombiakami? A właśnie taką kwotę trzeba wyłożyć, aby zostać właścicielem gry Dying Light wraz z dodatkiem The Following. Pakiet o nazwie The Spotlight Edition jest dziesięć razy droższy od propozycji Deep Silver i z pozycji takiego laika w sprawach dużych kwot jak ja wydaje się przynajmniej dziesięć razy gorszy.
Poza niewątpliwą atrakcją zapoznania się ze świetną grą nabywca może zagrać w filmie Dying Light: The Movie (ale tylko rolę drugoplanową), pojeździć po świecie z ekipą filmową, odbyć trening parkourowy (wydawca nie przewidział chyba, że kupujący może być posunięty w latach lub zwyczajnie za ciężki na takie zabawy), przejść kurs jazdy autem terenowym po bezdrożach, zaliczyć profesjonalne lekcje aktorstwa, a nawet udzielić głosu postaci Kyle’a Craiga Smitha w specjalnej edycji gry. Wisienką na torcie są autografy obsady, sesja make-up stylizacji na zombie (to pewnie właśnie ta charakteryzacja do roli drugoplanowej, by nikt nas nie poznał i żebyśmy nie musieli wstydzić się filmowego niewypału) i dziesięć biletów VIP na premierę. Zaiste wielka jest wyobraźnia ludzi, którzy stwarzają klientom takie okazje. I o ile w tym przypadku producenci filmowego widowiska raczej nie muszą się obawiać, że ktoś skuszony wpisaniem sobie do CV roli aktorskiej faktycznie wyłoży rzeczoną kwotę i załatwi ich na amen, tak na wspomnianą wcześniej kolekcjonerkę Saints Row IV faktycznie jakiś nieprzeciętny fan mógłby się złakomić. Ale pisząc całkiem serio, czy takie zagrywki marketingowe mają w ogóle sens? Na krotką metę jak najbardziej. Oczy wszystkich na pięć minut zwrócone są na promowany tytuł. I tylko czekać, jak kolejne atrakcje ktoś z głową na karku wyceni na sto milionów bugsów. Co tam sto. Na miliard.