A imię jego Turok... albo Dovhakiin. Najgłupsze przykłady reklamowania gier
Spis treści
A imię jego Turok... albo Dovhakiin
Od czasu do czasu, poza pudełkiem z grą, gracze lubią posiadać potomka. Im wcześniej, tym lepiej – nie ma chyba nic przyjemniejszego niż łączenie pokoleń poprzez sesyjkę w jakimś co-opie, choćby w LEGO. Aby jednak nasza pociecha nie była tylko zwyczajnym Tomkiem czy Basią, wydawcy pośpieszyli w sukurs tatusiom i mamusiom, zachęcając do nazwania dziecka imieniem bohatera ich produkcji. Pierwsza na taką formę reklamy wpadła firma Acclaim, która rodzicom decydującym się nadać bobasowi imię Turok oferowała dziesięć tysięcy dolarów. Było to w roku 2002, kiedy w Polsce jeszcze mało kto wiedział, co to becikowe.
W ślady prekursora becikowego z komputera poszła Bethesda, która w dniu jedenastego listopada 2011 roku świętowała premierę swego nowego dzieła z serii The Elder Scrolls. W grze wcielaliśmy się w Dovhakiina, czyli Smocze Dziecię. Wcześniej ogłoszono, że każde urodzone tego dnia dziecko, któremu zostanie przez rodziców nadane właśnie takie imię, dostanie dożywotnią gwarancję otrzymywania za darmo wszystkich gier producenta. Chętni oczywiście się znaleźli, ale mogli poczuć niedosyt w związku z niezałapaniem się dziewięć lat wcześniej na Turoka. Acclaim był jednak zdecydowanie bardziej hojny.