Nie spodziewałem się, że akurat tym mnie wymęczy Layers of Fear
Layers of Fear to gra dla osób spragnionych niepokojących historii, ale również cierpliwych i niewymagających zbyt wiele od rozgrywki. Monotonia wkrada się tu bowiem z podobną skutecznością co trwoga, pojawiająca się podczas poznawania losów postaci.
Polskie studio Bloober Team zaserwowało grozę w ulepszonym wydaniu – kto grał we wcześniejsze odsłony Layers of Fear, ten dobrze wie, czego się spodziewać. A są to ciekawe historie z nutką niepokoju, które poznaje się w ramach siermiężnej rozgrywki. Innymi słowy, dostaliśmy trochę za mało, by wznosić okrzyki zachwytu, ale zarazem trochę za dużo, aby lamentować.
Przyznaję – zdarzyło mi się w pewnym momencie wzruszyć, zaś historia obłąkanego malarza (znana z pierwszej części cyklu) trafiła do mnie, zmuszając do zastanowienia i próby zrozumienia dylematu dotyczącego wyboru między miłością i rodziną a ego artysty i pragnieniem zaistnienia w wielkim świecie. Do tego niejednoznaczności, surrealizm i zamęt to składniki, które wielbię niemal w każdym dziele kultury. Tylko że w Layers of Fear gra się raczej średnio.
Jeszcze raz, inaczej, dla nowych graczy w sam raz
Recenzowany tytuł to remake składający się z dwóch części Layers of Fear oraz dwóch około godzinnych dodatków do pierwszej z nich. Mamy tu zatem historię malarza uzupełnioną oddzielnymi epizodami poświęconymi jego żonie i córce oraz opowieść aktora. Wszystkie z nich spaja – i to główna nowość – wątek pisarki przybywającej do latarni. Przejście całości może zająć nawet kilkanaście godzin, a jeśli będziecie chcieli odkryć każde z możliwych zakończeń, czas ten jeszcze się wydłuży.
Dla fanów serii jest to więc odgrzewany kotlet, ale podany w smaczniejszej wersji. Produkcja ta została przeniesiona na nowy silnik – Unreal Engine 5 – a cegiełka w postaci historii pisarki stanowi sensowne spoiwo poznanych już wydarzeń. Layers of Fear błyszczy graficznie, pozwalając na zagłębienie się w mroczny labirynt, najpierw będący ogromnym domiszczem, później zaś przeistaczający się w statek pasażerski. Zdecydowanie ładniejsza, bardziej realistyczna oprawa działa immersyjnie, choć podkreślmy, że gra nie należy do najstraszniejszych horrorów. Większe znaczenie ma tu niepokojący, dziwny klimat budowany za sprawą psychodelicznych, zmieniających się lokacji, rodem z gotyckiej opowieści. Zdarzają się co prawda jump scare’y, jednak te od dawna uznaje się za zbyt prymitywny chwyt na wywołanie strachu.
Dla nowych graczy jest to zatem dobra okazja, by wskoczyć do świata Layers of Fear. Weterani muszą sami odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mają ochotę na powtórkę w ulepszonej wersji. Przy czym ulepszona nie znaczy, że pozbawiona błędów – choć są one nieliczne, to jednak mogą się trafić. Mojej postaci zdarzyło się na przykład ze dwa razy utknąć, bo tekstury się nie doczytały.
Rozgrywka dla cierpliwych
Czy jednak na pewno nowe osoby powinny zagrać w Layers of Fear? I tu zaczynają się schody. Gra ma charakter korytarzowy; wchodzimy do kolejnych pomieszczeń oraz wybieramy między różnymi ścieżkami – choć wydaje się, że to wybór pozorny, bo tak czy inaczej zawsze musimy dojść do określonego celu. Poza tym trafiają się przeszkody o niskim poziomie trudności – drzwi mogą wymagać otwarcia znajdującym się gdzieś w pobliżu kluczem albo dostajemy prostą łamigłówkę do rozwiązania. Od czasu do czasu pojawia się zjawa, którą trzeba rozproszyć poprzez skupienie na niej przez odpowiednio długą chwilę światła.
Co więcej – eksplorujemy. Raz, że wymaga to pójścia naprzód, a dwa, że pozwala zyskać wiedzę o losach postaci i okolicznościach, w jakich się one znalazły. Czytanie notatek, listów, gazet czy napisów na ścianach, słuchanie wspomnień wiążących się z danym przedmiotem – wszystko to zarówno wprowadza trochę informacyjnego chaosu (bo jednak są to strzępki rozmaitych wydarzeń), jak i pozwala ułożyć historię w pewną całość.
Powiem bez ogródek – rozgrywka szybko staje się uciążliwym obowiązkiem. O ile fabuła, nawet rozwijana w powolnym tempie, jest ciekawa, o tyle wypełniacze składające się na gameplay głównie irytują. Konieczność łapania za klamkę, trafienia w przedmiot, który chcemy podnieść (a bywa z tym problem!) czy odszukania ciągu cyfr do przepisania rozwadnia scenariusz. Podobnie ma się sprawa z atakującym protagonistę duchem – to zbędny rekwizyt służący temu, by wprowadzić trochę realnego zagrożenia. Zadziała kilka razy, a potem już nudzi.
Gdy lokacja przybiera jeszcze dziwniejszą formę, pochłania nas festiwal koszmarnych widoków. Wtedy monotonia dokucza mniej. Prawda jest jednak taka, że im mniej klikania w Layers of Fear, tym lepiej. Pełne postawienie na symulator chodzenia mogłoby wyjść tej pozycji na zdrowie.
Obraz szaleństwa
Zazwyczaj nie jestem zwolennikiem przyjętego tu sposobu opowiadania – wolałbym bardziej uczestniczyć w historiach i wchodzić w interakcje z innymi postaciami. Niemniej forma pozbawiona tych elementów w Layers of Fear wypada przyjemnie, a odkrywanie kolejnych szczegółów, domyślanie się ich znaczeń, ogólna nieoczywistość i osamotnienie pozwalają obronić się decyzji scenarzystów. Przy czym mnie najbardziej ujął wątek malarza – finał osiągnął wysoki stopień emocjonalności, gdy z pokazanych tragedii zaczęły wyłaniać się ludzkie twarze, w których uczucia uwierzyłem. Uzupełnia to wszystko fantastyczne udźwiękowienie – muzyka potrafi rozdzierać duszę czy intensyfikować grozę.
W Layers of Fear znalazł się również element nieliniowości. Podczas gry możemy podejmować decyzje, nieraz dość intuicyjne, prowadzące do jednego z kilku różnych finałów. Miły smaczek, choć nie odczuwa się żadnego ciężaru wyboru i trudno mówić o jakichś dylematach. Na szczęście spragnieni poznania innych zakończeń mogą z poziomu menu łatwo przenieść się do wybranego rozdziału i sprawdzić inny rozwój zdarzeń.
Mam wątpliwości, czy przygotowane wątki są na tyle wciągające, by nawoływać do zagrania w Layers of Fear. Nie zrozumcie mnie źle – wzruszyłem się, zainteresowałem, podobał mi się klimat (surrealizm rządzi!), ale scenariusze nie są niczym genialnym, żeby koniecznie skazywać się na nużącą rozgrywkę. Wszystko więc zależy od Was – na ile jesteście cierpliwi, by pochodzić tu i tam, dokonać paru odkryć i w tej specyficznej, obłąkańczej, ale jednak monotonnej formie zabawy znaleźć sens dobrych historii. Zakup, nawet dla fanów grozy, wyłącznie fakultatywny.
Moja opinia o grze Layers of Fear
PLUSY:
- ciekawe i nieoczywiste historie;
- przejmująca, budująca klimat muzyka;
- surrealistyczne, upiorne lokacje powstałe na silniku Unreal Engine 5;
- element nieliniowości.
MINUSY:
- monotonna rozgrywka;
- czasem można napotkać problemy (np. trudności związane z podniesieniem przedmiotu).
OCENA: 6,5/10