autor: Michał Pajda
Takie gore to ja lubię. Moja opinia o Evil Dead: The Game
W gradaptacje dzieł popkultury gra się dziś o wiele przyjemniej niż jeszcze kilka lat temu. Evil Dead: The Game również wpisuje się w ten pozytywny trend – to po prostu bardzo dobra produkcja powstała na znanej licencji.
Ostrożność podpowiadała mi, by do Evil Dead: The Game podejść z rezerwą. W końcu to gra na licencji – a takie w przeszłości okazywały się powstałymi na kolanie potworkami, których twórcy liczyli na ogromne zyski (głównie dzięki fanowskim zaskórniakom), osiągnięte małym nakładem pracy. Na szczęście Evil Dead: The Game robione było z myślą, że gra musi być dobra, by dobrze się sprzedać – i widać to praktycznie na każdym kroku.
Jeśli nie należysz do osób, u których hektolitry krwi, odrąbywane kończyny oraz sugestywne finiszery wywołują skręt kiszek, będziesz bawić się wybornie. Elementy gore’u zrealizowano tu nad wyraz pieczołowicie, tym samym wiernie oddając klimat Martwego zła. Miłośnicy slasherów klasy B, a szczególnie fani produkcji z Bruce’em Campbellem w roli głównej, będą usatysfakcjonowani. Gameplay z kolei opiera się na koncepcji znanej z asymetrycznych multiplayerów, ale w zabawie pojawiły się też rozwiązania działające w innych grach – sprawiając tym samym, że Evil Dead: The Game jest jednocześnie doświadczeniem i znajomym, i świeżym.
Wcielając się w ocaleńców, zmuszeni jesteśmy przemierzyć sporych rozmiarów teren, aby pozbyć się demonicznych pomiotów i uratować świat. Po drodze należy też gromadzić loot różnej jakości oraz ulepszać statystyki zebranymi znajdźkami. Każdy mecz sprowadza się do stałej sekwencji zdarzeń: najpierw trzeba odnaleźć trzy skrawki mapy zdradzającej lokalizację Kandaryjskiego Sztyletu i zaginionych stron Necronomiconu, by po ich przechwyceniu – co związane jest z obroną konkretnego punktu na mapie przed demonicznymi falami – zniszczyć mroczne siły w efekciarskiej potyczce. Z kolei zadaniem gracza wcielającego się w demona jest utrudnianie realizacji misji pozostałym uczestnikom sesji, poprzez aktywację pułapek i zsyłanie na określone rejony demonicznych sługusów.
Dzięki łopatologicznemu tutorialowi podstawy gameplayu załapać można w kilka minut, ale do jego mistrzowskiego opanowania potrzeba więcej czasu. Najważniejsze jednak, że obie strony tego paranormalnego konfliktu są odpowiednio zbalansowane. Wszystko więc zależy od poziomu współpracy ocaleńców oraz umiejętności rywalizującego z nimi gracza, dzięki czemu rozgrywka w obu przypadkach jest atrakcyjna i emocjonująca.
Istnieje ponadto możliwość gry solo – w meczach przeciwko SI lub realizując fabularyzowane misje – albo w prywatnych lobby zakładanych do zabawy z przyjaciółmi. Narzekać można jedynie na powtarzalność rozgrywki – trudno mi wyobrazić sobie, że ktoś poświęca Evil Dead: The Game więcej czasu niż dwa czy trzy mecze jednego wieczoru. Ale jako odprężająca krwawa sesja tytuł ten sprawdza się idealnie! Bo jak już się gra, to jest dynamicznie i brutalnie – a w dodatku wszystkie elementy wydają się tu przemyślane, pozbawione irytujących błędów (tych nie uświadczyłem w trakcie zabawy praktycznie w ogóle) i działają tak, jak powinny.
Moja opinia o grze Evil Dead: The Game
PLUSY:
- wiernie oddany klimat Martwego zła;
- gore w satysfakcjonujących ilościach;
- kilka elementów świeżych dla asymetrycznych multiplayerów;
- atrakcyjna cena;
- coś dla siebie znajdą też miłośnicy zabawy solo.
MINUSY:
- przy dłuższych posiedzeniach rozgrywka staje się monotonna.
OCENA KOŃCOWA: 8,5/10