W końcu znakomita gra o Obcym, ale tylko dla hardkorów
Aliens: Dark Descent wgniata w fotel klimatem i wysokim poziomem trudności. Choć nie grałem we wszystkie, uważam, że to jedna z najlepszych produkcji osadzonych w uniwersum Obcego.
Niemal od razu po pierwszym uruchomieniu Aliens: Dark Descent twórcy ze studia Tindalos Interactive ostrzegają, że jest to nietypowa, trudna gra. Czy im uwierzyłem? A skąd! „Potrzymajcie mi pad” – pomyślałem. Później cieszyłem się, że przezornie – by na potrzeby recenzji doświadczyć rozgrywki takiej, jak ją (w teorii) domyślnie zaprojektowano – wybrałem normalny poziom trudności, a nie wyższy, jak początkowo zamierzałem.
Tak, Aliens: Dark Descent to cholernie wymagająca, wręcz hardcore’owa produkcja. Czy to coś złego? Wręcz przeciwnie – gdyby takie nie było, mogłoby okazać się zwyczajnie nudne. Nie uratowałaby go nawet niezła fabuła, która rozpoczyna się jak u Hitchcocka...
Obcy obcemu obcym
Maeko Hayes, zastępczyni zarządcy stacji Pioneer, odkrywa pewne nieścisłości w wadze ładunku okrętu Bentonville. W wyniku krótkiego śledztwa okazuje się, że coś zabiło ludzi – coś, co wydostało się z pozostawionego w doku kontenera, który przetransportowano z pobliskiej planety Lethe. Gdy zagrożenie eskaluje, Hayes – wiedziona poczuciem obowiązku i procedurami izolacyjnymi megakorporacji Weyland-Yutani – aktywuje Protokół Cerbera. W ten sposób niszczy trzy okręty – Bentonville, Baldrin i USS Otago – czemu towarzyszy efektowna seria iście „majkelobejowskich” wybuchów.
Bohaterka niemal od razu przekonuje się – i to na własnej skórze – że nie wyeliminowała zagrożenia. W konsekwencji musi wiać przed ksenomorfem. Od niechybnej śmierci z łap stwora ratuje ją oddział Kolonialnych Marines, dowodzony przez oficera Jonasa Harpera. Grupa ucieka ze stacji, dociera na Lethe i zakłada bazę operacyjną w mocno uszkodzonym USS Otago. Jej pierwszym zadaniem jest udzielenie pomocy mieszkańcom kolonii Dead Hills – jeśli jeszcze jacyś zostali przy życiu – i zorientowanie się w sytuacji.
Wydarzenia, które właśnie opisałem, składają się na prolog Aliens: Dark Descent, będący jednocześnie całkiem sprawnie poprowadzonym i przydatnym samouczkiem. Jak już się pewnie zorientowaliście, nie ma tu powolnego budowania klimatu czy jedynie sugerowania istnienia zagrożenia. Akcja zostaje zawiązana dosłownie w parę chwil, a przez kolejnych dwanaście misji gracz odkrywa, jak i za czyją sprawą doszło do tej katastrofy – jednocześnie próbując zaradzić jej konsekwencjom.
Do starć warto się przygotować, nawet jeśli akurat nie walczymy z ksenomorfami.Aliens: Dark Descent, Focus Entertainment, 2023
Części odpowiedzi można się domyślić od razu, nawet nie znając uniwersum Obcego. Inne stają się jasne w toku fabuły – wiele z nich nasuwa już druga misja, mająca miejsce w Berkley’s Docks. Dość powiedzieć, że nie walczymy w niej z ksenomorfami...
Więcej zdradzać nie chcę, gdyż scenariusz Aliens: Dark Descent jest co najmniej dobry. Nawet fanów marki czeka tu trochę zaskoczeń, choć deweloper mocno trzymał się kanonu. Obcy w świecie Obcego mogą zaś oczekiwać spójnej historii, która potrafi wciągnąć i zainteresować. Przede wszystkim jednak niech spodziewają się klimatu grozy tak gęstego, że można go kroić nożem.
Zamiast walczyć...
Ten dosłownie wylewa się z ekranu, począwszy od pierwszej misji. Jest ona nie tylko dość długa, ale stanowi również swego rodzaju test umiejętności. Jeśli natraficie w niej na problemy, warto zastanowić się nad zmianą poziomu trudności.
Co ciekawe, kłody pod nogi można sobie rzucać samemu – ot, chociażby decydując się na regularną walkę z ksenomorfami. Ja popełniłem ten błąd i mniej więcej w połowie owej misji zacząłem nabierać przekonania, że jej nie ukończę. Ba, przez chwilę byłem gotów zacząć grę od nowa – raz wybranego poziomu trudności nie da się bowiem zmienić.
Wtedy dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie muszę zrealizować wszystkich czternastu celów za jednym zamachem – nie tylko mogłem, ale wręcz powinienem był wrócić na USS Otago, by przegrupować siły, usprawnić marines etc. Ale nie, ja narażałem ich na ciągły, długofalowy stres, który wzmagał się tym bardziej, że – po drugie – liczba ksenomorfów okazała się nieskończona.
Jeśli więc czytając opisy gry, odnieśliście wrażenie, iż Aliens: Dark Descent to XCOM: Enemy Unknown w świecie Obcego, mocno się zdziwicie. Za jedyny wspólny element tych dwóch produkcji można uznać rozbudowywanie bazy. Poruszanie się oddziałem jest już zupełnie inne.
Oddział zawsze tworzy jedną całość. Jeśli ktoś nie da rady iść, warto go ponieść.Aliens: Dark Descent, Focus Entertainment, 2023
Różnica tkwi przede wszystkim w tym, że tutaj kierujemy całym oddziałem – a nie poszczególnymi jednostkami. Nie da się podzielić go na dwie części – co najwyżej możemy wyruszyć na misję w niepełnym składzie. Wydając komendę ruchu, sprawimy, iż grupa się przemieści. Jeśli zechcemy przeszukać skrzynię, rozkaz wykona ten marine, który ma do niej najbliżej. Jeśli zaś dane działanie wymaga specjalnej umiejętności, automatycznie zabierze się za to dysponujący nią żołnierz.
Brzmi skomplikowanie? Na szczęście takie nie jest. Prawdę mówiąc, ten element okazał się bardzo intuicyjny. Znacznie trudniej było mi przywyknąć do skradania się. Jak wykazałem jednak wyżej, opanowanie go stanowi niezbędny element do przetrwania.
Kiedy bowiem ksenomorfy dowiedzą się o naszej obecności, nagle staną się liczniejsze, czujniejsze, bardziej nieprzewidywalne. To z kolei szybko prowadzi do kolejnego wykrycia naszego oddziału, zwiększającego agresję obcych. Ma ona trzy poziomy – po osiągnięciu każdego czeka nas zmasowany atak ksenomorfów (zwany inwazją), a na najwyższym atakują nas rzadziej występujące, twardsze osobniki, których – uwierzcie – nie chcecie spotkać.
Nasz transporter to machina zagłady z prawdziwego zdarzenia.Aliens: Dark Descent, Focus Entertainment, 2023
Ponadto sam fakt aktywności roju sprawia, że nasi marines zaczynają się coraz bardziej stresować. Po przekroczeniu pewnej granicy objawia się to mniejszą celnością i niesubordynacją, a później taki biedak wymaga leczenia psychiatrycznego. Nie mówiąc o tym, iż ze starć z obcymi trudno wyjść bez szwanku, który skutkuje obowiązkową wizytą w ambulatorium i niedostępnością danego żołnierza przez kilka dni. Liczba tych ostatnich jest zaś ograniczona – nie możemy bowiem dopuścić, by plaga rozprzestrzeniła się na całą planetę Lethe. Na szczęście, aby to osiągnąć, trzeba się postarać.
...lepiej się skradać
Z wymienionych wyżej powodów najlepiej staczać tylko te walki, których nie da się uniknąć. Tych jest dość sporo – są nawet pojedynki z bossami. Jako przykład mogę podać królową ksenomorfów. Rozsądnym posunięciem będzie stanąć przed nią w pełni sił, mając do dyspozycji działko strażnicze i naładowany pasek odwetu. Jego aktywacja sprawia, że marines zaczynają się samoistnie leczyć, mają lepszą skuteczność w boju, a przede wszystkim – znacznie zwiększa to prędkość generowania punktów dowodzenia, pozwalających np. strzelić z granatnika czy strzelby bądź użyć miotacza ognia.
Problem w tym, że początkowo skradanie się okazuje się dość monotonne. Możemy bowiem jedynie nasłuchiwać pikania czujnika ruchu – które skutecznie zwiększa adrenalinę... bynajmniej nie u żołnierzy w grze – i mozolnie przemykać między wrogami. Tymczasem zabicie pojedynczego ksenomorfa wydaje się takie łatwe, kuszące i efektowne...
Na szczęście, rozwijając marines – dostępnych jest pięć klas: sierżant, strzelec, zwiadowca, medyk oraz inżynier – i wyposażając ich w coraz lepsze „zabawki” (w tym w szczególnie efektywną ksenotechnologię), dość szybko zyskujemy możliwość eliminowania samotnie przechadzających się ksenomorfów tak, by nie powiadamiały o naszej obecności całego roju. To trochę ułatwia zabawę.
Innym takim elementem jest piąty członek oddziału, którego odblokowujemy mniej więcej w połowie gry. Dodatkowa para rąk przydaje się zarówno podczas eksploracji – również tych lokacji, w których misje już ukończyliśmy – jak i wtedy, gdy powinie się nam noga przy skradaniu. Warto jednak zadbać o to, aby owo miejsce w oddziale nie przypadło byle żółtodziobowi. Gdy marine zginie – lub zostanie porwany przez obcych – tracimy go bezpowrotnie, niczym w Darkest Dungeon. No chyba że wczytamy wcześniejszy autozapis.
Latarka oświetla ciemne miejsca i ułatwia dojrzenie interaktywnych obiektów.Aliens: Dark Descent, Focus Entertainment, 2023
Owszem, w Aliens: Dark Descent musimy polegać na automatycznych zapisach – nie ma tu systemu ręcznego „sejwowania”. Z jednej strony rozumiem tę decyzję twórców, gdyż dodatkowo spotęgowali nią klimat grozy. Z drugiej jednak... no przydałaby się taka możliwość, nie będę ukrywał. Na pocieszenie dodam, że w określonych warunkach da się wymusić autozapis. W tym celu należy zespawać wszystkie drzwi w danym pomieszczeniu i kazać żołnierzom odpocząć.
Na szczęście studio Tindalos Interactive zlitowało się w innym aspekcie, mianowicie implementując pełnoprawną aktywną pauzę. Domyślnie, gdy wciśniemy spację, wydarzenia na ekranie zwalniają, dzięki czemu mamy więcej czasu na wydanie poleceń. W opcjach da się to zmienić – w efekcie po wciśnięciu owego klawisza gra całkowicie się zatrzyma, pozwalając szczegółowo przeanalizować sytuację. Niestety, wyświetlenie mapy wyłącza ten tryb, ale i tak doceniam jego obecność.
Kosmiczne bugi
Z oczywistych względów tego samego nie mogę powiedzieć o błędach, jakie trapią Aliens: Dark Descent. Przy czym nie chodzi o kwestie stricte wydajnościowe – grając, ani razu nie zostałem wyrzucony do pulpitu, a liczba klatek na sekundę spadała tylko sporadycznie, gdy coś na ekranie wybuchało.
O pomstę do nieba wołają natomiast animacje postaci. Nie dość, że te ostatnie są po prostu brzydkie – co widać zwłaszcza w cutscenkach – to ruchy, które wykonują, wydają się pozbawione wszelkiej elegancji. Przykład możecie zobaczyć na poniższym screenie. Widząc po raz pierwszy, co wyprawia dłoń Maeko Hayes, pomyślałem, że po ekranie przemknął ksenomorf...
Dając oddziałowi odpocząć, zapisujemy stan gry. Przyjemne z pożytecznym.Aliens: Dark Descent, Focus Entertainment, 2023
Nie brakuje także błędów gameplayowych. W jednej misji nie mogłem podnieść datapada – „znajdźki” dostarczającej informacji o świecie gry. To znaczy: mój marine go zabierał... jednak gdy wracałem do tej lokacji, przedmiot ten znów na mnie czekał. Tak zaś być nie powinno, gdyż efekty naszych działań zapisują się po ewakuacji i ponownym powrocie do misji – możliwe do znalezienia zasoby nie odnawiają się, a rozstawione wieżyczki strażnicze pozostają na swoich miejscach.
Inny zabawny błąd, który mi się przytrafił, polegał na tym, iż gra źle oznaczyła cel misji. Miałem uratować nieprzytomnego cywila, jednak natknąłem się na ksenomorfy. Jako że i tak zmierzałem już do transportowca, postanowiłem nie wczytywać poprzedniego „sejwa”, tylko się z nimi rozprawić. Po powrocie do bazy zauważyłem, że nie wykonałem tego zadania. Jeszcze raz udałem się więc na misję. Wszystko wydawało się w porządku – jednak znacznik sugerował, iż mam wsiąść do transportowca, choć cel ewidentnie nie został osiągnięty. Po chwili namysłu poszedłem tam, gdzie walczyłem z obcymi... i znalazłem nieprzytomnego cywila, który leżał sobie jak gdyby nigdy nic.
Pasażer nie na gapę
Tego typu problemów napotkałem jeszcze trochę. Na szczęście deweloper zabrał się już za „łatanie” – wczoraj wyszedł „ważący” 1,1 GB patch, przy czym na jednym zapewne się nie skończy. Jeśli jednak macie Aliens: Dark Descent na radarze, nie warto czekać na poprawki – obecne w tej produkcji błędy nie psują doświadczenia na tyle mocno, by warto było opóźniać kontakt z grą.
Śmiem bowiem twierdzić, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych pozycji osadzonych w uniwersum Obcego. Stoi ona klimatem – który budzi skojarzenia z filmem Obcy – decydujące starcie Jamesa Camerona – i nietuzinkową rozgrywką, łączącą elementy taktycznego RPG, RTS-a, skradanki oraz gry survivalowej (zarządzanie zasobami wymaga niekiedy sporo pomyślunku).
Wprawdzie tytuł ten oferuje wyłącznie kampanię fabularną, ale jest ona dość długa – mnie ukończenie jej na „normalu” zajęło trzydzieści jeden godzin – i w pełni odzwierciedla niewysoką cenę tej produkcji (139 złotych na PC i 169 złotych na konsolach). Przy czym nie „wymaksowałem” wszystkich misji, aby niepotrzebnie nie opóźniać recenzji. Z grą można spędzić jeszcze więcej czasu, decydując się na któryś z trzech wyższych poziomów trudności – to już jednak „zabawa” dla masochistów. Co więcej, polskiej kinowej lokalizacji trudno cokolwiek zarzucić. Czego chcieć jeszcze?
Moja opinia o grze Aliens: Dark Descent
PLUSY:
- niemal dosłownie wylewający się z ekranu klimat grozy;
- budząca zainteresowanie, całkiem długa fabuła;
- jest trudno – i dobrze;
- nietuzinkowa rozgrywka, łącząca elementy wielu gatunków;
- bardzo intuicyjne sterowanie – tak za pomocą myszy i klawiatury, jak i pada;
- masa smaczków dla fanów Obcego;
- niewysoka cena;
- niezła wydajność na PC;
- polska kinowa lokalizacja (napisy), do której trudno się przyczepić;
- atrakcyjne audiowizualia...
MINUSY:
- ...nie licząc kiepskich modeli postaci i ich animacji;
- brak opcji ręcznego zapisywania stanu gry;
- różnego rodzaju glitche i błędy gameplayowe.
OCENA: 9/10
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.