Warhammer 40K: Boltgun nudzi. To dobra wiadomość, ale tylko dla mnie
Najgorsze, co można powiedzieć o grze wideo, zwłaszcza nastawionej na akcję, to że jest nudna. I choć Boltgun ma kilka mocnych stron, dla mnie pozostanie średniakiem, o którym szybko zapomnę.
Byłem przekonany, że Boltgun zbierze entuzjastyczne recenzje na Steamie. Mięsista walka, efektowny pixel art i kultyści Chaosu ginący w gejzerach krwi, rozrywani pociskami imperialnego boltera. Przez pierwszych kilka godzin trudno nie mieć z tego frajdy, a to idealny moment, żeby dać grze łapkę w górę. Tak też się stało – w dniu premiery pozytywnie oceniło ten tytuł 98% graczy.
Rozumiem to. Sam Boltgunem podjarałem się już po pierwszym trailerze i czekałem z dużą niecierpliwością. Im więcej jednak grałem, tym szybciej czar pryskał – a może był to tylko heretycki urok? Nierówny poziom trudności czy powtarzające się lokacje to dwie łyżki dziegciu, przez które z każdą godziną miałem coraz mniejszą ochotę na dalszą zabawę.
Boltgun nie jest złą grą. W swojej kategorii – jako boomer shooter – prezentuje się przyzwoicie. Trailery zapowiadały jednak rozgrywkę w stylu Dooma Eternal – a ostatecznie dostaliśmy oldskulową strzelankę z tymi samymi problemami, które dotyczą wielu nowych-starych i jadących na nostalgii FPS-ów. Dla mnie to za mało, żebym mógł się tą grą zachwycać. Ale hej, w zasadzie to powinienem być zadowolony. Skoro boomer shooter mnie nie bawi, to może nie jestem jeszcze tak stary, jak sugerowałaby moja metryka? Marna to jednak dla Was pociecha…
Mamy Dooma w domu
Boltgun zabiera nas na wyprawę przeciwko wyznawcom bogów chaosu. Jest 41 wiek naszej ery, a totalitarne Imperium Ludzkości broni się przed mrocznymi siłami, jakie skrywa Droga Mleczna. My wcielamy się w kosmicznego marine’a i na wezwanie nieomylnej oraz wzbudzającej przerażenie Inkwizycji (a konkretnie to Ordo Malleus) wyruszamy zbadać niepokojące sygnały na jednej z planet. Przygoda oczywiście szybko przeradza się w krwistą rzeź heretyków.
Jak każdy szanujący się boomer shooter Boltgun ma wiele wspólnego z klasycznym Doomem. Nasz space marine poza punktami życia dysponuje również punktami pancerza, które oczywiście obniżają obrażenia, jakie zadają nam spaczeni wrogowie i bestie na ich usługach. Na mapach znajdziemy też zamknięte bramy, które otwiera się kolorowymi kluczami. Słowem klasyka – gra nie wprowadza zbyt wielu nowinek w oldskulowej formule, a szkoda, bo najlepsze boomer shootery to te, które miały odwagę eksperymentować ze starymi mechanikami.
Historia w Boltgunie została zawarta w trzech rozdziałach. Niestety, poza kilkoma wyjątkami kolejne mapy zlały mi się w jeden obraz złożony z bardzo podobnych segmentów (inny dla każdego rozdziału, ale jednak). Do chlubnych wyjątków należy np. motyw spaczenia w lovecraftowskim stylu. To jedyny widok, który na dłużej zapadnie mi w pamięć. Szkoda, bo świat Warhammera 40,000 jest szalenie bogaty (dość powiedzieć, że osadzono w nim ponad 300 powieści) i zasługuje na coś więcej niż generyczną oprawę i słabo opowiadaną historię.
Kosmiczne gąbki
W stareńkiego Dooma nie grałem już na poważnie... no bardzo długo. Trudno mi więc powiedzieć, czy i on by mnie dzisiaj nie nudził. Na pewno jednak rozpieściły mnie nowe Doomy czy Borderlandsy – bawią mnie przede wszystkim te strzelanki, w których, owszem, można zaszaleć, ale też trzeba i da się unikać pocisków wroga. Takie, w których mam poczucie, że jestem traktowany sprawiedliwie, a każdy błąd to moja wina. Słowem, poziom trudności jest dla mnie bardzo ważny. W Boltgunie nie zawsze rozumiałem, czemu zginąłem, nieraz też obrywałem pociskiem, którego pośród zalewającej wszystko posoki i krwawych zwłok nie dało się zauważyć. Świetny feeling strzelania nie zmienia, niestety, faktu, że pętla rozgrywki ma swoje mankamenty.
Na początku zacząłem grać na normalnym poziomie trudności. Szybko jednak okazało się, że jest on zbyt prosty. Niby to fajne uczucie masakrować wrogów mieczem łańcuchowym i poczuć się jak prawdziwy adeptus astartes, jednak szybko zrobiło się nudno. Podbiłem więc wyzwanie do czwartego, najwyższego, stopnia trudności. I tu jednak nie było idealnie. Pod koniec pierwszego rozdziału zszedłem więc na poziom trzeci, a potem grałem już na normalnym.
Niestety, zabawa na wyższych levelach wcale nie sprawiła mi większej frajdy. Niezbalansowany stopień wyzwania szczególnie doskwiera w trakcie starć z bossami. Na niskim poziomie trudności radzimy sobie z nimi stosunkowo dobrze. Na wyższym jednak walka traci dynamikę i zmienia się w quasi-taktyczne eliminowanie pojedynczych niemilców, a potem strzelanie do bossa zza węgła, najlepiej w sposób, który utrudnia mu trafienie nas samych. Ani to ekscytujące, ani satysfakcjonujące. Z czasem ten sam problem dotyczy i zwykłych przeciwników. Wyższy poziom trudności, który tylko wyposaża wrogów w dodatkowe punkty życia, zmuszając nas do wywalenia całego magazynku z boltera w spaczoną żabę – to nie jest dobre rozwiązanie.
Imperator byłby zadowolony?
Przykro mi z powodu tych niedostatków Boltguna – gunplay w grze jest bowiem bardzo satysfakcjonujący. Bronie wyglądają dobrze, brzmią jeszcze lepiej, a rozrywanie wrogów pociskami z ciężkiego boltera zapewnia masę frajdy. Klimat też jest niczego sobie. Mam jednak wrażenie, że twórcy niepotrzebnie przygotowali aż 10-godzinną kampanię, mimo że nie mieli sił przerobowych na tak długą grę. Wolałbym krócej, ale lepiej. Przynajmniej cena gry nie straszny – 70 zł na premierę to coraz rzadszy widok.
Zmarnowano też potencjał samego uniwersum. Warhammer 40,000 to w Boltgunie w zasadzie tylko oprawa wizualna. W tle niby jest jakaś historia, ale jaka? Nie wiem. I wcale nie chodzi o jej jakość, po 40K i tak nie spodziewałbym się opowieści godnej literackich nagród Hugo czy Nebula. Problem w tym, że kolejne fragmenty scenariusza często serwowane są w trakcie walki w małym okienku, na którego czytanie zwyczajnie brakuje czasu w ferworze walki.
Jak widzicie, Boltgun nie przypadł mi do gustu. Sądzę jednak, że spodoba się osobom, które przywiązują mniejszą wagę do balansu rozgrywki czy wyzwania, z jakim muszą się w grze zmierzyć. Albo po prostu uwielbiają uniwersum Warhammera 40,000. Co więcej, jestem pewien, że Imperator Ludzkości byłby tą grą zachwycony. W końcu trudno, żeby typ mający 10 tysięcy lat nie był boomerem. Ja, mając znacznie mniej na karku, jeszcze nim nie jestem.
Moja opinia o grze Warhammer 40,000 Boltgun
PLUSY:
- niezły feeling strzelania;
- dające frajdę uczucie potęgi space marines;
- ładny pixel art, a także spore możliwości tuningowania go wedle własnego gustu;
- momentami – ekstatyczna, pasująca do rozwałki muzyka;
- niska cena.
MINUSY:
- powtarzające się lokacje i wrogowie;
- źle zbalansowany poziom trudności;
- z czasem wkradająca się nuda;
- trudna do poznania historia.
OCENA 6,5/10
ZASTRZEŻENIE
Dostęp do gry otrzymaliśmy od wydawcy.