Najciekawsze materiały do: The Excavation of Hob's Barrow
Jestem zachwycona!
Gra ma niesamowity klimat i fenomenalną fabułę. Nie odstręcza nawet grafika w stylu pixelart, a wręcz przeciwnie sprawia, że cała otoczka wizualna zdaje się "cięższa" i doskonale dopasowuje się do opowiadanej historii, która wciągnęła mnie na długie godziny.
Polecam szczerze wszystkim fanom klasycznych point&click'ów. Prawdziwa gratka dla przygodomaniaków.
Kolejna idealna gra na jesień (choć grałem w nią akurat pod koniec lata). „The Excavation of Hob’s Barrow” jest jak opowiadanie Lovecrafta, gdyby ten był Brytyjczykiem. I nie mam tu przez to wcale na myśli tego, cośmy przez lata zaczęli kojarzyć z prozą tego autora – koszmary z innych wymiarów pożerające całą rzeczywistość. Większość prozy Lovecrafta to są wszak jednak opowiadania bardzo stonowane, w których co prawda dzieją się jakieś ponadnaturalne, niepokojące rzeczy, ale są one wyjątkowo kameralne wedle dzisiejszych standardów rodem z kina akcji. Dzieło Cloak and Dagger Games wydane przez nieocenione Wadjet Eye też takie jest – to bardzo spokojna, choć podszyta dreszczykiem historia archeolożki Thomasiny Bateman, która samotnie przybywa do małej wioski w poszukiwaniu mrocznych sekretów z przeszłości, jak protagoniści opowieści grozy zwykli to czynić.
Większość czasu gry spędzamy w rzeczonej wiosce, Bewlay, rozmawiając z jej mieszkańcami, zbierając do kupy elementy intrygi oraz, rzecz jasna, rozwiązując stosunkowo proste zagadki. Ta część rozgrywki mała, moim zdaniem, fenomenalną atmosferę i odkrywanie sekretów Bewlay było dla mnie czystą przyjemnością. Aż mi się przypomniało dzieciństwo i to, jak zagrywałem się w „Daemonicę”. Eh, to były czasy… „The Excavation…” przypomina twór RA Images nie tylko pod tym względem, że jego akcja toczy się w tym samym kraju (choć w zgoła innej epoce historycznej), ale też ze względu na to, że w obu grach przyjdzie nam spotkać cały szereg mieszkańców małej wioski, z których niemal każdy jest ciekawą osobowością. W „The Excavation…” są oni nawet zresztą w pełni udźwiękowieni, co zawsze miło widzieć w tak niewielkiej grze.
Jeżeli chodzi o oprawę graficzną, to większość plansz jest szarobura, co dobrze oddaje nastrój angielskich wrzosowisk, jaki pamiętam z co poniektórych odcinków „Sherlocka Holmesa” z lat 80-tych produkcji Granady. Ta ogólna szaroburość jest miejscami poprzerywana przebłyskami fioletu symbolizującego moce nadprzyrodzone, co stanowi fantastyczny, wyraźny akcent w tej skądinąd mdłej wizualnie grze.
Narracja gry, by raz jeszcze posłużyć się tą samą metaforą, jest jak kameralne opowiadanie Lovecrafta, które zamiast toczyć się w Nowej Anglii toczy się po prostu w Anglii. Przez większość czasu fabuła mi się bardzo podobała, bo choć nie poruszała żadnych szczególnie ważnych tematów, umiejętnie operowała na gatunkowych kliszach i naprawdę potrafiła rozbudzić moją ciekawość. Tym jednak, co mnie w tej produkcji rozczarowało, był ostatni akt gry, a więc tytułowe odkopanie kurhanu Hoba. Po kilku godzinach wypełnionych ciekawymi dialogami i interakcjami z postaciami niezależnymi gra przemienia się w stosunkowo prymitywną serię zagadek, które, choć nieuniknione w tym miejscu i nie bardzo trudne, wymęczyły mnie ponad miarę, odstając znacząco od reszty tytułu.
Samo zakończenie nieco ratuje sytuację, bo jest nieuniknionym zwieńczeniem wszystkiego tego, co widzieliśmy po drodze i dopełnia wszystkie wątki w bardzo sensowny dla opowieści grozy sposób. Tak więc gdyby nie ten nużący ostatni akt, ta gra byłaby naprawdę świetnym niewielkim point-and-clickiem. A tak? Cóż, dalej jest dobra, ale chyba trochę za łatwo przyszłoby mi odbicie się od niej niemalże pod sam koniec.