Kilka wieczorów temu postanowiłem napisać sobie opowiadanie i wyszło takie oto coś. Nie jest to rzecz jasna groza na poziomie Kinga czy innych specjalistów, ale może ma ktoś 15 minut wolnego czasu. Jeśli tak, zapraszam do zagłębienia się w historię. Dodatkowo miło będzie jeśli chociaż ktoś przeczyta tekst i napisze na jego temat kilka obiektywnych zdań.
W niektórych momentach jest krwawo, ale nie pojawia się nic czego wcześniej nie było. Zapraszam...
DŁUGA DROGA DO DOMU
Krople deszcze wystukiwały monotonny rytm na karoserii samochodu. Mimo wycieraczek pracujących na najwyższych obrotach, Marek musiał kierować dotykając niemalże czubkiem nosa szyby. Przez cały wieczór miał nadzieję, że uda mu się zdążyć przed oberwaniem chmury i spokojnie wróci do domu. Niestety, od kilkunastu minut był przekonany iż powrót do domu musi odłożyć na jutrzejszy poranek. Teraz był skupiony na znalezieniu jakiegoś noclegu, w najgorszym razie bezpiecznego miejsca parkingowego. Na razie zewsząd otaczał go las, przesłaniając widok na cokolwiek. Od pewnego czasu poruszał się tempem przeciętnego chodziarza. Wiedział, że nie ma innego wyjścia. Droga przypominała szwajcarski ser, do tego warunki pogodowe ograniczały widoczność. Nie chciał powtórki przygody sprzed dwóch lat kiedy takiego samego deszczowego wieczoru jak ten staranował sarnę przebiegającą przez jezdnię.
Zaczynał się już lekko niecierpliwić, widząc niekończącą się linię lasu. Wreszcie, po jakichś czterdziestu minutach jazdy w kompletnych ciemnościach i strugach deszczu, posępne modrzewie zostały zastąpione przez pola pełne zbóż. Co prawda nadal nie widział jakichkolwiek gospodarstw, nie wspominając o stacji benzynowej, jednak zmiana krajobrazu na nieco mniej posępny pozytywnie wpłynęła na jego nastrój. Dopiero teraz mógł zauważyć ogromny, półtłusty księżyc, będący jedyną jasną wyspą na ciemnym, pustym i nieprzeniknionym niebie.
Po pewnym czasie w oddali dostrzegł niewyraźnie skrzący się punkt. Doszedł do wniosku, że musi to być stacja benzynowa, żaden dom nie mógłby być aż tak mocno oświetlony. Zdziwił się jednak tym, że przez całą drogę nie minął żadnego gospodarstwa czy nawet pojedynczego domu. Kto miałby otwierać interes na takim odludziu?
Był ogromnie zaskoczony kiedy okazało się, że domniemana stacja to tak naprawdę motel. Teraz naprawdę zaczął się zastanawiać kto miałby budować i otwierać taki przybytek na takim końcu świata? Wiadomo, kto jest główną klientelą takich tanich motelików, ale mimo wszystko, to miejsce ewidentnie nie pasowało do takiego otoczenia.
We wszystkich pokojach światła były powyłączane, a tym co już z daleka zwróciło jego uwagę okazał się sporej wielkości billboard górując nad całym przybytkiem, z jaskrawo skrzącym się napisem – BATS MOTEL – ZAPRASZAMY. Sam budynek wyglądał dokładnie jak możecie sobie wyobrazić typowy motel – długi parterowy budynek, z obskurnymi ścianami i dachem z blachy falistej. Na parkingu oprócz samotnie stojącego pick-upa, należącego zapewne do pechowego pracownika, którego dyżur przypadł na tak obskurny wieczór, znajdowały się dwie ubikacje i dopełniający obrazu marności ogromny śmietnik.
Marek zauważył, że budynek na jednym z końców zagina się w lewo. Właśnie stamtąd sączyło się światło. Wysiadł szybko z samochodu i z porannym wydaniem gazety nad głową, wbiegł przez drzwi nad którymi wisiał napis RE EPCJA. Tak, brakowało „C”.
Od razu przy wejściu odrzucił go duszny zapach, pochodzący zapewne z dymu papierosowego. Kiedy tylko rozejrzał się wokół, jego uwagę przykuł największy ekspres do kawy jaki w życiu widział. Metalowy kolos stał w kącie, na drewnianym stoliku. Zajmował cały blat. Ekspres i wiszące nad nim wypchane trofeum jakiegoś ptaka, zapewne kuropatwy, tworzyły bardzo charakterystyczną instalację. Marek spostrzegł, że naprzeciw niego wisi dzwonek z napisem PROSZĘ POCIĄGNĄĆ. Z lekkim uśmiechem na ustach poruszył zwisający sznurek. Na zapleczu dało się usłyszeć krzątanie. Wreszcie z tylnego pomieszczenia wyszedł wysoki brunet, z nieskazitelną cerą i papierosem w ustach. Kompletnie nie pasował do tego miejsca. Podniósł ospale wzrok i jakby od niechcenia spojrzał na klienta.
- Witam w naszym motelu, w czym mogę pomóc? – zapytał niewyraźnie, wypuszczając kolejne porcje dymu.
- Czy są wolne pokoje? – kompletnie nie wiedział co powiedzieć.
- Tak, coś się znajdzie… Jedynka dla pana?
- W sensie pokój jednoosobowy? Tak, tak.
- W takim razie proszę się tu podpisać, za chwilę wydam klucz – mężczyzna położył przed nim brulion A4 z jakimiś bazgrołami i pokazał długim palcem miejsce gdzie ma złożyć podpis. Markowi rzuciły się w oczy jego nieskazitelnie czyste paznokcie. Podpisał się, tymczasem recepcjonista położył na blacie klucz z przypiętą cyfrą 1.
- Jedna noc kosztuje 50 złotych, płatne teraz z góry – powiedział mężczyzna.
Marek wyjął z kieszeni wymięty, niebieski banknot i zabrał klucze.
- Macie ciepłą wodę? Przydałby mi się prysznic… - dodał nieśmiało.
- Jeśli chce pan wziąć prysznic, proszę włączyć bojler, nagrzeje się w jakieś półgodziny. W czymś jeszcze mogę pomóc?
- Nie, to wszystko, dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedział mężczyzna i zniknął na zapleczu.
Jedyne co Marek mógł powiedzieć na jego temat po tej krótkiej rozmowie to „dziwny” lub też „kompletnie nie z tej bajki”. Ale cóż, każdy robi to co lubi. Może od dziecka chciał mieć własny motel? Marek długo się nad tym nie zastanawiał tylko ruszył do pokoju.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, krople deszczu uderzały o blachę. Bębnienie było jeszcze głośniejsze niż wcześniej. Świeże, letnie powietrze zmieszane z orzeźwiającą wonią wody stanowiły miłą odmianę dla zadymionej recepcji. Przeszedł pod dachem do pokoju na drugim końcu budynku. O dziwo pokój z numerem pierwszym był najbardziej oddalony od recepcji.
Po wejściu powitał go ten sam zapach co wcześniej. Na szafce stojącej obok wąskiego łóżka leżała nawet popielniczka z kilkoma niedopałkami. Sam wystrój również go nie zdziwił – okropna zielona tapeta, w niektórych miejscach dziurawa, wprost perfekcyjnie nie komponowała się ze starą, czerwoną wykładziną. Nad łóżkiem wisiał obraz przedstawiający jakiś średniowieczny statek podczas sztormu. Kupiony pewnie za drobne na jakimś targu. Nie zauważył, że w prawym dolnym rogu, tam gdzie woda jest najciemniejsza, wywiercono małą dziurkę…
Wiele nie myśląc rozebrał się, rzucił ubranie na łóżko i w samej bieliźnie poszedł do łazienki. Mocno zaskoczyła go sterylność tego miejsca. Dosłownie, nie dało się dostrzec żadnego zabrudzenia czy chociażby włosa. Wszystko było przejrzyście białe. Na tafli lustra nie było żadnej smugi, okno idealnie umyte, otaczające kafelki lśniły czystością. Był tak spragniony prysznica, że nawet nie włączył bojlera tylko od razu wszedł pod zimną wodę. Nie jest taka zła, pomyślał, kiedy kolejne krople wody obmywały jego skórę. Prysznic bardzo go orzeźwił. Stał bezczynnie w kabinie przez kilka dobrych minut, pozwalając aby woda spływała po całym ciele. W końcu sięgnął po jeden z puszystych, nieskazitelnie białych ręczników. Zauważył, że na kilku kafelkach, które dotąd były zasłonięte, znajduje się kilka czerwonych kropek krwi. Szybko puścił to w niepamięć, myśląc tylko o czekającym na niego łóżku.
Wiele nie myśląc zrzucił ubrania na wykładzinę, wyłączył światło i rzucił się na materac. Zasnął w mgnieniu oka…
Do rzęsistego deszczu dołączyła burza z piorunami. Co chwilę rytmiczne opadanie kropel było przerywane przez huk pioruna, rozjaśniający czarne niebo. Marek przebudził się, gwałtownie siadając. Był cały spocony, czuł jak serce uderza o klatkę piersiową. Nie pamiętał o czym śnił. Nagle na zewnątrz coś huknęło, chwilę po tym jasny blask rozjaśnił ponury pokój. Kolejny piorun. Kiedy znowu nastała cisza, Marek zauważył coś czego wcześniej nie słyszał. Zza ściany dochodziły go jakieś huki. Ktoś uderzał o ścianę. Zerwał się z łóżka i zapalił światło. Stukanie nadal nie ustawało. Przyłożył ucho do ściany i nasłuchiwał. Zdecydował się wyjść na zewnątrz i sprawdzić co kryje się za tymi odgłosami.
Powitało go znajome brzęczenie blachy, deszcz padał jeszcze mocniej. Zapukał do sąsiednich drzwi. Stał i czekał aż ktoś otworzy. Wreszcie zdecydował się pociągnąć za klamkę, w końcu nie wiedział czy ten ktoś po drugiej stronie nie potrzebuje pomocy. Otwarte. Nieśmiało pchnął drzwi, ciągle nie przekraczając progu. Bał się. Po omacku wyszukał włącznik i przytłumione światło wypalającej się żarówki wypełniło pokój. Był pusty, za wyjątkiem… kota, który uporczywie skrobał ścianę przylegającą do jego pokoju. Wypuścił z ulgą powietrze. Poczuł, że musi iść do łazienki. Pomyślał, że jeśli już wszedł do pokoju, może szybciej załatwić potrzebę. Otworzył drzwi od łazienki i o mały włos nie zemdlał.
Wszystko oblepiała krew. Czerwona substancja pokrywała całą umywalkę, była rozmazana na kafelkach i w wannie. Najbardziej zszokował go makabryczny uśmieszek, wymalowany na lustrzanej tafli. Cofnął się do tyłu, aż nogami zahaczył o łóżko. Upadł do tyłu, w tym samym momencie ktoś lub coś z hukiem zamknęło drzwi od pokoju. Słysząc to, zrobił koziołka na materacu, lądując po drugiej stronie łóżka. Rozejrzał się, jednak nikogo nie zauważył. Stał w bezruchu, aż huk kolejnego pioruna przerwał paraliżującą ciszę. Nie wiedział co robić.
Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Jego pokój został zamknięty na klucz. Ciągnął za klamkę, wiedząc że ta nie puści. Był w samych bokserkach. Ponownie wszedł do pokoju. Zwierzę stało pod ścianą i nie spuszczało z niego wzroku. Bał się spojrzeć w stronę łazienki. Usiadł na łóżku, zastanawiając się co zrobić. Usłyszał prychnięcie kota. Spostrzegł, że na progu drzwi ktoś stoi. Nie wiedział kto, twarz zakrywała mu kominiarka. Po prostu stał. Markowi podeszły do gardła wszystkie fast foody które zjadł przez ostatnie dwa dni. Zaczął się cofać. Zauważył, że tajemnicza postać w lewej ręce trzyma nóż. W końcu poczuł jak plecami dotyka ściany, a potylicą parapetu małego okienka. On chyba też musiał to zauważyć, bo w tej samej chwili ruszył powoli w jego stronę. Marek odruchowo rzucił się na łóżko. Szybko się z niego ześlizgnął, dokładnie wtedy kiedy w jego stronę rzucił się zamaskowany napastnik. Jego ciężkie ciało spadło tam, gdzie przed chwilą leżał Marek. Ten szybko wstał z podłogi i ile sił w nogach popędził do recepcji. Za ladą siedziała jakaś dziewczyna. Osobliwy widok gościa nie wywarł na niej kompletnie żadnego wrażenia.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – zapytała od niechcenia.
- Aśka, co tam znowu, złapał już go? –dobiegł go znajomy głos recepcjonisty, które teraz był na zapleczu.
Dziewczyna uśmiechnęła się złowrogo.
Marek zaniemówił. Kompletnie nie wiedział co się dzieje. Dziewczyna przyglądała mu się z chytrym uśmieszkiem, czuł jak zbiera mu się na wymioty. Kiedy w pełni dotarło do niego to co usłyszał i już miał rzucić się do ucieczki, drogę zatarasowała mu tajemnicza postać w kominiarce. Bez ceregieli wbiła mu ostrze noża prosto w nerkę. Marek poczuł jak po nogawce spływa mu strumień czegoś ciepłego. Osunął się na kolana i już kiedy miał upadać tajemnicza postać przerzuciła go sobie przez plecy i gdzieś zabrała. Reszty nie pamiętał, bo zaczął tracić przytomność…
Poczuł jak pocisk zimnej wody uderza go w twarz. Złapał gwałtownie powietrze, próbując dojść do siebie.
- No, chyba już wraca – usłyszał jakiś niewyraźny głos.
Chciał poruszyć ręką jednak nie mógł. Spostrzegł, że jest przywiązany do krzesła. Podniósł głowę. Siedział przy długim, drewnianym stole. Na drugim jego końcu siedziały cztery osoby – znajomy recepcjonista, dziewczyna z recepcji i dwójka której jeszcze nie widział. Mężczyzną w brudnym podkoszulku był pewnie napastnik w kominiarce. Pasowali do siebie posturą. Kompletnie nie wiedział co w tym towarzystwie robi ta babcia na wózku…
Zaczął się szarpać, chciał się uwolnić, jednak został przywiązany z ogromną siłą.
- Dobra, dawaj mu rękę na stół, chyba możemy już zacząć – usłyszał głos po drugiej stronie stołu.
- Przecież nie ma jeszcze Debila, niech on się tym zajmuje – odezwał się drugi głos, należący zapewne do mężczyzny w kominiarce.
- Nie potrafisz odciąć głupich palców?
Te słowa ostatecznie go ocuciły. Ponownie zaczął się wyrywać, teraz ze zdwojoną siłą. Wszystko na nic. Powolnymi krokami zbliżał się recepcjonista. W tej samej chwili ktoś za jego plecami z hukiem otworzył drzwi.
- No, jesteś wreszcie, już myślałem, że sam będę musiał zacząć – powiedział recepcjonista.
Marka dochodziły odgłosy ciężkich, powolnych kroków i towarzyszący im szelest ostrza siekiery ciągniętego po drewnianej podłodze. Poczuł jak czyjeś ogromne palce opadają mu na nadgarstek i uwalniają jedną rękę. Następnie ten sam ktoś położył ją na stole. Ostatnie co usłyszał to dźwięk ostrza siekiery zanurzającego się w drewnie. Zaczął krzyczeć dopiero kiedy spojrzał na kikut i tryskającą z niego krew. Obok leżała dłoń. Gdzieś w tle, strasznie daleko, odnotował szaleńczy, niemal obłąkańczy śmiech. Ponownie zaczął się wierzgać. Poczuł jak ktoś z otwartej dłoni uderza go w policzek. Nie przestawał krzyczeć. Widział coraz bardziej niewyraźnie.
Chwilę po tym ten sam los spotkał drugą dłoń. Została uwolniona, ktoś położył ją na stół i znowu ten sam odgłos ostrza wbijającego się w drewniany blat. Jego krzyk był coraz słabszy, aż wreszcie całkiem ucichł, aż wreszcie zemdlał…
Po raz kolejny obudziło go uderzenie zimnej wody. Tym razem leżał na betonowym podłożu. Pierwsze co poczuł to nieprzyjemny zapach wilgoci i dziwnego odoru. Kiedy chciał się podnieść, poczuł ogromny ból. Zobaczył, że w miejscu gdzie powinien mieć dłoń, znajduje się czerwony kikut. Przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Opadł z powrotem na beton i zaczął żałośnie jęczeć. Obracając głowę, zauważył na jednej ze ścian małe okienko. Przechodził przez nie blask lipcowego słońca. W przerwie między rozpaczaniem, pomyślał sobie o tym, jakby miło byłoby być znowu na zewnątrz. Pewnie w tej chwili byłby już w domu. Leżałby na ogrodowym hamaku albo po prostu bezczynnie wpatrywał w telewizor. Przez ostatnie dni miał dosyć niekończącego się upału, jednak w tej chwili oddałby za niego wszystko.
Marzenie to zostało przerwane koszmarnym obrazem, który ujrzał pod oknem. Kilka leżących na sobie ciał, oblepionych krwią. Może nie tyle ciał, co tym co z nich zostało. Wszystkie miały poucinane ręce i nogi. W ich pobliżu latały muchy. Zorientował się, że ten przykry zapach musi pochodzić właśnie od nich. W tej samej chwili ktoś wszedł do pomieszczenia.
Zobaczył nad sobą groteskową postać. Ogromny mężczyzna, bez jednego oka, z kępką długich kosmyków włosów na czubku głowy stał nad nim ubrany w zielony, rzeźnicki fartuch. Najgorsze były jego usta, przedłużone w nienaturalny sposób od ucha do ucha. Można powiedzieć, że uśmiech nie schodził z jego twarzy i z tym właśnie uśmiechem podniósł Marka i zawiesił na haku. Okropny, przeszywający ból przeszedł jego ciało. W tym momencie zdał sobie sprawę, że to już koniec. Przestał już płakać, zaciskał tylko zęby, aby nie dawać swojemu oprawcy satysfakcji. Nie chciał mu pokazać swojego bólu i strachu.
Ostatkiem sił podniósł głowę i zobaczył, że w pomieszczeniu znalazł się jeszcze recepcjonista. Jak zwykle emanował czystością. Chwycił twarz Marka i nachylając się w jego stronę powiedział:
- Wiesz, nawet ciebie polubiłem. Gdyby nie oni to może nawet i bym ciebie puścił, ale wiesz… Co ja mam tutaj do gadania? Może innym razem… A teraz, trzymaj się, stary! – powiedział z uśmiechem na ustach, poklepując go przyjacielsko po twarzy.
W tej samej chwili Marek poczuł jak opuszczają go resztki sił. Widział coraz mniej, a wreszcie obraz całkiem mu się rozpłynął. Przestał cokolwiek czuć. Wisiał bezwładnie na haku, kiedy mężczyzna z szerokim uśmiechem pozbawiał go kolejnych kończyn…
[2] Zabawna sytuacja - kilka lat temu, na fali popularności serialu Dexter, sięgnąłem po pierwowzoru literackie. W pierwszych zdaniach, zarówno pierwszej jak i drugiej części, występuje epitet "tłusty księżyc".
Niestety, od zawsze żyłem w przeświadczeniu, że tamten księżyc był półtłusty, a nie tłusty. A jako, że bardzo mi się ta fraza spodobała, postanowiłem ją użyć. Teraz przekartkowałem książkę i okazało się, że księżyc był oczywiście tłusty.
Mój błąd, a jak tam reszta tekstu?
nie jestem krytykiem ani redaktorem wiec za duzo do powiedzenia nie mam. Trochę stylistyka IMO kuleje. Sama historia nie jest jakoś oryginalna, ale opowiedziane nieźle, tzn. chce się czytać do końca, trzyma nawet w napięciu. Wielka szkoda, że babka na wózku to po prostu takie nieznaczące wtrącenie. Liczyłem, że to będzie jakaś ważna dla fabuły postać (miałem nadzieję na opętaną, krwiożerczą staruszkę:D).
No i mogłoby być ostrzej, znacznie ostrzej. Więcej krwi, brutalności i okrucieństwa by nie zaszkodziło.
Podsumowując nie jest źle.
Hehe, "inspirowane Psychozą" to chyba byłoby zbyt łagodne określenie? :) Generalnie w porządku, dobrze się czyta, na pewno dużo lepsze, od "powieści" raziela. Gdzieś tam błąd składniowy, gdzie indziej literówka. Zakładam jednak, że zajęcia z pisania byś u jakiegoś profesora zaliczył.
1. Forma, czyli stylistyka do dopracowania - nierówno się czyta. Aczkolwiek nie jest źle.
2. Emocje i napięcie - są.
3. Sens - brak. Żadnego przesłania, ukrytego znaczenia. Ot taka historyjka w miarę sprawnie opowiedziana, z której jednak kompletnie nic nie wynika.
Razi mnie jedynie "cofnął się do tyłu"...Cofnąć do przodu sie nie mozna :p Poza tym spoko, lubie takie opowiesci.
Na początku jak dla mnie trochę za dużo opisów w stosunku do akcji. Ponadto szkoda, że nie napisałeś o co tam właściwie chodzi. Dlaczego go zabili, po co tam była babka na wózku inwalidzkim. Poza tym czyta się raczej dobrze.
Ja bym sie przyczepił takiej kwestii.
Droga przypominała szwajcarski ser, do tego warunki pogodowe ograniczały widoczność
Droga oki, ale powtarzanie czegoś o czym de facto była połowa akapitu (złych warunkach pogodowych) można (na moje) sobie darować.
Po pewnym czasie w oddali dostrzegł niewyraźnie skrzący się punkt. Doszedł do wniosku, że musi to być stacja benzynowa, żaden dom nie mógłby być aż tak mocno oświetlony.
To jak w końcu?
Nagle na zewnątrz coś huknęło, chwilę po tym jasny blask rozjaśnił ponury pokój.
Blask pioruna jak mniemam? Jeżeli tak to z tym światem jest coś nie tak. Wpierw jest światło później huk. Czemu chyba tłumaczyć nie muszę :P
I na koniec
Do rzęsistego deszczu dołączyła burza z piorunami. a akapit później deszcz padał jeszcze mocniej
Rzęsisty deszcz z zasady jest bardzo intensywny wiec zbędnym wydaje mi się próba wzmacniania tego jak pogoda jest tragiczna :)
Tak to jest spoko - inaczej nie marnował bym czasu na czytanie tego ];>