Warszawa. Finał procesu jednego z najbardziej niebezpiecznych ludzi w kraju. W biały dzień, przy włączonych kamerach, tajemnicza grupa przeprowadza brawurową akcję odbicia oskarżonego i rozpływa się w powietrzu. Jak chwilę później się dowiemy, to nie pierwszy taki przypadek i szef policji powołuje specjalny zespół, który ma na celu wyjaśnić ostatecznie tajemnicze zniknięcia. W jego skład wchodzą zaufani generała: weteran, zastępca szefa CBŚ Bożek (Daniel Olbrychski) i tytułowy Sęp (Michał Żebrowski) - absolwent astrofizyki(!), nadinspektor wydziału wewnętrznego.
Wbrew pozorom kino gatunkowe to nie jest łatwy kawałek chleba. W przypadku filmów autorskich staramy się odgadnąć wizję twórcy, poddajemy się jej i jedną, czy dwie nieudane sceny, sami przed sobą tłumaczymy, że nasz niegodny umysł nie rozszyfrował głębi w nich przekazanej. W przypadku kina gatunkowego nie ma miejsca na błędy. Wszyscy jesteśmy rozpieszczeni przez wirtuozów takich jak Scorsese, Spielberg czy Tarantino i gdy światła w kinie gasną, zaczyna się seans (tzn. już po 20 minutach reklam), oczekujemy, że historia, choć widzieliśmy ją już tysiąc razy, porwie nas na nowo i ockniemy się dopiero na końcowych napisach. By tak się stało, wszystkie elementy układanki muszą idealnie do siebie pasować. Jeśli cokolwiek się nie zgadza, budzimy się zbyt szybko, czas się dłuży i zamiast zrelaksowani, wychodzimy z kina zirytowani i zmęczeni. Niestety tak jest w tym przypadku.
"Sęp" to debiut filmowy Eugeniusza Korina (58 lat!) i wydaje mi się, że jak wielu debiutantów zwyczajnie chciał zrobić za dużo. Za dużo, za głośno, za szybko, za fajnie. Skończyło się tym, że powstał film ogromnie niespójny stylistycznie. Rozpoczyna się w szaleńczym tempie, można mieć wrażenie, że dynamizmem akcji i montażu próbuje co najmniej dorównać "Adrenalinie" z Jasonem Stathamem. Gdy na ekranie Sęp zostaje sam, te sceny w jego mieszkaniu, sny, gdy biega po mieście, z dominującą triphopową muzyką Archive, są jakby żywcem wyjęte z transowej poetyki Aronfskiego, by... płynnie przejść w coś na kształt policyjnego "Kac vegas" w chwili pojawienia się w polu widzenia obiektywu Pawła Małaszyńskiego. Gdy do akcji wkracza grająca niemalże anioła Ania Przybylska, ja się poddaję, bo już naprawdę nie wiem co oglądam. Zabrakło jakiejś myśli przewodniej, dominującego konceptu, jak również świadomości medium i jego ograniczeń. To ciągłe skakanie po stylistykach jest na tyle męczące, że w pewnym momencie nie mogłem już się doczekać, kiedy się ten film w końcu skończy. Przykłady można by mnożyć, ale autor nie potrafił nawet nagrać spójnie dwóch scen przesłuchań. Jedna jak z klasycznego kryminału, druga przypomina narkotyczną wizję.
Film jest poza tym zwyczajnie za długi. Jest w nim mnóstwo niepotrzebnych scen, postaci, które w żaden sposób nie popychają akcji do przodu. Zastanawiam się z czego może to wynikać, ale chyba najzwyczajniej w świecie z gwiazdorskiej obsady. Co postać to gwiazda. No skoro bierze się już do filmu takiego Pawła Małaszyńkiego, to trzeba coś dać mu zagrać. Tylko po co? Co ta postać wnosi do filmu, poza tym, że ilekroć się pojawia, rujnuje pieczołowicie budowane napięcie. Czy jego nazwisko jest tak wielkim magnesem by ryzykować integralność filmu, żeby ściągnąć go na plan? Sądząc chociażby po ilości teatrów w Warszawie, mamy w tym kraju wystarczająco aktorów, by obsadzić nieznanymi twarzami role epizodyczne. Tu nawet niunię czekającą na telefon od mężusia gra Anna Dereszowska... Jeśli chodzi jeszcze o obsadę, to nie bardzo rozumiem decyzję, by rolę Bożka powierzyć Danielowi Olbrychskiemu. Jest on bezdyskusyjnie jednym z największych aktorów w historii polskiego filmu, ale tu wygląda najzwyczajniej w świecie staro. Ledwo jest w stanie wypowiedzieć swoje kwestie, a gra bądź co bądź czynnego policjanta.
Autor przesadził również z podkreślaniem, jak fajni są jego bohaterowie. Inteligencja jest ostatnio sexy, więc gdyby nie to, że jest policjantem, Sęp, już dawno dostałby nagrodę Nobla. Przed akcją relaksuje się studiując teorię strun, a jego koncentracja jest tak wielka, że nawet lecący na cały regulator hip-hop nie jest wstanie go rozproszyć... Nie wiem czy to celowy pastisz, czy nie, ale nauki ścisłe nie są jednak takie proste, o czym się scenarzysta boleśnie przekonał. Gdy już zostaną starte imponujące obliczenia, których nie powstydzili by się bohaterowie "Teorii wielkiego wybuchu", na domowej tablicy bohatera nie pojawi się już nic mądrego. Ba nie pojawi się nic co miałoby jakikolwiek wpływ na akcję. Cały wysiłek poczyniony by uwiarygodnić wielką inteligencje bohatera okazuje się totalnie zbędny. Podobnie postać "anioła", czyli Nataszy McCormick. Dziewczyna po przeszczepie serca, właścicielka stadniny koni, instuktorka kickboxingu w komendzie głównej policji... Taaaak. To podrasowywanie bohaterów miało również negatywny wpływ na wiarygodność, osadzenia akcji w szarej warszawskiej rzeczywistości. Z jednej widzimy autentyczną salę sądową, ulice Pragi, pałace bossów mafijnych. Z drugiej, kryształowo uczciwy pracownik wydziału wewnętrznego może pozwolić sobie na mieszkanie, w którym mieści się pełno formatowa tablica akademicka.
"Sęp" ma dobre momenty. Podobają mi się sceny, w których występuje Fronczewski. Grabowski udanie wciela się w podwarszawskiego mafijnego bossa. Jest kilka niezłych dialogów, kilka ciekawych ujęć... Jednak te często same w sobie niezłe fragmenty są jak części układanki, które za nic nie chcą do siebie pasować. Gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze delikatnie mówiąc kontrowersyjne przesłanie końcówki filmu, to nie mogę go polecić nikomu nastawionemu na obejrzenie dobrze zrobionego thrillera.
przeczytalem "Sep" .... juz pomyslalem ze to jakis film o ORP Sep ... a tu panie kicha - bandyci, policja, mafia, wszystko jeden syf (oczywiscie poza postacia AP kogokolwiek gra w tym filmie:) ... ale co ciekawe kolega w poscie 1 napisal nt. filmu, ktory mu sie nie podoba wiecej jak niejeden forumowicz w calym swoim GOLowym zyciu ... :)
EDIT:
zaraz - stary - co Ty napisales : "... Co postać to gwiazda. No skoro bierze się już do filmu takiego Pawła Małaszyńkiego ..." - to jest gwiazda? Malaszynski - kto to jest? Chyba chwilowa i lokalna gwiazd(k)a - wez zobacz naszych aktorow starszego pokolenia to przestaniesz Malaszynskiego gwiazda nazywac (oczywiscie mozesz zlookac i swiatowych w jego wieku, ktorzy pewnie wlasnie sa "gwiazdami" ale jesli dla Ciebie Malaszynski to gwiazdorska obsada w filmie ... to coz ...
strelnikov=> uważam ze miało być 'gwiazda' a nie gwiazda :>
Ciężko z tym u nas. Filmów ile powstaje- wszyscy wiemy. Jakie ich budżety- również. Nie mam tv, ale co otworzę go u rodziców by zobaczyć wiadomości to albo w reklamie Linda jakieś Geriavity reklamuje, albo akurat Olbrychski w jakimś miałkim serialu niewartym przeczytania opisu w gazecie tv.
Powstaje u nas sporo ciekawych filmów ale niestety ilość elementów składowych które muszą być 'nadrabiane' przez brak zaplecza finansowego jak i osobowego jest zbyt duża.
Nawet jak pojawia się ktoś z młodszego pokolenia to zazwyczaj jest tak przeciągany przez wszystkie możliwe, dobre i złe, filmy że przychodzi moment w którym niedobrze mi się robi jak tylko widzę ich nazwiska.
Nigdy specjalnie się tym nie interesowałem ale ciekaw jestem ile z tych gwiazdek ma jakieś konkretne zaplecze teatralne. Nie mam zamiaru od razu kogoś porównywać przez pryzmat, powiedzmy Holoubka, ale jednak jeśli któryś z nich planuje osiągnąć coś naprawdę dużego i zapisać się na stałe w historii krajowej kinematografii to powinien przemyśleć jeszcze raz kwestię korytka-tvp. To nie Hollywood.
.:Jj:.: wg. mnie polska ma zenujacych scenarzystow i nie ma czegos takiego jak producent wykonawczy ( chodzi o goscia ktory nadaje filmowi ostateczny ksztalt), przez to filmy sa przegadane i zwyczajnie nudne.
Jak widac nawet sep ktory byl reklamowany jak film ktory mial rzucic ludzi na kolana okazal sie nie wolny od wad typowych dla polskiej kinematografii : dajmy zagrac Malaszynskiemu w koncu nie placi mu sie za dwa zdania niech sobie troche pogada.
Na cale szczescie polskich filmow nie ogladam nigdy pierwszy i ne wyrywam sie do kina , co w kilku przypadkach dalo mi mozliwosc uniknełia sporemu szokowi jak w kacu wawa.
Dziekuje za recenzje na pewno na sepa nie pojde.
.:Jj:. -->
no wlasnie to samo zauwazylem ... gdy slysze te wszystkie oh ah i olaBoga zachwyty nad nie wiem kim - przecietnoscia dnia codziennego zwana u nas "gwiazda" filmowa to naprawde zaczynam sie zastanawiac "nad poczytalnoscia widzow" jak i moze krytokow filmowych ... nie mowie juz o filmach i ich tresci gdyz od dobrych kilku lat nie widzialem nawet w miare dobrego filmu polskiego ... tutaj raczej mam jak Belert - takze nie chodze do kina na krajowe produkcje ...