Potrzebuję na gwałt!!!

Forum Pytania i Ogłoszenia
Odpowiedz
28.11.2011 19:40
Adam1394
1
odpowiedz
Adam1394
126
Stary Konfederata

Potrzebuję na gwałt!!!

Witam, na gwałt potrzebuję artykułu około 10 stronicowego (A4) na jakikolwiek temat fizyczny na poziomie szkoły średniej, z XXI wieku do którego dałoby radę ułożyć:

10 haseł
15 pytań

Jeżeli wykorzystam dany artykuł to kupię przesyłającemu GOLSMS na 7 dni.

28.11.2011 20:11
Adam1394
2
odpowiedz
Adam1394
126
Stary Konfederata

Podbijam bo potrzebuje pilnie!

Artykuł coś a'la Focus lub inne pisma popularno naukowe.

28.11.2011 20:17
3
odpowiedz
zanonimizowany247738
106
Legend
28.11.2011 20:31
😊
4
odpowiedz
zanonimizowany627706
66
Senator

POSZUIKIWANIA I BADANIA
Co powinno się zrobić stanąwszy w obliczu nieznane¬go? Odwrócić się i zapomnieć? Taką możliwość wy¬kluczają dwa czynniki. Pierwszy to po prostu ciekawość. No i drugi jak można zapomnieć lub zignorować słonia w salonie czy ducha w sypialni? Jednak istnieją konflikty i niepokoje bardzo realne i męczące. Muszę tu wyznać, iż bałem się co się ze mną stanie, gdyby ten „stan" w dalszym ciągu trwał. Bardziej obawiałem się choroby umysłowej niż uszkodzenia ciała. Wiedziałem wystarczająco wiele z psychologii by zda¬wać sobie sprawę, że obawy te nie były tak zupełnie bezpodstawne. Miałem przyjaciół wśród psychologów i psychiatrów, ale nie chciałem rozmawiać z nimi na ten temat. Bałem się, że zaliczyliby mnie do grona swoich „pacjentów" i utraciłbym w ten sposób swobodę, jaką daje normalność. A przyjaciele, którzy nie byli w tej dziedzinie fachowcami, mogliby się okazać jeszcze gorsi. Jak nic przykleili by mi etykietkę „czubka", a to mogło¬by skomplikować życie moje i moich najbliższych. Na szczęście wydawało się, że jest to coś, co mojej rodziny nie dotyczy. Nie było więc potrzeby, by zamart¬wiali się razem ze mną. Musiałem jedynie wyjaśnić żonie kilka dziwnych faktów. Zaakceptowała je, choć nie¬chętnie, ale innego wyjścia nie miała. Od tej chwili stała się świadkiem wydarzeń, które zadawały kłam jej re¬ligijnemu wychowaniu. Dzieci były wtedy zbyt małe, by cokolwiek rozumieć. (Później stało się to już dla nich zjawiskiem codziennym. Kiedy moja starsza córka wyje¬chała do college'u opowiadała, że gdy z koleżanką, z którą mieszkała przeszukały już swój pokój w akade¬miku, powiedziała: „Tatusiu, jeżeli jesteś tutaj, to sądzę, że powinieneś już sobie pójść. Chcemy się rozebrać i iść spać". Byłem wtedy o 200 mil od tamtego miejsca, tak w sensie fizycznym, jak innym). Stopniowo przyzwyczajałem się do tych dziwacznych wydarzeń w moim życiu. Powoli uczyłem się coraz bardziej kontrolować swoje ruchy. Z kilku względów okazało się to pomocne. Niechętnie dzieliłem się tymi doświadczeniami z innymi. Tajemnica ich występowania ciągle podniecała moją ciekawość. Obawy nie zniknęły nawet wtedy gdy stwierdziłem, że doznania nie wywołują żadnych następstw fizycznych, i że nie jestem obłąkany bardziej niż większość ludzi z mojego otoczenia. Lecz był to defekt, choroba, albo deformacja, która musiała pozostać w ukryciu przed „normalnymi" ludźmi. Nie było nikogo, z kim mógłbym porozmawiać o tym problemie, z wyjątkiem okazjo¬nalnych spotkań z dr Bradshawem. Jedynym innym rozwiązaniem wydawała się jakaś forma psychoterapii. Ale rok (~Ibo pięć czy może dziesięć) codziennych spotkań psychoterapeutycznych kosztowałby mnie ty¬siące dolarów, a efekt mógł się okazać znikomy. Wtedy byłem bardzo samotny. W końcu zacząłem eksperymentować z tą dziwną aberracją, uważnie zapisując każde wydarzenie. Zaczą¬łem także zgłębiać tematy, które do tej pory pomijałem. Religia nie miała wielkiego wpływu na mój sposób myślenia, chociaż wydawało się, że tylko ona poprzez swoje pisma i wiedzę, może dać mi odpowiedź. Co prawda jako dziecko chodziłem do kościoła, ale takie pojęcia jak Bóg i religia nie znaczyły dla mnie wiele. Nie poświęcałem temu uwagi, ponieważ po prostu mnie to nie interesowało. Z powierzchownej lektury dawnych i obecnych filozofów Zachodu oraz literatury religijnej, wyniosłem jedynie niejasne odniesienia i ogólniki. Niektóre z nich sprawiały co prawda wrażenie, jakby ktoś usiłował opisywać lub wyjaśniać podobne przypadki. Pisma bib¬lijne i chrześcijańskie podawały wiele przykładów tego typu, ale bez opisu przyczyn ich powstawania i sposo¬bów leczenia. Najlepsze rady nakazywały modlić się, medytować, pościć, chodzić do kościoła, spowiadać się, akceptować Trójcę, wierzyć w Ojca, Syna i Ducha Świętego, przeciwstawiać się Złu, a oddawać Bogu. Wszystko to pogłębiło jedynie mój konflikt. Bo jeżeli ta nowa rzecz w moim życiu była „dobrem" czyli „darem", to najwyraźniej pochodziła od świętych, lub przynajmniej od ich odpowiedników opisywanych w hi¬storii religii. Nie czułem, że zakwalifikowanie mnie w poczet świętych to z pewnością przesada. A jeżeli rzecz ta była „złem", to była to robota Szatana lub demon próbował mnie opętać i wobec tego powinienem zostać poddany egzorcyzmom. Ortodoksyjni przedstawiciele organizacji religijnych, których spotkałem, choć w różnym stopniu, to jednak akceptowali ten drugi punkt widzenia. Miałem wraże¬nie, że w ich oczach jestem niebezpiecznym heretykiem. Byli ostrożni. W religiach Wschodu odnalazłem większą akceptację dla tej idei, tak jak stwierdził to już dr Bradshaw. Mówiło się tam wiele o egzystencji poza ciałem fizycz-nym a nawet, że taki stan jest efektem rozwoju psychicz¬nego. Tylko Mistrzowie, Guru czy inni Święci Mężowie mieli zdolność opuszczania swojego fizycznego ciała, i uzyskiwania w ten sposób nieopisanych doznań mis-tycznych. Nie odnalazłem niestety żadnych szczegółów ani wyjaśnienia co właściwie rozumie się przez okreś¬lenie „rozwój duchowy". Wywnioskowałem, że szcze¬góły te były powszechnie znane wyznawcom tajemnych kultów, sekt, lamaizmu itd. Jeżeli była to prawda, to kim lub czym byłem? Z pew¬nością byłem już za stary, aby zaczynać życie na nowo gdzieś w tybetańskim klasztorze. Samotność zaczynała mi doskwierać coraz bardziej. Najwyraźniej odpowiedzi nie istniały. A przynajmniej w naszej kulturze. Wtedy właśnie odkryłem istnienie w Stanach Zjed-noczonych swego rodzaju undergroundu. Nie podlegał żadnym prawom, ani oficjalnym naciskom czy uprze-dzeniom. Ów underground tylko przypadkowo styka się ze światem interesu, nauki, polityki czy tak zwanej sztuki. Ponadto nie ogranicza się wyłącznie do Stanów Zjednoczonych, lecz przenika całą cywilizację Zachodu. Wiele osób być może coś o nim słyszało lub nawet kontaktowało się z jego członkami, lecz uważa się ich jedynie za ludzi o dziwacznych pomysłach. Jedno jest pewne: członkowie tego undergroundu, często niezwykle szanowani w swoich społeczeństwach, nie mówią o tych zainteresowaniach czy przekonaniach obcym, chyba że stwierdzą, iż oni także należą do tego swoistego klubu. Doświadczenie nauczyło ich bowiem, że szczerość nie popłaca można narazić się na krytykę pastorów, klientów, pracodawców, a nawet przyjaciół. Podejrzewam, że liczba członków takiego undergro¬undu może sięgać milionów o ile uznamy ich kwa¬lifikacje. Można ich znaleźć wszędzie: są naukowcami, psychiatrami, lekarzami, gospodyniami domowymi, stu¬dentami, przedsiębiorcami, nastolatkami, a także kapła-nami uznanych religii. Grupa ta posiada wszystkie cechy ruchu podziem¬nego. Zbierają się w małych grupkach, cicho i często półjawnie. (Spotkania często ogłasza się publicznie, ale trzeba być „jednym z nich", aby zrozumieć taką infor¬mację.) Uczestnicy dyskutują o wydarzeniach w un¬dergroundzie tylko z jego członkami. Reszta ludzi, poza najbliższą rodziną i przyjaciółmi (którzy prawdopodob¬nie także są członkami), nie ma pojęcia o tych tajem-niczych zainteresowaniach i życiu owego swoistego pod¬ziemia. Jeżeli osobę taką zapytasz wprost, to wyprze się swej przynależności, ponieważ często sama nie zdaje sobie sprawy, że należy już do tego związku. Wszyscy oni w pewnym stopniu są emocjonalnie i intelektualnie poświęceni sprawie. Mają swoją własną literaturę, język, technologię i do pewnego stopnia swoich półbogów. Obecnie underground jest w dużym stopniu zdezor¬ganizowany. W rzeczywistości nie jest to organizacja w zwykłym znaczeniu tego słowa. Czasami, chociaż raczej rzadko, jakieś lokalne grupy posuwają się tak daleko, że przybierają tytuł lub nadają sobie nazwę. Są one zwykle małe, lecz regularnie zbierają się w czyimś salonie, jakiejś sali konferencyjnej czy, co także się zdarza, w probostwie. Grupa taka szuka i obiera różne ścieżki jednak cel jest dla wszystkich taki sam. Tak jak i w innych tego typu ruchach, jeżeli do niego należysz a odwiedzasz jakieś miasto, bez wątpienia spot¬kasz innych członków. Nie jest to zaplanowane. Tak się po prostu „dzieje". Z kogo składa się taki underground? Po pierwsze z profesjonalistów. Na jednym jego końcu znajdują się parapsycholodzy, stanowiący bardzo liczną grupę. Są to ludzie legitymujący się doktoratami najlepszych uniwer¬sytetów, szeroko znani jako badacze zjawisk pozazmys¬łowych. Największym autorytetem w tej grupie cieszy się dr J. B. Rhine, absolwent Duke University, twórca pros¬tych kart do statystycznych badań testowych. On też pierwszy udowodnił statystycznie istnienie zjawisk para¬normalnych. Jego wyniki są jednak przyjmowane dwu¬znacznie i w większości nie są akceptowane przez psy¬chologów i psychiatrów w USA. Do tej samej kategorii należą inni: Andrija Puharich, J. G. Pratt, Robert Cro¬okall, Hornell Hart, Gardner Murphy. Jeżeli należysz do undergroundu, z pewnością znasz te nazwiska. Na drugim końcu tej grupy znajdują się uliczni chiro¬manci, uważający się za Cyganów lub Hindusów z New Delhi, żądający pięciu dolarów za pięciominutowe „wróżenie" z kart lub ręki. Obszary zainteresowania są bardzo urozmaicone, ale wszystkie w taki czy inny spo¬sób powiązane są ze sobą wspólnymi przekonaniami. Szerokie masy undergroundu, przewodnictwa i infor¬macji szukają jednak u owych profesjonalistów, niejed¬nokrotnie obdarzając ich czcią, jak dawnych bohaterów. Ktokolwiek pisze Książkę, organizuje Fundację, pro¬wadzi Badania, ma Znaczące Doświadczenia, studiował Wybitnych Profesorów, jest Medium, prowadzi Kursy Rozwoju Umysłu i/lub Duszy, leczy Wiarą, jest Akre¬dytowanym Astrologiem, Wyznawcą Nauk Tajemnych, Poszukiwaczem Latających Talerzy czy wreszcie Hip-notyzerem jest takim zawodowcem. Większość z nich czerpie dochody ze swej działalno¬ści. Bywa, że są zazdrośni i podejrzliwi, jeśli chodzi o techniki i teorie spoza ich obszaru działania. Mogą nawet wyszydzać lub traktować z pełnym wyższości rozbawieniem to co nie jest związane z ich specjalnością. Staje się jasne, dlaczego w tym undergroundzie nie istnieje żadna organizacja. Jednak sami „profesjonali¬ści" wspierają się wzajemnie. Zmusza ich do tego wspól¬ny interes. Tylko pomiędzy sobą mogą wymieniać po¬glądy i doświadczenia, licząc na uwagę i zrozumienie. Pisząc to nie zamierzam wcale rzucać kalumni czy dyskredytować owych profesjonalistów. Stanowią oni cudowną i fascynującą grupę ludzi. Każdy na swój własny sposób poszukuje Prawdy. Jaki nudny byłby bez nich świat dowiesz się, kiedy sam zostaniesz członkiem takiego podziemia. Dla członków undergroundu istnieją specjalne czaso¬pisma, magazyny, wykłady, kluby książkowe (każdego roku wydaje się co najmniej pięćdziesiąt nowych książek w tym rodzaju, często przez renomowane wydawnic¬twa), a nawet programy radiowe i telewizyjne. Te ostat¬nie, tworzone przez nadgorliwych członków nie odnoszą jednak poważniejszych sukcesów ponieważ underg¬round jest wciąż grupą mniejszościową. Podstawową reakcją publiczności jest zazwyczaj pytanie: „Czy ty naprawdę wierzysz w te bzdury?" Kto więc tworzy szare masy owego undergroundu? W przeciwieństwie do tego, czego można by oczekiwać, nie stanowią one konglomeratu głupich, niewykształ¬conych, zabobonnych i bezmyślnych mistyków. Prawdą jest, że są wśród nich i tacy, ale w nie większym procencie niż w normalnym społeczeństwie. W rzeczywi¬stości jest całkiem prawdopodobne, że ich przeciętny iloraz inteligencji może być znacznie wyższy od śred¬niego przekroju całej populacji Zachodu. Główna przyczyna łącząca wszystkich tych ludzi jest bardzo prosta. Wszyscy wierzą, że po pierwsze ludzkie Wewnętrzne JA nie jest ani rozumiane, ani w pełni wyrażane w naszym obecnym społeczeństwie; a po dru¬gie, że owo Wewnętrzne JA posiada możliwości nie¬znane i nierozpoznane przez współczesną naukę. Są to ludzie, których głównym zajęciem jest czytanie, myś¬lenie, dyskutowanie i uczestniczenie we wszystkim, co ma kontekst „parapsychiczny" lub „duchowy". Tego wymaga członkowstwo. Może ty sam jesteś już w takim klubie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jak oni wszyscy trafili na tę drogę? Najczęstsza od¬powiedź mówi, że doświadczyli jakiegoś fenomenu, któ¬ry nie może być wyjaśniony przez współczesną naukę, filozofię, czy religię. Jedna osoba wyrzuci coś takiego z pamięci a druga spróbuje znaleźć odpowiedź. Ja zostałem członkiem, ponieważ nie mogłem znaleźć żadnych innych źródeł informacji. Niestety, poszukiwa¬ne informacje były unikalne, nawet w tym dziwnym, łączącym w sobie stare i nowe, świecie. Ale przynajmniej byli tam tacy, którzy rzeczywiście uważali, że Drugi Stan może istnieć i istnieje. Wkrótce stało się oczywiste, że ów underground po¬wstał już sto lat temu a nawet jeszcze wcześniej, kiedy współczesna nauka zaczęła gromadzić koncepcje na te¬mat człowieka, oddzielając je od bezsensownej, nie op¬artej na niczym „wiedzy". W trakcie tych oczyszcza¬jących wysiłków, wszystko co nie zostało sprawdzone empirycznie spotykało się z bezwzględną krytyką intelektualnych liderów. Ci, którzy trwali przy swych zdyskredytowanych przekonaniach, tracili reputację. Je¬żeli uporczywie upierali się przy swoim, a równocześnie chcieli pozostać aktywni i akceptowani przez społeczeń¬stwo, nie mieli innego wyjścia, jak ze swoimi tajem¬niczymi ideami zejść do podziemia, tworząc równo¬cześnie na użytek ogółu nowy, „zwykły" wizerunek. Wielu z tych, którzy wzbraniali się przed praktykowa-niem podobnego oszustwa zostało „Męczennikami". Obecnie w naszym oświeconym społeczeństwie istnie¬ją podobne nastawienia. Spośród profesjonalistów, zna¬nych członkom podziemia jako rzecznicy parapsycholo¬gii i dziedzin pokrewnych, być może jedynie pięciu zachowało respekt i szacunek swej społeczności, dzię¬ki osiągnięciom medycznym, psychologicznym, psychia¬trycznym czy w dziedzinie fizyki. Wydaje mi się, że spotkałem nawet całą tę piątkę. Szkoda tylko, że nie przybyło mi od tego wiedzy, ale to nie ich wina. Oni po prostu także mało wiedzą o Drugim Stanie czy Drugim Ciele. Generalnie lubię ludzi z undergroundu. Napotykałem ich w dużych miastach i małych miasteczkach, pro¬wadząc interesy, pośród grup religijnych, a nawet w Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym. Z regu¬ły są to ludzie delikatni, weseli, z poczuciem humoru. Są szczęśliwą grupą, która kiedy istnieje taka potrzeba, potrafi się śmiać z własnych zainteresowań. W sposób instynktowny czy też nie, są oni najbardziej altru¬istyczną i humanitarną grupą ludzką, jaką znam. Nie jest też przypadkiem, że są religijni w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Nie zamierzam dyskredytować żadnych innych źródeł i materiałów określanych jako „metapsychiczne". Każ¬dy ma własną wersję prawdy i być może rzeczywiście istnieje wiele Prawd. Byłem kiedyś obecny na seansie pewnego medium. Zadawałem konkretne pytania, lecz otrzymywałem jedynie niejasne odpowiedzi, które od¬bierałem jako zwyczajne uniki. A prawidłowe odpo¬wiedzi mogły znaczyć dla mnie tak wiele. Później jednak obserwowałem eksperyment z Drugim Ciałem, który ku ogólnemu zdumieniu potwierdzał autentyczność zdolno¬ści tego medium. W tym przypadku prawda jest praw¬dziwą tajemnicą! Seanse Edgara Cayce'a, współczesnego świętego pa¬rapsychicznego świata, były bez wątpienia najbardziej ewidentne i najlepiej zbadane, ale równocześnie całko¬wicie niewiarygodne dla współczesnej nauki i medycyny. Bez wątpienia odkrywały pewną prawdę, która nie zo¬stała przez historię odnotowana. Dzisiaj, w jakieś dwa¬dzieścia lat po jego śmierci, nie wiemy tak naprawdę na czym polegał jego dar i jak się właściwie objawiał. Pisma Cayce'a są pomocne, ale niezwykle trudno znaleźć w nich odniesienia na temat Stanu Drugiego. Potwierdza on co prawda istnienie takiego stanu, ale go nie wyjaśnia. Na większość tego typu materiału silnie nakładają się jego głębokie przekonania religijne. Po¬zostawia to dowolność interpretacyjną. Wśród żyjących ludzi o zdolnościach paranormalnych są dziś i tacy, którzy mają osiągnięcia podobne jak Cayce. Jeden z nich zrelacjonował mój przypadek przy¬taczając dane na temat zdarzeń w Stanie Drugim. Prze¬konało mnie to o autentycznych zdolnościach tej osoby. Kilka „mediów" próbowało „czytać w moim życiu". Posługiwali się przy tym szerokimi udogodnieniami, ale nie potrafili udzielić prostych, bezpośrednich odpowie¬dzi na proste pytania. Jeżeli są prawdziwymi mediami (a kimże jestem, aby twierdzić, że nie są) to ich specyficzna percepcja musi być ściśle ograniczona. Albo mają pro¬blemy z interpretacją, przełożeniem ich symboliki na język zrozumiały dla odbiorcy. Sam doskonale wiem, jaki może to sprawiać kłopot. Dzięki kontaktom z tego typu ludźmi zacząłem w koń¬cu powoli pojmować, co się ze mną dzieje. Gdyby nie dotyczyło mnie to osobiście, nigdy nie uwierzyłbym w to co odkryłem. Równocześnie poczułem się o wiele lepiej stwierdzając, iż nie jestem dziwacznym unikatem. A więc o co w tym wszystkim chodziło? Mówiąc najprościej okazało się, że dokonywałem „projekcji ast¬ralnych". Naprowadził mnie na ów trop dr Bradshaw, chociaż sam słyszał na ten temat niewiele. Projekcja astralna jest terminem określającym technikę opuszcza¬nia na pewien czas ciała fizycznego i poruszania się w ciele niematerialnym, czyli „astralnym". Słowo „ast¬ralne" interpretowane jest na wiele różnych sposobów, zarówno naukowych jak i nienaukowych. Określenie „naukowy" znalazło się tu nie bez powodu, ponieważ współczesny świat nauki, przynajmniej na Zachodzie, nie jest nawet w pełni świadom możliwości istnienia tego typu zjawisk. W mrocznej historii ludzkości rzecz miała się jednak całkiem inaczej. Słowo „astralny" wywodzi się od wcze¬snomistycznych i okultystycznych praktyk obejmują¬cych magię, czarnoksięstwo, zaklinanie i inne, które współczesny człowiek odrzuca jako oczywiste nonsensy. Ponieważ nie wniknięto głębiej w te obszary, w dalszym ciągu nie wiem co dokładnie oznacza słowo „astralny". Dlatego też wolę używać terminu „Drugie Ciało." czy „Drugi Stan". Pewien gatunek literatury, bardzo zresztą rozległy, przedstawia świat astralny jako złożony z wielu pozio¬mów lub planów. Tam właśnie udają się „zmarli". Osoba podróżująca w swym ciele astralnym może zoba¬czyć te miejsca, rozmawiać ze „zmarłymi", a nawet uczestniczyć w ich ,;życiu" tam, a potem powrócić do swojego ciała fizycznego. Był czas, kiedy gorąco prag¬nąłem aby to była prawda. By zaznać tego cudownego stanu trzeba żmudnie ćwiczyć, lub lepiej jak powiedzieliby okultyści ¬„rozwinąć się duchowo". Wskazówki takie prawdopo¬dobnie przekazywano od wieków, a przeznaczano dla tych, którzy byli na tyle zaawansowani, by ten stan osiągnąć. Niektórzy sami odkrywali tę tajemnicę bądź przypadkowo poznawali technikę do niej prowadzącą. W przeszłości byli kanonizowani, paleni, karani, wy¬śmiewani i zamykani w miejcach odosobnienia. Wszys¬tko to nie brzmiało obiecująco. Zakrawa na paradoks, ale większość moich notatek wydaje się potwierdzać okultystyczne podejście do tej kwestii co było dla mnie sporym szokiem. Przy dość swobodnej interpretacji wiele moich przeżyć rzeczywiście można uznać za zjawiska okultystyczne. Równocześnie część z nich zataiłem, chociaż sam nie wiem dlaczego. Zgodnie z literaturą na tematy parapsychologiczne, w religijnomistycznej historii człowieka występują wy¬raźne odniesienia do Drugiego Ciała. Na długo przed Chrystusem i ukazaniem się Biblii kultury Egiptu, Indii i Chin (by wymienić tylko kilka) uznały Drugie Ciało za zwykły stan aktywności. Historycy bez przerwy odnajdują podobne odniesienia, ale oczywiście przy¬pisuje się je mitologii tamtych czasów. Jeżeli przeczytamy Biblię pod tym kątem, to wzmia¬nki o takich zjawiskach występują na kartach zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. W Kościele Katolic¬kim możemy odnaleźć relacje świętych i innych postaci religijnych o tego rodzaju doświadczeniach, przy czym część z nich doznała ich poprzez medytację. Nawet w Protestantyzmie niektórzy z wyznawców wspominają o doznaniach spoza ciała, występujących podczas pew¬nych form religijnej ekstazy. W religiach Wschodu pojęcie Drugiego Ciała od daw¬na uważane jest za naturalny i akceptowany przejaw rzeczywistości. To rozległa wiedza. Jest wiele książek o kulturach orientalnych potwierdzających koncepcję Drugiego Ciała, a jednocześnie dowodzących, że istnieją mnisi, guru, lamowie ćwiczący siły zarówno ciała jak i umysłu wliczając w to aktywność Drugiego Ciała a efekty ich ćwiczeń pozostają w całkowitej sprzecz¬ności z obecną wiedzą naukową. W dodatku te doświad¬czenia i doznania są całkowicie ignorowane przez nasze materialistyczne społeczeństwo, ponieważ nie mogą zo¬stać sprawdzone w sposób laboratoryjny. W archiwach różnych organizacji zajmujących się ba¬daniami parapsychicznymi istnieją całe setki udokumen¬towanych doniesień o doznaniach spoza ciała. Nierzad¬ko pochodzą sprzed stu lat, a w starożytnych źródłach pisanych znajduje się więcej takich doniesień. Są prze¬znaczone dla tych, którzy pragną wyjaśnić ów fenomen. W rzeczywistości wszystkie przytoczone tam zdarze¬nia są spontanicznymi, odosobnionymi przypadkami. Zazwyczaj zdarzały się gdy człowiek był ciężko chory, osłabiony lub przechodził poważny kryzys emocjonalny. I chociaż wszystkie te przeżycia wydają się być wysoce subiektywne, to jednak ich ilość jest już dowodem samym w sobie. W naszym stuleciu wiele takich doznań zostało opisanych i powinno dotrzeć do badaczy za¬jmujących się tą problematyką. Mają one jedną ale za to oczywistą wadę: ich charakter jest wybitnie reportażowy a uzupełniane są jedynie domysłami. Brak przykładów opartych na bezpośrednich relacjach. Powód? Najwido¬czniej nigdy nie podjęto żadnych poważnych badań naukowych. W bardzo rzadkich przypadkach publikuje się jednak relacje ludzi, którzy są w stanie wywołać u siebie Stan Drugi i podróżować w swoich Drugich Ciałach. Być może jest ich więcej, ale w naszych czasach pojawiły się zaledwie dwie takie osoby. Jeżeli inni doświadczają tego rodzaju doznań, to zatrzymują je dla siebie. Pierwszą ze wspomnianych osób jest Anglik Oliver Fox, aktywny praktyk i badacz zjawisk paranormal¬nych. Opublikował w 1920 szczegółowe sprawozdanie dotyczące doznań poza ciałem i opisywał techniki umoż¬liwiające osiągnięcie takiego stanu. Poza ścisłym krę¬giem, prace jego nie spotkały się z jakimś szerszym odzewem. Niemniej stanowiły pierwsze próby racjonal¬nego wyjaśnienia tego zjawiska. Drugim i zarazem najbardziej znanym był Sylvan Muldom który współpracując w latach 1938 51 z He¬rewardem Carringtonem, napisał na ten temat wiele znakomitych prac. Muldon dokonywał „projekcji", Carrington zaś był badaczem fenomenów paranormal¬nych. Ich książki są klasyką w tej dziedzinie i w dalszym ciągu stanowią interesującą lekturę. Wciąż jeszcze dzi¬wię się, że tak oczywiste sprawy zostały pominięte. Przeprowadzono bardzo niewiele eksperymentów, które dostarczyłyby danych poważnym i obiektywnym ba-daczom. Ostatnią pozycją z tego nurtu jest wydana całkiem niedawno książka, której autor ukrywa się pod tajemniczym pseudonimem Yram. (A może jest to ko¬bieta? Mary czytane wspak?) Książka ta zawiera też kilka wskazówek, ale nie ma w niej żadnej relacji przy¬pominającej moje doznania. Wiele wysiłku w badania naukowe włożyli Hornell Hart, Nador Fodor, Robert Crookall i inni. Są to ludzie mający przygotowanie akademickie i większość z nich podchodzi do zjawisk paranormalnych bez obciążeń, tak charakterystycznych np. dla literatury opisującej te zaga¬dnienia. Wszyscy oni weryfikują fakt istnienia Drugiego Ciała, ale równocześnie podają bardzo mało, albo żad¬nych danych eksperymentalnych. Jak więc można dys¬kutować nad eksperymentami, które nie miały miejsca? Najbardziej złożony problem, jaki wyłonił się w trak¬cie moich kontaktów z undergroundem, polegał na utrzymaniu analitycznego podejścia do problemu w ma¬gmie myśli teologicznej. Kiedyś, wcale nie tak dawno temu, człowiek uważał elektryczność za Boga, jeszcze wcześniej Bogiem było słońce, światło i ogień. Nasza nauka wykazała eksperymentalnie, że to brednie. Być może Drugie Ciało, przebywające w Stanie Drugim, umożliwi nam zrobienie kroku, dzięki któremu bę¬dziemy mogli dowieść istnienia Boga w sposób em¬piryczny. Wtedy podziemie przestanie istnieć. Parapsychiczny underground nie dał oprócz wielu nowych przyjaciół żadnych konkretnych odpowiedzi na moje pytania. Ku memu zaskoczeniu, odpowiedzi ocze¬kiwano raczej ode mnie. Okazało się, że do obrania pozostał mi już tylko jeden kierunek. Setki eksperymentów przeprowadzonych w ciągu 12 lat i w dalszym ciągu kontynuowanych, za¬owocowały pewnymi konkluzjami, które wydają się co prawda nieuniknione, ale równocześnie pozostają obce całej mej naturze. W dalszej części tej książki ocenicie to sami.
Rozdział trzeci
NA DOWÓD
Z końcem 1964 roku odbyło się w Los Angeles pewne interesujące spotkanie. Brało w nim udział około dwu¬dziestu zaproszonych specjalnie psychiatrów, psycho¬logów i naukowców oraz ja. Celem tego spotkania było szczere i jak najbardziej poważne przedyskuto¬wanie doznań i eksperymentów opisanych w niniejszej książce. Po wielu godzinach odpowiadania na pytania naukowców przyszła kolej na mnie. Każdemu z nich zadałem dwa proste pytania: „Co zrobiłby pan, gdyby doświadczył tego samego, co ja?" W większości przeszło dwóch trzecich uznali, że należałoby podjąć wszelkie wysiłki w celu kontynuowa¬nia tego typu eksperymentów, albowiem mogłyby po-szerzyć wiedzę człowieka o nim samym. Kilku pół żartem stwierdziło, że powinienem nie pójść, ale pobiec do najbliższego psychiatry. (Żaden z obecnych nie zao¬ferował mi jednak swoich usług.) Moje drugie pytanie brzmiało: „Czy pan osobiście wziął by udział w eksperymentach, które mogłyby do¬prowadzić do wytworzenia u pana tak niezwykłych form aktywności?" Tutaj zdania były już bardziej podzielone. Połowa zebranych wyraziła chęć uczestniczenia w takich ekspe¬rymentach, również ci, którzy byli najbardziej scep¬tycznie nastawieni do realności takich doznań. Dało mi to okazję do delikatnego przytyku tym, którzy byli za kontynuacją eksperymentów, a teraz się wycofali. Jeżeli chodzi o skok do zimnej nieznanej wody, to najlepiej niech zrobi to za nas ktoś inny. Jednakże z wielu względów nie potępiam ich. Gdyby o coś takiego zapy¬tano mnie przed dwunastu laty, to wątpię czy bym się zgodził. Dlaczego właściwie grupa ta się zebrała? Być może z ciekawości. A może z powodu zgromadzonych przeze mnie materiałów. Mam nadzieję, że to drugie. Oto kilka kluczowych wyjątków z moich notatek, które rozpaliły ich ciekawość. 10 września 1958 r. popołudnie. Ponownie uniosłem się ku górze z zamiarem odwiedzenia dr Bradshawa i jego żony. Wiedząc, że dr Bradshaw jest przezię¬biony i leży w łóżku, pomyślałem o złożeniu mu wizyty w sypialni. Był to pokój, którego jeszcze nie widziałem i jeżeli mógłbym go potem opisać, potwierdziłoby to moją wizytę. Znowu okręciłem się w powietrzu i zanurkowałem w tunelu, tym razem odniosłem też wrażenie płynięcia w górę zbocza (doktor i jego żona mieszkają na wzgórzu, około 8 km od mego biura). Znajdowałem się ponad drzewami, a nade mną wid¬niało jasne niebo. Nagle ujrzałem (na niebie?) zaokrągloną ludzką postać, ubraną w togę i w hełmie na głowie (przy¬pominającym stylem orientalny). Postać siedziała z rękami złożonymi na podołku i chyba ze skrzyżowanymi nogami. Po chwili zniknęła. Nie wiem, co mogła oznaczać. Po pewnym czasie podróż w górę wzgórza stała się trudniejsza i uświa¬domiłem sobie, że opuszcza mnie energia. Czułem, że nie dam rady. Wtedy właśnie przydarzyło mi się coś zupełnie nieocze¬kiwanego. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś ujął mnie pod ramiona i uniósł do góry. Poczułem przypływ wznoszącej mnie siły i pomknąłem szybko na wzgórze. Tam natknąłem się na dr Bradshawa i jego żonę. Znajdowali się przed domem. Przez chwilę byłem zaskoczony, ponieważ spotkałem ich, zanim jesz¬cze dotarłem do domu. Nie rozumiałem tego przecież dr Bradshaw powinien być w łóżku. Bradshaw miał na sobie jasny kapelusz i płaszcz, a jego żona ciemny. Szli w moim kierunku, więc zatrzymałem się. Wydawali się być w dobrych nastrojach. Kierowali się w stronę niewielkiego budynku podobnego do garażu. Nie widzieli mnie. Bradshaw szedł z tyłu. Opłynąłem ich dookoła i wymachując rękami starałem się zwrócić na siebie uwagę, ale bez rezultatu. Nagle wydało mi się, że słyszę, jak dr Bradshaw nie odwracając głowy mówi do mnie: „Widzę, że nie potrzebujesz już pomocy". Sądząc, że nawiązałem kontakt, zanurkowałem z powrotem i powróciłem do biura, przekręciłem się w swoim fizycznym ciele i otworzy¬łem oczy. Wszystko było tu takie, jak przedtem. Wibracje wciąż trwały ale czułem, że mam już dość jak na jeden dzień. Po doświadczeniu: Tego samego wieczora zadzwoniliśmy do dr Bradshawa i jego żony. Zapytałem tylko, gdzie byli pomię¬dzy czwartą a piątą po południu. (Moja żona usłyszawszy o tej wizycie powiedziała, że było to niemożliwe ponieważ dr Bradshaw leżał wtedy chory w łóżku). Telefon odebrała pani Bradshaw i jej właśnie zadałem to pytanie. Odpowiadziała, że około czwartej dwadzieścia pięć wyszli z domu do garażu. Ona miała zamiar pójść na pocztę, a dr Bradshaw stwierdził, że odrobina świeżego powietrza dobrze mu urobi, więc postanowił jej towarzyszyć. Gdy dotarli na pocztę, była już za dwadzieścia piąta. Od ich domu na pocztę jest około piętnastu minut jazdy. Wróciłem z mojej podróży do nich o czwartej dwadzieścia siedem. Zapytałem, jak byli ubrani. Pani Bradshaw odparła, że ubrana była w czarne spodnie i czerwony sweter, a na to narzuciła czarny płaszcz, dr Bradshaw zaś miał jasny kapelusz i taką samą marynarkę. Żadne z nich nie „widziało" mnie, ani nie było świadome mojej obecności. Dr Bradshaw nie pamiętał, aby cokolwiek do mnie mówił. Najważniejszym punktem jest to, że spodziewałem się znaleźć go w łóżku, a tak się nie stało. Występujących tu zbiegów okoliczności było stanowczo zbyt wiele. Udowodniło to właściwie po raz pierwszy że być może jest w tym coś więcej, niż aberracja, uraz czy halucynacja a ja potrzebowałem jakiejś formy dowodu bardziej niż ktokolwiek inny, tego jestem pewien. To prosty przypadek, ale niezapomniany. W trakcie spotkania u Bradshaw'ów, czas mojej wizyty pokrywał się z faktycznym wydarzeniami. Autosugestia czy halucynacja jest raczej niemożliwa. Spodziewałem się zastać dr Bradshawa w łóżku, ale gdy się tak nie stało, sam byłem zaskoczony tą niezgodnością. A oto zaobser¬wowane zbieżności w rzeczywistych wydarzeniach:
1. Umiejscowienie dr Bradshawa i jego żony.
2. Usytuowanie tych dwojga względem siebie.
3. Ich działania.
4. Ubrania.
Możliwość przewidzenia powyższych zdarzeń:
ad 1. Nie miałem żadnej informacji dotyczącej ich planów czy godzin, w których chodzili na pocztę. Brak możliwości.
ad 2. Nie mogłem wiedzieć, kto będzie szedł pierw¬szy. Możliwość nieokreślona.
ad 3. Nie mogłem przewidzieć, że będą szli w kierun¬ku garażu. Brak możliwości.
ad 4. Być może widziałem ich kiedyś w podobnych ubraniach, ale dr Bradshawa spodziewałem się zobaczyć w piżamie. Możliwość nieokreślona.
5 marca 1959 r. rano.
Motel w Winston Salem. Obudziłem się wcześnie i wy¬szedłem na śniadanie o 7:30. Do pokoju wróciłem o 8:30 i poło¬żyłem się. Kiedy się odprężyłem, nadeszły wibracje i wrażenie ruchu. Wkrótce potem zobaczyłem idącego chłopca, który .podrzucał piłkę do baseballu. Szybkie przemieszczenie i ujrza¬łem mężczyznę usiłującego włożyć coś na tylne siedzenie samo¬chodu dużego Sedana. Ów pakunek oszacowałem jako dziecięcy samochodzik z elektrycznym napędem. Mężczyzna kręcił i obracał paczką, aż w końcu wcisnął ją na tylne siedzenie i zatrzasnął dzwi. Kolejne szybkie przemieszczenie i znalazłem się w pobliżu nakrytego stołu, wokół siedzieli ludzie. Jedna z osób rozdawała pozostałym coś, co wyglądało jak duże białe karty do gry. Pomyślałem, że to raczej dziwne aby grać w karty na stole zastawionym talerzami, zaciekawiła mnie także wiel¬kość kart i ich nienaturalna biel. Jeszcze jedno szybkie przemie¬szczenie i znalazłem się nad ulicą miasta, na wysokości około I50 m, szukając drogi do „domu". Nagle spostrzegłem wieżę radiową i przypomniałem sobie, że przecież motel znajduje się bardzo blisko tej wieży. Prawie natychmiast znów znalazłem się w ciele. Usiadłem i rozejrzałem się dokoła. Wszystko wyglądało zwyczajnie i normalnie. Po doświadczeniu: Tego smego wieczora odwiedziłem przy¬jaciół, państwa Bahnson, w ich domu. Wiedzieli co nie co o mojej „aktywności", a ja w nagłym przebłysku zrozumienia uświadomiłem sobie, iż poranne zdarzenie miało z nimi jakiś związek. Zapytałem ich o syna, a oni zawołali go do pokoju i zapytali, co robił dziś rano pomiędzy 8:30 a 9:00. Odpowiedział, że szedł do szkoły. Kiedy poproszono go, określił to dokładniej i odparł, że idąc podrzucał piłkę do baseballa. (Chociaż znalem go dobrze to nie wiedziałem, że interesuje się baseballem, ale tego akurat można się było domyśleć). Potem postanowiłem zapytać o wkładany do samochodu przedmiot. Pan Bahnson był tym wyraźnie zaskoczony. Powiedział mi, że wkładał właś¬nie na tylne siedzenie samochodu generator Van de Graffa. Była to duża nieporęczna platforma z kotami i elektrycznym silnikiem. Pokazał mi to urządzenie. (Było to niesamowite oglądać coś, co wcześniej obserwowało się będąc w Drugim Ciele). Następnie opowiedzialem o stole i dużych kartach. Tym razem zaskoczona była żona pana Bahnsona. Ponieważ tego ranka wszyscy wstali późno, więc chyba po raz pierwszy od dwóch lat przyniosła pocztę do stołu, przy którym jedli śniada¬nie. Duże białe karty do gry! Oboje byli bardzo podnieceni tym zdarzeniem i jestem pewny, że nie był to kawał z ich strony. I tu także czas porannej wizyty u państwa Bahnson pokrywał się z czasem rzeczywistych wydarzeń. Auto¬sugestia i halucynacja były wykluczone. Nie zamierza¬łem składać im wizyty, chociaż nie mogę wykluczyć podświadomej motywacji. A oto zaobserwowane zbież¬ności:
1. Ich syn idący ulicą i podrzucający piłkę.
2. Pan Bahnson przy samochodzie.
3. Czynności pana Bahnsona przy aucie.
4. Urządzenie, które wkładał do samochodu.
5. Czynności pani Bahnson przy stole, rozdawanie „kart".
6. Wielkość kart i ich biały kolor.
7. Talerze na stole.
Możliwość nieświadomego przewidzenia tych zdarzeń na podstawie wcześniejszych obserwacji:
ad 1. Brak takiej możliwości. Nie wiedziałem o za¬interesowaniach syna baseballem i o której chodzi do szkoły.
ad 2. Brak takiej możliwości. Nic nie wiedziałem o planach przewożenia generatora, a zaobserwowane czynności nie powtarzały się codziennie.
ad 3. Brak takiej możliwości. Ładowanie samochodu nie było czynnością codzienną, więc nie mogło być częścią wcześniej zaobserwowanych zwyczajów pana Bahnsona.
ad 4. Możliwość nieokreślona. Mogłem widzieć gene¬rator w innych okolicznościach.
ad 5. Brak takiej możliwości. Nie wiedziałem nic i o zwyczajach pani Bahnson w tym względzie. Rozdawanie poczty przy śniadaniu było przypadkiem nietypowym.
ad 6. Brak takiej możliwości. Powody takie, jak po¬wyżej. Ja także nie mam zwyczaju przeglądania poczty przy stole, a ponadto błędnie zinterpretowałem tę scenę.
ad 7. Możliwość nieokreślona. W tym przypadku wcześniejsze obserwacje mogły mieć znaczenie, gdyż kilkakrotnie byłem u nich na śniadaniu.
10 października 1960 r. noc.
Rezultaty są tak sprzeczne z tym w co wierzyłem, że muszę opisać to wszystko szczegółowo. Skontaktowaliśmy się z panią M., która posiadała zdolności mediumiczne. Miałem i wciąż mam dla niej ogromny szacunek, należny osobie o wielkiej prawości i dobroci. Jednakże po dwóch „seansach", w których braliśmy udział, odniosłem wrażenie, że pani M., chociaż niewątpliwie szczera, po wejściu w trans doznawała pewnej formy rozdwojenia osobowości. „Przewodnicy", którzy przeni¬kali w jej ciało (?) i przemawiali jej głosem byli dla mnie niczym więcej, jak tylko przejawami takiego rozszczepienia. Nie ozna¬cza to, że pani M. robiła to świadomie, ale że wynikało to ze stanu autohipnozy. Byłem pewny, iż pani M. nie miała zamiaru nas oszukać. Nie należy do tego typu osób. Lecz największe wątpliwości wzbudziło we mnie to, że kiedy zadawałem jej przewodnikom zmarłemu mężowi i jakiemuś Indianinowi pytania, to za każdym razem odpowiedzi były co najmniej wykrętne. Stale słyszałem: „Odkryjesz to poprzez samego siebie". Wtedy wydawało mi się to najprostszą metodą na unikanie odpowiedzi, które mogłyby zostać potem zweryfi¬kowane. Ważne jest, że wyraziłem całkowity sceptycyzm doty¬czący pani M. i jej Przewodników. Jednak to, co wydarzyło się zeszłej nocy i dzisiejsze sprawo¬zdanie kompletnie zbijają mnie z tropu. R.G., przyjaciel pani M. zasugerował, że powinienem „odwiedzić" ją w czasie sean¬su, jaki przeprowadzi w swoim mieszkaniu w piątek. Częściowo zgodziłem się, zastrzegając równocześnie, że nie jestem wcale pewny czy to możliwe. Jednak kiedy nadeszła piątkowa noc, myśl o tym spotkaniu pochłonęła mnie bez reszty. A oto co zaszło. Położyliśmy się spać około 23:30. Żona zasnęła prawie natychmiast. Ja leżałem głęboko zrelaksowany w półśnie. Nagle poczułem „wędrujący po krzyżu" chłód, a włosy na karku zjeżyły mi się. Przestraszony, ale równocześ¬nie zafascynowany rozejrzałem się po pogrążonym w mroku pokoju. Nie wiem czego oczekiwałem, ale w drzwiach do hallu ujrzałem białą, podobną do ducha postać miała około metr osiemdziesiąt wysokości i spowita była w białą falującą mate¬rię, która okrywała głowę i spoczywała na framudze drzwi. Byłem kompletnie przerażony i nie mogłem skojarzyć sylwe¬tki ducha z czymkolwiek. Postać zaczęła się do mnie zbliżać. Ze strachu rozpłaszczyłem się na łóżku, lecz równocześnie po¬czułem, że muszę zobaczyć co to właściwie jest. Prawie natych¬miast oczy zasłoniły mi czyjeś dłonie i niczego już nie widzia¬łem. Pomimo strachu próbowałem je odepchnąć, a postać znalazła się tymczasem tuż przy mnie. Potem ktoś delikatnie ujął mnie za ramiona i uniosłem się z łóżka. Wtedy uspokoiłem się, ponieważ wyczułem, że cokolwiek to jest, jest raczej przyjaz¬ne. Nie walczyłem, ani nie opierałem się. Natychmast pojawiło się wrażenie szybkiego ruchu i wszys¬cy (czułem, że jest ich dwóch, po jednym z każdej strony) znaleźliśmy się nagle w małym pokoju, ale widzieliśmy go z góry, zupełnie jakbyśmy zawiśli pod sufitem. W pokoju znajdowały się cztery kobiety. Spojrzałem na istoty przy mnie. Jedna była mężczyzną, blondynem, a druga ciemnowłosa, o wyraźnie orientalnych rysach twarzy. Obie wydawały mi się młode mogły mieć nie więcej jak dwadzieścia kilka lat. Uśmiechały się do mnie. Powiedziałem im, aby zechciały wybaczyć mi moje zachowa¬nie, ponieważ nie byłem pewien tego, co robię. Potem spłyną¬łem w dół w stronę wolnego krzesła i usiadłem. Naprzeciwko mnie znajdowała się wysoka potężna kobieta w ciemnej sukni. Obok mnie siedziała kobieta ubrana w coś co przypominało białą długą do kostek tunikę. Dwie pozostałe były niewyraźne. Kobiecy głos zapytał, czy będę pamiętał, że tutaj byłem, a ja zapewniłem ją, że z pewnością będę. Inna kobieta powiedziała coś na temat raka i to wszystko co zapamiętałem. Potem kobieta w ciemnej sukni podeszła bliżej i usiadła na mnie! Nie czułem jej ciężaru, ale z jakiejś przyczyny natych¬miast wstała. Usłyszałem śmiech, ale moje myśli zajęte były czymś innym. Najwyraźniej kontakt z kobietą, która mnie dotknęła wszystko zmienił. W tej samej chwili usłyszałem męski głos mówiący: „Myślę, że był już na zewnątrz wystarczająco długo, lepiej zabierzmy go z powrotem". Byłem rozdarty pomiędzy chęcią pozostania i odejścia, ale nie spierałem się. Prawie natychmiast znalazłem się z powrotem w łóżku. Okazało się, że przez cały ten czas moja żona wcale nie spała. Stwierdziła, że na zmianę to wzdychałem, to wyda¬wałem jęczące lub piszczące dźwięki, a potem odniosła wraże¬nie, że oddycham bardzo słabo, albo wcale. Poza tym nie widziała ani nie słyszała niczego, za wyjątkiem tego, że śpiący w naszym pokoju kot obudził się i był bardzo niespokojny. Żona była tym wszystkim zaniepokojona i zdenerwowana. Z pewnością czułbym to samo, gdyby coś podobnego z nią się działo. „Spotkanie" to wymagało potwierdzenia, więc zadzwoniłem do R.G. i dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Po pierw¬sze, w seansie uczestniczyły cztery kobiety. Zebrały się w jed¬nym pomieszczeniu (saloniku) i były tak właśnie ubrane. Ko¬bieta w ciemnej sukni była identycznej postury jak ta, którą widziałem i ona to przez nieostrożność usiadła na krześle zarezerwowanym dla mnie. Miało to miejsce późnym wieczo¬rem, około 23:30. Seans dawno się już skończył, a one siedziały przy stole i rozmawiały. Wysoka kobieta zerwała się z „moje¬go" krzesła, kiedy reszta krzyknęła: „Nie siadaj na Bobie!" Potem wszystkie roześmiały się z tego żartu. Jedna z kobiet nosiła długą białą suknię. Słowa, które zapamiętałem nie zo-stały wypowiedziane (czyżby porozumiewanie pozazmysłowe?) ale jedna z kobiet stwierdziła, że poprzedniego dnia pracowała w Cancer Memorial Hospitali. Dwie z tych kobiet spotkałem już wcześniej, tzn. panią M. oraz R.G., ale dwie pozostałe były mi całkowicie obce. Cztery kobiety, ubiór dwóch z nich, siedzenie na krzesłach, fakt, że jedna usiadła „na mnie" i zer¬wała się, śmiech, mały pokój, odniesienie do „raka" to nawet jak na mnie zbyt wiele zbieżności przekraczających możliwość halucynacji. Przekonało mnie to. No i towarzyszący mi mężczyźni. Czyżby pani M. rzeczywiś¬cie kontaktowała się ze swym zmarłym mężem i Indianinem? Do tej pory nie wiedziałem nawet, że jej mąż był blondynem! Muszę być mniej sceptyczny a bardziej otwarty, jeśli chodzi o zdolności pani M. Czas wizyty w pokoju zgodny był z czasem rze¬czywistych wydarzeń. Halucynacja autosugestywna nie może zostać w tym wypadku całkowicie wykluczona, bo chociaż świadomie nie czyniłem prób podjęcia tej po¬dróży, to jednak myśl o niej mogła zostać podświado¬mie zachowana. A oto zaobserwowana zbieżność szcze¬gółów:
1. Wielkość pokoju.
2. Liczba obecnych kobiet.
3. Wolne krzesło.
4. Wygląd dwu kobiet.
5. Wzmianka o „raku".
6. Zachowanie kobiety siadającej na krześle.
7. Śmiech całej grupy.
Możliwość nieświadomego przewidzenia powyższego na podstawie wcześniejszych spostrzeżeń:
ad 1. Brak takiej możliwości. Nigdy wcześniej nie byłem w tym pokoju ani mi o nim nie opowiadano.
ad 2. Możliwość nieokreślona. R.G. być może wspo¬minał o ilości kobiet biorących udział w seansie.
ad 3. Brak takiej możliwości. Pomysł z pustym krzes¬łem powstał tego wieczoru.
ad 4. Brak możliwości. Nigdy nie spotkałem tych kobiet wcześniej ani nie widziałem ich ubrań.
ad 5. Brak możliwości. Nic nie wiedziałem o pracy nieznanej kobiety w Cancer Memorial Hospital.
ad 6. Brak możliwości. Zachowanie tej kobiety nie było zaplanowane.
ad 7. Brak możliwości. Reakcja kobiet była najzu¬pełniej spontaniczna.
15 sierpnia 1963 r. popołudnie.
Nadzwyczaj udany eksperyment po długiej przerwie. R.W., kobieta, którą dość dobrze znam, gdyż przez długi czas spoty¬kaliśmy się w pracy, będąca równocześnie przyjaciółką świado¬mą moich „działań" (chociaż nastawiona do nich sceptycznie, pomimo raczej nieświadomego uczestnictwa), była w tym tygo¬dniu na wakacjach na wybrzeżu New Jersey. Dokładniejszego miejsca nie znałem. Nie informowałem jej o jakimkolwiek eksperymencie, ponieważ pomyślałem o nim dopiero dzisiaj (w sobotę). Tego popołudnia położyłem się z zamiarem wznowie¬nia doświadczeń i postanowiłem poczynić starania, aby „od¬wiedzić" R.W., gdziekolwiek by się znajdowała. (Reguła pierw¬sza w moim przypadku mówiła, że największy sukces od¬nosiłem odwiedzając osobę, którą dobrze znałem a moż¬liwość taka nie nadarzała się zbyt często). Położyłem się w sy¬pialni około trzeciej po południu, odprężyłem, poczułem ciepło (wysoki stopień wibracji), a potem intensywnie pragnąłem „przenieść" się do R.W. Nastąpiło znajome wrażenie ruchu, poprzez jasnobłękitny zamazany obszar, a potem znalazłem się w czymś co przypomi-nało kuchnię. R.W. siedziała na krześle po prawej stronie. W ręku trzymała szklankę. Patrzyła w stronę dziewcząt (obie miały około osiemnastu lat, jedna blondynka, druga brunetka). Obie popijały coś ze szklanek. Rozmawiały ale nie byłem w stanie usłyszeć, o czym. Najpierw zbliżyłem się do dwóch dziewcząt i stanąłem tuż przed nimi, ale nie udało mi się zwrócić na siebie ich uwagi. Potem odwróciłem się ku R.W. i zapytałem, czy jest świadoma mojej obecności w tym pomieszczeniu „Och tak, wiem, że tu jesteś" odparła (myślą lub przy pomocy komunikacji pozazmysłowej, ponieważ w dalszym cią¬gu rozmawiała z dziewczętami). Zapytałem, czy będzie pamiętać, że tu byłem. „Och, z całą pewnością będę pamiętała" nadeszła od¬powiedź. Powiedziałem, że tym razem mam zamiar upewnić się, iż rzeczywiście będzie pamiętać. „Będę pamiętała, jestem pewna, że będę" zapewniła R.W., w dalszym ciągu prowadząc konwersację z dziewczętami. Stwierdziłem, że muszę mieć pewność i dlatego mam zamiar ją uszczypnąć. „Nie musisz tego robić, z pewnością będą pamiętać" po¬wiedziała pospiesznie R.W. Powiedziałem, że muszę być pewny, więc pochyliwszy się spróbowałem ją uszczypnąć, jak mi się wydawało łagodnie. Uszczypnąłem ją w bok tuż poniżej żeber. Jęknęła głośno „Au! ", a ja zaskoczony odsunąłem się do tyłu. Naprawdę nie przypuszczałem, że mogę ją uszczypnąć. Zadowolony z wywo¬łanego wrażenia, odwróciłem się i opuściłem kuchnię. Kiedy pomyślałem o swoim ciele fizycznym, znalazłem się w nim prawie natychmiast. Wstałem (fizycznie!) i zasiadłem do maszy¬ny do pisania. R. W. wróci w poniedziałek wtedy ustalę, czy rzeczywiście był to prawdziwy kontakt, czy jeszcze jedno niezi¬dentyfikowane pudło. Czas powrotu: 15:3x. Po doświadczeniu: Jest wtorek po sobotnim eksperymencie. R.W. wróciła wczoraj do pracy. Zapytałem ją co robiła w sobo¬tę po południu pomiędzy trzecią a czwartą. Wiedząc dlaczego o to pytam odparła, że będzie musiała się nad tym zastanowić i odpowie mi następnego dnia. A oto, co mi opowiedziała: Sobotnie popołudnie pomiędzy trzecią a czwartą to jedyna pora kiedy dom letniskowy, w którym się zatrzymała jest właściwie pusty. Po raz pierwszy była sama ze swoją siost¬rzenicą (ciemnowłosą osiemnastolatką) i jej przyjaciółką (blon¬dynką w tym samym wieku). Od około trzeciej piętnaście do czwartej znajdowały się w kuchni. R.W. piła drinka, a dziweczęta colę. Nie robiły niczego szczególnego, po prostu siedziały i rozmawiały. Zapytałem R.W. czy oprócz tej rozmowy pamięta coś jesz-cze. Odparła, że nie. Wypytywałem ją dokładnie, ale nie przy¬pomniała sobie niczego więcej. W końcu zniecierpliwiony zapy¬tałem, czy pamięta uszczypnięcie. Na jej twarzy odbiło się kompletne zaskoczenie. „To byłeś ty?" przez chwilę wpatrywała się we mnie, a potem weszła do prywatnej części mego biura, odwróciła się i uniosła (tylko troszeczkę!) skraj swetra z lewej strony. Na jej skórze widniały dwa brązowofioletowe siniaki, dokładnie w miejscu gdzie ją uszczypnąłem. „Siedziałam tam i rozmawiałam z dziewczętami" mówiła R.W. „kiedy nagłe poczułam to straszliwe uszczypnięcie. Podskoczyłam chyba o metr w górę. Myślałam, że to wrócił mój szwagier i podkradł się do mnie z tyłu. Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to mogłeś być ty. Ależ mnie zabolało!" Przeprosiłem ją za to i obiecałem, że jeżeli ponownie spróbu¬ję czegoś podobnego, to z pewnością nie będę jej szczypał. Czas był tu zgodny z rzeczywistymi wydarzeniami. Halucynacja autosugestywna raczej wykluczona, po¬nieważ co prawda chciałem odwiedzić R.W., ale miejsce jej pobytu znałem jedynie w przybliżeniu. Zaobserwo¬wana zbieżność wydarzeń:
1. Lokalizacja (bardziej wnętrze, niż otoczenie).
2. Liczba obecnych osób.
3. Opis dziewcząt.
4. Czynności obecnych osób.
5. Uszczypnięcie.
6. Fizyczne znaki po uszczypnięciu.
Możliwość nieświadomego przewidzenia powyższego poprzez wcześniejsze spostrzeżenia:
ad 1. Brak takiej możliwości. Mógłbym wiedzieć ra¬czej o tym, co robiono na zewnątrz czy na plaży, niż w domu.
ad 2. Brak takiej możliwości. Mogłem wiedzieć je¬dynie o dorosłych w tej grupie, bowiem R.W. pojechała odwiedzić siostrę i szwagra.
ad 3. Brak takiej możliwości. Od R.W. mogłem co prawda dowiedzieć się wcześniej o siostrzenicy, ale nic nie wiedziałem o jej przyjaciółce i kolorze jej włosów.
ad 4. Brak takiej możliwości. Nie posiadałem żad¬nych wcześniejszych informacji o zwyczajach w tym domu o tej właśnie porze dnia.
ad 5. Brak takiej możliwości. R.W. nie wiedziała o planach tego eksperymentu, a żadne tego typu próby nie były wcześniej robione. Nie miałem zwyczaju jej szczypać, nigdy tego nie robiłem.
ad 6. Brak takiej możliwości. R.W. w żaden sposób nie mogła wiedzieć, gdzie powinny znajdować się znaki po uszczypnięciu.
W moich notatkach znajdują się jeszcze inne relacje, z których część włączona została do późniejszych roz¬działów tej książki, aby pomóc w zilustrowaniu pew¬nych aspektów „teorii i praktyki". Jeden czy dwa eks¬perymenty wykonane były w warunkach laboratoryj¬nych. Zdarzenia te same w sobie mogą być mało ważne, ale jako części mozaiki są bardzo istotne. Schemat, jaki wyłania się poprzez spostrzeżenia tego typu jest dla mnie wiarygodny i możliwy do zaakceptowania właśnie dzięki setkom takich spostrzeżeń, z których każde jest okruchem dowodu. Być może tak będzie i w twoim przypadku.

Fragment książki Roberta Monroea "Podróże poza ciałem"

28.11.2011 20:34
rzaba89nae
😁
5
odpowiedz
rzaba89nae
52
Aes Sedai

EOT

28.11.2011 22:00
szymon_majewski
6
odpowiedz
szymon_majewski
114
Legend

Ukladasz mature na 2015 rok ?

28.11.2011 22:11
7
odpowiedz
zanonimizowany104045
41
Legend

kefirek09 > chciało ci sie to przepisywać ? czy z pamięci pisałeś ?

29.11.2011 17:10
👍
8
odpowiedz
zanonimizowany627706
66
Senator

[7] - Akurat miałem wersję elektroniczną książki pod ręką :)

I jak, pomogłem?

Forum Forum Pytania i Ogłoszenia
Odpowiedz

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl