Star Trek: The Motion Picture - czasem warto być trekkie
A na mnie ten film nie zrobił aż takiego wrażenia. Zgadzam się z autorem co do efektów, a finał historii i reakcja Spocka to majstersztyk. Mimo to bliższy jest mi pierwszy serial i słynne McCoyowskie "I'm a doctor.." :). Filmy pełnometrażowe z załogą Kirka widziałem wszystkie i muszę przyznać, że, oprócz części piątej, pierwsza wydaje mi się najsłabszym z nich. No, ale to kwestia gustu. Obecnie jestem w trakcie zapoznawania się z przygodami kapitana Picarda i wg. mnie najlepsza przygoda załogi Enterprise to ta opowiedziana w odcinku "The City on the Edge of Forever" (pierwszy serial, pierwszy sezon). Nie wiem czy autor widział ten odcinek, ale jeśli nie, to polecam nadrobić. Jego klimat różni się od pozostałych Star Treków, jest dosyć ciężki, a fabuła epizodu powala na kolana. Aż ciarki przechodzą :)
Ten film to dziesiate popluczyny po Odysei Kosmicznej. Nie wyrozniajaca sie tresc, tragiczna forma, drewniane aktorstwo i przeciagniete do granic mozliwosci sceny jak lot Spocka czy wyjscie z doku. Na uwage zasluguje tylko swietna muzyka. I mowie to jako fan Star Treka.
Ten film można streścić w jednym zdaniu:
spoiler start
Sex i miłości ratuje wszechświat.
spoiler stop
A tak poważnie to ja traktuje ten film jak nic innego tylko czteroczęściowy odcinek serialu pierwszej serii Star Trek-a, na który przeznaczono więcej pieniędzy. Do tego nie najlepszy to odcinek. Nie mówię że film jest zły, ale niektóre wątki można było lepiej poprowadzić (np. rywalizacja Kirka z Deckerem). I druga rzecz dłużyzny. Ja wiem, że chciano się pochwalić efektami specjalnymi, ale niektóre sceny nie ucierpiałyby gdyby je skrócono. 7/10.