Zakładam temat, żeby sobie ponarzekać, że "kiedyś to było", bo niestety choroba starych ludzi zwana nostalgią dopadła i mnie.
Nawet nie chodzi za jakąś ogólną tęsknotę za czasami przeszłymi, bo chociaż czasy mamy jakie mamy, to wcale nie wydaje mi się, żeby jakieś szczególnie gorsze. Natomiast mocno zaczęło mi to doskwierać w kwestii popkultury, gdzie coraz częściej wracam do tego co było, bo zwyczajnie wydaje mi się, że było lepsze. Tylko właśnie, na ile to jest kwestia nostalgii i po prostu starzenia się, a na ile fakt, który dałoby się jakoś poprzeć sensownymi argumentami?
Zacznijmy od filmów.
Obejrzałem ostatnio "End of Days" z 1999 roku, gdzie Arnold Schwarzenegger ratuje dziewczynę przed szatanem, który próbuje ją zapłodnić. Ile w tym filmie jest głupot i memicznych scen... Arni skaczący na choinkę, szatan rozwalający głowę piąchą niczym w Mortal Kombat, albo podpalający budynek własnym moczem(!)... Co chwila uśmiechałem się na widok jakiejś kolejnej bzdury.
Ale właśnie, uśmiechałem się. W pozytywnym sensie. Wszystkie idiotyzmy, przesadzenia i dziwactwa tego filmu nie powodowały, że miałem ochotę wyłączyć to w p@#du, tylko dalej oglądałem, nieźle się przy tym bawiąc. Tymczasem jestem pewien, że gdyby nakręcono go dziś to nie dałoby się tego oglądać. Starsze filmy miały w sobie coś takiego, że dużo łatwiej było zawiesić tam rozsądek, przyjąć na wiarę to co się widzi i po prostu cieszyć się seansem. Większość głupot, które dziś by nie przeszły, wtedy wyglądała wręcz stylowo i wydawała się czymś oczywistym.
Było już na forum wyjaśniane czemu starsze filmy wyglądają lepiej niż współczesne, ale dla mnie problem jest głębszy. Na tyle chyba głęboki, żebym nie potrafił go zidentyfikować i określić słowami. Mam wrażenie, że gdzieś po prostu coś zniknęło. Jakaś magia, którą kiedyś miało dla mnie kino, a teraz już coraz trudniej mi ją znaleźć.
Z ciekawości włączyłem sobie wyszukiwarkę na filmwebie (a raczej tym przeładowanym reklamami badziewiu w który wyewoluował ten portal) przeglądając filmy z ostatnich 30 lat. I co zwróciło moją uwagę to fakt, że czas w którym z mojej perspektywy coś się "popsuło" określiłbym gdzieś w okolicach 2010 roku.
Mam wrażenie, że większość filmów, które mi się wyświetlają przed 2010 to były albo hity, albo filmy, które mi się jakoś zapisały w pamięci. Nawet te mniejsze, dość zapomniane dziś produkcje to rzeczy, które kojarzę, potrafię z grubsza określić o czym były i większą część nawet miło wspominam. Tymczasem po 2010 zaczyna się wysyp filmów, które wiem, że widziałem, ale ciężko mi je sobie przypomnieć, albo takich, które widziałem, ale szybko przestały mnie cokolwiek obchodzić.
Wciąż jestem fanem filmów, wciąż uważam, że można wśród nich znaleźć świetne rzeczy, ale jest ich dla mnie zdecydowanie mniej. Na ile to jest kwestia wieku i ogólnego zdziadzienia, a na ile wina samych filmów... ciężko powiedzieć.
Podobnie mam z muzyką. Słucham sobie teraz zapomnianej już pewnie zupełnie płyty Velcry z 2002 roku i jestem w szoku jak pięknie mi to dzisiaj wchodzi.
Daleki jestem od stwierdzenia, że nic fajnego się już obecnie nie gra. Wciąż słucham dużo nowej muzyki, wciąż odkrywam nowe rzeczy i sprawia mi to dużo radości. Ale jednak coraz częściej wracam do płyt sprzed 20 lat i wcześniejszych. I to nie tylko do tych, które dobrze znam, ale nawet do tych, które wtedy mało mnie obchodziły. Jest coś w tej muzyce z przełomu tysiąclecia, że wciąż świetnie się tego słucha. Jakiś klimat tamtych czasów, które były w pewien sposób wyjątkowe i szczerze wątpię, żeby o współczesnej muzyce można to było kiedyś powiedzieć. W sensie, że aż tak mocno oddawałaby ducha czasów w których powstała.
Druga kwestia to brzmienie. Nie jestem ekspertem, nie znam się na technikach nagrywania, więc nie umiem tego dobrze opisać, ale absolutnie nienawidzę tego jak dziś nagrywa się muzyką (a przynajmniej tę gitarową). Brakuje mi dziś w tym przestrzeni, tego naturalnego pogłosu, który kiedyś był a teraz go nie ma. Współczesna produkcja brzmią dla mnie zbyt sterylnie, plastikowo, jakby od początku były generowana na kompie.
No i PIERDOLNIĘCIE. Cytując klasyka "musi być pierdolnięcie!". Dziś już coraz częściej nie ma pierdolnięcia ;(
I znowu, jak sobie robię taki przegląd w czasie, próbuję umiejscowić czas w którym zacząłem narzekać na to plastikowe brzmienie, to wychodzi mi, że właśnie 2010 rok to jest ten czas, kiedy zaczęło się psuć.
Chciałem jeszcze napisać coś o grach, ale chyba nie ma większego sensu, bo tu od razu można wskazać co się zepsuło i dlaczego. Korporacyjne myślenie, wielkie biznesy, monetyzowanie wszystkiego jak leci itd.
Oczywiście zaznaczając na osi czasu kiedy korpo weszło w gry za mocno, to pewnie znowu trzeba by wskazać 2010 i jego okolice.
Tyle. Sorry za ten zdecydowanie za długi strumień świadomości, ale po prostu miałem potrzebę, żeby sobie ponarzekać. Sam już nie wiem, czy jestem już stary i zgredziały, czy po prostu w tym nieszczęsnym 2010 faktycznie wydarzyło się coś, co zepsuło popkulturę, ale tak to właśnie widzę. Wiem, że na forum jest pełno starych koni, więc jeśli komus chciało się dotrwać do końca tego wywodu, to chętnie się dowiem czy odczuwają to w podobny sposób jak ja.
https://www.youtube.com/watch?v=yZ-ysLjqXVI