Dzień dobry. Chciałbym się podzielić moimi przemyśleniami na temat instytucji kościoła. Nadmieniam, że nie okreslilbym sie jako ateista i tzw. "higher being" uznaję za możliwy.
Ogolnie tez szanuję czyjeś przekonania i nie chce urazic ludzi naprawdę uduchowionych.
Zaczynajac, przez wiele lat, od samego dzieciaka bylem zmuszany do chodzenia do koscioła rzymskokatolickiego. Wiadomo, poprzez rekolekcje, do komunii św, bierzmowania i do "szantaży" emocjonalnych i presji rodziców (wywołane przynajmniej częściowo oczywiście przez presję społeczeństwa - samonakręcające się błędne koło). No bo co powiedzą sąsiedzi, wszystkie dzieci chodza, czemu ty masz nie chodzic.
No i tak chodzilem, korzystajac z "wolnej woli" hehe. Odrzuca mnie tak wiele rzeczy od tej instytucji, a najbardziej hipokryzja. Mowienie o tak gornolotnych wartosciach, podczas gdy wychodza na swiatlo dzienne okropne rzeczy o ksiezach. Oni powinni byc wzorami do nasladowania i krystalicznymi ludzmi, dlatego to tak boli.
Mowienie o skromnosci w budynku wystrojonym zlotem i z wielkim obrazem Jezusa na tronie w koronie, ktory wisi na srodku, nad oltarzem (skandal swoja droga, robienie takiego balwochwalstwa). Boli mnie tez ta indoktrynacja od malego, ale to sami wiecie. Ja chyba mam do tego bardziej protestanckie podejscie, ze wybor wiary powinien byc swiadomy.
Bo ja nawet sobie nie wybralem tej wiary. Zostalem w nia wtloczony. Ostatnim gwozdziem do trumny bylo to, ze musialem oprocz wielu przygotowan, spotkan, zbierania podpisow (chodzi o przygotowania do slubu koscielnego, robie to, bo mojej ukochanej bardzo na tym zależy i sam poczatkowo chcialem, teraz jestem rozdarty) jeszcze wyobrazcie sobie chodzic na spotkania do bierzmowania, czyli jakbym robil sobie na nowo bierzmowanie, bo jeden jedyny rok w liceum, w klasie maturalnej wypisalem sie z religii. Przypominam, ze bierzmowanie mam, ale i tak musialem chodzic na te ekstra spotkania. Uczenie sie tych kilkuset pytan, co niedziele na msze, wszystkie nabozenstwa majowe, pierwsze piatki miesiaca i wiele wiele innych, zbieranie podpisow. A moglem po prostu teraz zrobic sobie to bierzmowanie.
Czuje sie okropnie z tym, jak sie szasta ludzkim czasem w instytucji kosciola. Jestem bardzo rozczarowany. Nie mam zadnych zlych intencji, ale jestem na kazdym kroku od wielu, wielu lat tylko i wylacznie zniechecany aby pozostac katolikiem, a i tak pominąłem wiele innych, sliskich spraw. Ech
Czy macie podobne przemyślenia?
Miałem tak samo, jak byłem dzieckiem. Jednak dziś nikt Cię nie zmusza do niczego, więc nie rozumiem, dlaczego nie jesteś szczery wobec ukochanej. To przecież i tak wyjdzie wcześniej czy później.
wersja "jednostronna" slubu jest przeze mnie kontemplowana, ale niestety pewnie ulegnę i będzie "po bożemu". godzę się z tym, zostałem wtłoczony w machinę i ciężko mi z niej wyjść. szczegolnie, ze nie chce sprawiac przykrosci bliskim
I będziesz z tym tak żył całe życie? Będziesz się tak zmuszał do czegoś i udawał?
Zrób to teraz, by uniknąć problemów później. Nie wiem, ale takie związki prowadzą do niczego dobrego. Swiatopoglądowo trzeba być dopasowanym. Akceptować pewne rzeczy, jak kulturę, religie czy poglądy polityczne.
Ukochana myśli, że rodzina katolicka jest, że będziesz chodził do kościoła, do komunii co niedzielę, będziesz się spowiadał, utrzymywał kontakty z księdzem (wizyty duszpasterskie) itd.
Miałem ale obecnie wiara katolicka obchodzi mnie tyle co ciebie jakaś randomowa regionalna religia szamańska we wiosce Afrykańskiej z populacją 500 ludzi, powinieneś sobie zdać sprawe że nie ma sensu na to tracić czas. Katolika druga osoba nigdy nie przekona, bo to jak rozmowa z płaskoziemcą, którego nawet gdybyś sam zabrał w kosmos i pokazał mu Ziemie aby zobaczył na własne oczy, to powie że to tylko halucynacja stworzona przez diabła. Ciesz się z tego że sam dostrzegłeś całą tę głupote i tyle bo jesteś na dobrej drodze wydostania się z tej sekty
Przede wszystkim we Mszy Św. uczestniczysz dla siebie. Nie po to, aby komuś nie zrobić przykrości, szczególnie będąc osoba dorosłą. Ze swoją narzeczoną powinieneś szczerze porozmawiać zanim będzie za późno. Kwestie wiary akurat w związku są jednymi z tych kluczowych, szczególnie gdy pojawią się za jakiś czas dzieci (czy wychowacie je po twojemu,, czy tak jak chce żona).
Do jakoś 17 roku życia byłem praktykującym katolikiem. Za dzieciaka uczestniczyłem we wszystkich roratach, rozancach i dodatkowo po pierwszej komunii zostałem ministrantem. Kościół był dla mnie tym, czym powinien być, czyli wspólnota ludzi, którzy mają wspólny cel. Czułem to wtedy.
Później spotkałem paru ludzi, którzy byli zaprzeczeniem tego wszystkiego, a do tego doszedł umysł ścisły.
To nie przemyślenia, tylko narzekanie, że musisz chodzić na spotkanka przedślubne.:)
Poszukaj innego miejsca albo kościoła, które tak nie będą wydziwiać. Da się nawet kupić takie nauki przedmałżeńskie.
Poza tym spokojnie możesz nawet brać udział w ślubie jako niewierzący. Wszystko jest dokładnie tak samo, nie przyjmiesz tylko komuni i nie powiesz podczas przysięgi "tak mi dopomóż panie Boże Wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci."
Filmowałem takie śluby i nikogo jeszcze kara boska nie spotkała.
A że instytucja jest pełna złych ludzi to inny temat. Ale są tam też dobrzy. Zawsze wszystko i tak opiera się o czynnik ludzki.
Z mojego doświadczenia wynika, że kobietom o wiele częściej i bardziej zależy na ślubie kościelnym niż mężczyznom. Tylko, że bardzo często też nie wynika to wcale z jakieś ich religijności i poczucia obowiązku ze względu na wiarę, a bardziej z symbolu i tradycji, no bo nie da się ukryć że taki ślub kościelny jest jednak bardziej "magiczny" niż wizyta w urzędzie, a wiele kobiet marzy o tej chwili już jako małe dziewczynki i ciężko im potem w dorosłości z tego zrezygnować, choćby ich stosunek do wiary był już bardziej ambiwalentny. Zwłaszcza że często same są pod presją rodziny. Także nie wiem czy koledzy wyżej nie przesadzają, robiąc z Twojej lubej jakąś dewotkę religijną, która jak się dowie po ślubie, że jesteś niewierzący/wątpiący, to będzie koniec świata dla niej? Przecież rozumiem, że teraz też nie śmigasz co niedzielę do kościoła, zresztą ona pewnie też nie. A do ślubu w kościele można podejść jak do uroczystości jak każdej innej, jeśli Twojej kobiecie ma to sprawić satysfakcję. Jako że jestem niewierzący, dla mnie uroczystości religijne to takie świeckie jasełka (bez urazy dla wierzących) i z własnego wyboru nigdy w nich nie uczestniczę, ale jeśli już trzeba, to kompletnie mnie to nie rusza. Więc jakby moja narzeczona się uparła na taki ślub to pewnie bym tam poszedł dla niej i tyle, w końcu to tylko raz, bierzmowanie już masz także nie trzeba kombinować, a przecież ona też ma prawo być wierząca. Napisałeś że bardzo jej na tym zależy więc nie będę mówił, że warto by było wybadać grunt i spróbować przekonać ją do innego wyboru, bo rozumiem że jej decyzja jest już przesądzona. Jakby nie patrzeć to dodatkowe kilkadziesiąt minut w kościele Cię już nie zabije. Ogólnie podsumuję to tak, że dla osoby niewierzącej zawrzeć ślub kościelny to żaden wyczyn, natomiast odwieść osobę wierzącą od ślubu zgodnego z jej obrządkiem wydaje się nie w porządku i nawet gdybyś tak zrobił, to zapewne będą z tego kwasy wychodzić. A rozchodzić się z powodu takiej pierdoły (ponownie, bez urazy), jeżeli się kochacie, też szkoda. ;) A swoją drogą to w kościele są zapewne tak źli, jak i dobrzy ludzie, zresztą jak wszędzie.
Ja bym powiedział że polski katolicyzm to taki luźnie inspirowany Jezusem. To że księża popełniają przestępstwa to nie jest największy problem, najgorsze jest to, że "władze" kościoła ich chronią jak mogą. Z tego co oglądałem na ten temat, to wysokie stanowiska są dla najgorszych ludzi, taka legalna mafia
Byłem przez kilka lat ministrantem/lektorem w rodzinnej parafii. To co słyszałem i widziałem związanego z tamtejszym księdzem czy innymi to były sprawy na mocne tematy ale ludzie i tak go uwielbiali bo nie znali tak dobrze z tej strony.
Coś w tym jest, moja parafia jest bardzo młoda i pierwszy tutejszy proboszcz jest wspominany lepiej od papieża. *żarty mode on* i nie, nie o mnie chodzi, kolego Wolfie, o tego bardziej znanego *żarty, mode off* Co z tego, że ministranci i sprzeciwiający się mu parafianie mieli potem u niego gnój, ważne, że on tymi ręcoma wszystko zbudował, bez niego nie byłoby tej parafii.
Za to teraz mamy takiego księdza family friendly, cichy, spokojny, rzeczywiście czuć od niego te powołanie. Nadal jestem blisko Kościoła, wiele razy miałem okazję z nim współpracować i naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Ale ludziom się nie spodobał..., bo zbyt długie i nudne kazania wali.
I jak tu coś zmienić w tym kościele. Może młodzi ogarną ten system. W seminariach garstka, dzisiaj nikt bez powodu tam się nie garnie, może oni coś zmienią. Choć efekty poznamy dopiero za parędziesiąt lat.
*żarty mode on* i nie, nie o mnie chodzi, kolego Wolfie, o tego bardziej znanego *żarty, mode off*
Odpisujesz do mnie ale wspominasz
No to zawołam kolegę ;)
To mój najreligijniejszy użytkownik, z obywatelskiego obowiązku musiałem o nim wspomnieć w takim temacie. Nawet bez opcji zaczepki by zareagował.
Coś kojarzę wasze żarty oraz ironie o duchownych. Sam już zacząłem myśleć czyś nie agent katolików i faktycznie jakiś kapłan tutaj chce nawrócić czcicieli Szatana ;)
Byłem przez kilka lat ministrantem i lektorem w rodzinnej parafii. U mnie była taka sytuacja, że to, co prawda nie ksiądz tylko kościelny molestował ministrantów. Ja miałem wtedy ok. 12 lat. W tym czasie nie wydawało mi się to dziwne. W tamtych czasach były karty do budek telefonicznych, po takiej zabawie dostawałem ową kartę bo wtedy się je zbierało jak znaczki pocztowe. Dopiero po jakimś czasie tego kościelnego zawinęli i tyle go widziałem. Człowiek był gówniarzem więc nie wydawało się to dziwne. Teraz mam na to wyjebane.
Co do ślubu itp. Czy jak będziesz miał dzieci, to będą ochrzczone itp.? Pewnie to i wiele innych spraw przemilczysz ale ile wytrzymasz?
Bracie, przede wszystkim dziękuję za wyjątkowo stonowaną wypowiedź :)
Pozwól jednak, że zapytam tak: Skoro nie podoba Ci się to w jaki sposób ludzie, w miejscu w którym się urodziłeś i w którym żyjesz, "opakowali sobie wiarę", to jak Twoim zdaniem powinna wyglądać praktyka religijna? No bo chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że nie są to kwestie wymyślone od tak? Jeżeli masz takie rozterki, to na pewno bierzesz pod uwagę cel takich czy innych elementów, których praktykowanie religii wymaga?
Ja stosuję taką prostą zasadę: Bóg i wiara to nie to samo co Kościół i religia. Sam korzystam z tego czym charakteryzuje się nasza religia, bo uznaję to za sensowny sposób utrzymania odpowiedniej i pożądanej przeze mnie postawy. Zostałem tego nauczony, ale to ja podjąłem decyzję, że warto się trzymać tych zasad. Gdyby utrzymanie perspektywy osoby wierzącej było łatwe, to niepotrzebne by były żadne praktyki, ale nie jest to rzecz prosta co widać po społeczeństwie - zatracone i sfrustrowane, szukające zawsze najłatwiejszej ścieżki i wygody. A w moim głębokim przekonaniu życie nie ma być wygodne, a w poświęceniu czasu na modlitwę/zamyślenie nie ma straty!
hipokryzja. Mowienie o tak gornolotnych wartosciach, podczas gdy wychodza na swiatlo dzienne okropne rzeczy o ksiezach
Serio, to ma być argument? Ilu znasz księży? Ilu z nich jest takimi dewiantami jak Ci o których się pisze? Czemu tak mało uwagi poświęca się na to co w ludziach dobre?
wybor wiary powinien byc swiadomy.
Bo ja nawet sobie nie wybralem tej wiary. Zostalem w nia wtloczony.
Nie wybierasz wiary, bo albo wierzysz albo udajesz że nie wierzysz. Możesz co najwyżej wybrać religię lub stworzyć sobie osobisty rygor postępowania, który będzie zgodny z Twoją wiarą i który pozwoli Ci ją utrzymać.
A odnośnie Twojej wybranki, to jak chcesz z Nią cokolwiek tworzyć skoro nie jesteś z Nią szczery?! Jak najszybciej powiedz Jej to co tutaj napisałeś!
Idę na taki szybko kombinowany ślub w kwietniu, od mojej lubej z rodziny im się tak 'usrało', na kościelny, tyle, że z tego, co słyszałem, to prędzej to z nalegania ojca 'młodego' wyszło.
Powiem Ci, ze jakos stosunkowo niedawno założył swoją firmę, pon-sobota praca, w niedziele coś można odpocząć i z rodziną posiedzieć, jakie kościoły, kiedy.. nie chodzili wcale.
Tylko to tak jak wyżej napisano, kościół zmienić, księdza zmienić, bo..
Przypominam, ze bierzmowanie mam, ale i tak musialem chodzic na te ekstra spotkania. Uczenie sie tych kilkuset pytan, co niedziele na msze, wszystkie nabozenstwa majowe, pierwsze piatki miesiaca i wiele wiele innych, zbieranie podpisow. A moglem po prostu teraz zrobic sobie to bierzmowanie.
Bo jak to czytam, to aż mi się niedobrze robi. xD Nie ma człowiek czasu pograć w piłke, baa, wyjść z kolegami, a tu takie jaja, jakieś pytania jeszcze i łażenia.
Tutaj ci młodzi opisani przeze mnie jakiś kurs przedmałżeński zrobili na szybko, jakieś trzy spotkania z księdzem..
Zastanawia mnie jak wyszło wypisanie się z religii i że to taki problem księżulkowi sprawiło? Świadectwo się daje z ostatniej klasy, jak do pracy? :)
Takie rozmowy ze swoją wybranką, to się przeprowadza jak najwcześniej, wiesz? Bo jeżeli to by miało być dla niej najważniejsze i z takiego powodu miałaby się odwrócić, to w sumie nie byłoby niczego szkoda.
Ja mam chrzest, I komunię i bierzmowanie, moja żona ma chrzest i I komunię, ale nie braliśmy ślubu kościelnego (jedynie cywilny), bo oboje byliśmy krytyczni wobec Kościoła Katolickiego jeszcze zanim się poznaliśmy oraz oboje mamy religię i wszelkie tego typu bajeczki głęboko w czarnej dziurze.
Mój brat ma chrzest i I komunię i nie jest praktykującym katolikiem - do Kościoła Katolickiego oraz religii/wiary ma taki stosunek, jak ja i moja żona. Natomiast żona mojego brata ma wszystkie sakramenty i do tego jest praktykującą katoliczką (nie fanatyczką). I oni mieli ślub na tej zasadzie, że mieli go w kościele, z tym że tylko moja bratowa stała przed ołtarzem i wygłaszała te wszystkie formułki - mój brat stał nieco z boku i tyle. Nie wiem, jak to jest w papierach, ale da się coś takiego zrobić. Są 14 lat po ślubie i nie mieli żadnego kryzysu małżeńskiego, a już na pewno nie mieli żadnego na tle wiary/religii.
Uczęszczałem dopóki musiałem, a musiałem do końca podstawówki i bierzmowania. Niby młody ksiądz, a jedyne co miał do zaprezentowania, to przymuszanie do dukania na pamięć setek frazesów (co te wymysły ludzkie mają wspólnego z bogiem - nie wiem), które trzeba było zaliczać w blokach. Na szczęście raz wyniosłem dziennik do kibla i wstawiłem sobie większość zaliczeń. Generalnie ta instytucja jest niereformowalna w formie, poprzez wadliwy od początku do końca system, gdzie jeden oświecony naucza o Bogu ciemny lud, jakby wszystkie rozumy pozjadał i conajmniej wrócił zza światów. Same główne wartości są ok.