Miażdżąca Blade Runnera recenzja tak „zniszczyła” Ridleya Scotta, że reżyser oprawił ją i do dziś wisi w jego biurze...
Gdybym był Pani redaktorem naczelnym, poprosiłbym, żeby przytoczyła Pani fragmenty tej zatrważającej recenzji. To by wzbogaciło Pani skromny tekst. Nie wiem, jakoś tak bez ambicji podchodzicie do swojej pracy.
Strach Ridley'a był potrójnie zrozumiały: film miał oczekiwania powtórzenia komercyjnego sukcesu po "Obcym", był adaptacją mało znanego wówczas pisarza Philipa K. Dicka (autor kibicował filmowi, ale nie dożył premiery, podobnie jak sukcesu swoich dzieł - obie kwestie pomściła historia), zaś Pauline Kael była mocnym nazwiskiem wśród krytyków filmowych XX wieku (unikała trendów, mód, ideologii i deklarowała osobiste podejście do każdego filmu, a że publikowała to "swoje zdanie" w opiniotwórczym "The New Yorker" to mogła wpływać na bardziej odtwórczych krytyków)
Po treści pierwszego postu już wiedziałem, kto jest autorem. To nie jest wpis, wiadomość czy notka, a dziennikarski wymiot, który pasuje na rolkę na fejsbuniu, a nie na łamy portalu informacyjnego. Komu, po co i na co takie lizanie tematu? Niczego konkretnego czytelnik się dowie. Masakra!
Już post wyżej od