Zanim stali się klasyką sci-fi, kultowi Żołnierze kosmosu byli porażką w box office. Po 27 latach twórcy wspominają ...
Film jest dowodem na to, że poza treścią i wykonaniem trzeba jeszcze trafić z premierą w ducha epoki. Heinlein pisał "Żołnierzy kosmosu" w czasach zimnej wojny, a Verhoeven zrobił z książki film w czasach względnego pokoju, gdy nie było odniesień w rzeczywistości (faszyzm i zimna wojna były wspomnieniami dziadków, ludobójstwo było problemem Rwandy i byłej Jugosławii). Chwała Verhoevenowi, że próbował ratować film elementami satyry, ale to było za mało
Tylko że książka też jest "satyrą", problemy były właśnie z powodu debili krytyków, którzy nie zrozumieli książki i myśleli, że to jakaś pieśń pochwalna dla totalitaryzmu i nazizmu.
Verhoeven patrząc na jego poglądy wojenne doświadczenia (będąc bombardowanym przez obie strony wojny) wiedział co robi.
"Gloryfikacja militaryzmu" raczej wyszła przypadkiem, skoro Heinlein oparł książkę na wspomnieniach ze służby w wojsku (służył w latach 30-tych, więc do premiery książki mentalność odbiorców się zmieniła). Satyra w filmie to typowe lata 90-te: narracja mediami jak w "RoboCopie" Verhoevena, komiczna cenzura newsów to pewnie wpływ "Człowieka demolki" albo serialu "Gwiezdna eskadra" (była tam scena, gdy bohaterowie oglądali adaptację "Hamleta" z... cenzurą obrazu na czas pojedynku postaci)
Nazwanie tej książki prawicową świadczy o tym że autor artykułu albo jej nie przeczytał albo nie zrozumiał.
Książka jest inna niż ten film. Film to tylko Adaptacja. Byłem na nim na premierę i dla mni był OK. Od razu rzuciła się w oczy satyra. Ludzie naprawdę mają coś nie tak z banią jak rozróżniają tylko lewo i prawo.
na obywatelstwo trzeba zasłużyć, a jednym ze sposobów na jego zdobycie jest dołączenie do armii.
Gdzie wady?