Mam w zamrażalce paluszki rybne "Family Fish", ale nigdy ich nie próbowałem i boje się, bo nie wiadomo co może się wydarzyć. Są dużo tańsze od tych z Frosty więc czy ktoś je kiedy próbował i może podzielic się doznaniami?
Rok temu moja rodzina z innego miasta spożyła taki posiłek, niestety następnego dnia otrzymaliśmy telefon od ich sąsiada że wszyscy nie żyją.
Możesz zjeść, nic Ci nie będzie. Tych z paczki nie jadłem, ale to tak samo półprodukt jak frosty pewnie. Jeden i ten sam syf. Lepiej zrob sobie samodzielnie jak masz fazę - kup filet z ryby, pokroj w paski, posól, obtocz delikatnie w mące (może być z dodatkiem tartego żółtego sera), zamocz w lekko ubitym jajku (możesz dodać przypraw które lubisz), później w bułce tartej i znowu w jajku. Otwórz okna w kuchni, wrzuć na rozgrzaną tackę / patelnie z gorącym olejem i usmaż. Jak będą gotowe to wyjmij, połóż na dużym talerzu nakrytym ręcznikiem papierowym w celu odsączenia tłuszczy, a później zjedz. Do wódki dobre, ale śmierdzi w całej jadalni i trzeba płytę kuchenki wyczyścić. Jak nie do wódki, to sugerowałbym zabrać partnerkę, pójść do restauracji i zjeść smażoną rybę albo mule i popić butlą (lub dwoma) białego wina. Nic nie trzeba sprzątać, a można zjeść zdrowiej i smaczniej ;)
Jednak wolniej niż te paluszki z paczki :( Alternatywnie zaproponowałem małże - są gotowane, w sumie smaczniejsze, do tego kręcą.
robaki ci chodza po talerzu Sorry, to nie jest danie serwowane w twoim domu.
Był poniedziałkowy wieczór. O tej porze, człowiek zaczyna rozmyślać o życiowych priorytetach, a ja myślałem o jednym: paluszki rybne. Nie byle jakie, ale te Family Fish, legendarne w okolicy z powodu swojej enigmatycznej receptury i niezapomnianego "smaku" rybopochodnego. Rzecz jasna, są uznawane tylko przez prawdziwych koneserów tego produktu – takich jak ja. Pierwszy problem: w lokalnym sklepie paluszki Family Fish to towar deficytowy. Trzeba było działać szybko i zdecydowanie. Z daleka zobaczyłem paczkę na półce, ledwie widoczną pomiędzy mrożonymi pizzami i krewetkami w panierce. I wtedy zaczęła się prawdziwa walka – ludzie rzucili się jakby rozdawali tam bilety na ostatni koncert ulubionego zespołu. Prawie poczułem łokieć w żebrach, ale udało się. Z ostatnich sił, niczym w scenie z filmu akcji, złapałem paczkę paluszków i dumnie kroczyłem do kasy. Zasiadłem do piekarnika, bo smażenie na patelni tych delikatnych kąsków wydaje się profanacją. Otwieram paczkę, a stamtąd buchnął zapach, który mógłby spokojnie powalczyć o tytuł najintensywniejszej chemicznej kompozycji roku. Poczułem nutę czegoś rybo-lubnego, otulonego aromatem konserwantów, które z pewnością mają swoje miejsce w Tablicy Mendelejewa. Każdy paluszek pokryty jest gęstą panierką, która, jak się wydaje, pochłania każdą cząstkę wilgoci z twojego organizmu na odległość kilku metrów. Patrzę na skład: białko rybne, woda, E421, E450, stabilizatory, wzmacniacze smaku, i inne tajemnicze związki, których nazwy brzmią jak coś, co można by było badać w laboratorium pod mikroskopem. Prawdziwa esencja chemii na talerzu! Mam wrażenie, że naukowcy pracowali nad tym, aby zawrzeć jak najwięcej syntetycznych składników w jednym produkcie. Nie zdziwiłbym się, gdyby po spożyciu tych paluszków zaczął się u mnie proces mutacji i zyskałbym supermoce, takie jak oddychanie pod wodą albo świecenie w ciemności. Paluszki wyjęte z piekarnika wyglądają jak złoto na talerzu – złociste, chrupiące, a jednak coś we mnie krzyczy: "Nie jedz tego!" Ale jako prawdziwy koneser, postanowiłem, że muszę podjąć wyzwanie. Pierwszy gryz. Panierka jest twardsza niż się spodziewałem, niemal łamie zęby. W środku... cóż, tekstura ryby jest bliżej żelatynowego bloku niż soczystego filetu, ale nie poddaję się. Z każdą minutą czułem, jak mój układ trawienny podejmuje walkę na śmierć i życie. Mój żołądek prawdopodobnie zastanawia się, co zrobiłem, że zasłużył na takie traktowanie. W tle słyszę ciche bulgotanie – to moje wnętrzności powoli zaczynają protestować przeciwko tej chemicznej mieszance. Minęło kilka godzin. W brzuchu zaczyna się dyskoteka – nieskoordynowane ruchy, niepokojące dźwięki, a ja zaczynam rozważać, czy konsumpcja tych paluszków nie była błędem. Zaczynam żegnać się z bliskimi w myślach. „To już koniec” – myślę, czując, jak moje ciało stopniowo przechodzi na tryb awaryjny. Czy to koniec mojej przygody z paluszkami rybnymi Family Fish? Może... ale czy było warto? Absolutnie. Dla konesera, każdy gryz to podróż, a każda podróż to nowa przygoda. Nawet jeśli oznacza to godzinne siedzenie w łazience i rozważanie swoich życiowych wyborów.
Via Tenor
First - Paluszki rybne to zmielony shit, można zjeść ale lepiej unikać
Zwei - Family Fish miałem nieprzyjemność kosztować kilka razy, teraz wolę unikać
Tres - Jak już gotowe ryby to filety/steki od Frosty
Kiedyś smażyłem podobne ryby i całkiem smaczne są. Często plusem takich ryb jest że nie trzeba panierować bo mają gotową panierkę. Co do samego smażenia to jeżeli ryby są zamrożone to nie powinno się ich rozmrażać bo się rozlecą. Smaży się takie zamrożone na niewielkiej ilości oleju na wolnym ogniu.