Jak wspominacie czasy szkolne? W większości lepsze chwile młodego życia czy użerka z patusami?
Dla mnie na szczęście to pierwsze, może dla tego, że zawsze miałem swoje skromne grono, za to dobrych kolegów w każdej szkole jakiej byłem.
Nauki jak większość nie lubiłem, ale nie szło mi tak tragicznie :-)
w wiekszosci lepsze chwile, chociaz na etapie gimnazjalnym musialem zmienic szkole i wtedy przez jakis czas bylo ciut gorzej.
za to liceum w pyte, a studia bylyby w pyte, jezeli skupilbym sie ciut bardziej na "networkingu".
Niestety, użeranie się z patusami i przegrywami, z pijakami, ćpunami, złodziejami. Tak było, niestety. Ale połowie udało się wyrosnąć na ludzi, mają dzieci, pracę. Reszta poszła do więzienia, ale dają jakoś radę. Niektórzy wyszli już na wolność i zmienili swoje życie na lepsze. Z tego co słyszałem, bo kontaktu nie mam żadnego.
Moja ucieczka od nich były gierki. To dawało mi radość i chęć do życia.
Teraz forumowicze użerają się z tobą. Potwierdza to tezę, że ofiara w dorosłym życiu często sama staje się prześladowcą.
Bzdury wygadujesz. Nikogo tu nie prześladuje i nikogo się nigdy nie czepiam. Raczej było na odwrót, to mnie się czepiali. Dla Ciebie problem, bo 4 piosenki Toola wstawiłem. Masakra. Czego Ty ode mnie chcesz?
Gościu, to jest nasze pierwsze starcie od 20 lat tutaj. Nigdy nic do Ciebie nie miałem, więc o co Ci chodzi?
Do tego zawsze byłem cichą i spokojną osobą. Więc zakładam po prostu, że mnie pomyliłeś z kimś innym.
Od wrzesnia zaczynam przygode ze szkołą na nowo. Tylko w innej formie :D
To zależy jaki okres.
Podstawówka była ok, raz lepiej raz gorzej.
Gimnazjum w sumie słabo, nowe miejsce, fałszywi ludzie. Nie będę rozwijał tematu, ogółem najsłabszy okres szkolny dla mnie.
Liceum było najfajniejsze, chociaż dziwne że słabo pamiętam 1 klasę a 2 i 3 już bardzo dobrze, wtedy to ogółem człowiek poznał różne smaki życia ;)
Studia potem różnie. Pierwszy kierunek tak sobie, potem zmiana na inny i całkiem fajnie, spoko ludzie, jeszcze większy luz ale to zaoczne to rzadko się widywało. Potem trzeci tylko rozpoczęty na chwilę.
Ogółem nie tęsknię za tymi latami, były minęły. Za dużo się człowiek stresował nauką, otoczeniem, drugą płcią.. teraz tylko można się pośmiać lub powkurzać na pewne sytuacje.
Ogólnie dobrze. Podstawówka gimnazjum i technikum - nikt mnie nie gnębił. Nie wychylałem się też żeby nie dostać w ryj ale w Bełchatowie ogólnie był spokój. Gdzieś tam dilowali, bili się ale nie w mojej bliskiej okolicy. Kolegów było paru na każdym etapie, potem kontakt powoli się urywał i obecnie po kilkunastu latach nie mam żadnego kumpla z tamtych lat. Zbytnio też nie wiem co większość robi, tyle co z fejsa.
Trafiałem na solidne ekipy towarzyskie przez co pozytywnie rozmyślam nad tym najlepszym i zarazem najgorszym okresem w życiu, szczególnie przydała się ona w gimnazjum, które na wsi oznaczało tylko zmianę nauczycieli na totalny ściek nie potrafiący zapanować nad dojrzewającymi bachorami. Sam mógłbym tego nie przetrwać psychicznie.
Przeżyłbym je jeszcze raz, ale na większej wyjebce, mieć kompletnie wywalone na nauczycieli przeżywających, że łolaboga jak my zdamy te końcowe egzaminy i co my osiągniemy w życiu, po czym koniec końców i tak wszyscy zdawali. Na studiach niczego takiego nie uświadczam i nagle człowiek stał się zdrowszy, może teraz zająć się problemami również mało poważnymi, ale za to bardziej życiowymi.
Z perspektywy czasu nawet dobrze. Ale to teraz, wtedy bywało różnie. W mojej okolicy było sporo patologii (i to też widzę raczej dopiero teraz, wtedy mi się wydawało, że tak jest po prostu wszędzie) i szkoła też taka była. Dlatego wspomnienia mam różne. Byli ludzie fajni i byli ch@#&i, były momenty gdy świetnie się bawiłem i takie gdzie dostałem po ryju... Ale z perspektywy dorosłego człowieka, to czasy młodości i tak były dla mnie lepsze, a życie prostsze i mniej problemowe. Myślę, że większość tak ma.
Calosciowo wspominam je cieplo.
Podstawowka super. Fajni nauczyciele, duza szkola, sporo znajomych z podworka. Pamietam, ze czasami trzeba bylo postawic na swoim ale nikt mnie nie gnebil. Za to w gimbazie przez dwa pierwsze lata bylo bardzo kiepsko. Klasa sportowa (do dzisiaj razem ze znajomymi lejemy ze smiechu zastanawiajac sie jakim cudem tam trafilem) pelna giga chadow oznaczajacych teren na kazdym kroku. :P Nabijali sie bo bylem troche pulchny i kiepsko gralem w pilke - za to jak zaczelismy robic sparingi w rekawicach po lekcjach to mialem okazje ugrac dla siebie troche spokoju ;). Na szczescie trzecia klasa to byl obrot o 180 stopni i tak juz zostalo az do konca szkoly sredniej. Nawiazalem znajomosci, ktore sa ze mna do dzisiaj. Studia byly spoko ale zaoczne wiec bardziej ten czas wspominam jako pierwsze prace, ktorych sie podejmowalem i zycie na kupie ze znajomymi. Wynajmowalismy trzy pokoje na cztery osoby ale pamietam, ze co chwile ktos wpadal na tydzien lub miesiac. W krytycznym momencie mieszkalo nas tam 9 osob. W tym jeden kumpel na balkonie. :)
Bardzo źle.
Bieda, codzienne kłótnie w domu, od wieku nastoletniego depresja i ciągle przejmowanie się jak ja sobie poradzę w przyszłości żeby wyrwać się z tego marazmu.
Z wyżej wymienionego powodu utrudnione relacje z rówieśnikami lub ich brak. Zaraz po szkole wyjazd pracować za granicę żeby zrobić małą poduszkę finansowa. Okres studiów to praca poniedzialek-piatek na 3 zmiany i zasuwanie na weekend na uczelnię.
Nigdy bym się nie cofnął, okropny okres odbierajacy jakąkolwiek radość i chęć do życia, po którym bardzo długo się podnosiłem.
Jak się szkoła potrafi przyśnić po 14 latach od skończenia to raczej niezbyt dobrze :D trauma na całe życie.
Podstawówka i gimbazjum? Najgorszy okres w moim życiu, którego konsekwencje, mniejsze lub większe, odczuwałem jeszcze przez wiele lat po opuszczeniu szkolnych murów.
Liceum - teoretycznie OK, choć trafiłem na zbieraninę bardzo specyficznych ludzi, ogólnie rzecz biorąc - esencję prawactwa. Czyli nie do końca OK, bo trudno było o wspólny język, pasje, spojrzenie na świat...
Studia natomiast bardzo w porządku.
Z jednej strony człowiek chciałby mieć znowu naście lat, z drugiej - zachodzi w głowę, jakim cudem ten szkolny kierat przetrwał. Pewnie mniej myślenia o przyszłości i generalnie o swojej egzystencji, a bardziej życie chwilą robiło swoje.
Swoją drogą - gdy obserwuję teraz czasem młodych ludzi, mam wrażenie, że o wiele więcej jest wśród nich osób "fajniejszych", bardziej ogarniętych, dojrzałych emocjonalnie, inteligentnych, świadomych itp. - niż to było w moim pokoleniu. Pewnie to tylko złudzenie wynikające z incydentalnej obserwacji wycinków rzeczywistości, ale czasem im zazdroszczę.
A jednocześnie trudno zapomnieć, że przecież funkcjonują w tym całym sosie mediów społecznościowych, internetowego przedłużania sobie e-fiutków itp...
Za moich szkolnych czasów internet w telefonie "to były drogie rzeczy, panie Ferdku" :)
Counter S Best, Inosik, Antek001 no tobie to na pewno zabierali kanapki gejmingmemie
Po co te zaczepki? Nie zabierali kanapek, tylko kopali po głowie. Człowiek bał się pójść na lekcje, by nie dostać wpierdziel.
Nawet podczas lekcji dostawało się tzw. "muki" Nauczyciel udawał, że nie widzi? Urodziłem się po prostu w złym czasie i miejscu.
Trudno. Czasu się nie cofnie. Zło jest wszędzie! Nie wiem, po co przywołujesz tego GamingMana. Tęsknicie za nim, co?
Ogólnie dość dobrze, chociaż moja mama była nauczycielką (w innych szkołach, spokojnie), więc mam wrażenie, że w moim domu przywiązywało się trochę za dużą wagę do ocen. Przyzwyczaiłem rodzinę, że przez całą podstawówkę raczej bez większej nauki i trudu przynosiłem czerwony pasek do domu, to potem oczekiwano ode mnie, że będę miał same szóstki, piątki i - żeby nie było, że tacy radykalni - czasem czwórki.
A ja w dupie miałem uczenie się biologii czy fizyki, nie było to ani ciekawe, ani pożyteczne (lubię fizykę i astronomię, poświęcam jej sporo wolnego czasu, ale to nie ta, której uczono w szkole). Ja swojemu dziecku nie będę tymi pierdołami zawracał głowy i skupię go na nauce tego jak działa giełda czy świat. Stresowała mnie ta sytuacja, zatajałem jak mi wpadła trójka z kartkówki, ograniczano mi kompa itd. Człowiek nie mógł sobie grać ze spokojnym sumieniem.
Odpuszczono mi tak naprawdę pod koniec liceum, jak już rodzice zrozumieli, że ja prawdopodobnie będę z tego "kompa" bardziej żył niż z mitochondriów (no i tak się w sumie stało).
***
Jeśli chodzi o klasy i rówieśników, to w podstawówce miałem fajną klasę, choć to były takie typowe lata 90. i pełen przekrój społeczny. W gimnazjum miałem patusiarską klasę i w sumie patusiarskie gimnazjum, ale ogólnie też nie narzekam - bywało wesoło, a taka konfrontacja środowisk dla takiej 13-letniej grzecznej pizdeczki była trochę jak wojsko, lekka szkoła życia i zrozumienie jak działa ulica. Szczęśliwie interesowałem się piłką nożną i grami komputerowymi, więc nie miałem większych nieprzyjemności z lokalną patusiarnią, nie byłem "swój", ale byłem "spoko".
Najgorzej paradoksalnie się chyba bawiłem w liceum. Z jednej strony był to przeskok cywilizacyjny - piękny średniowieczny i zarazem nowoczesny budynek (dziwnie to brzmi, ale tak było), ale z drugiej strony wybrałem klasę humanistyczną, z której tak naprawdę wyszło trzech fajnych chłopów, dwóch gejów, dwóch księży i ze 25 dziewczyn (ja się identyfikuję jako zbiór fajnych chłopów, tak może doprecyzuję).
Do tego coraz trudniej było mi prześlizgiwać się na dobrych ocenach minimalnym wysiłkiem, system nauki w tym liceum był mocno studencki, czyli nauczyciel rzucał temat, a my musieliśmy na żywo go referować, żadne tam teściki abcd. W liceum miałem też absolutnie paskudną nauczycielkę historii, a zdaje się, że w klasie maturalnej to my już mieliśmy z 9 godzin tej historii tygodniowo. Przez 3 lata pani wchodziła na lekcje, rozkładała swój zeszyt, monotonnym tonem nam go czytała, a ze mnie ulatywały resztki niegdyś wielkiego zainteresowania tematem. Moim zdaniem takich nauczycieli się powinno stawiać pod pręgierzem, bo już nawet przemocowcy i dręczyciele wzbudzali we mnie większą sympatie od tej historyczki.
Via Tenor
We wrześniu zaczynam. Mamusia już kupiła dla mnie tytę.
U mnie było wszystko i to niezależnie od okresu. Bywało radośnie i smutno, ciekawie i nudno, śmiesznie i poważnie, odpowiedzialnie i beztrosko, przyjaźnie i niebezpiecznie. Bywało, że nie mogłem doczekać się kolejnego dnia w szkole, a bywało, że trzeba było się przymuszać do chodzenia. W zasadzie trudno mi znaleźć sytuację, której bym w tamtym okresie choćby pośrednio nie przeżył - taki bagaż doświadczeń ciąży ale jednak pomaga życiu.
Na minus fakt, że żadna "przyjaźń" nie przetrwała próby czasu.
Zatem, ogólnie rzecz biorąc, na szali lepsze vs gorsze chwile mam równowagę :P
Podstawówka to było jebane dno i bydło ( wczesne lata 90 bieda ja ch..j) ... byłem lekko gnojony w klasie ( byłem drobny i schorowany a teraz chłop 39 lat i 180cm wzrostu i ponad 90Kg :D sam sie dziwie że z takiego mizeraka tak wyrosłem ) i niestety rówieśnicy w klasie byli mega podli, a nauczyciele zjebani po całości, mogłeś dostać liniją po łapach, okres przejścia- transformacji po komunie... zaś nauczyciel WF to był jebany sadysta chyba po obozach koncentracyjnych, dzieciaki szczały ze strachu przed lekcją... jakoś 2 lata temu widziałem sukinsyna jak na wózku inwalidzkim toczył się ( dziadyga ok-90lat cha m w d.) ogólnie podstawówka odbiła na mnie piętno, a były " kolega" który mi dokuczał swego czasu w podstawówce i to srogo postanowił skoczyć sobie z 10 piętra na łep (odwaliło mu bo go ponoć dziewczyna rzuciła i się naćpał) miał wtedy jakoś 17 lat... i nawet nie było mi go szkoda, zryty łep... Najlepszy okres? zdecydowanie Liceum, normalna klasa, normalni ludzie, normalni nauczyciele, z paroma osobami nieraz piszę na fejsie. Fajne jeszcze było podwórko Ja ,brat i 4 kumpli-sąsiedzi było co robić, hartanie w galę od rana do wieczora.
Lata 90 w szkole... to było wtedy zjebane dno. Chodzili po szkole i wąchali klej. I tak, dziś nie jeden już nie żyje. Nigdy nie dopuszczę, by moje dziecko przechodziło przez ten koszmar.
Podstawówka od biedy ujdzie choć wiele z niej nie pamiętam. Potem była zawodówka 3 lata i kolejne 3 technikum w tej samej w szkole plus matura. Szkoła była połączona z internatem i było to najlepiej spędzone 6 lat mojego życia. Kiedy kończyłem szkołę i wyprowadzałem się z internatu to beczałem że musiałem odejść. Choć żałuję do dziś że nie spróbowałem podejść do jednego tematu bo dziś moje życie mogło wyglądać całkiem inaczej.
Widzę że chyba każdy miał do czynienia z debilami. W mojej szkole też ich nie brakowało :).
Oglądaliście film Class of 1999? Powstalo dwie części tego. Lubię obie, ale jako dzieciak... przeżywałem bardzo.
Choć Kosiarz Umyslów podobał mi się bardziej wtedy. Obok Frediego Krugera xD
Źle nie było.
Podstawówkę średnio wspominam, bo wtedy jeszcze nie miałem swojego świata i przykre było szkolne życie. Bezmyślna walka o oceny i wieczne ocenianie człowieka pod względem tego czego nie umie, zamiast oceniać co umie- podważając ideę tego specyficznego sposobu oceniania. Traktowanie człowieka gorzej, bo ma własne sposoby lub gorsze ocenki z pierdół. Ale to chyba większość osób odczuła na sobie. To się również szkoły średniej tyczy.
Technikum skończyłem niedawno. Całkiem spoko, ale była ta cała pandemia to trochę zawiło. Dużo spoko nauczycieli. Naprawdę w porządku są i szkoda, że się pewnie już nie zobaczymy.
Rówieśnicy nie byli najgorsi, ale były pojedyncze przypadki które były niczym piach w me tryby- więcej ich w podstawówce spotkałem niż w średniej szkole.
Własny świat w późniejszej podstawówce już miałem (7-8 klasa) i mam dalej. Sama szkoła to był istny side quest od momentu wynalezienia tej krainy. Teraz mam inne zadania poboczne od rodziców i znajomych.
A może mam deluzje.
Myślałem, że niektórzy są starsi ode mnie a tu do gimnazjum już chodzili...:P
A tak to podstawówka i lata dziewięćdziesiąte to, pomimo dużego bezrobocia i różnych napięć w domu, wspominam dobrze. Nie było różowo, ale jako dzieciaki potrafiliśmy uciec od tej szarej codzienności w swój świat. Książki, komiksy, filmy, muzyka, planszówki, potem gry wideo. Do tego też aktywnie spędzało się czas na rowerze, grają w piłę a w moim przypadku bardzo dużo pomagało się dziadkom na wsi oraz przy zbiorach różnych owoców - głównie malin. Zarobione w ten sposób pieniądze wydawałem na ubrania i wspomnianą rozrywkę. W szkole było w porządku - bez nauki na spokojnie leciało się na czwórkach. Z rówieśnikami było przeważnie ok, ale zdarzały się spięcia, bójki, w których trzeba było się postawić, ale nie w takiej ilości jak czytam wyżej. Szkoły były bezpieczne. Z kilkoma osobami z podstawówki trzymam się do dziś.
Liceum było też w porządku. Pierwsze używki (i od razu zrażenie się do dymu tytoniowego), pierwsza miłość, ale wakacji już nie lubiłem, bo było od cholery roboty - pomoc dziadkom (na szczęście z racji ich coraz bardziej zaawansowanego wieku likwidowali gospodarkę), budowa domu (i wstawanie o 4 rano przez większość wakacji), miodobrania i inne roboty. Kilka źle/dobrze podjętych decyzji, które nieraz powracają w myślach (podobnie jak na studiach), ale życie trwa dalej - może i mogło być lepiej, ale i zdecydowanie gorzej. Niemniej przyciągałem ludzi podobnych do mnie, trafiałem na naprawdę w porządku osoby, co nawet trwa do teraz.
https://www.youtube.com/watch?v=NHo0CwZdJa8
Podbaza - fajnie
Gimbaza - gorzej
Licbaza - tragedia i patusiarnia
Studia - super
Ale nawet biorąc pod uwagę jak zajebsicie było na studiach - nie chciałbym cofać czasu.
Szkoła podstawowa - Cudowne czasy beztroski, gdy czasem całe dnie bywało się poza domem. Wspominam w samych superlatywach mimo pewnych gorszych dni (złamana ręka, zdarte kolana na asfalcie, podbite oko przez starszych palantów), bo lepiej pamiętać te lepsze jakich było najwięcej. Na przerwach szkolnych pamiętam, że zawsze bawiliśmy się w jakieś gonitwy czy graliśmy w piłkę nożną i błyskawicznie mijał czas do dzwonka na lekcje. Kupowanie klocków lego w sklepach Pewex za dolary. Po szkole zbieranie kolorowych puszek i robienie z nich kolekcji na szafie, kolekcjonowanie znaczków, zbieranie papierków z odlotowymi samochodami od gumy Turbo, czytanie komiksów Kajko i Kokosz, Tytus, Romek i A’Tomek oraz Thorgal, oglądanie filmów na VHS, granie w kapsle na piasku i w dołka monetami, a także robienie na wielkim zarośnietym ogrodzie baz z gałęzi, gdzie dwie grupy ganiały się z łukami oraz drewnianymi mieczami imitując bitwę naśladując postacie z serialu "Robin of Sherwood" 1984-1986. Do dziś trwające przyjaźnie, bo takie na całe życie. Tak wyszło.
Szkoła średnia - Nieźle. Choć z powodu zmęczenia, bo najpierw szkoła, a po południu trenowanie lekkoatletyki w klubie sportowym po szkole nie miałem za wiele siły wieczorem, by jeszcze wychodzić z domu ze znajomymi więc ominął mnie wtedy czas imprezowania, bo to było dla mnie rzadkością. Wolałem więc wieczorami czytać książki, słuchać muzyki, oglądać filmy czy przechodzić gry. Fajnie było, ale niestety szybko minął ten czas. Pokochałem wtedy też koszykówkę dzięki transmisjom na TVP "hej, hej tu NBA", gdzie Jordan i jego Chicago Bulls dawali widzom magię zza oceanu. Kilka przyjaźni, które trwają do dziś. Wspólne wypady nad morze i w góry z naszą paczką w wakacje. Pierwsze miłostki życiowe, które też mocno zapadają w pamięć, bo pierwsze.
Uczelnie wyższe - Dobrze. Potrafiłem już lepiej organizować się planując do przodu i dzielić czas na różne zajęcia. Lekkoatletyka nadal była moją pasją 400m/200m, ale już trener nie stał nade mną jak wcześniej i już tylko dla frajdy to robiłem, pobijania rekordów życiowych i rywalizacji, a czułem, że aż takiego talentu nie mam, by być kiedyś zawodowcem 44-45s na 400m. Fajnych ludzi też poznawało się w tamtym okresie, ale z racji odległości miejsca zamieszkania nie przetrwało to później niestety próby czasu. Za czasów studenckich mogłem imprezować w klubach, ale nie miałem już za bardzo ochoty przebywać wśród pijanego towarzystwa, bo już wiedziałem, że to nie moja bajka, ponieważ to ostatnie miejsce, gdzie można było poznawać ludzi na poziomie więc bywałem chętniej w innych miejscach. Poza tym nie piłem alkoholu i nie brałem narkotyków więc też preferowałem już wtedy ludzi, którzy prowadzą się w porządny sposób i mają bardzo poukładane życie. Extra czasy.
Oczywiście jakieś drobne przykrości się przytrafiały na każdym etapie nauki, ale lepiej było szybko o nich zapominać i skupiać się na pozytywach. Życie tak szybko pędzi jak wiatr. Czasami odczuwa się, że im starsi jesteśmy tym szybciej przemijają kolejne lata, a przecież to niemożliwe. Masakra.
Urodziłem się w cudownym mieście, do podstawówki chodziłem za Gomułki, do technikum za Gierka, studiowałem za Jaruzelskiego.
Wspominam te czasy jako zajebiste.
Prześlizgiwałem się przez wszystkie reformy, stare już nie obowiązywało a nowe jeszcze nie obowiązywało, w siermiężnych dziewięćdziesiątych miałem dobrą pracę i świetne zarobki.
Edit: ort.