Carrie Fisher sądziła, że Gwiezdne wojny będą „totalną katastrofą”, a scenariusz do Star Wars oceniła jako „naprawdę...
Ah 1977 rok, pamietam jakby to bylo wczoraj... a nie, czekaj...
Kwestia gustu i czasów, jak to kręcili to faktycznie mogło wyglądać to głupio i nietypowo na tamte czasy. Równie dobrze można się dziwić czemu "Zmierzch" jest tak popularny.
No bo scenariusze filmów z tej serii są głupie. Jakość dialogów to jest poziom filmów klasy B i to raczej tych słabszych. Nie w scenariuszach tkwi siła Gwiezdnych Wojen.
Bardzo możliwe że Fisher chodziło o wczesną wersję scenariusza, w której fabuła - delikatnie mówiąc - była dziwna. Dopiero pomoc DePalmy i chyba Coppoli sprawiła że film z czasem zyskał znany nam wizerunek. Bez tego Lucas możliwe że by zrobił dziwadło filmowe, a nie space operę.
Nie oszukujmy się, to jest głupia historia. Porównaj to np z Diuną, która okazała się zbyt ambitna dla większości ludzi.
Głupia na pewno nie jest. Jest prosta. Lucas czerpał z archetypowych legend i baśni (są książki analizujące ten scenariusz), i z tego utworzył taką uniwersalną alegorię walki dobra ze złem, w szacie s-f. Powiedzieć że fabuła Star Wars jest głupia to tak jakby powiedzieć że fabuła Aliena jest prostacka. Oba filmy w sumie powielają fabularnie najklasyczniejsze baśnie/horrory tylko że w formie nowoczesnej fantastyki.
Na innym portalu lepiej to opisali:
"To był rok 1976. Pewnego dnia Carrie bezceremonialnie oznajmiła, że dostała pracę przy kręceniu jakiegoś filmu science-fiction w Anglii. Spytałem, czy znalazłaby się tam jakaś rola dla mnie, nieświadomy tego, że normalna osoba na moim miejscu powiedziałaby coś w stylu "Gratulacje!" albo "To świetnie!". Odpowiedziała: "Jedyną, która by do ciebie pasowała, gra Mark jakiś tam. To naprawdę głupi scenariusz i odrzuciłbyś tę rolę, wierz mi... Gram z dwumetrowym yeti i Brytyjczykiem jeżdżącym w kuble na śmierci! Strzelaliśmy do rzeczy, których nie było widać na zielonym tle, z broni, która nawet nie miała spustu. Ten film będzie piepr***ą katastrofą."
Historia nie jest głupia, jest archetypowa, Lucas czerpał pełnymi garściami z "Bohatera o tysiącu twarzy" Campbella.
W tym filmie mniej chodziło o fabułę (choć była całkiem niezła), a bardziej o rewolucyjne jak na tamte czasy efekty specjalne, które do dzisiaj robią wrażenie. Moje wrażenie po pierwszym seansie w kinie było ogromne, później co dzień powtórka. Przypomnę, że wtedy nie było internetu, telewizja to było dno i jedyną rozrywką było kino, poza październikiem, który był miesiącem kina radzieckiego. Kto to pamięta, to wie, o co chodzi.
Warto obejrzeć poniższy materiał. Rzuca sporo światła na historię początków SW jak i "talent" filmowy samego Lucasa :).
https://www.youtube.com/watch?v=GFMyMxMYDNk