Tribe: Primitive Builder | PC
Ta gra to upośledzony klon Green Hell. Od samego początku wszystko mnie w niej odpychało. Od dziwacznej grafiki, przez nienaturalną fizykę, po nieprzyjazny interfejs i mechanikę. Nic tam nie było takie, jak być powinno. Pograłem pół godziny, zobaczyłem że lepiej nie będzie i zwróciłem.
Jeśli ktoś szuka survivalu z wyzwaniem i rozbudowanymi mechanikami, to powinien omijać ten tytuł. Jeżeli jednak ktoś dopiero zaczyna przygodę z survivalem lub po prostu chce spędzić co jakiś czas kilka chilloutowych chwil w grze, w której nie można zginąć, to będzie to gra dla niego.
Mi Tribe: Primitive Builder spodobał się. To prosta i nieskomplikowana gra z lekko zarysowanym elementem survivalu, w którym, aby zginąć trzeba się naprawdę postarać. Bardziej to taki relaksujący symulator zbieractwa, budowania i zarządzania niż gra o przetrwaniu. Szybko mamy dostęp do podstawowych narzędzi, dzięki którym tworzymy przedmioty, aby odprawić rytuały, które z kolei odblokowują nam kolejne budynki i narzędzia. I tak w kółko aż zbudujemy łódź, dzięki której uciekniemy z wulkanicznej wyspy, której grozi katastrofa.
W głównej mierzy będziemy wypełniać zadania co ważniejszych osób w poszczególnej wiosce. To będzie wiązać się ze zbieraniem materiałów pod budowę – traw, gałęzi, bambusów, drewna, dużych, liści, gliny, kamienia itd. Poza tym tworzyć będziemy narzędzia, dzięki którym będziemy pozyskiwać zasoby. Nie jest ich wiele, tak jak nie ma wielkiej różnorodności w grze. Cztery krainy na wyspie różnią się tylko krajobrazem oraz mają po dwa szczególne zasoby, na które zazwyczaj nie natrafimy gdzieś indziej. To z czasem wymoże na nas stworzenie podstawowej sieci handlu między plemionami.
Nie ma tutaj drapieżników – jest zaledwie kilka zwierząt, na które możemy polować. Nie ma też wrogich tubylców – są jedynie tacy, których werbujemy, gdy zwiadowca zaznaczy nam na mapie ich lokację. Zasoby bardzo szybko się odnawiają, więc nie ma potrzeby latania po całej mapie (a to robi tylko podczas szukania rekrutów do wioski). Praktycznie wszystko mamy pod ręką. Jedynie w pierwszej krainie jest do odszukania kilka ołtarzy, które zwiększają nam procentowo punkty produkcji lub zbieractwa konkretnego zasobu. Niewiele. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o jakieś sekrety, które moglibyśmy odkryć podczas wędrówki po wyspie. Urozmaiciłoby to eksplorację, która i tak jest minimalna.
Plus za to, że możemy w ekwipunku nosić wiele rzeczy a poza narzędziami, które pojedyncze egzemplarze zajmują jeden slot, materiały pobierane możemy w jednym slocie zmieścić aż 999 sztuk. To znacznie ułatwia i przyśpiesza rozbudowę i rozgrywkę. Jak odblokujemy pierwszy rytuał na ołtarzach uzyskujemy szybką podróż między wioskami. Szkoda, że zakończenie jest słabe i nijak ma się do tego, co w trakcie gry słyszymy. Mieliśmy zdobywać przyprawy, aby potem zakonserwować żywność a siarkę, by dodać łodzi mocy. Nic z tych rzeczy na końcu nie miało miejsca – nie musieliśmy nawet zbierać żywności i bukłaków, aby mieć zaopatrzenie na długą drogę. Wystarczyło dużo drewna, bambusów, liści, lian i żółtej trawy oraz okazjonalnie obsydianu. Słabo.
Grafika jest przyjemna dla oka, w tle gra relaksująca muzyczka, która nie irytuje. Technicznie śmiga bez zarzutu, nie miałem jakichkolwiek błędów. Z osiągnięciami Steam to jakieś 20 godzin zabawy, a bez niektórych żmudnych osiągnięć już zaledwie kilkanaście godzin gry. Jest duża powtarzalność, ale to w sumie jest w każdej tego typu grze. Można zagrać, ale osobom szukającym wyzwania i dużo większego urozmaicenia nie polecam.