Hej,
Pytanie na luzie: jak świętujęcie zdane egzaminy, sesję i tym podobne wydarzenia ? Ja teraźniejszą letnią sesję to spędziłem tak: małe piwko, wyżerka w mcdonalds i spacerek po mieście. Na następny dzień powrót do domu i spalenie zeszytu z najciężego przedmiotu.
Dlaczego spaliłem ten zeszyt ?
Jeśli chodzi o mnie, to tak. Jestem studentem farmacji (skończony I rok). Marton egzaminów zaczął się 29 czerwca i trwał do 10 lipca. Egzamin był z fizjologii, botaniki (oprócz testu były dwa praktyczne) i chemii fizycznej. Wszystkie trzy zdałem, ale najgorszy był z chemii fizycznej. Składał się z 60 pytań i pytania dotyczyły zagadnień z wykładów, ćwiczeń i obliczeń. Co ciekawe mogliśmy posiadać własne notatki i kalkulatory. Mimo tego prawie połowa roku uwaliła egzamin. Byli ludzie którzy uwalili wszystkie 3 egzaminy.
Zeszyt spaliełem gdyż nie mogłem na niego patrzeć, bo mi mękę tego przedmiotu. Nie, nie byłem słaby, tylko że najbardziej nas cisneli z niego. Każde laboratorium składało się z: kolokwium, wykonanie doświadczenia i opracowanie raportu (raporty niekiedy musiałem poprawiać). W sumie miałem 14 kolosów. Oprócz tego miałem osobny przedmiot z obliczeń z chemii fizycznej (zdałem go).
Dzisiejsi studenci połowa z nich wybrała ten kierunek bo Egzaminów wstępnych nie bylo. A później płaczą pracy nie ma lub pracują w magazynie, ale panie przecież na każdy porządny kierunek nie zdał byś egzaminów wstępnych.
Zeszyt spaliełem gdyż nie mogłem na niego patrzeć, bo mi mękę tego przedmiotu.
I to po pierwszym roku farmacji?
Gratuluję i życzę szczęścia jak wejdą farmakologia, patofizjologia i inne.
Jak wejdzie odbytologia i odbytologika to będziesz w głębokiej żeby nie powiedzieć czarnej dupie.
Annusowe fantazje?
Jestem za.
Zdać egzamin to psi obowiązek studenta, inaczej tylko udowadnia, że się kompletnie na studia nie nadaje. Ergo - co tu świętować?
Rany - pewnie 35 latek na utrzymaniu starszych - inaczej życiowy nieudacznik.
To na którym roku odpadłeś ze studiów?
Odpowiadanie tanim dissem na jawnie żartobliwy post sugeruje, że albo masz problem z czytaniem ze zrozumieniem, albo kij w d...e.
jawnie żartobliwy post - chyba zredefiniowałeś pojęcie żartu.
Dużo z was pisze że studenci są nieudacznikami, że nie nadają się na studia. Powiem tak. Na studiach radzę sobie bardzo dobrze. Farmacja była moim celem już od liceum. Maturę zdałem przyzwoicie i dostałem się w pierwszej liście. Kolokwia zdawałem za pierwszym razem, w sesji miałem tylko jedną poprawkę. Na laboratoriach byłem bardzo dobrze oceniany zarówno przez kolegów jak i wykładowców. Z wszelkie doświadczenia chemiczne to moja pasja (mam w domu własne laboratorium) więc na pracowniach nie miałem problemu. A cała rodzina jest dumna gdyż jestem pierwszą osobą z rodziny na uczelni medycznej.
Mi się chce śmiać z sąsiadów studentów czyli w sumie 4 chłopaków (po 2 na sąsiada). Zbliżają się niebłagalnie do 30-stki i żaden jeszcze nigdy nie pracował. U jednego sąsiada zepsuły się 2 stare samochody i widok z okna jak chcieli je naprawiać to poezja. W końcu po wielu godzinach przyjechała laweta. Wczoraj znowu jakiś problem bo strucla nie chciała odpalić i maska w górę. U drugiego sąsiada cały dzień widzę jak się bujają samochodami na koszt rodziców. Od południa do wieczora to ciągle widzę jakiś koleżków, popijawa itd. Ojciec ledwo daje radę w firmie więc zaraz może zakończyć karierę i ciekawi mnie za co będą żyć. Leczy się za granicą i znowu wraca tyrać i widzę nie raz po 17-18 jak wraca rowerem uje.... po szyje i umordowany.
Dla mnie studia to takie przedłużenie sobie beztroskiego życia. W najgorszym razie nie ciągniesz edukacji i masz presję żeby w wieku 18-20 lat już złożyć podanie i tyrać. Po rodzinie i u sąsiada widzę, że studia przedłużają sielankę do 25-30 lat, a robota wcale taka nie lepsza.