Dave the Diver | PC
To chyba najładniejsza pixelowa grafika jaką widziałem - animacje są rewelacyjnie zrobione. Gierka świetna, przyjemna i bardzo wciągająca. Może nie jakoś mocno rozbudowana, ale po odpaleniu pierwsze kilka godzin znika niezauważenie. Wydaje mi się, że może zaoferować takie 10-15 godzin przyjemnej gry. Ogólnie - polecam
Jedyny minus to cena 90zł, bo wydaje mi się że o jakies 20-30% przesadzona
edit. 20h pykło i nadal dobrze sie gra:)
„Dave” to, obok np. „The Touryst”, jedna z tych gier, w które wręcz nie wyobrażam sobie grać w inną porę roku, jak tylko w lato. Słońce praży zarówno na ekranie, jak i w prawdziwym świecie, obok komputera postawić sobie można szklankę z zimną colą prosto z lodówki a w przerwach od gry wyskoczyć na podwórko, wejść do basenu i popływać sobie w lodowatej wodzie, wyobrażając sobie, że się jest, tak jak Dave, gdzieś na tropikalnych wyspach i się nurkuje wśród wodorostów i pięknych, kolorowych rybek. Sielanka.
Ta gra to piękne uzupełnienie wakacji i idealnie wręcz komponuje się z atmosferą, jaka przez większość czasu panuje za oknem w tym okresie, gdy piszę te słowa. To taki ni to rougelike, ni to symulator zarządzania restauracją, ni to liniowa przygoda o eksplorowaniu morskich głębi niczym w „Subnautice”. Wszystkiego jest tu po trochu i gra czasem przypominała mi wspomnianą „Subnauticę”, a czasem „Stardew Valley”.
Zdecydowanie najmocniejszą stroną „Dave’a”, i wiele osób już o tym wspominało w różnych miejscach, jest pętla rozgrywki doskonale skonstruowana na podstawie rozumnie zaprojektowanych mechanizmów (łowienie ryb, uzupełnianie menu restauracji, ulepszanie sprzętu, zaspokajanie potrzeb specjalnych gości itd.) i przez to bardzo wciągająca. Nie ukrywam, że mnie również wciągnęła na jakieś dwadzieścia godzin, a satysfakcja płynąca z odławiania nowych gatunków morskich zwierząt i serwowania ich wieczorem gościom restauracji była dla mnie przez jakiś czas naprawdę uzależniająca.
Ani sympatyczna, ale w gruncie rzeczy pretekstowa fabuła, ani taka sobie (moim zdaniem) oprawa graficzna nie miały startu do rozgrywki. Swoją drogą, ta fabuła to jest jakiś ewenement, bo choć wątek związany z prowadzeniem sushi baru pozostał do samego końca w miarę przyziemny, to już w eksplorowaniu głębi znalazły się, by dużo nie zdradzać, motywy fantastyczne. Mnie one nie przeszkadzały, ale wyobrażam sobie, że paru graczy mogło to odrzucić, bo ja sam zupełnie się tego nie spodziewałem w takiej grze jak ta.
Ale choć wielu innych pieje niczym nieskrępowane pochwały dla „Dave’a”, ja nie dostrzegam w nim jakiegoś wielkiego arcydzieła. Być może to kwestia mojego usposobienia, ale rozrastanie się rozgrywki o coraz to nowe elementy (jakaś hodowla ryżu, jakieś tam kurze fermy, minigry, wyścigi koników morskich itd.) bardzo szybko zaczęło mnie męczyć i z większością z tych rzeczy wchodziłem w interakcje tylko wtedy, gdy absolutnie musiałem. Tym, co trzymało mnie przy rozgrywce było wypełnianie kolejnych zadań, a gdy te się skończyły wraz z zakończeniem głównego wątku fabularnego natychmiast straciłem motywację do dalszej gry. Strasznie mnie też frustrował mechanizm porażki, w ramach którego jeżeli zginiemy pod wodą, możemy zachować tylko jeden z zebranych przez nas dziesiątków przedmiotów (np. rybie mięso niezbędne do prowadzenia restauracji) – straciłem przez to mnóstwo czasu. Wiem, że wielu graczom najbardziej podobał się element symulacji zarządzania sushi barem i planowania jego długotrwałej rozbudowy, ale mnie to zbytnio trąciło bezsensownym mozołem pracy, przez jaki wcześniej odbiłem się od „Stardew Valley”.
Miniony rok był areną zmagań dwóch małych gigantów w naszej branży, w których rozgrywka polegała na łowieniu ryb. No i muszę przyznać, że po tym jak ograłem już obie gry doszedłem do wniosku, że od „Dave’a” zdecydowanie bardziej podobało mi się „Dredge” (które zresztą doczekało się tu swojego DLC).