Ostatnio gdzieś tam w radiu usłyszałam, że są organizowane szkolenia dla pracodawców, ponieważ na rynek prężnie wkracza tzw "pokolenie Z".
Pierwsze, co mnie uderzyło, to fakt, że szkoleniem mają być objęci pracodawcy, a nie rekruci (za moich czasów ;) uczono nas raczej, jak dobrze wypaść w rozmowie kwalifikacyjnej - chyba nastąpiła zmiana biegunów).
Drugie, co mnie uderzyło, to krótkie podsumowanie charakterystyki - "pokolenie Z, jako pierwsze, odczuwa, że ich rodzice i dziadkowie pracowali na to, by MIEĆ (dom, samochód, majątek) kosztem poczucia szczęścia - pokolenie Z pracuje po to by BYĆ - szczęśliwym".
No i tak od kilku dni uparcie wraca mi myśl - czy jestem szczęśliwa, a może w ogóle powinnam zrewidować swoją definicję "szczęścia".
Jesteście bardziej majętni, czy bardziej szczęśliwi? ;)
Nie pracuję dla szczęścia ani dla posiadania, pracuję by jeść i nie umrzeć z głodu.
Nie pracuję dla szczęścia ani dla posiadania, pracuję by jeść i nie umrzeć z głodu.
Szczęśliwi z rozszerzania pola wlasnej sprawczości, w czym pośredniczą wpływy majątkowe.
Pracuje by miec i by moje dzieci mialy. Mam co mam i jakos sie zyje. Zero kredytow, dom rosnie, dzieci glodne i brudne nie chodza.
Od dnia, w ktorym wyprowadzilem sie od zony i dzieciakow, moje zycie stalo sie pasmem niepowodzen, zle podjetych decyzji i ogolnego mentalno-psychicznego burdelu. Poczucie szczescia juz dawno przestalo mi towarzyszyc w sferze zawodowej i prywatnej. I gdyby nie to, ze wysilek wlozony w prace jest wspolmierny do mojej "majetnosci", o ile mozna w ogole tak to nazwac, to pewnie juz dawno wislabym gdzies w lesie na suchej galezi.
Długa droga przede mną. Ale dziękuję za słowa otuchy.
Życie. Najwyraźniej taki scenariusz był mi pisany.
Tylko szczęście, pięknie jeżeli praca daje Ci szczęście, ale to rzadkość.
Praca jest mocno przereklamowana, szczęśliwie nie uprawiam od kilkunastu lat.
Nie posiadam. Od dawna moje życie to lawirowanie w życiu tak żeby połapać wszystkie tematy i niczego nie położyć albo o czymś nie zapomnieć. Co ciekawsze im mam więcej obowiązków i zobowiązań tym wydajniejszy jestem. Szczęśliwie to czym się zajmuje sprawia mi obecnie radość i jestem otoczony fajnymi ludźmi. Inaczej pewnie bym już skończył z głęboką depresją. Niemniej jednak brakuje mi czasu na sporo rzeczy, które chciałbym zrealizować po prostu dla czystej przyjemności. Chociażby żeby sobie wieczorami posiedzieć i poczytać książkę. Podziwiam ludzi, którzy potrafią połączyć pracę zawodową z życiem prywatnym i jeszcze mieć czas na samorealizację. Mam znajomych, którzy mają dzieci, prosperujące biznesy i jeszcze mają czas na to, żeby kilka razy w tygodniu wyjśc na siłkę, z kumplem na browara albo z żoną na kolację lub do kina. Domyślam się, albo głęboko wierzę, że coś jest zawsze kosztem czegoś innego. Przeszedłbym się chętnie na takie szkolenie, ale z drugiej strony co mi tam mogą powiedzieć? Pierdziel to i zrób jutro a dzisiaj sobie odpocznij :)
W poprzednim roku straciłem parę osób, po długiej ich walce z chorobą, i trochę mi to zaburzyło maszynę work-life balance, wciąż w pełni nie wróciłem na stałe tory, czyli "jestem szczęśliwy i zadowolony z zarobków". Teraz bardziej "Jestem smutny i rozgoryczony przemijaniem, a zarobki są ok, ale mniej mi na nich zależy niż kiedyś". Na pewno pomaga że nie muszę klęczeć nad kajetem i liczyć słupki byle przeżyć od pierwszego do pierwszego, ale jakoś tak praca która dotychczas cieszyła mnie bardzo przestała mieć fundamentalne znaczenie. Bliscy są ważniejsi.
BTW: Pracujesz u F&S?
Ciągle jeszcze pracuję m.in. dla szczęścia z posiadania. Jedno nie musi kolidować z drugim, ważne to nie utracić równowagi między życiem zawodowym a rodziną, gdzie bliscy dla mnie stanowią zawsze nadrzędny priorytet a praca jest środkiem do osiągania celu a nie celem samym w sobie. Chociaż przyznam, że zdarzały mi się epizody pracoholizmu, który częściowo przypłaciłem niestety zdrowiem, stąd wyniesione wieloletnie doświadczenia stawiają na balans i pogodzenie tych dwóch aspektów życia z bezwzględnym naciskiem na sferę prywatną z zachowaniem higieny psychicznej. Także mieć czy być, jak dla mnie, odzwierciedla się w szczęściu z przebywania z bliskimi i w pomniejszym stopniu posiadania rzeczy materialnych.
Od kiedy podjąłem się kupna i remontu domu to mój balance się całkowicie zawalił.
Od weekendu do weekendu.
No właśnie, "dom". Też to miałam w spektrum (i już chyba nie mam, a przynajmniej nie ten "wymarzony budowany od fundamentów").
Znam siebie już na tyle, że wiem, że będę przeklinać "a kto te podłogi umyje i okna", prozaiczne sprawy w moim wypadku byłyby w stanie przyćmić mi ten blask posiadania.
Jeszcze żeby "dom zbudować dla dzieci" - ale widzę, co się dzieje wokół mnie, nie znam przypadku, by dziecko do gniazda wróciło, widzę za to co najmniej kilka par emerytów ganiających się po pustych domach, bo dzieci już dawno zagranicą albo co najmniej w Warszawie (dla kontrastu, w kliteczkach ;) )
W zasadzie jaki jest sens, żeby się tak szlachtować..
widocznie jesteśmy trochę podobni ;) też lepiej działam, jak mam grafik zapełniony po kokardę. Zawód również sprawia mi przyjemność i po 10+ latach robienia w nim, nadal nie widzę siebie gdziekolwiek indziej.
Wydawało mi się, że dążę do konkretnych celów, ale od pewnego czasu zaczynam myśleć, że w ogóle źle te cele obrałam. (ale to już chyba historia na inny wątek)
pracuję u siebie :) ale bardzo blisko F&S
Postawa roszczeniowa nowego pokolenia nie jest zła biorąc pod uwagę niewolniczą postawę poprzednich pokoleń. Najważniejsze aby te roszczenia były umotywowane faktyczną wiedzą, czy ambicjami.
ja nie mam, zapier*alam po kilkanascie godzin dzienie, a ewentualne lenistwo (ostatnio troche pogralem na konsoli) wciskam jak juz ewidentnie nie mysle lub konkubina mnie gdzies wyciagnie
Work-life balance w moim miejscu pracy, czyli w szkole to niezła abstrakcja, koleżanko. xDD
Nie no, akurat jestem szczęśliwy z tego co robię, bo nauczyłem się wyznaczać gruba kreską kiedy mam się przejmować praca, a kiedy zająć się tym co sprawia mi radość (i ogólnie domem).
To jest chyba takie tworzenie jakiejś bańki czy wrażenia, że managery się starają a każdy wie, jak to i tak wygląd. Powiesi taki "dyplom" i będzie się czuł lepiej, że spełnia oczekiwania i dajcie mi wszyscy spokój. Przy czym obecnie z ludźmi problem jest taki, że wielu z nich nic pożytecznego sobą nie reprezentuje, za to jest roszczeniowe. Zatem ludzie dzielą się na "deje" i tych, którzy z pracą sobie poradzą.
Oczywiście rozumiem, żeby się cenić, jeśli się jest dobrym w swojej dziedzinie, ale ci którzy są, odnajdują się "naturalnie" w swoim miejscu na świecie i żadne roszczenia nie są potrzebne. Nie mówię, że to łatwe, ale jest możliwe, skoro mi się jakoś udało, to w sumie każdemu powinno. Imo każdy w życiu natrafia na takie "okazje", które mogą odmienić życie, tylko po prostu ludzie podejmują różne decyzje.
A żeby pozostać w temacie wątku - udało mi się w temacie "mieć", z satysfakcjonującym mnie poziomem, udaje mi się "być", spędzać czas tak jak chcę. Nie mam skrupułów powiedzieć, że jestem zadowolony i oby tylko się coś nie posypało, to będzie fajnie!
"Nie mam skrupułów powiedzieć, że jestem zadowolony i oby tylko się coś nie posypało, to będzie fajnie!"
Zastanawiam się czy też tak masz, że jak w realu takie rzeczy wypowiadasz w eter to budzisz konsternację. Jakie to niepolskie! Nie narzeka. Zadowolony. Zapewne zarabia mnóstwo kasy. Dlaczego zarabia więcej niż ja? Przecież nie jest wcale lepszy....
Fakt, dobrych znajomych, którym bez problemu mogę w oczy coś takiego powiedzieć (i chcę powiedzieć) mogę policzyć na palcach obu dłoni, ale to mi wcale nie przeszkadza, ponieważ z wyboru otaczam się głównie ludźmi, z którymi dobrze się rozumiem, są mi życzliwi (i ja im oczywiście) i chcemy utrzymywać nasze relacje.
Całą resztę ludzi, których spotykam, dalszych kolegów z pracy, też oczywiście szanuję, ale nie są mi potrzebni do życia i nie muszę przed nimi niczego udowadniać, robię swoje i tyle. Mam świadomość, że istnieją, nic oczywiście złego nie zamierzam im robić, jakoś się "nosić" czy cokolwiek w tym stylu, ale mam świadomość, że pewnie gdyby mogli, to.... ;)
Co do samej roboty, to z racji, że w tej branży większość ma w sumie podobne spostrzeżenia i, choć brzmi to prostolinijnie, podobny (choć w większości lepszy) status, to nie mamy sobie nawzajem czego zazdrościć itp. i też generalnie mamy podobne poglądy na wiele spraw i po prostu w większości to ludzie, którym nie zależy, by się powyżerać nawzajem :) A co do statusu, to ja po prostu nie przedkładam aż tak ambicji, czy chęci dorobienia się ponad wszystko, mi to nie jest potrzebne do szczęścia. Nie przepracowuję się, a ostatni miesiąc to naprawdę grubo się opierd***am :D
Życie ponad pracę. Zawsze. Nie mam dzieci, więc cały czas wolny rozdzielam między żonę i zbijanie bąków. Chociaż ostatnio coś się psuć zacząłem i pojawiają się jakieś zalążki dawno utraconej ambicji, żeby coś zmienić.
Jako, że nie wyniosłem z domu rodzinnego przesadnie dużego majątku (jak również moja małżonka), to obecnie nadrabiamy te zaległości. Ustaliliśmy, że nam bogactwo już nie grozi ;) więc staramy się zapewnić córce zarówno wiedzę, umiejętności, jak i szeroko pojęte "zasoby", które umożliwią jej takie życie jakie sobie wybierze, niezależnie od tego czy będzie miała ochotę pracować zawodowo.
To nie jest tak, że się zaharowujemy pracując 24/7, bo z jednej strony pozwalamy sobie na urlopy zimowe i letnie, czy edukacyjne zwiedzanie Europy, ale z drugiej, w ciągu tygodnia i czasami również w weekendy trzymamy się ścisłego reżimu praca/nauka - czyli jednak bardziej obowiązki niż przyjemności.
Plusem jest to, że staramy się jak najwięcej czasu spędzać rodzinnie.
jest git chyba, chociaz poranki i wieczory z ogarnianiem dzieci to ciezka trauma
30 sie zbliza wielkimi krokami, swoje sie przeżyło i się udało wyszumieć w zadowalającym stopniu, od niespełna 7 lat jestem z jedną kobietą, ślub w przeddzień mojej 30. W dorobku własny dom, bez hipoteki, jeszcze rok może dwa daje sobie, żeby nachapać się $$, póki jest okazja, plany na przyszłość są i jak to pyknie, to będę szczęśliwy. Opłaca się spiąć dupę i zapewnić sobie przyszłość jak najszybciej się da. Później juz nie ma tej presji, że czas ucieka a my dalej w tym samym miejscu. Nie mówię, ze było łatwo, bo zaczynałem też od 0, a w sumie to nawet na minusie, ale cholera, warto było poświęcić kilka lat, by mieć to, co mam teraz.
Work-life balance? Pracuje naukowo, to primo. A z tym idzie:
"work smart not hard" - to pierwsze. Do tej pory aplikujac o prace pytalem o godziny pracy. "Nine till five"? Odpada. Preferuje wlasne godziny (np. 6-14, o ile obiekt jest otwarty tak wczesnie), i samemu dobierac ilosc pracy do tego co mam w danej chwili zrobic (jesli leci inkubacja nie bede siedzial w labie aby patrzec na kiwajace sie probowki).
praca zdalna - koniecznie. Polowa mojej pracy to bioinformatyka czy pisanie papierow naukowych - nie lubie robic tego w laboratorium/biurze, bo: dojazd trwa i kosztuje, inni ludzie mi przeszkadzaja. Wole posiedziec w domu przy laptopie i klepac tam
"work-life balance" - zero nadgodzin (chyba ze sam chce aby dociagnac eksperyment czy cos mnie zainteresuje). Zero weekendow (chyba, ze jak wyzej: cos mnie tak zainteresuje, ze przyjade sprawdzic wyniki: chociaz predzej poprosze kogos o spisanie tychze i przeslanie ich do mnie).
Miec czy byc? Wyglada na to, ze bardziej "być". Duzych wymagan nie mam - bylem nie "nudzil sie" (zreszta zajecie zawsze znajde - raczej brakuje mi czasu aby zajac sie wszystkim co mnie interesuje). Moje miec to cieple mieszkanie (na razie wynajete, moze niedlugo zdecyduje sie w koncu na zakup), wozidło, co zjesc i ew jeszcze odlozyc troche na dodatkowe wydatki. Jakos nie musze mocno oszczedzac teraz, zawsze sie cos odlozy. Z drugiej strony wymagan nie mam duzych - nie interesuja mnie cotygodniowe wypady za miasto czy 2x do roku wakacje w Himalajach - jestem raczej domatorem. Imprezy tez odpadaja (im mniej gosci czy wizyt tym lepiej). No i zero dzieci. Czy to znajomych czy moich. Obecnosc kaszojadow mnie irytuje.
Sorki za wysryw bez ladu i skladu, ale nie chce mi sie tego jakos sortowac :P
Czy "pokolenie Z" to są rosjanie którzy uciekają, do innych krajów, przed poborem?
Obecnie bardzo fajny. Od stycznia pracuje 32 godziny tygodniowo, pon-czwartek. Jest więcej siły na wszystko inne poza pracą, samorozwój. Ten jeden dodatkowy dzień wolnego mega dobrze wpłynął na moją naukę holenderskiego, jest więcej czasu na przyjemności no i na odpoczynek. Pieniędzy nie brakuje, coś tam się odkłada na konto, ale szczerze mówiąc to na nic konkretnego nie zbieram, ani niczego mi w sumie nie brakuje.
Jest to ogromna zmiana dla mnie w porównaniu do tego co było jeszcze dwa lata temu, praca 6 dni w tygodniu, weekend wolny raz na dwa miesiące, pieniędzy mało, a brak pieniędzy powodował jeszcze tysiąc innych problemów i zmartwień. Nigdy więcej do takiego trybu życia nie wrócę.
Pieniędzy nie brakuje, coś tam się odkłada na konto
Zacznie brakowac jak bedziesz chcial kupic mieszkanie/dom.
Pierwsze, co mnie uderzyło, to fakt, że szkoleniem mają być objęci pracodawcy, a nie rekruci (za moich czasów ;) uczono nas raczej, jak dobrze wypaść w rozmowie kwalifikacyjnej - chyba nastąpiła zmiana biegunów).
Wiesz Megera, bo to takie zderzenie świata frajerów i jeleni udających cwaniaków z cywilizowanym pokoleniem normalnego człowieka. I ci pierwsi muszą się dopasować do normalności, której często zbyt wiele w życiu nie zaznali. Z wielką przykrością stwierdzam, że nawet moja, millenialsowa, generacja jest w wielkiej części zatruta niezrozumiałym kultem zapierdolu, prawie 35 lat po obaleniu komuny nadal nagminnie słyszę od znajomych sformułowania takie jak "prywaciarz". Naprawdę wierzę w kolejne pokolenia i liczę na nie, bo my spie$doliliśmy niemal wszystko co sp$dolić się dało.
A co do mnie to nie narzekam, mam świetny work-life balance od zawsze, jest i kasa i szczęście.
całkiem spoko, praca taka jaka chcę, przy tym godziny w zasadzie dowolne, ale już na tyle ustawiony właśnie ten balans z zyciem osobistym ze w zasadzie przedział pomiedzy 7-17 to właśnie praca (około) a poza tym czas poświęcony na zdrowie, fizyczne, psychiczne, jakiś własny rozwój jeżeli chodzi o hobby pasje, troche dodatkowej nauki rzeczy ktore sie moga przydac w pracy, chęci są żeby coś bardziej swojego rozwijac.
takie pytanie, ktore mnie mocno nurtuje, jako że sam w zasadzie przy drobnej pomocy rodziców (na zasadzie wsparcia finansowego co by do gara było co włożyc na studiach) mogłem dojść do takiego poziomu który mnie na ten moment zadowala i sprawia że jestem szczęsliwy , skąd mentalnośc tego, że "muszę robić na full zegar, albo dwa dla dzieci bo sam tak nie miałem, wielki dom obowiązkowo, studia top, mieszkanie dla dziecka top" ktoś jest w stanie wytlumaczyć logikę takiego postępowania? czy to że tak nie myslę to własnie kwestia pokoleniowa? :D
Pracować żeby żyć a nie zyć, żeby pracować.
Pozostaje postawić sobie pytanie, czy to źle ze młodzi ludzie chcą zarabiać. Już jakiś czas temu słyszałem audycje, jak jeden z dyrektorów jakiejs sieciówki z ubraniami narzekał, ze studenci nie są chętni do pracy. Twierdził, ze zapewnia komfortowe warunki i szuka managerów. Na pytanie redaktora, ile oferuje, powiedział z oburzeniem, ze przecież minimalną. Ręce opadają.
Choć w sumie jestem z pokolenia z wczesnego pokolenia Y to podzielam ich pogląd. Tylko, że:
1) jestem inżynierem siedzącym w IT, więc nie jestem skazany na Januszy biznesu oraz zarabiam na tyle dobrze by nie musieć kombinować skąd wziąć dodatkową kasę (ale nie, nie mam 20k na rękę, mało kto w IT ma przy standardowej pracy, większość z tych co maja tyle kasy pracując w Polsce żyje pracą przez co wyprzedzają resztę i jako rozchwytywani eksperci mogą chcieć więcej, no i liczę średnią za prace 40h w tygodniu przy 48 tygodniach pracy jak na UoP a nie 50h w tygodniu z 5-cioma dniami wolnego w roku)
2) dojście do tego zajęło mi pierwsze trzy lata pracy (5 licząc czas pracy na studiach), musiałem dojrzeć do zmiany
Problemem z najmłodszymi nie jest to, że chcą godziwej pracy, nie są zainteresowani siedzeniem po godzinach (zwłaszcza za darmo) czy uczciwych warunków pracy. Problemem jest (z tego z czym ja się spotkałem) niski poziom kompetencji u osób po studiach (wynoszą z nich mniej niż ludzie wcześniej). W IT godziwa płaca i przyzwoite jej warunki są czymś co łatwo uzyskać, ale trzeba się wykazać kompetencjami i zapałem do nauki, a o to ciężko niestety ostatnio.
Problemem młodych jest postawa roszczeniowa i miejskie legendy o zarobkach :) Przychodzi taki prosto po studiach, bez doświadczenia i rzuca kwotami, które z miejsca patrząc w papiery go dyskwalifikują. A później biadoli jak to nie ma pracy w kraju, albo jak firmy mało płacą :D
Ja swoje odpracowałem tak do 35 roku życia. W zasadzie życie było dla pracy a nie odwrotnie. Po 40 w sumie dzięki tej harówce mogę obecnie "zbierać owoce" swojej pracy - na nic mi nie brakuje, mam fajne mieszkanie, nie mam kredytów etc. Mooocno zwolniłem zawodowo, czas wolny poświęcam rodzinie, nie pracuje dłużej niż 6-8 godzin/dziennie a według zasady pracę po godzinie 16 pozostawiam w telefonie schowanym w plecaku.
Ah, czyli ktoś kto chce zarabiać jest roszczeniowy. To, ze robiłeś za miskę ryżu nie oznacza, ze każdy chce tak robić. Błędne rozumowanie, „bo ja tak pracowałem”. Czasy się zmieniły, świadomość się zmieniła i ludzie zaczęli doceniać swój czas i cenić prace. Kiedyś, to była komuna a jeszcze dawniej, istniał barter. Nie ma co wracać do zamierzchłych czasów.
Ja z kolei uderzę z drugiej strony, pracodawcy wymagają doświadczenia, studiów i odpowiedniego stażu, proponując na start śmieszne pieniądze. Już pomijam cwaniaków „na okres probny dostanie Pan mniej”.
No nie zrozumiałeś. Jak chcesz dużo zarabiać, to musisz mieć kwalifikacje aby dużo zarabiać. Innymi słowy - musisz potrafić więcej od innych. Jak jesteś świeżo po studiach, to nie umiesz nic. Więc tak - bez doświadczenia będziesz robił za miskę ryżu, aby jak już zdobędziesz doświadczenie, robić za dobry obiad w restauracji. Taka kolejność a nie odwrotnie.
Ja z kolei uderzę z drugiej strony, pracodawcy wymagają doświadczenia, studiów i odpowiedniego stażu, proponując na start śmieszne pieniądze.
Nie ty to ktoś inny weźmie. Zacznie od śmiesznych, skończy na śmianiu się z nierobów/roszczeniowców, machając do nich ze swojego nowego Porsche ;)
Już pomijam cwaniaków „na okres probny dostanie Pan mniej”.
A co ty byś na okresie próbnym chciał jak na stałej umowie? Tylko się uśmiechnę.
I taka dygresja. Mam znajomego, młody chłopak przed 30. W czasie studiów za^#$@ za śmieszne pieniądze w salonie prasowym. Aktualnie w tej samej firmie jest wysoko postawionym kierownikiem z naprawdę dobrą kasą. Nie wiem kiedy niektórzy rynkowi odklejeńcy zrozumieją, że aby coś mieć trzeba najpierw móc coś od siebie dać i że jak chcesz być na górze to najpierw musisz wejść po drabinie.
No nie do końca. Nie mówimy tutaj o dużych pieniądzach w zawodach, w których doświadczenie jest istotne i wpływa na jakość wykonywanej pracy.
Czasy niewolnictwa minęły. Ludziom trzeba godnie płacić i sprawiedliwie wyceniać prace.
Tez się nie zgodzę co do studiów, jeśli faktycznie studiowałeś i zdobywałeś wiedzę, w całe nie zaczynasz z niczym i umiejętności jakieś posiadasz. Jeśli studiowałeś dla papierka i się prześlizgnąłes wtedy faktycznie, możesz mieć problem.
Na okresie próbnym pracuje mniej? Wyrabiam mniej godzin? Wykonuje inną prace, na innym stanowisku? Nie.
Rynkowi odklejency właśnie to takie osoby, które się właśnie podniecają tym, ze kiedyś pracowały za 5 zł/h.
W każdym dobrze płatnym zawodzie doświadczenie jest istotne. Jeśli w jakimś doświadczenie nie jest istotne, to nie jest to dobrze płatny zawód, ponieważ może to robić każdy.
Po studiach masz tylko papier i wiedzę teoretyczną, zero praktycznej. No chyba, że w czasie studiów również pracujesz (o co nie jest wcale trudno, dobre uczelnie mają oferty dla swoich studentów, nawet nie musisz specjalnie szukać) bo jesteś istotą rozumną i masz wyobraźnię. Jak jej nie masz, to później tylko tracisz czas na takie pitolenie "bo ludziom trzeba dużo i godnie płacić chociaż nic nie umieją". A pracodawca to co? Pies? Ma ryzykować i zatrudniać takiego roszczeniowca? Kto mu za to zapłaci?
Na okresie próbnym pracuje mniej? Wyrabiam mniej godzin?
Okres próbny to test tego, czy się nadajesz. Z jakiej paki masz zarabiać tyle samo co osoba, która ten test zdała? Żartujesz sobie?
Z takiej, ze robisz dokładnie to samo, co osoba która ten „test” zdała. A skoro pracodawca nie docenia pracowników z doświadczeniem i stażem, to gdzieś jest problem.
Akurat jestem po studiach i mam papier, wiedzę i doświadczenie. Mało tego, w czasie studiów nie zarabiałem mało a teraz mam komfort finansowy. Ale tez nie brałem pierwszej lepszej roboty, tylko szukałem czegoś za godne pieniądze. Wszystkie oferty typu „x lat doświadczenia, angielski, niemiecki i po studiach, stawka minimalna”- to sorry, tego się nie da czytać i do tego można się tylko uśmiechnąć, z politowania. Ale czytając Twoje wypowiedzi chyba faktycznie się nie zrozumieliśmy, wydaje mi się ze pierzesz o zawodach, które wymagają specyficznych umiejętności i rozległej wiedzy, gdzie zarobki faktycznie mogą być wysokie. Ja z kolei pisze o bardziej przyziemnych zawodach i nieuczciwych pracodawcach.
Jeśli pracodawcę nie stać na utrzymanie pracownika, to również chyba powinien przemyśleć swój biznes. Mówię o płaceniu godnych pieniędzy, odpowiednich do wykonywanej pracy.
Z takiej, ze robisz dokładnie to samo, co osoba która ten „test” zdała
No ale jesteś na okresie próbnym. Wciąż nie rozumiem Twojego toku rozumowania. Załóż firmę, idź na B2B i problem z głowy.
A skoro pracodawca nie docenia pracowników z doświadczeniem i stażem, to gdzieś jest problem.
Ja bym powiedział, że jeśli masz tego typu akcje, to problem owszem jest, ale nie z pracodawcą ;)
Mówię o płaceniu godnych pieniędzy, odpowiednich do wykonywanej pracy.
Płaca jest zawsze adekwatna do umiejętności pracownika. Jeśli uważasz, że nie jest adekwatna, to zmień pracodawcę. Jeśli masz odpowiednie kwalifikacje - nie powinno być z tym żadnego problemu.
Nie powiesz mi chyba, ze jak pracodawca nie potrafi docenić pracownika, to jest to problem tego drugiego :D
Ale cóż, właśnie takie myślenie powoduje później płacz, ze nie ma ludzi i nie chcą pracować.
Co zaś do ostatniego akapitu, dobrze piszesz. Ale niestety żyjemy gdzie zyjemy i nie jest do czarno białe. Często bywa tak, ze płaca nie jest adekwatna do zajmowanego stanowiska czy umiejętności.
Nie powiesz mi chyba, ze jak pracodawca nie potrafi docenić pracownika, to jest to problem tego drugiego :D
Jeśli pracownik czuje się niedoceniany przez pracodawcę i nic z tym nie robi, to tak, jest to problem pracownika.
Ale cóż, właśnie takie myślenie powoduje później płacz, ze nie ma ludzi i nie chcą pracować.
Zawsze będzie ktoś chętny do pracy. Generalnie to przez całe zawodowe życie nie doświadczyłem sytuacji w której pracodawca płakał, że nie ma ludzi i nie ma kto pracować. Wręcz przeciwnie - ludzi chętnych do pracy było aż za wiele. I wciąż tak jest. To jedno co się nie zmienia. Drugie co się nie zmienia, to to o czym pisałem wcześniej - zero doświadczenia, wymagania z kosmosu. Takie oferty od razu idą do niszczarki. I to też się nie zmienia :] Jak jeszcze pracowałem na etacie i zlecałem rekrutację ot np. na kierownika, to skrzynkę zalewało mi 95 proc. świeżaków po studiach, bez żadnego doświadczenia. Czasem mówiłem, aby takich zaprosić - siedział taki, ani me, ani be, angielski niby zna ale jak się z nim próbowało porozmawiać o czymś nieoczywistym/biznesowym to jednak nie, wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału a aplikował na stanowisko, gdzie miałby na start 15+ osób pod sobą :D Ożywiał się jak przychodziło do tematu wynagrodzenia. Oczywiście rzucał kwotami z kosmosu, bo "zna kogoś kto zna kogoś innego i ten ktoś zarabia tyle co prawda po 20 latach w zawodzie ale na podobnym stanowisku!". Generalnie - niezła zabawa.
Często bywa tak, ze płaca nie jest adekwatna do zajmowanego stanowiska czy umiejętności.
No to ponownie - nikt do konkretnego pracodawcy łańcuchami nie przywiązuje. Masz umiejętności? Masz kwalifikacje? Nie odpowiada Ci aktualny pracodawca? To po co u niego pracujesz? To tylko i wyłącznie Twój wybór.
ciezko odpowiedziec na to pytanie
jak zaczynalem prace w 2003 czy 2004 to staralem sie ciezko pracowac, bezrobocie ponad 20%, ja z wada wymowy, no ni ebylem idealnym kandydatem wiec chcialem sie jakos wykazac w januszeksach informatycznych
pierwsza super praca w krakowie to byla w sumie zabawa
duzo placili, ja sie staralem, wymyslalem rzeczy po godzinach, usprawnialem proces, dostalem za to fajny awans i podwyzke
w 2007 roku mialekm 3 miesiace nadgodzin (ale placili mi od +100 do +300% bo pracoiwalem dla USA i czasem dzwonili w nocy)
od 2008 roku nie mialem nadgodzin wymuszonych, kilka razy sie zdarzylo ze poprosili mnie o prace w weekend ale ze placili +100% to sie godzilem
przez te lata od 2008 nigdy nie pracowalem po 16:00, zawsze mialem duzo czasu dla siebie, rodziny, kumpli ale i tak czulem ze marnuje za duzo czasu i jak juz tu pisalem kiedys, zrezygnowalem z pracy by poswiecic sie hobby
kilka miesiecy nie pracowalem, rozwijalem hobby i zmienialem je w biznes
pozniej wrocilem do pracy na 3 dni w tyg, czasem pracowalem dwa - dla mnie idealne. pieniedzy wystarczajaco, czasu dla siebie mnostwo
niestety poprosili mnie o 5 dni tymczasowo i to tymczasowo sie ciagnie juz za dlugo a musi jeszcze do konca maja
wiec jesli potraktuje hobby (pieczenie) jako prace to work-life balance lezy i kwiczy bo pracuje 5 dni, pieke 3-4 dni
od czerwca bedzie lepiej - bede pracowal 2-3 dni i troche sobie piekl
teraz zona ma dobry work life balance bo tez rzucila korpo w listopadzie i tez rozwija swoje rzeczy
ogolnie mamy dosc pracy, tak calkowicie, obcielismy wydatki, zarobki zobaczymy jak bedzie, na pewno mocno spadna jak znowu bede pracowal mniej
Ciężko powiedzieć. Praca stała (u żony to samo), może nie dobrze płatna, ale fajna, spokojna, w strefie budżetowej, z fajną ekipą. Nie narzekam. Mam czas na książki, gry, filmy, bzykanie, spotkania z przyjaciółmi, podróże. Jak się pojawią dzieci to się pewnie pozmienia.
Zastanawia mnie to, ze musiales podkreslic bzykanie
No chyba ze lubisz zabawe cosplayowa jako pszczulek
dobrze wiedzieć że pracując w budżetówce ludzie mają jeszcze chęci na bzykanie ;)
Skoro to zauważyłeś na pierwszym planie, to widać, czego tak naprawdę ci brakuje w życiu :)
Właśnie zmieniam pracę, więc mój work-life balance jest zrujnowany. Nawet nie wiadomo, czy zmiany idą na lepsze to dopiero pewnie będzie wiadomo w ciągu pierwszych 3 miesięcy. Ehhh fajnie by było trafić na pracę w której można posiedzieć zadowolonym już do samej emerytury. Szkoda nerwów na takie zmiany.
No niby fajnie jest jak się nie pracuje ale jak kto woli czy może. Tak czy inaczej szczęście to niekreślona rzecz jak i depresje można złapać mając wszystko ponad miarę.
Idealna sytuacja to life>różne pierdoły>>>>work oczywiście. Bardzo mi się podoba ta niby "roszczeniowość" młodego pokolenia. Idzie w dobrym kierunku.
Chętnie zestawiłby te statystyki pokolenia Z z chęcią posiadania przez nich dzieci bo wydaje się nierealne pogodzić jedno z drugim bez jakich wyjątkowo dobrze płatnych umiejętności.
Ja mimo bliskiej 40 od mniej więcej dekady płynę niejako pod prąd. Zarabia się po to, żeby coś z tefo życia miec a nie przeżyć je w ładnym mieszkaniu.
no dlatego dzieci są już be, mówią o nich kaszojady i robią memy jakie mają cudowne, bezwartościowe życie
nie doskwiera mi brak pieniedzy, jestem szczesliwy z tego co mam i lubie to co robie, ale czasami zastanawiam sie po co i dla kogo to wszystko
z wyboru jestem singlem bo tak zawsze chcialem
ktos mi kiedys powiedzial ze przyjdzie czas kiedy zaczne zalowac tej decyzji i mozliwe ze mial racje, bo coraz czesciej odczuwam samotnosc i niepokoj
kiedys bliscy odejda i zostane sam jak palec... i chyba sie tego boje
ale jednoczesnie mimo mlodego jeszcze wieku(32) nic z tym nie robie, zupelnie jakbym na to czekal zeby postawic kropke nad i i przyznac sobie samemu ze zjebalem
Mam podobnie jak Ty, to samo podejście oraz podobną sytuację i nawet ten sam wiek. Tyle że ja bardziej martwię się, że zostawię niektórych bo ja raczej czterdziestki nie dożyję. Cud że w ogóle trzydziestkę dożyłem...
Ale pamiętaj że w tym wieku jeszcze dużo możesz i przede wszystkim w tym okresie jest się znacznie mądrzejszym.
bede trzymal kciuki
to jesteś pracoholikiem chyba że te 200% to wydajność i coś co innym zajmuje 4 godziny robisz w 2 :)
Praca to przywilej i nagroda, nie kara.
Pokolenie Z to zwykłe obiboki i lenie które chcą zarabiać po 10 tysięcy nieposiadając zadnych kompetencji bo to zwykłe tłuki i matoły które bez facegowna i tik sroka nawet nie wiedzą jak sobie tyłek podetrzeć i jak patrze na to pokolenie to jak będą sprzedawać bilety na kolonie księzyc lub marsa to tam lece bo to pokolenie doprowadzi do upadku tego kraju jak nie całej europy.
Mając pewien poziom stabilności finansowej, można uniknąć pewnych problemów, takich jak brak dachu nad głową czy głodu, ale po przekroczeniu pewnego progu dochodów, zwiększenie dochodu nie ma już tak dużego wpływu na poziom szczęścia.
Niektórzy ludzie są zadowoleni, mając bogatą karierę i dostęp do luksusowych dóbr materialnych, podczas gdy inni wolą prostsze życie bez tych dóbr.
taki, ze pracuje 8 godzin dziennie, nigdy nie przynosze pracy do domu, i praca jest dodatkiem do mojego zycia a nie odwrotnie.
Świadomie skręciłem w kierunku "life" i może kiedyś decyzja kopnie mnie w dupę ale na tę chwilę jestem bardzo zadowolony.
Spokojnie mógłbym zarabiać pewnie z 2x tyle co teraz (fikając po firmach co 3 lata) ale obecnie kończę robotę w okolicach 15:00 (z domu) i mam wszystko w d...
Zaleta siedzenia w jednej firmie jest też taka że fajnie się zazębiliśmy jako zespół, ja ufam ludziom (Niemcom!!!!1), oni ufają mi, każdy robi swoje obowiązki, nikt nikomu nie patrzy na łapy, stresu w pracy to może mam łącznie z 2 tygodnie w roku (jak coś płonie w którymś z systemów). No ale druga strona medalu jest taka, że czasem widzę wiadomości na linkedin i rynek trochę odfrunął - ale coś kosztem czegoś :)
Piękno nie posiadania własnej firmy i dzieciaków polega właśnie na tym że wyłączam kompa i resztę dnia mam na robienie tego na co mam ochotę.
Kiedyś mi się marzyły nowe fury i luksusy ale jakoś kompletnie mi przeszło, jestem takim typowym sztampowym przykładem wysokiej klasy średniej (mam dom, ale hipoteka. Mam samochody, ale używane) i tak mi pasuje, zamiast zbierać na pierdoły, wolę nadpłacać kredyt. Znam młodych (tzn koło trzydziechy) lekarzy co napierdzielają na 3 etaty i absolutnie podziwiam że im się chce.
Może jestem prezes (porównując do ludzi co ciorają na minimalnej na pewno), choć w pracy i wśród znajomych którzy poprzechodzili do innych firm takich prezesów widzę od groma, tyle że oni nastukali sobie 3 bombelki, kupują ajfony za 9k i mają nowe furki w leasingu żeby somsiad widział, więc naturalnie ja mam trochę więcej luźnej kasy i czasu.
A jak już spłacę hipotekę to w ogóle będzie smooth sailing. Nie chcę inaczej, lubię święty spokój, Porsche może pozostać na plakacie :)
Świadomie skręciłem w kierunku "life"
zamiast zbierać na pierdoły, wolę nadpłacać kredyt.
eeeee
Świadomie skręciłem w kierunku "life"
Wybrałem life zamiast work, po prostu.
zamiast zbierać na pierdoły, wolę nadpłacać kredyt.
Generalnie tam miało być "wydawać na" pierdoły, ale kontekst jest taki sam (po prostu nie potrzebuję już latest & greatest), przykład pierwszy z brzegu - zamiast kupić 4090 (na który paradoksalnie miałem odłożony budżet od późnego 2019) wybrałem 6700XT, bo nie potrzebuję najlepszej na rynku karty żeby obgrać 3 gry w roku.
Znam gościa który zarabiając 14k netto ma problem dojechać do wypłaty, no ale ma zajebistego drona, słuchawki za 3 średnie krajowe i najnowszy telefon tydzień po premierze (rok po roku).
Ja na takie bzdety już kompletnie nie mam już ciśnienia, więc muszę stawać na głowie żeby zarabiać niebotyczne stawki.
Wysoka klasa średnia z hipoteką na lokum w którym mieszka i starym samochodem? No nie wiem, chyba mamy zupełnie inne spojrzenie
A Porsche to naprawdę nie jest aż taki wydatek, żeby uważać za coś "na plakat". Od wielu lat można kupić naprawdę fajne auto (panamera, cayman, boxter) za ułamek wartości początkowej. Oczywiście będą to stare auta, ale taka panamerka dużo się nie zmieniła na przestrzeni 10 lat, a koszty napraw nie są tak drastyczne jak się niektórym wydaje. Serio, nie róbmy z porszaka ferrari. To jest w zasadzie volkswagen premium
Wysoka klasa średnia z hipoteką na lokum w którym mieszka i starym samochodem? No nie wiem, chyba mamy zupełnie inne spojrzenie
Najpierw napisałem po prostu klasa średnia (później wyedytowałem - admin może potwierdzić :)).
Po prostu czułem że jak napiszę że mam nowo wybudowany dom, 2 samochody (jeden z nich wart mniej niż bruki przed domem, ale mniejsza o to) i jeszcze nadpłacam kredyt, to zostanę nazwany prezesem oderwańcem przy określeniu tego jako 'klasa średnia' :)
Po prostu czułem że jak napiszę że mam nowo wybudowany dom, 2 samochody (jeden z nich wart mniej niż bruki przed domem, ale mniejsza o to) i jeszcze nadpłacam kredyt, to zostanę nazwany prezesem oderwańcem przy określeniu tego jako ''klasa średnia'' :)
No tak, spojrzenia są bardzo różne. Od Hydro, gdzie szczytem luksusu jest karta graficzna na raty, do Alexa, dla którego luksusem jest chyba dopiero lot w kosmos :D
Znam młodych (tzn koło trzydziechy) lekarzy co napierdzielają na 3 etaty i absolutnie podziwiam że im się chce.
??
to nie wiem co to za lekarze, bo ja pracuje na jeden etat od 7 do 15 jak wiekszosc innych lekarzy ktorych znam, a znam ich wielu o roznych specjalizacjach
ba, chyba nie znam zadnego ktory by pracowal nawet na dwoch etatach i zaden tez raczej nie narzeka na zarobki
rowniez w Niemczech
cos mnie ominelo?
U mnie sample size = 3, i każdy z nich ma dobrą karierę, ale każdy na własne życzenie jest absurdalnie zapracowany. Żeby było jasne, 3 etaty to była oczywiście hiperbola. Ale:
Znam endokrynologa, który ma 5 adresów na znanylekarz (nie wiedziałem że tak się da), a koleżanka mówi że do domu wpada o 21:00, potrzyma dzieciaka na kolanach, poopowiada co w robocie, i idzie spać.
Znam gastrologa, który pracuje w szpitalu (full time) i popołudniami w prywatnej rodzinnej klinice - 11h dziennie minimum.
Mam też w rodzinie małżeństwo lekarzy, wiem że jak wystrzelił COVID to kuzyn (dosłownie) spał w szpitalu. Nie wiem jak jest teraz, ale ponoć wtedy ciorał całymi dniami.
ba, chyba nie znam zadnego ktory by pracowal nawet na dwoch etatach i zaden tez raczej nie narzeka na zarobki
That's my point, niektórzy "łatwo" mogą żyć na wysokim standardzie, a i tak wybierają drogę harówki (żeby wycisnąć ile się da, choć już teraz mają wiele). Dlatego napisałem że podziwiam że niektórym się chce.
cos mnie ominelo?
Mogę się mylić, ale strzelam że znamy innych ludzi ;)
dla mnie to lekko chore, ale oni po prostu kupowali mieszkania, remontowali, wynajmuja teraz
pewnie jest w tym sporo sensu, ale kurde jednak zycia zal
okej, czyli jednak cos mnie ominelo ;)
zdaje sie, ze piszesz o Polsce co bardzo zmienia postac rzeczy
to jeden z powodow dla ktorych wyjechalem - nie widzialo mi sie pracowanie za dwoch zeby godnie zarobic
tutaj to raczej niespotykane, u nas niestety dosc powszechne(etat w jednym szpitalu, duzyry w innym)
chociaz covid, szczegolnie poczatek, byl bardzo ciezkim okresem, ale to wyjatkowe okolicznosci
el.kocyk nie warto, straconego czasu nie odkupia, a mlodosc ma sie tylko jedna
tez znalem kogos kto bral wszystko jak leci i zbijal kokosy a nie mial ich kiedy wydawac
teraz siedzi na rencie i pije
W PL zmieniło się też troche, z odrobina zaradnośći szpital+kontrakt 8-15, 4-5 dyżurów i zarobek mam podobny jak na zachodzie. Moi znajomi też raczej nie pracują na 2 etaty, wszyscy szanuja swój czas prywatny. Szkoda zdrowia,młodości, a i tak nie dam rady wszystkiego wydać nawet jakbym się postarał więc po co więcej pracować
O Boże, lekarz nienarzekający na zarobki?! Na jednym etacie?! I nie wypierający się, że z dyżurów jest kasa, i ktoś i tak musi te dyżury obsadzać?!
To forum naprawdę jest wyjątkowe!
Teraz to już chyba widziałem w życiu wszystko (tego nic nie przebije, więc nie warto po świecie się tłuc), mogę młodo umierać, by ratować ZUS. :P
Obecnie pracuję ok. 6 godzin, od 10 do 16 , choć wcześniej dużo więcej i sporo się uczyłem. Mam dom bez kredytu, dobry samochód bez leasingu, 3 dzieci. Po pracy siedzę z rodziną i robię w ogródku. Obecnie mam bardzo komfortową sytuację, ale ciężko pracowałem, żeby do tego momentu dojść.
Żyć się nie za bardzo chce, ale jakoś trzeba na te resztki życia pracować. 8 godzin pracy, 8 godzin wolnego czasu i 8 godzin snu (no czasami).
Obecnie mam bardzo dobry balans, przy zarobkach, które przez wielu uznane by były za wysokie. Jednak z każdym kolejnym rokiem mam wyższe oczekiwania co do swojej majętności. Kończąc studia, wyznacznikiem "wow" był dla mnie stary jaguar x-type. Jak teraz o tym pomyślę to heh, no sporo się zmieniło
Około 200h pracy miesięcznie z tym że wliczane są w to dyżury 24h, jednak nigdy w weekendy, sama praca mniej intensywna niz 6 lat temu gdy zasuwałem jak głupi i zarabiałem 1/10 tego co obecnie, po pracy mam czas dla siebie, często się obijam. Celuje raczej w oszczędzanie zdrowia i na przyszłość utrzymywać poziom zarobkowy redukując godziny,wywalając dyżury i pozostając przy samej mało intensywnej pracy.
Czasem pracuję na budowie po 14 godzin, czasem pracuję w handlu, czasem w naprawach elektroniki, czasem w muzyce, czasem w projektach CAD czy projektach elektroniki, czasem mechanika i inżynierka, czasami zdjęcia, filmy, pisarstwo, artyzm i tak dalej... Raczej w większości pracuje dziennie 8 godzin + 7 godzin szkoły.
Różnie to bywa, raczej jałowo- nawet smutek odbieram pozytywnie, więc trudno stwierdzić czy szczęście można definiować u mnie podobnie co u innych. Fizyczne obrażenia nie wywołują u mnie przykrości czy negatywnych emocji również, wysiłek to dla mnie przyjemność, a nie kara i tak dalej.
Jestem całkiem majętny jak na obecny wiek gdy bierze się pod uwagę szkołę jako kłodę pod nogi. Jestem również w miarę rozwinięty zawodowo i chyba raczej ciągle szczęśliwy :).
Pracuję po to by mieć kasę na rozwój moich możliwości pracy która sprawia mi wiele szczęścia i rozwoju więc maszyna napędza się bardziej tym więcej pracuję. Pracując w wielu zawodach nie mam uczucia wypalenia.
>Jesteście bardziej majętni, czy bardziej szczęśliwi? ;)
>- pokolenie Z pracuje po to by BYĆ - szczęśliwym".
Pracowac by byc szczesliwym to takie stawianie wozu przed koniem.
Potem sie dziwic, ze sie zastanawiasz ''czy jestem szczesliwa'' jak ktos ci robi zamieszanie w glowie.
Zreszta nie tylko tobie, bo nam wszystkim. Potem spedzamy czas zastanawiajac sie bezcelowo na wymyslonym problemem.
POKOLENIE P JAK PIZDY KTÓRE NIE POTRAFIA ZROBIĆ NAJPROSTRZYCH RZECZY XD Balans ma taki że pracuję 8 godzin i koniec szef może mi skoczyć po 8 godzinach i tyle :D
Co się czepiasz , przynajmniej chłop wszystko łumi.
Jak Ty książki czytałeś to on opracował do perfekcji wymianę worka w odkurzaczu.
Chodź z drugiej strony stary nie jest bo użył zakończenia złotej myśli nowego pokolenia "XD" - to taki skrót myślowy bezmyślnych.
Praca 8h dziennie , mieszkanie bez kredytu , żona i córka - oszczędności na lokacie , 2 auta i zbieramy na dom , teraz szukamy działki a później sprzedaż mieszkania i przeprowadzka o ile sytuacja się uspokoi z kredytami bo będę pewnie się musiał wspomagać . Na wakacje 2 razy do roku jeździmy - 2 tygodnie nas nasze morze i 2 tygodnie zagranica - nie mam na nic ciśnienia i gram sobie na ps4 pro bo nie ma nic co by mnie skłoniło do kupna ps5 - jak będzie to kupię bez żydzenia - teraz największa radość daje mi córka która skończyła 3 miesiące :)
Pracuje kiedy chce szukam epizodów jakies trudne sprawy itp mniej zarobię jak na etacie, ale czy to 3k lub 4k i tak są to śmieszne pieniądze nie warte poświęcania się, życie jest jedno aby za trochę lepsze wakacje czy telefon zapi.. na zadowolenie 1 czy 2 kierownika po 160-180 h w miesiącu.
Ten czas wolę poświęcić na pasje.
Jest bardzo, bardzo dobrze.
Humanista w branży gier, z zarobkami na BARDZO przyzwoitym poziomie. Obecnie pracuję zdalnie dla firmy ze Skandynawii i bardzo sobie chwalę, zwłaszcza ich podejście do work-life balance: nikt nie oczekuje że masz zapieprzać nadgodziny. Masz mieć balans, bo to jest zdrowe i dobrze działa na pracownika.
Kosmiczna zmiana po ostatnim doświadczeniu w dużej firmie gamingowej w PL która mimo wszystkich sukcesów i dobrych warunków finansowych okazała się totalnym Januszexem.
Generalnie więc i dobrze, i majętnie.
Gdybym jednak miał wybierać: życie. Z tym, że mam świadomość że i tak z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca globu mam spory majątek, spore możliwości i naprawdę dużą sprawczość i mało zmartwień.
Z drugiej jeden z najbardziej nieszczęśliwych ludzi jakich znałem w życiu był jednym z najbogatszych. Niekwestionowany człowiek sukcesu, który w pewnym momencie uznał że nic z tego nie miało żadnego sensu i w niczym mu nie pomoże.
Dwie próby samobójcze i od tego czasu dwa lata nie piję. Zarabiam bardzo dobrze. Ostatnio depresja mi się pogłębia. Czekam na nowe leki. Kompletnie zjebana chemia mózgu. Kupowanie rzeczy już nie przynosi ulgi. Nawracające poczucie mizantropii. W szczęśliwym związku. W wiecznym konflikcie z sobą samym. Rozczarowanie to moje drugie imię.
nie piję
Zarabiam bardzo dobrze
W szczęśliwym związku
vs
Ostatnio depresja mi się pogłębia. Czekam na nowe leki. Kompletnie zjebana chemia mózgu.
Sami prezesi i bogacze bez kredytów. To forum to naprawdę magiczne miejsce
Ja mam dom na kredyt
Głupio było nie brać (i tak wziąłem za mały kredyt) jak mam stałe oprocentowanie 1.17 na 20 lat a inflacja wiadomo jaka jest
No i dzięki, Panowie, szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że wątek się tak rozbuduje - miło poczytać, że większość raczej zadowolona z balansu i życia, to naprawdę przyjemna odskocznia od tego całego marazmu, którym jesteśmy torpedowani.
Jakby wyciąć komentarze przygłupów i alexów, to już w ogóle wątek robi się taki, że serce rośnie :)
bo wiesz
juz nie jestesmy banda nastolatkow badz dwudziestolatkow na dorobku tylko praktycznie starszymi panami ceniacymi zycie
Megciu, a Ty się nie uzewnętrznisz? :D
nie masz dalej żadnego finalnego przemyślenia?
Przecież napisała w pierwszym poście, zobacz sobie. I tak na dobrą sprawę Megusi chodziło o coś innego, niż proporcję: wypłata/ilość pracy, choć wątek poszedł w tym kierunku i stał się pożywką dla chwalipięt jak ty czy Alex. Raczej jej chodziło, czy jesteśmy szczęśliwi robiąc swoją pracę na poziomie poczucia spełnienia i ogólnego zadowolenia z życia.
No to zacytuj mi z jej posta konkretną odpowiedź, poza tym, że od kilku dni się nad tym zastanawia
No to masz odpowiedź. Zastanawia się, raczej kilka wpisów w wątku nie zmieni jej światopoglądu
Bo to wszystko nie jest łatwe. Każdy by chciał pracować mało, zarabiać dużo i w ogóle mieć bajkowe życie
A tymczasem tylko nieliczni tak mogą robić.
A szczęście i zadowolenie z pracy tez nie jest chyba mega częste.
Dlatego napisałem jaki work taki balance. Najczęściej na początku trzeba włożyć naprawdę sporo wysiłku połączonego z talentem, umiejętnościami, aby potem mieć różnie rozumiany komfort: wyboru pracy, możliwości rezygnacji z części pracy, bo majątek już pozwala etc.
Młody jestem, to teraz mogę dać na luz, chodzić na imprezy i w ogóle to będzie jeszcze czas na pracę. Jednak w realiach to właśnie tym wcześniej coś się osiągnie tym wcześniej można bardziej dawać luzu- a luz przyda mi się nie teraz, a w momencie gdy będę miał rodzinę.
Ludzie chcą właśnie zarządzać po prostu czymś, bo to „proste”. Ale już nie chcą nawet tworzyć czegoś czym można zarządzać, oni chcieliby od razu przeskoczyć do ogromnych zarobków i na gotową działalność. Na początku działalności pracuje się całymi dniami i nie ma przerw praktycznie i to jest coś na co nie pozwala ich lenistwo.
To dziala ciut inaczej. Nikt ci nie broni chodzic na imprezy i jednoczesnie do czegos dazyc/cos osiagnac. Ale jesli JEDYNE co robisz to imprezowanie, to zycze powodzenia. Z drugiej strony JEDYNIE parcie na kariere tez zdrowe nie jest (tacy ludzie czesto sa, za przeproszeniem, niedojebani - jedni z najgorszych wspolpracownikow na jakich mozna trafic). Po prostu trzeba znalesc ten magiczny srodek.
To prawda, zależy też czy ktoś faktycznie się rozwija czy próbuje pokazać swoje fałszywe starania. Zazwyczaj po prostu ktoś nic nie robi, ale próbuje pokazać siebie jako nie wiadomo kogo- po prostu marzy i uważa się za wyższego, bo mu rodzice dali. To najgorszy typ człowieka jaki istnieje. Nic nie wie, ale się wypowie i nie przyjmie do wiadomości żadnego błędu, bo on jest bogatszy i uważa, że włożył więcej w to pracy niż ktokolwiek- a faktycznie nic nie włożył.
Poznałem kilku milionerów którzy pracują bardzo ciężko ale są naprawdę w porządku, nie wywyższają się, nie boją się ubrudzić czy po prostu „zmęczyć się”, bo nie mają ego do księżyca, że oni biznesmeni nie dotkną łopaty. Zależy czy ktoś sam to budował, czy dostał w jakiś sposób.
Sam nie mam kija w… nie odmawiam znajomym wyjść i tak dalej, ale po prostu nie podlegam ciśnieniu otoczenia. Wszystko można pogodzić, ale nie popadając w skrajności za bardzo :p.
Co do imprez to taki przykład był, bo jednak alkohole i takie zabawy mocno chwieją życiem prywatnym i spojrzeniem na wszystko. Można za wcześnie poczuć się zbyt szczęśliwie.