Mission: Impossible 2 - to się ogląda z trudem. Dziwię się, że nie zabiło całej serii
Aktor do kitu a do tego cała seria filmów nic nie jest warta. Szkoda na to czasu.
Zgadzam się, jest to jedyna część którą ominąłem oglądając serię, bo stężenie cringu zdmuchało z planszy
Pamiętam, że idąc na film jako nastolatek do kina byłem zajarany, zwłaszcza popisami kaskaderskimi i ścieżką dźwiękową. Film był OK, ale w latach późniejszych już stał się mniej strawny - chociażby ze względu na powtarzany numer z maskami. Najsłabsza część serii, która w swoim gatunku jest całkiem niezła.
Zły wybór reżysera - Woo był tak zakochany w swoim stylu wyhodowanym na Hard Boiled, że przemycił go do drugiej części, przez co oglądając ją miało się niezły dysonans poznawczy. Bo pierwsza misja to takie kino akcji połączone z kinem szpiegowskim, a MI2 to jakaś wariacja Matrixa (zwłaszcza gdy mówimy o scenach z motocyklami).
Dopiero Abrams w trójce wrócił na właściwe tory i dał podbudowę pod pozostałe filmy.
Do dziś pamiętam tego pięknego białego gołębia przy wybuchu.
A oglądałem w kinie na premierze i nie wróciłem już do 2 nigdy :D
Ale scena otwierająca najlepsza z całej serii. Nawet jak też teraz oglądam, to pocą mi sie ręce.
Scena początkowa walnęła z grubej rury kaskaderką i już od wtedy seria przegina w tej kwestii. Mi tam się podoba moment wejścia utworu Limp Bizkit bo akurat wtedy słuchałem zespołu.
Film fajny, choc chyba mozna smialo powiedziec, ze poki co najslabszy w serii. Ale scena gdy Thandie wstrzykuje sobie wirusa, a w tle przygrywa Hans Zimmer, do dzis sprawia, ze serducho mi szybciej bije. Jeden z najpiekniejszych utworow, jakie skomponowal.
https://www.youtube.com/watch?v=tBMw9CHrCJY
Dwójka jest czasami tak przesadzona z tymi wszystkimi gołębiami, wybuchami, chórami, że na finale nawet można się zaśmiać. Trójka była ciągnięta głównie przez złoczyńcę i była w miarę dobrą podbudową pod kolejne części. Dopiero w czwórce cykl nabrał wiatru w żagle.