Większe nie znaczy lepsze, Dark Souls i Elden Ring mi o tym przypomniały
Elden Ring to dla mnie spory zawod. Pomijajac mniejsze problemy na ktore sie napotkalem, najwieksza bolaczka gry wedlug mnie jest recykling. Jako gracz ktory uwaza immersje i wiarygodnosc swiata przedstawionego (nawet w uniwersach fikcyjnych, wymyslonych) trudno mi przejsc obojetnie obok faktu ze gra powtarza waznych dla uniwesum bossow kilkukrotnie. Absolutnie niszczy mi to wrazenie ze sa to wazne postacie dla historii z okreslonym lore.
Uwielbiam wszystkie części DkS jak i DeS i BB a ER wprost nie cierpię. Otwarty świat w tej grze jest jak kula u nogi. Już wolę odpalić Skyrima, który chociaż daje iluzję żyjącego świata (miasta, interakcje z npcami) niż ER gdzie otwarty świat to po prostu lokacja z Dark Souls tylko taka bardzo duża i znacznie mniej przemyślana.
Eksploracja jest w ER najczęściej bez sensu. Przechodzisz te kopiuj-wklej lochy czy grupki potworów na otwartym polu i na prawdę bardzo rzadko udaje się znaleźć coś, co wywoła efekt WOW.
Znajdujesz te wszystkie bronie z którymi nie możesz nic zrobić, bo przecież broń którą już używasz od kilkunastu/kilkudziesięciu godzin jest już na +10 i nie opłaca się jej zmieniać (nawet sprzedawać się nie opyla, bo ceny są żałośnie niskie).
Ilość exp ze zwykłych mobków jest tak niska, że nawet nie zwracasz uwagi na to że coś za nich zdobywasz. Zabijasz na początku gry jakiegoś minibossa i dostajesz za niego 1-5 tys dusz za co nawet wacików se nie kupisz.
Ludzie i tak się zachwycają, że przecież tyle tu ciekawych miejsc i że lore i w ogóle... Sorry ale jak po odwiedzeniu 10 lokacji z rzędu jedyną nagrodą jest jakiś skrawek lore, kilka grzybków i motylków do bezużytecznego craftingu i kolejny mieczyk z którym nic nie zrobię, to chyba jednak coś jest w tej grze RPG nie halo jeśli chodzi o nagradzanie gracza za eksplorację tego ogromnego świata.
Seria Dark Souls z dodatkami, bloodborne, sekiro były mega, wracam do tych gier co parę miesięcy ale do Elden Ringa wrócić nie chce, szczerze to była pierwsza gra od FS gdzie pojawiała się w głowie myśl "boże aby do końca".
Mysle, ze to zalezy od gustu. Uwielbiam gry serii Souls, BB i ogolnie souls-like, i jak dla mnie ER jest najepsza gra od FS tego typu. Otwarty swiat jak dla mnie byl swietnym wyborem, choc faktycznie moglby miec troche mniej powtarzajacego sie kontentu badz swiat moglby po prostu byc troche mniejszy. Jest to w sumie jedyna gra od FS, ktora ukonczylem na 100% (w sensie achievementow) i przeszedlem wiecej razy niz dwukrotnie.
Mysle ze bardzo duzo fanow Dark Souls sie odbilo od tej gry, gdyz oczekiwali DS4, a dostali cos innego. Jest wiele podobienstw, lecz to nie jest DS4, i patrzac z tej perspektywy gra jest duzo, duzo lepsza.
I jak chodzi o powtarzalnosc bossow to chyba ludzie zapominaja o Demon Ruins z DS1. Nie ma to jak kopiuj wklej pol tuzina early-bossow, jeden obok drugiego. To tego typu powtarzalnosci, to ER bardzo daleko.
I w sumie kazda gra z serii Dark Souls cierpiala na "powtarzalnosc" bossow, czy to z wczesniejszych lokacji czy z poprzednich gier. A ER ma i tak duzo wiecej unikalnych bossow niz takie np. DS3
Demon Ruins i (zwłaszcza) Lost Izalith są uważane za najsłabsze lokacje w pierwszym Dark Souls, a Bed of Chaos za najgorszego bossa. Mimo, że ta część gry jest niedokończona (a szkoda, bo pod względem konceptu jest super), to i tak powtarzalność jest mniejsza, niż w Elden Ring. Choćby dlatego, że segment z Capra i Taurus demonami to pięciominutowa sekwencja, a nie po kilkanaście razy ten sam boss, jak to ma miejsce w Elden Ring.
Dark Souls: wspomniane przez
Dark Souls 2: recykling bossów z jedynki
Bloodborne: Lochy Kielicha
Sekiro; połowę bossów trzeba pokonać 2x, a minibossów ze 3
Ale nie no Elden Ring jako pierwszy wprowadził powtarzalność bossów
Elden to świetna gra, mój ulubiony dev ogólnie ale....Powtarzalność lokacji i bossów w ER to grube przegięcie i przerost formy nad treścią :)
''Kur.a znowu ten gość w łódce, gladiator, krysztalnik''
Z dupy to jest:) Po co oni to robili to ja nie wiem, chyba tylko po to aby było więcej
To już lepiej jakby ich nie było w ogóle.
Here we go again...
W Eleden Ring spędziłem jak na razie 550h i jestem dziś na NG+10. Przed premierą ER grałem tylko w DS3 do NG+7 i Sekiro do NG+4. W trakcie gry w ER, chcąc szczerze sprawdzić te wszystkie tezy, mądrości, "critique" od płaczących soulsowych weteranów, porównania DS vs ER, ograłem równolegle stare DS dokładnie dwa razy z NG+ i DS2 jeden raz. Uwielbiam wszystkie gry FS, dlatego wszystkie te gry: DS* czy ER czy Sekiro to dla mnie 9-10/10. Szanuję też gusta innych graczy. Nie cierpię za to uprzedzeń i stereotypów związanych ER, z reguły niezgodnych z prawdą, kilka z nich wymienię poniżej, w tym tezę autora. Często wynikają z przyzwyczajeń soulsowych. Tak jak graczowi Dark Souls trudno się przestawić na Sekiro, tak samo będzie kręcił nosem i narzekał w ER, jeżeli nie wejdzie w formułę tej gry, tylko będzie zafiksowany na swoich wyobrażeniach i przyzwyczajeniach. W efekcie taki gracz idzie na jedno kopyto przez całą grę, nie korzysta z 90% możliwości gry, nie korzysta z dobrodziejstw ogromnego, różnorodnego i otwartego świata, i narzeka, że mu źle. Ostatecznie ER jest według mojego gustu zdecydowanie najlepszą grą FS, zawiera w sobie całą formułę Dark Soulsów, jeżeli ktoś koniecznie chce się ograniczyć tylko do tego, ale daje o wiele więcej na każdym polu, korzysta z wielu elementów wszystkich poprzednich gier FS, ale tworzy swoje własne, unikalne doświadczenie, które zapewnia jej praktyczną nieśmiertelność i nieskończoną grywalność :-)
"większe nie znaczy lepsze" - ogólnikowy frazes, który można przyłożyć do wszystkiego, ER jest tak duże lub tak małe jak chce gracz, przejście gry na NG+ zajmuje mi trochę ponad 2h lub kilkadziesiąt godzin, w zależności na co mam ochotę i jak chcę się bawić, każde z kilkunastu przejść było inne, nigdy nie myślałem o wielkości gry, bardziej o różnorodności ścieżek w połączeniu z różnymi buildami, które sobie za każdym razem tworzę (w wątku pod grą podałem moje ulubione 25 sposobów przechodzenia ER), ostatecznie zamiast mówić, że w ER większe znaczy lepsze, powiem że znaczy zupełnie inne, DS2 też jest ogromne i też jest dla mnie grą 10/10, ale bynajmniej nie ze względu na wielkość, a jak komuś pasuje DS to proszę bardzo też pięknie :-) Gra jest dobra lub słaba nie przez wielkość.
"otwarty świat zaszkodził formule" - bzdura, po ER wszystkie DS nazywam grami dzierganymi i sznurkowymi, od punktu A do punktu Z, ewentualnie z mniejszą lub większą opcją kolejności wyboru ścieżki C-D czy E-F, z tajnym przejściem z D do G. Za każdym razem to samo. Mając poczucie lekkiej klaustrofobii i powtarzalności w Soulsach ciężko mi się do nich teraz wraca po ER. Wczoraj odpaliłem sobie właśnie z ciekawości DS3, głównie chciałem sprawdzić czy będzie tak trudna jak mi się kiedyś wydawało. Ale pierwsze co natrafiłem to te proste utarte ścieżki, O jak bardzo oczekuję teraz wolności i elastyczności otwartego świata.... Również pierwsze Dark Souks ze wszystkimi swoimi genialnymi przejściami, skrótami, połączeniami - nie, nie jest pod tym względem ciekawsze od ER, ER ma ich zwyczajnie więcej i odkrywa się je nawet w 10 przejściu, jak ktoś ma na to ochotę, i w ER nie utyka się bezsensownie w kozim rogu i nie robi kilometrów biegania do ognisk przez pierwszą część gry przez brak szybkiej podróży.
Ogólnie, ogromny świat ER przemierza się szybciej, ciekawiej i przyjemniej niż którąkolwiek z gier Dark Souls.
"historia" - osobiście w gry FS gram głównie dla gameplaya, walki i bossów, trochę jak FightinCowboy. Elden Ring jest pierwszą grą FS, w której zainteresowała mnie historia i lore, mimo, że mi nie po drodze filozoficznie, zgłębiłem ją na swój sposób, poznałem teorie innych, stworzyłem swoją teorię, swoje motywacje, i jest to wyjątkowy, długotrwały i wymagający proces, w którym codziennie odnajduję nowe puzzle i niespodzianki.
"poziom trudności ER, najłatwiejsza, najtrudniejsza, ER jest za trudne solo, a za łatwe z duchami" - kolejna bzdura, tak jak to, że Sekiro jest trudniejsze od Soulsów, Sekiro jest dużo łatwiejsze od Soulsów jak się gra w przewidzianym rytmie Sekiro, bo to gra rytmiczna z parowaniem i przełamywaniem postawy, a nie unikowej turlanej walki "turowej" jak Dark Soulsy. Próbując walczyć w Sekiro jak w Soulsy gracz jest skazany na niepowodzenie lub długotrwałą katorgę. ER łamie wszelkie rytmy, schematy, tworzy walkę wymagającą, realistyczną, w której przeciwnik jest po to, aby nas zabić, a nie wymieniać w kolejności grzecznościowe gesty "teraz ty, a teraz ja", z zaawansowanym combo branchingiem zależnym od dystansu, pozycji, nawet otwarcie na leczenie trzeba sobie wywalczyć, bo działania z pozycji neutralnej kończą się tragicznie, i wymaga od gracza różnego podejścia do różnych walk, stosowania różnych mechanizmów, a przede wszystkim inteligencji i kreatywności, niekoniecznie samego refleksu. Gra jest tak łatwa lub tak trudna jak chce gracz. Z jednej strony ma najtrudniejszych bossów jakich FS kiedykolwiek stworzyło, z drugiej strony daje do nich najlepsze narzędzia. I niestety, mity o trudności DS i DS2 legły w gruzach w zestawieniu z ER. Grając w te gry równolegle, stwierdziłem, że dawne soulsy to mało wymagający spacerek po parku. Jedyni w miarę wymagający bossowie DS występują w DLC, nawet O&S w drugim podejściu to pestka, DS2 nie ma praktycznie żadnych trudnych bossów, a najbardziej mnie przeraża, że jak gram teraz w DS3 to pierwsi bossowie też jawią się na poziomie mobów z ER. Mam nadzieję, ze jak dojdę do Gaela to czar nie pryśnie zupełnie.
"marni, niesprawiedliwi, źle zbalansowani, bossowie" - bzdura, patrz punkt wyżej
"powtarzalność / reskiny bossów" - to największa głupota jaką zawsze czytam i jednocześnie jeden z najlepszych patentów ER. Po pierwsze jak ktoś ma ten zarzut, to niech zagra sobie w pierwsze Dark Souls. Po drugie, kto powiedział, że każdy boss ma być absolutnie unikalny. Zagrajcie sobie w takie arcydzieło jak Zelda BotW, która ma jednego unikalnego bossa i dziesiątki odmian Lyneli i Strażników. ER ma 165 bossów, największa różnorodność ze wszystkich gier FS. Ci najwięksi i najważniejsi fabularnie typu Radagon, Elden Beast, Rennala, Radahn, Malenia, Rykard są uniklani. Możecie sobie ich pobić i zapamiętać raz do końca życia. Inni występują w dodatkowych odmianach, które służą albo skalowaniu trudności i przygotowaniu gracza do walki właściwej (np. Margit / Morgott, Godfrey 1/2, Tree Sentinel/Draconic Tree Sentinel), albo powtórki z rozrywki (dlaczego nie, np. Mohg na innej arenie z przeszkodami jest inną super walką), albo przygotowania do walki z podwójnym bossem przez danie okazji do poznania najpierw przeciwników pojedynczo (np. Godskin Duo), albo w ogóle do możliwości spotkania danego bossa bo gracz w otwartym świecie nie musi robić wszystkich ścieżek i trafić na wszystkie występowania bossa (np. Astel, gdy wcale nie musicie robić questu Ranni czy schodzić do Nokronu, a możecie go spotkać w odległych tunelach, lub na odwrót, korzystam z tego z przyjemnością w każdym przejściu) lub po prostu dawanie komuś łupnia dla czystej frajdy n-ty raz, tak, nawet Awatary Drzewa).
"powtarzalność katakumb, jaskiń, kopalń, tuneli, pieczar w ogromnym świecie nieunikniona" - już sama ilość rodzajów dungeonów przyprawia o zawrót głowy, i nie, katakumby nie są takie same i się nie nudzą, to raczej gracze są nudni bo osądzają po pierwszym wrażeniu - na oko wygląda podobnie.
Itd. itp.
Ogólnie z gustami się nie dyskutuje i każdemu może się podobać lub nie dowolna gra FS, ale teza pt. większa gra z otwartym światem nie jest koniecznie lepsza jest co najmniej sztuczna, bo ER nie jest lepszy przez swoją wielkość, ale przez to jaką fenomenalną formułę i jakość stworzył. Podobnie Dark Souls jest świetne nie przez swój mniejszy rozmiar. Paradoksalnie w NG+ w Dark Souls muszę zaliczyć dużo więcej pustego i powtarzalnego biegania niż w Elden Ring, aby się spotkać z końcowym bossem.
Via Tenor
W Eleden Ring spędziłem jak na razie 550h
vs
nie wiem, czy kiedykolwiek zagram w Elden Ringa.
Czy wam sie przypadkiem nie pomylilo kto mial napisac artykul a kto komentarz ?
z gustami się nie dyskutuje
Dokladnie. Np mnie Lara Croft przypomniala ze wieksze znaczy lepsze ;)
Here we go again...
Ah shit...
W Eleden Ring spędziłem jak na razie 550h i jestem dziś na NG+10. Przed premierą ER grałem tylko w DS3 do NG+7 i Sekiro do NG+4.
A ja spędziłem w nim 137 godzin, nie skończyłem, czyszczę stolicę... i mi się nie chce dalej grać. Ukończyłem na kilka sposobów pierwsze Soulsy (500h między PTDE i Remastered), oprócz tego dwa podejścia do Sekiro (łącznie 60 godzin), które planuje niebawem nareszcie ukończyć.
W trakcie gry w ER, chcąc szczerze sprawdzić te wszystkie tezy, mądrości, "critique" od płaczących soulsowych weteranów, porównania DS vs ER, ograłem równolegle stare DS dokładnie dwa razy z NG+ i DS2 jeden raz. Uwielbiam wszystkie gry FS, dlatego wszystkie te gry: DS* czy ER czy Sekiro to dla mnie 9-10/10. Szanuję też gusta innych graczy.
Tak szanujesz, że dwa zdania wcześniej piszesz o płaczach.
Nie cierpię za to uprzedzeń i stereotypów związanych ER, z reguły niezgodnych z prawdą, kilka z nich wymienię poniżej, w tym tezę autora. Często wynikają z przyzwyczajeń soulsowych. Tak jak graczowi Dark Souls trudno się przestawić na Sekiro, tak samo będzie kręcił nosem i narzekał w ER, jeżeli nie wejdzie w formułę tej gry, tylko będzie zafiksowany na swoich wyobrażeniach i przyzwyczajeniach. W efekcie taki gracz idzie na jedno kopyto przez całą grę, nie korzysta z 90% możliwości gry, nie korzysta z dobrodziejstw ogromnego, różnorodnego i otwartego świata, i narzeka, że mu źle. Ostatecznie ER jest według mojego gustu zdecydowanie najlepszą grą FS, zawiera w sobie całą formułę Dark Soulsów, jeżeli ktoś koniecznie chce się ograniczyć tylko do tego, ale daje o wiele więcej na każdym polu, korzysta z wielu elementów wszystkich poprzednich gier FS, ale tworzy swoje własne, unikalne doświadczenie, które zapewnia jej praktyczną nieśmiertelność i nieskończoną grywalność :-)
To znaczy jakie są te "uprzedzenia"? Elden Ring to dalej formuła Dark Souls. Na czym ma polegać "ograniczanie się? Używasz masy ogólników, ale mało tu konkretów.
"większe nie znaczy lepsze" - ogólnikowy frazes, który można przyłożyć do wszystkiego, ER jest tak duże lub tak małe jak chce gracz, przejście gry na NG+ zajmuje mi trochę ponad 2h lub kilkadziesiąt godzin, w zależności na co mam ochotę i jak chcę się bawić, każde z kilkunastu przejść było inne, nigdy nie myślałem o wielkości gry, bardziej o różnorodności ścieżek w połączeniu z różnymi buildami, które sobie za każdym razem tworzę (w wątku pod grą podałem moje ulubione 25 sposobów przechodzenia ER), ostatecznie zamiast mówić, że w ER większe znaczy lepsze, powiem że znaczy zupełnie inne, DS2 też jest ogromne i też jest dla mnie grą 10/10, ale bynajmniej nie ze względu na wielkość, a jak komuś pasuje DS to proszę bardzo też pięknie :-) Gra jest dobra lub słaba nie przez wielkość.
To zupełnie jak Dark Souls. Przy ponownym przejściu, mając Master Key, można spokojnie skończyć grę w parę godzin, ignorując sporą część zawartości.
"otwarty świat zaszkodził formule" - bzdura, po ER wszystkie DS nazywam grami dzierganymi i sznurkowymi, od punktu A do punktu Z, ewentualnie z mniejszą lub większą opcją kolejności wyboru ścieżki C-D czy E-F, z tajnym przejściem z D do G. Za każdym razem to samo. Mając poczucie lekkiej klaustrofobii i powtarzalności w Soulsach ciężko mi się do nich teraz wraca po ER.
Całkowicie subiektywne odczucie.
Wczoraj odpaliłem sobie właśnie z ciekawości DS3, głównie chciałem sprawdzić czy będzie tak trudna jak mi się kiedyś wydawało. Ale pierwsze co natrafiłem to te proste utarte ścieżki, O jak bardzo oczekuję teraz wolności i elastyczności otwartego świata....
Zatem ile tychże alternatywnych ścieżek jest w Elden Ring? Możesz sobie jeździć po świecie godzinami, ale w końcu i tak musisz zabić dwóch na czterech dostępnych przed stolicą Shard Bearers, a w ich lokacjach gra całkowicie zapomina o owym otwartym świecie.
Również pierwsze Dark Souks ze wszystkimi swoimi genialnymi przejściami, skrótami, połączeniami - nie, nie jest pod tym względem ciekawsze od ER, ER ma ich zwyczajnie więcej i odkrywa się je nawet w 10 przejściu, jak ktoś ma na to ochotę, i w ER nie utyka się bezsensownie w kozim rogu i nie robi kilometrów biegania do ognisk przez pierwszą część gry przez brak szybkiej podróży.
I właśnie ta pierwsza połowa jest najlepiej pamiętana. Po zdobyciu Lordvessel gra dużo traci.
Ogólnie, ogromny świat ER przemierza się szybciej, ciekawiej i przyjemniej niż którąkolwiek z gier Dark Souls.
Bo po prostu lecisz przed siebie i mało co jest w stanie Cię dogonić.
"historia" - osobiście w gry FS gram głównie dla gameplaya, walki i bossów, trochę jak FightinCowboy. Elden Ring jest pierwszą grą FS, w której zainteresowała mnie historia i lore, mimo, że mi nie po drodze filozoficznie, zgłębiłem ją na swój sposób, poznałem teorie innych, stworzyłem swoją teorię, swoje motywacje, i jest to wyjątkowy, długotrwały i wymagający proces, w którym codziennie odnajduję nowe puzzle i niespodzianki.
Tutaj pełna zgoda, opowieść Elden Ring jest bardzo dobrze rozpisana.
"poziom trudności ER, najłatwiejsza, najtrudniejsza, ER jest za trudne solo, a za łatwe z duchami" - kolejna bzdura, tak jak to, że Sekiro jest trudniejsze od Soulsów, Sekiro jest dużo łatwiejsze od Soulsów jak się gra w przewidzianym rytmie Sekiro, bo to gra rytmiczna z parowaniem i przełamywaniem postawy, a nie unikowej turlanej walki "turowej" jak Dark Soulsy. Próbując walczyć w Sekiro jak w Soulsy gracz jest skazany na niepowodzenie lub długotrwałą katorgę. ER łamie wszelkie rytmy, schematy, tworzy walkę wymagającą, realistyczną, w której przeciwnik jest po to, aby nas zabić, a nie wymieniać w kolejności grzecznościowe gesty "teraz ty, a teraz ja", z zaawansowanym combo branchingiem zależnym od dystansu, pozycji, nawet otwarcie na leczenie trzeba sobie wywalczyć, bo działania z pozycji neutralnej kończą się tragicznie, i wymaga od gracza różnego podejścia do różnych walk, stosowania różnych mechanizmów, a przede wszystkim inteligencji i kreatywności, niekoniecznie samego refleksu.
Elden Ring ma jedną podstawową wadę - zamyka gracza w wolniejszym, bardziej metodycznym systemie walki z Dark Souls, miotając w niego kolejnymi przeciwnikami, którzy idealnie sprawdziliby się w Sekiro. Liczne kombosy, opóźnione ataki, "input reading", obszarówki, szarże, uniki. A gracz ma nieszczęsny pasek staminy, którego musi pilnować jak oka w głowie. Że nie wspomnę o gargantuicznych obrażeniach, jakie bossy są w stanie zadać, ale w przeciwieństwie do Sekiro nie ma tu mechaniki odradzania się w walce.
Gra jest tak łatwa lub tak trudna jak chce gracz. Z jednej strony ma najtrudniejszych bossów jakich FS kiedykolwiek stworzyło, z drugiej strony daje do nich najlepsze narzędzia. I niestety, mity o trudności DS i DS2 legły w gruzach w zestawieniu z ER. Grając w te gry równolegle, stwierdziłem, że dawne soulsy to mało wymagający spacerek po parku. Jedyni w miarę wymagający bossowie DS występują w DLC, nawet O&S w drugim podejściu to pestka, DS2 nie ma praktycznie żadnych trudnych bossów, a najbardziej mnie przeraża, że jak gram teraz w DS3 to pierwsi bossowie też jawią się na poziomie mobów z ER. Mam nadzieję, ze jak dojdę do Gaela to czar nie pryśnie zupełnie.
Elden Ring jest zdecydowanie łatwiejszy, niż pierwsze Soulsy. Trudność jest pozorna, gra dostarcza multum możliwości dowalenia wszystkiemu. Problem pojawia się, gdy się chce grać "normalnie", bez serwowania kilogramów sera - wtedy okazuje się, że bossowie są frustrujący. Właśnie przez wspomniane już przeze mnie zamknięcie gracza w Dark Souls, gdy wszystko inne gra w Sekiro.
"marni, niesprawiedliwi, źle zbalansowani, bossowie" - bzdura, patrz punkt wyżej
Ignorując na przykład Malenię, która dosłownie łamie zasady, którym podlega wszystko inne... Tak, bossowie są źle zbalansowani. Patrz wyżej na powody.
"powtarzalność / reskiny bossów" - to największa głupota jaką zawsze czytam i jednocześnie jeden z najlepszych patentów ER. Po pierwsze jak ktoś ma ten zarzut, to niech zagra sobie w pierwsze Dark Souls.
"Jedynka" ma dokładnie jednego bossa, który jest użyty kilka razy (Asylum/Stray/Firesage), oprócz tego gargulce, pinwheel, moonlight butterfly, taurus i capra, które pokazują się jako zwykłe moby w czterech lokacjach.
Po drugie, kto powiedział, że każdy boss ma być absolutnie unikalny.
Nikt. Ale im więcej unikatowej zawartości, tym lepiej.
Zagrajcie sobie w takie arcydzieło jak Zelda BotW, która ma jednego unikalnego bossa i dziesiątki odmian Lyneli i Strażników. ER ma 165 bossów, największa różnorodność ze wszystkich gier FS.
Bossów, którzy nie mają żadnej powtórki jest, uwaga, ośmiu. Ogólnie bossów jest niecałe 70, z czego kilkunastu pojawia się jako zwykli przeciwnicy. Dla porównania, pierwsze Dark Souls ma 26 bossów, z czego trzy to powtórka, a pięć pojawia się jako mob. Daje to 18 unikatowych bossów.
Ci najwięksi i najważniejsi fabularnie typu Radagon, Elden Beast, Rennala, Radahn, Malenia, Rykard są uniklani. Możecie sobie ich pobić i zapamiętać raz do końca życia. Inni występują w dodatkowych odmianach, które służą albo skalowaniu trudności i przygotowaniu gracza do walki właściwej (np. Margit / Morgott, Godfrey 1/2, Tree Sentinel/Draconic Tree Sentinel), albo powtórki z rozrywki (dlaczego nie, np. Mohg na innej arenie z przeszkodami jest inną super walką),
To by było fajne, gdyby zrobiono to raz czy dwa.
albo przygotowania do walki z podwójnym bossem przez danie okazji do poznania najpierw przeciwników pojedynczo (np. Godskin Duo),
I to nic nie da. Bo duety w Elden Ring to wrzucenie dwóch bossów, które w żaden sposób nie były pomyślane jako wspólna walka. Sam do Foreskin Duo nie dotarłem, ale dość o nich czytałem/oglądałem, żeby wiedzieć, że wcale mi się nie chce. Miałem natomiast wątpliwą przyjemność walczyć z gargulcami, i powiem tyle - postoję. Zero synergii między nimi.
albo w ogóle do możliwości spotkania danego bossa bo gracz w otwartym świecie nie musi robić wszystkich ścieżek i trafić na wszystkie występowania bossa (np. Astel, gdy wcale nie musicie robić questu Ranni czy schodzić do Nokronu, a możecie go spotkać w odległych tunelach, lub na odwrót, korzystam z tego z przyjemnością w każdym przejściu)
Nawet nie wiem, jak to skomentować. To absurdalny argument.
lub po prostu dawanie komuś łupnia dla czystej frajdy n-ty raz, tak, nawet Awatary Drzewa).
Dziesiąty raz w jednym cyklu NG to samo, jaka frajda!
"powtarzalność katakumb, jaskiń, kopalń, tuneli, pieczar w ogromnym świecie nieunikniona" - już sama ilość rodzajów dungeonów przyprawia o zawrót głowy, i nie, katakumby nie są takie same i się nie nudzą, to raczej gracze są nudni bo osądzają po pierwszym wrażeniu - na oko wygląda podobnie.
Rodzajów dungenonów jest dosłownie kilka. Jaskinia, kopalnia, katakumby, grobowiec, ruiny. A na końcu czwarty reskin Burial Watchdog. Który upuści kilka-kilkanaście tysięcy dusz. I jakieś kolejne słabe Spirit Ashes. Frajda!
Itd. itp.
Ogólnie z gustami się nie dyskutuje i każdemu może się podobać lub nie dowolna gra FS, ale teza pt. większa gra z otwartym światem nie jest koniecznie lepsza jest co najmniej sztuczna, bo ER nie jest lepszy przez swoją wielkość, ale przez to jaką fenomenalną formułę i jakość stworzył.
Oczywiście, że otwarty świat Elden Ring jest słabszy. Jeżeli (a to bardzo duże jeżeli) będę w niego grał w przyszłości, to odwiedzę kilka lochów, w których będzie coś istotnego dla mojego builda, a reszty nie tknę. Bo po co? Żeby walczyć z mini bossem, którego wariantów w tym NG ubiłem już trzy?
Podobnie Dark Souls jest świetne nie przez swój mniejszy rozmiar. Paradoksalnie w NG+ w Dark Souls muszę zaliczyć dużo więcej pustego i powtarzalnego biegania niż w Elden Ring, aby się spotkać z końcowym bossem.
Dark Souls przynajmniej stara się być unikatowe. Nie zawsze wychodzi, zwłaszcza po Anor Londo i w Lost Izalith, ale gra bardzo próbuje pokazywać cały czas coś nowego. Elden Ring z kolei prezentuje mi któryś wariant żołnierzy, których pokonałem dziesiątki w Limgrave. Ale ci akurat mają specjalny atak błyskawicą zamiast magią i żółte wdzianka zamiast niebieskich. Niesamowita różnorodność.
Kończąc, gdybym w jednym cyklu NG Dark Souls miał walczyć z czterema wariantami Artoriasa, z czego pierwszy rzucałby szlamem, drugi ogniem, trzeci błyskawicą, a czwarty był duetem pierwszych dwóch, krytykowałbym to dokładnie tak samo, jak krytykuję Elden Ring.
Dziękuję za taką drobiazgową analizę komentarza. Super, że masz takie doświadczenie z DS i Sekiro. Zauważyłem, że prawie każdy, kto zaczynał od pierwszych DS, ma do nich szczególny stosunek, to zrozumiałe. Ja zaczynałem od DS3 i przez to one pozostaną dla mnie punktem odniesienia, a DS RE ograłem na samym końcu, w związku z czym wszystkie dobrodziejstwa formuły poznałem najpierw w innych grach. Może dlatego patrzę na DS bez sentymentów, choć oceniam bardzo wysoko, i doceniam jej wkład w zapoczątkowanie serii. Powodzenia z Sekiro. Jeżeli nie chce Ci się grać w ER, to odłóż, na jakiś czas albo w ogóle, nie mówię złośliwie - możesz zajrzeć do moich rad w drugim komentarzu poniżej, dotyczącym sposobu przechodzenia gry. Może to gra nie dla Ciebie, a może przechodzisz przez typowe punkty kryzysowe jak inni gracze - często pierwszym jest stolica, a drugim śnieżna kraina. Jeżeli zdecydujesz się w nią dalej grać, to sugeruję podejść do niej na taki sposób, do jakiego została stworzona, niekoniecznie jak Ty byś chciał, aby dokładnie była, to sobie zaoszczędzisz "niezgodności". Jeżeli np. oczekujesz od gry, aby wszyscy bossowie byli unikalni, to ta gra taka nie jest, i jak widzisz są gracze, którzy są z tego bardzo zadowoleni. Możesz zatem albo narzekać, że gra nie jest zgodna z Twoimi warunkami lub cieszyć się z dodatkowych okazji do wyśmienitych walk. Zadaj sobie też pytanie co Ci tak naprawdę sprawia przyjemność? Czy jak otworzysz grę i pójdziesz do pierwszego lepszego obozu powalczyć z mobami, czy z pierwszym lepszym mini bossem, jakąś ciekawą upatrzoną bronią - to czy to jest przyjemność sama w sobie czy nudne bo już raz czy dwa to robiłeś. Czy sama eksploracja świata na koniu sprawia Ci przyjemność, czy to puste, nudne przestrzenie pomiędzy tym co Cię interesuje? Czy interesuje Cię zaliczenie gry czy samo granie? Czy chcesz wszystko przeczesać, bo oczekujesz, że wszędzie gdzie zaglądniesz będzie na Ciebie czekać coś wyjątkowego? Czy na końcu dungeonu musi być jakaś wyjątkowa nagroda? Zawsze podaję przykład z Zeldy BotW, gdzie nagrodą za największe wyzwanie w grze zebrania 900 koroków jest złota kupa, dosłownie. Gracze, którzy tak czesali świat w oczekiwaniu wyjątkowej nagrody musieli zrozumieć, że nagrodą była sama droga, którą przebyli w grze. Jak w życiu ;-) Poniżej kilka odpowiedzi do Twoich punktów, pamiętaj też, ze podobnie jak autor artykułu, jeżeli nie przeszedłeś jeszcze ER, to może się okazać, choć nie musi, że niektóre stwierdzenia sam zrewidujesz, jeżeli zdecydujesz się dojść do końca. Tego Ci życzę (przejścia gry w całości).
"Ograniczanie się" - to dla mnie nie korzystanie z masy dobrodziejstw i możliwości gry
"To zupełnie jak Dark Souls" - super, czyli Dark Souls jest prawie tak "małe" jak Elden Ring
"Całkowicie subiektywne odczucie" - dokładanie tak, dlatego niektórzy wolą gry otwarte, inni koleinowe - ja się w nich teraz trochę duszę, subiektywnie
"Wolność i elastyczność otwartego świata" - nie wiem jak Ci to lepiej wytłumaczyć, jeżeli tego nie czujesz lub patrzysz na grę znowu w jakiś swój predefiniowany sposób, którego nie znam. Czy to ma być tak, że po rozpoczęciu gry mam mieć możliwość dostępu do końcowego bossa jak w Zeldzie? Czy ma być jakaś ilość alternatywnych ścieżek, o których piszesz? Ile tych ścieżek - 2, 5, 10? To wtedy będzie dobrze. To, że są punkty wymagane czy bossowie, przez których trzeba przejść, to nie rozumiem dlaczego to jest ograniczenie? Napisałem, że przeszedłem grę kilkanaście razy różnymi ścieżkami, tak naprawdę za każdym razem innymi. Zaczynam grę, wsiadam na konia, i lecę tam gdzie chcę, planuję, albo spontanicznie. W zależności od tego co chcę robić, czy to poznanie czegoś konkretnego, w kierunku jakiegoś zakończenia, jakieś nowe wyzwanie, boss rush czy speedrun. Gram teraz w DS3 i to jest przejście po sznurku, na którym mogę tylko wybrać kolejność niektórych węzełków. Myślę, że to dokładne rozumiesz, tylko ten otwarty świat nie sprawia Ci po prostu przyjemności.
"Po zdobyciu Lordvessel gra dużo traci" - potrafię to zrozumieć, ale u mnie było akurat odwrotnie. Nie oczekuję od gier łatwizny i wygody, ale nie lubię gdy gra marnuje mój czas. Uważałem, że to jest tak specjalnie zrobione, aby zachęcić gracza do poznawania i docenienia wszystkich przejść i skrótów, i to jest bardzo w porządku. Przy moim sposobie gry to się jednak nie sprawdziło i nawet odrzuciłem przez to grę za pierwszym razem. Lubię dużo eksperymentować, ulepszać, często odwiedzać kupców i kowali. Dlatego ilość pustych kilometrów, które zrobiłem na początku DS, wcale nie z ciekawości eksploracji, przeważyła nad funem. Dodatkowo pamiętam, gdy zszedłem dość wcześnie na sam dół Great Hollow to powrót stamtąd bez szybkiej podróży był mało przyjemnym doświadczeniem, wręcz małym zakleszczeniem i zauważyłem z yt, że ne byłem jedyny. Ogólnie chodzi o to, że nie lubię marnować czasu w grze na aktywności nic nie wnoszące do mojego funu, a to był taki efekt, choć dla innych może być urocze.
"ER ma jedną podstawową wadę" (walka) - nie zauważyłem tej wady, odsyłam to licznych wpisów w wątku gry dotyczących systemu walki, mechanik, z pouczającymi i edukacyjnymi filmami. Ja gdy miałem jakieś problemy z walką zawsze oglądałem speedrunnerów lub fanów robiących różne własne wyzwania walki. Mówiłem sobie, skoro ktoś może przejść najtrudniejszych bossów solo, melee, na golasa, ze zwykłą pałką lub samymi pięściami, to problemy muszą być po mojej stronie, a nie gry. I faktycznie, przeszedłem całą drogę od magii z summonami i dystansu do melee solo w zwarciu, przez masę różnych buildów, broni, mechanik, popiołów wojny, przedmiotów, talizmanów, wyposażenia, ćwicząc z różnymi summonami, ogólnie poznając masę możliwości. Musiałem tak sporo ćwiczyć, bo mistrzem świata nie jestem i nie mam dobrego refleksu. Nie odnajduję się w Twoich problemach, a rzeczy typu kombosy, opóźnione ataki, obszarówki czy olbrzymie obrażenia zadawane przez bossów są dla mnie naturalne. Mówię to już po najtrudniejszym NG+7, gdzie obrażenia zadawane przez bossów i ich odporność jest największa. Odmienność ER polega na tym, że właśnie nie jest ani DS ani Sekiro jeżeli chodzi o walkę, tylko przełamuje różne zasady i stwarza najcięższe wyzwania, ale daje też do nich najwięcej narzędzi. A jak masz dość to możesz wziąć Rivers of Blood czy Blasphemous Blade, jeszcze z mimickiem i iść dalej. Dzięki temu gra jest tak popularna, bo jest atrakcyjnym wyzwaniem zarówno dla największych kozaków, jak i realnym wyzwaniem dla początkujących zwykłych graczy, którzy odbijali się kiedyś od Soulsów. Nieszczęsny pasek staminy? I to mówi kolega od Dark Souls. Przecież to jest jedna z obserwacji osób, które po ER wróciły do DS - że nagle w DS muszą tak bardzo pilnować staminy, a w ER prawie o niej zapomnieli. Osobiście nie pamiętam, kiedy miałem kłopoty w ER przez brak staminy. Nie wiem czy mówiąc o odradzaniu masz na myśli ukryty "pasek" postawy czy PŻ, ale pierwszy raz słyszę, że to problem.
"Elden Ring jest zdecydowanie łatwiejszy, niż pierwsze Soulsy" - OK, dla Ciebie, ewentualnie wróć tam po ER i sprawdź czy na pewno. Ja tymczasem w moim pierwszym przejściu DS pokonałem wszystkich bossów z podstawki za 1-2 razem z biegu, nawet bez konieczności typowego rozpracowywania, z wyjątkiem O&S - którego rozpracowałem swoją metodą w kilku podejściach i scenariuszach, i przestał stanowić jakiekolwiek wyzwanie. Opisałem te przygody z bossami DS dokładnie w wątku pod ER przez porównanie. Dla mnie różnorodność narzędzi, które umożliwiają łatwiejsze lub trudniejsze przechodzenie gry nie jest wadą, ale zaletą. Każdy może się tu odnaleźć i zdecydować. Ja jestem na tyle słaby, że nawet z różnymi wspomagaczami niektórzy najtrudniejsi bossowie ER zabierali za pierwszym razem wiele podejść. Dodatkowo, im wyżej z NG+ tym bardziej liczy się czysty skill.
Malenia - przecież to najbardziej ulubiony boss graczy w wielu rankingach, nawet polskich - patrz ankieta u Demonidias, jak to możliwe, skoro to według Ciebie tak źle skonstruowany boss?
"Unikalność bossów i im więcej unikatowej zawartości tym lepiej, byłoby fajne gdyby" - hmm, i znowu to samo, a dlaczego, dla kogo lepiej? dla Ciebie lepiej czy dla mnie lepiej, dla Ciebie fajne czy dla mnie fajne, i co to znaczy unikatowej? Czy Mohg który jest silniejszy na swojej głównej arenie i daje nam fantastyczny wycisk pozostaje unikalny czy już nie, gdy występuje jako słabszy mini boss na trudniejszej arenie, gdzie walczy się z nim inaczej i dodatkowo z przeszkodami na ziemi. A w ogóle jak to fajnie spotkać go drugim razem. Ogólnie zostaniemy przy swoich zdaniach i proponuję też abyś się spotkał z wszystkim bossami, bo na etapie stolicy najlepszego jeszcze nie widziałeś, to będziesz miał pełniejszy obraz. Zgadza się co napisałeś o DS, napisałem kiedyś dokładnie to samo w innym wątku. I dlatego przy małej ilości bossów w DS tak widać te powtórzenia, jeżeli komuś to przeszkadza. Mnie to zakuło głównie dlatego, że gracze DS tak wytykali ER brak unikalności. Również dlatego, że ci bossowie choć inni, to byli bardzo podobni mechanicznie w turowym schemacie atak-unik-otwarcie. Co do ER, to nie zamierzam dyskutować z twoimi preferencjami, wyobrażeniami, kryteriami czy gustami, bo to Twoje indywidualne. Na początku słuchałem tych wszystkich teorii, że FS nie miało czym zapchać dużej przestrzeni gry, stąd powtarzalność. I z tym się absolutnie nie zgadzam. Dla mnie i dla mojego stylu gry sposób występowania bossów jest idealny dokładnie z powodów które wymieniłem wcześniej. I widać to coraz bardziej z kolejnymi przejściami. Po prostu lubię walki w tej grze i możliwość ponownego wykorzystania zdobytych umiejętności z jakimś przeciwnikiem jest dla mnie dużym plusem. Jeżeli coś lubię, to chcę tego jak najwięcej. Dlatego nigdy mi się nie znudziły walki z setkami Lyneli i Strażników w Zeldzie. Jednocześnie to, co ma być unikalne, jest w ER unikalne. A same wyliczenia unikalnej ilości też zamieściłem kiedyś w postaci filmu pod grą jeżeli ktoś chce koniecznie sprawdzić matematycznie.
"Nawet nie wiem, jak to skomentować. To absurdalny argument" - co jest absurdalnego w tym, że bardzo lubię jakiegoś bossa i mogę z nim powalczyć w jednym z dwóch miejsc, lub obu, w zależności od tego jak przechodzę grę, i jaką ścieżkę sobie akurat obrałem? A co jest w Astelu takiego unikalnego fabularnie, aby odmówić mi tej przyjemności? Tak, przy pierwszym przejściu spotkałem go te 2 razy i się zastanowiłem, ale od drugiego przejścia już dokładnie zrozumiałem i bardzo sobie cenię to rozwiązanie i tą walkę. Ty może go już spotkałeś, albo nigdy go nie spotkasz, albo spotkasz go powtórnie, to zależy jak przechodzisz grę, jaki będziesz miał nastrój po stolicy i do dungeonów. Jak spotkasz drugi raz, to krzywda Ci się nie stanie. Lepiej dwa razy pokonać niż ani razu takiego świetnego bossa nie spotkać, co może się absolutnie zdarzyć w otwartym świecie.
"Dziesiąty raz w jednym cyklu NG to samo, jaka frajda!" - kto decyduje, co jest frajdą dla mnie - Ty czy ja? Jeżeli dla Ciebie nie jest frajdą to nie musisz przecież z nimi walczyć. Kto Ci każe? Nie uwierzysz, ale dla mnie za każdym razem to frajda, tzn. autentycznie nigdy nie przepuszczę żadnemu Awatarowi i dodatkowo bardzo lubię ich bronie, oba rodzaje i po dwie sztuki na max do powerstance'u.
Godskin Duo - nie walczyłeś jeszcze, a już coś wiesz lub słyszałeś, sugeruję obejrzeć film Brandona Sandersona, który załączyłem w wątku pod grą. Wyjaśnia w nim dlaczego Godskin Duo to jego ulubiony boss, pokazuje całe doświadczenie przygotowania i przechodzenia tego bossa, łącznie z sensem występowania pojedynczego, a potem jako duo. Jeżeli będziesz miał ochotę możesz tam też poczytać moje wpisy porównujące moje własne doświadczenia z Godskin Duo vs Orstein & Smough. Myślę, że moje spojrzenie Ci się spodoba. Uważam, że O&S jest świetnym bossem, choć ostatecznie łatwym i z trywialną drugą fazą. Uważam też, że Godskin Duo jest fenomenalnym bossem, choć wkurzał mnie mocno przy pierwszych przejściach. Podaję tam moje własne wymyślone 3 poziomy trudności przechodzenia tych bossów. Uważam też, że O&S ma lepszy klimat walki niż GD :-) Ale mogę się mylić, choć przeszedłem tego bossa kilkanaście razy, a może Ty będziesz miał rację jak go pierwszy raz przejdziesz, a może zmienisz zdanie jak go pokonasz n-ty raz. Kto wie...
Dungeony - ta sama historia, nie lubisz, nie opłaca się - nie zaglądaj. Dlaczego kwestionujesz moją frajdę z ich przechodzenia i odkrywania różnych smaczków. Mi się podoba ta różnorodność i ilość, i rzeczy które tam znalazłem i cały czas odkrywam. Lubiłem się tez bawić z różnymi summonami, słabymi i mocnymi, bo każdy ma trochę inne zastosowanie, w zależności jak chcesz przeprowadzić walkę i na jakim poziomie trudności. Z jednej strony narzekasz, że masz łatwe walki, a z drugiej że znajdujesz w dungeonie słabe prochy. Może te słabe prochy umożliwią ci ciekawszą, trudniejszą, unikalną walkę, w jedynym w swoim rodzaju unikalnym duo: mocny Ty i słabszy summon.
"Oczywiście, że otwarty świat Elden Ring jest słabszy. Jeżeli (a to bardzo duże jeżeli) będę w niego grał w przyszłości, to odwiedzę kilka lochów, w których będzie coś istotnego dla mojego builda, a reszty nie tknę" - dokładnie tak, brawo za odkrycie, tak też można. Absurdalność tego stwierdzenia o słabości polega na tym, że w otwartym świecie możesz sobie wykroić formułę liniową DS, a w drugą stronę nie bardzo.
"Dark Souls przynajmniej stara się być unikatowe. Nie zawsze wychodzi" - widzę, że ta unikatowość to jakaś obsesja. Ja np. nie miałem żadnych problemów z unikatowością w żadnej z gier FS, łącznie z DS. Ty szukasz uparcie tej unikatowości, i nawet w DS jej nie znajdujesz, i może właśnie przez to masz mniej radosne doświadczenia.
"Gdybym w jednym cyklu NG Dark Souls miał walczyć z czterema wariantami Artoriasa" - ja też, doskonale rozumiem, gdybym w jednym cyklu miał walczyć z czterema wariantami któregokolwiek z głównych bossów ER, np. Olbrzymem, Malikethem, Hoarah Loux, to może uznałbym to za przesadę. Żałuję tylko, że do niektórych mogę wracać dopiero w kolejnych przebiegach. Miałem to z DS3. Tak lubiłem Tancerkę czy Abyss Watchers, że musiałem przechodzić tą grę 7 razy, aby ich ponownie spotkać.
Na koniec wspomnę tylko, że po moich przygodach z DS napisałem, że Artorias to dla mnie boss idealny i najlepszy w DS. Mam nadzieję, że to nas trochę zbliży ;-)
Dziękuję za taką drobiazgową analizę komentarza. Super, że masz takie doświadczenie z DS i Sekiro. Zauważyłem, że prawie każdy, kto zaczynał od pierwszych DS, ma do nich szczególny stosunek, to zrozumiałe. Ja zaczynałem od DS3 i przez to one pozostaną dla mnie punktem odniesienia, a DS RE ograłem na samym końcu, w związku z czym wszystkie dobrodziejstwa formuły poznałem najpierw w innych grach. Może dlatego patrzę na DS bez sentymentów, choć oceniam bardzo wysoko, i doceniam jej wkład w zapoczątkowanie serii. Powodzenia z Sekiro. Jeżeli nie chce Ci się grać w ER, to odłóż, na jakiś czas albo w ogóle, nie mówię złośliwie - możesz zajrzeć do moich rad w drugim komentarzu poniżej, dotyczącym sposobu przechodzenia gry. Może to gra nie dla Ciebie, a może przechodzisz przez typowe punkty kryzysowe jak inni gracze - często pierwszym jest stolica, a drugim śnieżna kraina. Jeżeli zdecydujesz się w nią dalej grać, to sugeruję podejść do niej na taki sposób, do jakiego została stworzona, niekoniecznie jak Ty byś chciał, aby dokładnie była, to sobie zaoszczędzisz "niezgodności". Jeżeli np. oczekujesz od gry, aby wszyscy bossowie byli unikalni, to ta gra taka nie jest, i jak widzisz są gracze, którzy są z tego bardzo zadowoleni. Możesz zatem albo narzekać, że gra nie jest zgodna z Twoimi warunkami lub cieszyć się z dodatkowych okazji do wyśmienitych walk. Zadaj sobie też pytanie co Ci tak naprawdę sprawia przyjemność? Czy jak otworzysz grę i pójdziesz do pierwszego lepszego obozu powalczyć z mobami, czy z pierwszym lepszym mini bossem, jakąś ciekawą upatrzoną bronią - to czy to jest przyjemność sama w sobie czy nudne bo już raz czy dwa to robiłeś. Czy sama eksploracja świata na koniu sprawia Ci przyjemność, czy to puste, nudne przestrzenie pomiędzy tym co Cię interesuje? Czy interesuje Cię zaliczenie gry czy samo granie? Czy chcesz wszystko przeczesać, bo oczekujesz, że wszędzie gdzie zaglądniesz będzie na Ciebie czekać coś wyjątkowego? Czy na końcu dungeonu musi być jakaś wyjątkowa nagroda? Zawsze podaję przykład z Zeldy BotW, gdzie nagrodą za największe wyzwanie w grze zebrania 900 koroków jest złota kupa, dosłownie. Gracze, którzy tak czesali świat w oczekiwaniu wyjątkowej nagrody musieli zrozumieć, że nagrodą była sama droga, którą przebyli w grze. Jak w życiu ;-) Poniżej kilka odpowiedzi do Twoich punktów, pamiętaj też, ze podobnie jak autor artykułu, jeżeli nie przeszedłeś jeszcze ER, to może się okazać, choć nie musi, że niektóre stwierdzenia sam zrewidujesz, jeżeli zdecydujesz się dojść do końca. Tego Ci życzę (przejścia gry w całości).
Problem polega na tym, że dla mnie im dalej w las, tym mniej frajdy. Na początku byłem Elden Ringiem zauroczony, ale z czasem zacząłem widzieć niedociągnięcia. Pierwsze zmęczenie miałem jakoś w Liurnii, i z każdą koleją lokacją mi się wzmaga - nie ruszyłem Elden Ringa na dłużej od końca czerwca, a nie jest to pierwsza przerwa.
Lubię kończyć gry w całości, a przy Elden Ringu mi się zwyczajnie nie chce, czego nie uważam za dobry znak - projekt świata męczy mnie tak, jak męczyło Skellige w "Wiedźminie 3", gdzie mało który pytajnik oferował coś ciekawego. Takie samo odczucie mam przy lokacjach pobocznych w Elden Ring. Jazda konna po świecie jest fajna, ale ile można? Wiadomo, że wizualnie Elden Ring jest znakomicie zrealizowany, ale po jakimś czasie sama jazda przestaje być motywująca, bo już widziałem wszystko, co dana lokacja pod kątem wizualnym miała do pokazania. Nie pomaga też, że nie brakuje "przeszkadzajek" - na przykład łucznicy w Siofrze. Nie czuję też satysfakcji ze znajdywania przedmiotów, przede wszystkim dlatego, że gra zbyt skąpo rozdaje smithing stone - przez w zasadzie cały czas brakuje mi któregoś, co zabija we mnie chęć eksperymentowania z różnymi zabawkami.
W kwestii Zeldy się nie wypowiem, gdyż zwyczajnie w nią nie grałem, i raczej nie zagram - nie mam "pstryczka", a żadna gra Nintendo nie interesuje mnie na tyle, żeby go nabyć.
"Ograniczanie się" - to dla mnie nie korzystanie z masy dobrodziejstw i możliwości gry
Korzystam chyba ze wszystkich. Używam broni, inkantacji, przywołań, kilkakrotnie odwiedzałem Rennalę. Wciąż uważam, że problem jest po stronie gry.
"To zupełnie jak Dark Souls" - super, czyli Dark Souls jest prawie tak "małe" jak Elden Ring
W kontekście wybrania optymalnej ścieżki, jak najbardziej - w końcu, to ten sam twórca.
"Całkowicie subiektywne odczucie" - dokładanie tak, dlatego niektórzy wolą gry otwarte, inni koleinowe - ja się w nich teraz trochę duszę, subiektywnie
"Wolność i elastyczność otwartego świata" - nie wiem jak Ci to lepiej wytłumaczyć, jeżeli tego nie czujesz lub patrzysz na grę znowu w jakiś swój predefiniowany sposób, którego nie znam. Czy to ma być tak, że po rozpoczęciu gry mam mieć możliwość dostępu do końcowego bossa jak w Zeldzie? Czy ma być jakaś ilość alternatywnych ścieżek, o których piszesz? Ile tych ścieżek - 2, 5, 10? To wtedy będzie dobrze. To, że są punkty wymagane czy bossowie, przez których trzeba przejść, to nie rozumiem dlaczego to jest ograniczenie? Napisałem, że przeszedłem grę kilkanaście razy różnymi ścieżkami, tak naprawdę za każdym razem innymi. Zaczynam grę, wsiadam na konia, i lecę tam gdzie chcę, planuję, albo spontanicznie. W zależności od tego co chcę robić, czy to poznanie czegoś konkretnego, w kierunku jakiegoś zakończenia, jakieś nowe wyzwanie, boss rush czy speedrun. Gram teraz w DS3 i to jest przejście po sznurku, na którym mogę tylko wybrać kolejność niektórych węzełków. Myślę, że to dokładne rozumiesz, tylko ten otwarty świat nie sprawia Ci po prostu przyjemności.
Ja zwyczajnie nie czuję, żeby otwarty świat z założenia był lepszy. Dobrze zaprojektowana korytarzówka - a taką jest znaczna część pierwszych Soulsów - może dostarczyć tyle samo możliwości, co otwarty świat. W praktyce niestety otwarte światy często stanowią po prostu bardzo duże lokacje zamknięte i są tylko makietą. Nie grałem w RDR2, ale czytałem, że ludzie bardzo chwalili właśnie zaprojektowanie żyjącego świata, gdzie rzeczy dzieją się bez udziału gracza. Elden Ring jest niestety pod tym względem mocno statyczny.
"Po zdobyciu Lordvessel gra dużo traci" - potrafię to zrozumieć, ale u mnie było akurat odwrotnie. Nie oczekuję od gier łatwizny i wygody, ale nie lubię gdy gra marnuje mój czas. Uważałem, że to jest tak specjalnie zrobione, aby zachęcić gracza do poznawania i docenienia wszystkich przejść i skrótów, i to jest bardzo w porządku. Przy moim sposobie gry to się jednak nie sprawdziło i nawet odrzuciłem przez to grę za pierwszym razem. Lubię dużo eksperymentować, ulepszać, często odwiedzać kupców i kowali. Dlatego ilość pustych kilometrów, które zrobiłem na początku DS, wcale nie z ciekawości eksploracji, przeważyła nad funem. Dodatkowo pamiętam, gdy zszedłem dość wcześnie na sam dół Great Hollow to powrót stamtąd bez szybkiej podróży był mało przyjemnym doświadczeniem, wręcz małym zakleszczeniem i zauważyłem z yt, że ne byłem jedyny. Ogólnie chodzi o to, że nie lubię marnować czasu w grze na aktywności nic nie wnoszące do mojego funu, a to był taki efekt, choć dla innych może być urocze.
Pierwsze Soulsy są grą niedokończoną, i to niestety widać w drugiej połowie. Tak, jak Undead Burg i Parish, Darkroot Garden i Basin, a nawet Depths, Blighttown, Anor Londo, Sen's Fortress i Valley of Drakes to prawdziwy majstersztyk, poprzecinany skrótami i połączeniami, tak dalsze lokacje już ich tylu nie mają i potrafią zmęczyć. Bez Lordvessel nawigowanie po świecie byłoby bardzo trudne. Być może gdyby została dokończona, wyglądałoby to inaczej.
"ER ma jedną podstawową wadę" (walka) - nie zauważyłem tej wady, odsyłam to licznych wpisów w wątku gry dotyczących systemu walki, mechanik, z pouczającymi i edukacyjnymi filmami. Ja gdy miałem jakieś problemy z walką zawsze oglądałem speedrunnerów lub fanów robiących różne własne wyzwania walki. Mówiłem sobie, skoro ktoś może przejść najtrudniejszych bossów solo, melee, na golasa, ze zwykłą pałką lub samymi pięściami, to problemy muszą być po mojej stronie, a nie gry. I faktycznie, przeszedłem całą drogę od magii z summonami i dystansu do melee solo w zwarciu, przez masę różnych buildów, broni, mechanik, popiołów wojny, przedmiotów, talizmanów, wyposażenia, ćwicząc z różnymi summonami, ogólnie poznając masę możliwości. Musiałem tak sporo ćwiczyć, bo mistrzem świata nie jestem i nie mam dobrego refleksu. Nie odnajduję się w Twoich problemach, a rzeczy typu kombosy, opóźnione ataki, obszarówki czy olbrzymie obrażenia zadawane przez bossów są dla mnie naturalne. Mówię to już po najtrudniejszym NG+7, gdzie obrażenia zadawane przez bossów i ich odporność jest największa. Odmienność ER polega na tym, że właśnie nie jest ani DS ani Sekiro jeżeli chodzi o walkę, tylko przełamuje różne zasady i stwarza najcięższe wyzwania, ale daje też do nich najwięcej narzędzi. A jak masz dość to możesz wziąć Rivers of Blood czy Blasphemous Blade, jeszcze z mimickiem i iść dalej. Dzięki temu gra jest tak popularna, bo jest atrakcyjnym wyzwaniem zarówno dla największych kozaków, jak i realnym wyzwaniem dla początkujących zwykłych graczy, którzy odbijali się kiedyś od Soulsów. Nieszczęsny pasek staminy? I to mówi kolega od Dark Souls. Przecież to jest jedna z obserwacji osób, które po ER wróciły do DS - że nagle w DS muszą tak bardzo pilnować staminy, a w ER prawie o niej zapomnieli. Osobiście nie pamiętam, kiedy miałem kłopoty w ER przez brak staminy.
Nie uważam, żeby zestawianie z challenge runami było zasadne. To, że można coś zrobić, nie znaczy, że trzeba, a nawet, że się powinno :) Wystarczy casus Let Me Solo Her, ale raczej wolałbym, żeby nie balansować gry dookoła tak świetnych graczy.
Krytykuję pasek staminy, bo moim zdaniem jest on w Elden Ring niepotrzebnym reliktem. Po balecie, który From Software zaserwowało w Sekiro, i który w dużej mierze utrzymuje się przy przeciwnikach, ślamazarny w porównaniu z nim ruch postaci gracza jest zwyczajnie męczący. Przy częściowej implementacji systemu postawy z Sekiro, gra bardzo dużo by zyskała.
Większość przeciwników walczy niestety bardzo podobnie, co zabija oczekiwania, bo w zasadzie nie ma różnicy, czy walczę z humanoidem, zwierzęciem, czy czymkolwiek innym - będzie to kolejna ultraszybka istota z łańcuchem kombosów, skacząca po mapie i wyposażona w atak zdolny dorwać mnie z każdego dystansu.
Używałem przez część gry średniej tarczy - moim ulubionym buildem na postać w Souls jest rycerz z tarczą i długim mieczem, wzmacniający się inkantacjami. Niestety, tu to zbyt dobrze nie działało, zwłaszcza przez wolne w porównaniu z przeciwnikami ataki, co w dużej mierze ogranicza nową mechanikę, czyli guard counter. Przynajmniej moim zdaniem, zbyt mocno czuć tu różnice między graniem optymalnie, a nieoptymalnie - bossy był wyraźnie projektowane z myślą o używaniu summonów, tyle tylko, że użycie dobrego summona trywializuje walki.
Nie wiem czy mówiąc o odradzaniu masz na myśli ukryty "pasek" postawy czy PŻ, ale pierwszy raz słyszę, że to problem.
Chodzi mi oczywiście o wskrzeszanie się.
"Elden Ring jest zdecydowanie łatwiejszy, niż pierwsze Soulsy" - OK, dla Ciebie, ewentualnie wróć tam po ER i sprawdź czy na pewno. Ja tymczasem w moim pierwszym przejściu DS pokonałem wszystkich bossów z podstawki za 1-2 razem z biegu, nawet bez konieczności typowego rozpracowywania, z wyjątkiem O&S - którego rozpracowałem swoją metodą w kilku podejściach i scenariuszach, i przestał stanowić jakiekolwiek wyzwanie. Opisałem te przygody z bossami DS dokładnie w wątku pod ER przez porównanie. Dla mnie różnorodność narzędzi, które umożliwiają łatwiejsze lub trudniejsze przechodzenie gry nie jest wadą, ale zaletą. Każdy może się tu odnaleźć i zdecydować. Ja jestem na tyle słaby, że nawet z różnymi wspomagaczami niektórzy najtrudniejsi bossowie ER zabierali za pierwszym razem wiele podejść. Dodatkowo, im wyżej z NG+ tym bardziej liczy się czysty skill.
Na tym etapie znam bossów w Dark Souls na pamięć (z wyjątkiem, o ironio, Taurusa - nieważne, ile bym nie grał, nie mogę zrozumieć jego ataków), więc mogę zdać się jedynie na wspomnienia, i tam za pierwszym razem o wiele dłużej tłukłem się z bossami. Elden Ring daje graczowi znacznie więcej narzędzi, więc summa summarum jest prościej. Same summony są w stanie całkowicie ztrywializować wiele walk.
Malenia - przecież to najbardziej ulubiony boss graczy w wielu rankingach, nawet polskich - patrz ankieta u Demonidias, jak to możliwe, skoro to według Ciebie tak źle skonstruowany boss?
Malenia oszukuje na dwa sposoby - pierwszy, może zignorować stagger z lekkiej broni. Drugi, podczas Waterfowl Dance jedynym sposobem na przerwanie ataku jest zaaplikowanie statusu - staje się całkowicie odporna zarówno na stagger (co jest akurat typową mechaniką hyperarmor), jak i otwarcie na finisher. Zabawne jest to, ze licznik pozy cały czas jej leci, więc jeżeli w klatkę po zakończeniu ataku zaaplikujesz jej nawet jeden punkt poise damage, a w czasie Waterfowl została wyzerowana, to natychmiast jest otwarta na finisher.
"Unikalność bossów i im więcej unikatowej zawartości tym lepiej, byłoby fajne gdyby" - hmm, i znowu to samo, a dlaczego, dla kogo lepiej? dla Ciebie lepiej czy dla mnie lepiej, dla Ciebie fajne czy dla mnie fajne, i co to znaczy unikatowej? Czy Mohg który jest silniejszy na swojej głównej arenie i daje nam fantastyczny wycisk pozostaje unikalny czy już nie, gdy występuje jako słabszy mini boss na trudniejszej arenie, gdzie walczy się z nim inaczej i dodatkowo z przeszkodami na ziemi. A w ogóle jak to fajnie spotkać go drugim razem. Ogólnie zostaniemy przy swoich zdaniach i proponuję też abyś się spotkał z wszystkim bossami, bo na etapie stolicy najlepszego jeszcze nie widziałeś, to będziesz miał pełniejszy obraz. Zgadza się co napisałeś o DS, napisałem kiedyś dokładnie to samo w innym wątku. I dlatego przy małej ilości bossów w DS tak widać te powtórzenia, jeżeli komuś to przeszkadza. Mnie to zakuło głównie dlatego, że gracze DS tak wytykali ER brak unikalności. Również dlatego, że ci bossowie choć inni, to byli bardzo podobni mechanicznie w turowym schemacie atak-unik-otwarcie. Co do ER, to nie zamierzam dyskutować z twoimi preferencjami, wyobrażeniami, kryteriami czy gustami, bo to Twoje indywidualne. Na początku słuchałem tych wszystkich teorii, że FS nie miało czym zapchać dużej przestrzeni gry, stąd powtarzalność. I z tym się absolutnie nie zgadzam. Dla mnie i dla mojego stylu gry sposób występowania bossów jest idealny dokładnie z powodów które wymieniłem wcześniej. I widać to coraz bardziej z kolejnymi przejściami. Po prostu lubię walki w tej grze i możliwość ponownego wykorzystania zdobytych umiejętności z jakimś przeciwnikiem jest dla mnie dużym plusem. Jeżeli coś lubię, to chcę tego jak najwięcej. Dlatego nigdy mi się nie znudziły walki z setkami Lyneli i Strażników w Zeldzie. Jednocześnie to, co ma być unikalne, jest w ER unikalne. A same wyliczenia unikalnej ilości też zamieściłem kiedyś w postaci filmu pod grą jeżeli ktoś chce koniecznie sprawdzić matematycznie.
Masz taki gust, rozumiem to. Niestety, ja mam inny.
"Nawet nie wiem, jak to skomentować. To absurdalny argument" - co jest absurdalnego w tym, że bardzo lubię jakiegoś bossa i mogę z nim powalczyć w jednym z dwóch miejsc, lub obu, w zależności od tego jak przechodzę grę, i jaką ścieżkę sobie akurat obrałem? A co jest w Astelu takiego unikalnego fabularnie, aby odmówić mi tej przyjemności? Tak, przy pierwszym przejściu spotkałem go te 2 razy i się zastanowiłem, ale od drugiego przejścia już dokładnie zrozumiałem i bardzo sobie cenię to rozwiązanie i tą walkę. Ty może go już spotkałeś, albo nigdy go nie spotkasz, albo spotkasz go powtórnie, to zależy jak przechodzisz grę, jaki będziesz miał nastrój po stolicy i do dungeonów. Jak spotkasz drugi raz, to krzywda Ci się nie stanie. Lepiej dwa razy pokonać niż ani razu takiego świetnego bossa nie spotkać, co może się absolutnie zdarzyć w otwartym świecie.
"Dziesiąty raz w jednym cyklu NG to samo, jaka frajda!" - kto decyduje, co jest frajdą dla mnie - Ty czy ja? Jeżeli dla Ciebie nie jest frajdą to nie musisz przecież z nimi walczyć. Kto Ci każe? Nie uwierzysz, ale dla mnie za każdym razem to frajda, tzn. autentycznie nigdy nie przepuszczę żadnemu Awatarowi i dodatkowo bardzo lubię ich bronie, oba rodzaje i po dwie sztuki na max do powerstance'u.
Zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć Twojej logiki. Na ile rozumiem zamiłowanie do poszczególnych walk - sam absolutnie uwielbiam walkę z Genichiro w Sekiro, i wielokrotnie ją powtarzałem przy posążku - w pewnym momencie i tak napotkam danego przeciwnika, jeżeli odpalę NG+. W miejsce reskinu z drobnymi różnicami, wolę napotkać coś zupełnie nowego. Jest to wielokrotnie przyjemniejsze dla mnie, niż walka z nawet najlepszym bossem dwa razy podczas jednego przejścia - znacznie obniża to wartość oryginalnej walki, o ile nie jest umiejętnie wplecione w grę, jak na przykład Genichiro właśnie. Nie czułem tego samego przy Margicie/Morgocie - być może dlatego, że przez rozmiar gry ledwo go pamiętałem, kiedy w końcu do niego dotarłem w stolicy.
Godskin Duo - nie walczyłeś jeszcze, a już coś wiesz lub słyszałeś, sugeruję obejrzeć film Brandona Sandersona, który załączyłem w wątku pod grą. Wyjaśnia w nim dlaczego Godskin Duo to jego ulubiony boss, pokazuje całe doświadczenie przygotowania i przechodzenia tego bossa, łącznie z sensem występowania pojedynczego, a potem jako duo. Jeżeli będziesz miał ochotę możesz tam też poczytać moje wpisy porównujące moje własne doświadczenia z Godskin Duo vs Orstein & Smough. Myślę, że moje spojrzenie Ci się spodoba. Uważam, że O&S jest świetnym bossem, choć ostatecznie łatwym i z trywialną drugą fazą. Uważam też, że Godskin Duo jest fenomenalnym bossem, choć wkurzał mnie mocno przy pierwszych przejściach. Podaję tam moje własne wymyślone 3 poziomy trudności przechodzenia tych bossów. Uważam też, że O&S ma lepszy klimat walki niż GD :-) Ale mogę się mylić, choć przeszedłem tego bossa kilkanaście razy, a może Ty będziesz miał rację jak go pierwszy raz przejdziesz, a może zmienisz zdanie jak go pokonasz n-ty raz. Kto wie...
Oglądałem sporo Elden Ringa - prawdę powiedziawszy, to jedna z nielicznych gier, którą wolę oglądać, niż w nią grać - i nie zauważyłem zachwytów nad tym bossem. Mam ogólnie wrażenie, być może subiektywne, że w temacie duetów, ludzie są zmęczeni ciągłymi próbami odtworzenia Ornsteina i Smougha.
Dungeony - ta sama historia, nie lubisz, nie opłaca się - nie zaglądaj. Dlaczego kwestionujesz moją frajdę z ich przechodzenia i odkrywania różnych smaczków. Mi się podoba ta różnorodność i ilość, i rzeczy które tam znalazłem i cały czas odkrywam. Lubiłem się tez bawić z różnymi summonami, słabymi i mocnymi, bo każdy ma trochę inne zastosowanie, w zależności jak chcesz przeprowadzić walkę i na jakim poziomie trudności. Z jednej strony narzekasz, że masz łatwe walki, a z drugiej że znajdujesz w dungeonie słabe prochy. Może te słabe prochy umożliwią ci ciekawszą, trudniejszą, unikalną walkę, w jedynym w swoim rodzaju unikalnym duo: mocny Ty i słabszy summon.
Na początku, jak jeszcze nie wiedziałem, że miażdżąca większość łupów z lochów jest słaba, zwiedzałem każdy, jaki znalazłem, ucieszyłem się na przykład bardzo, gdy znalazłem uchigatanę - wiedziałem już, gdzie jej szukać, kiedy zacznę postać samuraja. Niestety, im dalej w las, tym bardziej widziałem, że większość rzeczy, które znajduję, jest zbędna, a zduplikowane kolejnych przeciwników nie nastrajało mnie chęcią do zwiedzania mapy. Wolałem iść szukać nowych wyzwań, bossów ciekawszych, niż kolejny Watchdog... tylko, że ci ciekawsi bossowie jakoś nie nadeszli. Przynajmniej z mojej perspektywy.
"Oczywiście, że otwarty świat Elden Ring jest słabszy. Jeżeli (a to bardzo duże jeżeli) będę w niego grał w przyszłości, to odwiedzę kilka lochów, w których będzie coś istotnego dla mojego builda, a reszty nie tknę" - dokładnie tak, brawo za odkrycie, tak też można. Absurdalność tego stwierdzenia o słabości polega na tym, że w otwartym świecie możesz sobie wykroić formułę liniową DS, a w drugą stronę nie bardzo.
"Dark Souls przynajmniej stara się być unikatowe. Nie zawsze wychodzi" - widzę, że ta unikatowość to jakaś obsesja. Ja np. nie miałem żadnych problemów z unikatowością w żadnej z gier FS, łącznie z DS. Ty szukasz uparcie tej unikatowości, i nawet w DS jej nie znajdujesz, i może właśnie przez to masz mniej radosne doświadczenia.
Jak wcześniej pisałem - dużo lepszą zabawą jest dla mnie nowe wyzwanie. Na silniejszą wersję bossa, którego już pokonałem, przyjdzie czas w następnym cyklu NG. Odczuwam pewien niesmak, wręcz mam wrażenie, że jest to ze strony twórców pewna trywializacja i brak szacunku do przeciwnika, którego pokonałem.
"Gdybym w jednym cyklu NG Dark Souls miał walczyć z czterema wariantami Artoriasa" - ja też, doskonale rozumiem, gdybym w jednym cyklu miał walczyć z czterema wariantami któregokolwiek z głównych bossów ER, np. Olbrzymem, Malikethem, Hoarah Loux, to może uznałbym to za przesadę. Żałuję tylko, że do niektórych mogę wracać dopiero w kolejnych przebiegach. Miałem to z DS3. Tak lubiłem Tancerkę czy Abyss Watchers, że musiałem przechodzić tą grę 7 razy, aby ich ponownie spotkać.
Na koniec wspomnę tylko, że po moich przygodach z DS napisałem, że Artorias to dla mnie boss idealny i najlepszy w DS. Mam nadzieję, że to nas trochę zbliży ;-)
Artorias jest zdecywanie najlepszym bossem z pierwszych Dark Souls... chociaż najtrudniejszym jest bez wątpienia ogon Kalameeta ;)
Jesteś bardzo doświadczonym graczem, więc będziesz wiedział co robić dalej - grać, nie grać, jak dalej grać lub dooglądać sobie grę na yt :-) Po tym co piszesz wygląda jakbyś się zmuszał do grania. Może to po prostu formuła nie dla Ciebie. Ja mam taką zasadę, że każdej ważnej z jakiegoś powodu grze daję 10-20h i potem decyduję czy odkładam czy gram do końca. Jak decyzja jest na Tak, to wtedy skupiam się na tym jak w danej formule mieć najwięcej frajdy, nawet jak gra nie do końca mi pasuje. Ale gdybym nie miał jakiejś frajdy to bym się nie zmuszał. Nie jest moją ambicją, aby Cię przekonać do ER, czy coś udowodnić, ale skoro poświęciłeś tej grze sporo czasu i poświęciliśmy tej dyskusji trochę czasu dodam jeszcze kilka moich luźnych doświadczeń do Twoich punktów. Może się do czegoś przydadzą.
Po pierwsze nie wiem gdzie teraz jesteś. Zrozumiałem wcześniej, że w Stolicy, a teraz chyba skończyłeś Stolicę. Z drugiej strony masz już doświadczenie z Malenią? Tak czy inaczej, jeżeli to Stolica, to po niej są ci najwięksi, najciekawsi i najtrudniejsi bossowie. Może czeka Cię tam to, czego najbardziej oczekujesz w sensie bossów. Możesz wtedy polecieć do końca najkrótszą drogą, przez największe atrakcje gry, rezygnując z dokładnego czesania otwartego świata, którym jesteś zmęczony. Ewentualnie wrócić z ciekawości w pominięte obszary po zakończeniu, bez wchodzenia w NG+. Ja tak zrobiłem w pierwszym przejściu, głównie gnany ciekawością końcowych bossów, i byłem bardzo zadowolony.
Jeżeli ER i otwarty świat nie są jednak dla Ciebie, to i tak jesteś w dobrej sytuacji, bo możesz sobie jeszcze po DS i Sekiro wrócić do DS2, DS3, DMS, Bloodborne :-) Ja ze świata ER nie mam za bardzo gdzie wracać, bo nawet perfekcyjne DS3 jest już dla mnie trochę nudne :-(
Często w tych wywodach piszesz, że gra ma problem lub jakiś boss ma problem. Bezpieczniej jest napisać, że Ty masz z tym problem, nie odpowiada Ci lub nie jest w Twoim guście. Inaczej narażasz się na to co tzw. płaczący guru na yt, których widziałem całą masę. Płaczący guru na yt robi profesjonalny 1,5h film zatytułowany "Critique of ER...", "ER is not a masterpiece", itp. Zaczyna, że ma za pasem wszystkie gry FromSoftware, ER to świetna gra, ale ma następujące problemy lub tak a tak zepsutą formułę. Nie, że mu się nie podoba, ale gra ma problemy i bardzo "merytorycznie" udowadnia jakie to problemy zestawiając z różnymi elementami i bossami innych gier. Kiedyś uważnie oglądałem te filmy, bo nie byłem pewny czy pomimo moich ewidentnie pozytywnych wrażeń, ER rzeczywiście jest u podstaw skopany i ci mistrzowie to widzą, a ja nie. Po x przejściach, sam już się śmiałem z tych filmów, i w myślach komentowałem - co on robi? po co on to robi? czemu tego nie widzi? czemu jest tak zafiksowny na tym? czemu nie korzysta z tego? Wtedy przestałem oglądać te filmy. Potem widziałem masę filmów przeciwstawnych, które pokazywały w czym płaczący guru się mylą, jak ER rozwija formułę i bossów w stosunku do innych gier FS. To wolałem. Ale to walka na słowne argumenty. Potem obejrzałem masę filmów z przejść i walk uznanych i mniej znanych streamerów, fanów i speedrunnerów. One najbardziej pokazują jak puste są krytyki płaczących guru, bo zwyczajnie rzadko ktoś, kto poświęcił ER trochę czasu i serca ma takie problemy. Miło za to popatrzeć na grację, płynność, taniec walki i sposoby przechodzenia gry tych osób. Też tak chciałem i sporo się od nich nauczyłem. Nie chodzi o to, aby być jak speedrunner lub przechodzić w formule wyzwania, ale po prostu podpatrzeć różne elementy i sposoby. Nie wiem czy zauważyłeś, że sam nie mówię (staram się), że DS, DS2, DS3 czy Sekiro ma jakiś problem. Mówię, że to świetne gry, tylko w moim przypadku nudzę się czymś, nie mam w czymś frajdy, coś jest za łatwe lub mi niepotrzebne, ale to też bardzo rzadko. Artoriasa pokonałem w 3-cim podejściu i przez to za dużo tej przyjemności nie miałem (czasowo), co nie przeszkadza mi mówić, że to rewelacyjny boss w DS. Nawet fakt, że przy pierwszym podejściu myślałem, że zajmie to chyba z 10 razy, a boss dał się dobrze wyczuć już w 3-cim uznałem na jego plus, że tak genialnie uczy gracza samego siebie. Żałuję znowu, że nie ma jakiegoś boss mode, aby tą przyjemność sobie powtarzać, bo za dużo jej nie było.
Smithing Stones i Somber Smithing Stones - gra ich nie rozdaje, a zdobywanie ich było dla mnie na początku dość ciekawym wyzwaniem. Idę przez grę i znajduję sukcesywnie kolejne kamienie o coraz wyższym poziomie. Zachęca mnie to do eksploracji świata, szczególnie kopalni i tuneli, których przejście może umożliwić ulepszenie broni na kolejny poziom. Musze zdecydować czy inwestować w broń normalną (SS) czy unikalną (SSS) i jaką, bo na początku nie mam tych kamieni za wiele. Odkrywam dungeony i ukryte miejsca z kamieniami, których mi brakuje. Potem zdobywam dzwonki i mogę już kupić dowolną ilość kamieni (teraz macie lepiej, bo w NG+ dzwonki zostają i nie trzeba ich zdobywać od nowa jak kiedyś), ale to kosztuje. Stwierdzam, że SSS są tańsze i łatwiejsze do zdobycia. Znowu decyzje do podjęcia. Potem myślę o sposobie zdobycia środków na te kamienie. Ponieważ oprócz NG+10 robiłem tez kilka speedrunów na nowych NG, to znalezienie w świecie szybkiej ścieżki, gdzie po drodze mógłbym sobie zebrać komplet kamieni do upatrzonej broni (zwykle SSS) było ciekawym zadaniem samym w sobie. Na koniec dnia, mając wszystkie dzwonki i sposoby szybkiego zdobywania run, kamienie i ulepszanie nie stanowią żadnego problemu. Powiem Ci tylko tyle, że mam prawie wszystkie bronie w grze, większość z nich po 2 sztuki, i dosłownie wszystkie na +24/25 lub +9/10. I nie wymagało to jakiegoś wielkiego farmienia, bardziej odbywało się przy okazji, ale to głównie dobrodziejstwo NG+. Na koniec pozostają te najcenniejsze kamienie, ulepszające bronie do +25 i +10. Tu znowu, odnalezienie wszystkich miejsc ich występowania, ograniczona liczba na przejście, jest fajnym wyzwaniem samym w sobie. Zgromadzenie całej kolekcji broni, tarcz, łuków, kusz, ballistów, kosturów, pieczęci, ulepszenie na max (-1) sprawiało mi ogromną przyjemność, bo też z większości z nich korzystałem, nawet przez krótki czas. W innych grach wymagałoby to nieprawdopodobnego grindingu, tutaj przychodzi mi to jakoś naturalnie i po drodze :-) Naprawdę.
Challenges - masz rację, absolutnie nie każdy musi je robić, ale można w nich podpatrzyć zawsze coś dla siebie z mechanik, technik walki, itp. Nigdy się nie spodziewałem, ze sam je będę wymyślał i robił, a tak wyszło, mimo że takie łatwiejsze na moją miarę. Kilka opisałem w wątku pod grą. Jestem z tego mega dumny :-)
"Większość przeciwników walczy podobnie" - w ER? to mamy zupełnie inne odczucia, zwłaszcza jeżeli chodzi o bossów i mini-bossów - główną zaletą ER dla mnie jest to, że za każdym razem to inny schemat. Moby z kolei, poza różnorodnością, przez swoje dziwne rytmy i movesety, potrafią czasem stanowić większe wyzwanie od bossów.
"Bossowie stworzeni pod summony, użycie summonów trywializuje walki" - no to jest dokładnie punkt z mojego wpisu, pod którym tu komentujemy :-) Zgadza się, że bossowie są stworzeni tak, aby uwzględnić walkę z summonami, a nawet do niej częściowo zachęcić. To po prostu nowość ER, może nawet okupiona zachwianiem balansu w niektórych miejscach. Długo o tym myślałem i sporo już pisałem. Swojego pierwszego przejścia nie byłbym w stanie zrobić bez duchów. A nawet z duchami gdzieś tak od Olbrzyma to wciąż była ciężka przeprawa wymagająca wielokrotnych podejść. Ale to słaby ja, bo potem zdziwiony widziałem wiele osób, w tym tu na forum, a u streamerów to reguła, przechodziły pierwszy raz grę solo melee i bardzo się dziwiłem - wracamy do wcześniejszych punktów: gra ma problem czy ja. Po swoich doświadczeniach dziś mam takie zdanie. Gra jest stworzona zarówno pod summony jak i solo, na różne poziomy i doświadczenie graczy, na różne buildy. Ciężko powiedzieć komu łatwiej - graczowi ze słabym buildem a dobrze dopasowanym summonem, czy graczowi z silnym świadomym buildem grającym solo? Summony ułatwiają lub w ogóle umożliwiają grę początkującym graczom lub za pierwszym razem. Gra jest do przejścia solo przez doświadczonych graczy, którzy wciąż mogą korzystać z summonów dla urozmaicenia rozgrywki lub różnych eksperymentów. Początkujący gracz może zadecydować czy chce walczyć 30 razy z Margit i poznać dokładne bossa, czy walczyć kilka razy z summonem, a wraz z doświadczeniem z nich zrezygnować, nawet w jednym przejściu dzięki powtórkom z kilku bossów. Doświadczony gracz ma wiele opcji - od solo do różnych sposobów wykorzystania summona. Po pierwsze, nie jest powiedziane, że summon zawsze ułatwia walkę. W niektórych scenariuszach, przy niektórych bossach, zwłaszcza na NG+, może utrudniać walkę doświadczonemu graczowi (nieprzewidywalność bossa, AI). Ja np. w jednym wyzwaniu na wysokim NG+ nie byłem w stanie pokonać szalejącego czarnego gargulca z summonem, tylko solo mogłem wejść w jego szaleńczy rytm. Po drugie, oprócz siły różne summony mogą przejmować różne role w trakcie walki i uzupełniać nasz styl. Przejmowanie głównego ciężaru walki, zbieranie aggro przeciwnika, odbijanie piłeczki z aggro w tandemie z graczem, ogłupianie (AI) bossa przez ilość duchów w prochach i ich natarczywość, dodatkowe DPS z dystansu, pomocnicze efekty nakładane na przeciwnika lub leczące gracza. Wreszcie przy najtrudniejszych bossach dwufazowych, kiedy opanowaliśmy już sami 1-szą fazę, możemy wykorzystać summona do szybkiego jej przejścia aby skupić się na ćwiczeniu drugiej fazy, gdzie zwykle summony i tak odpadają. Jest tego cała masa i dobieranie dobrego summona pod siebie i bossa jest oddzielną zabawą i sztuką. Już nie mówiąc o wyzwaniu takiego skonfigurowania summona, aby pokonał samodzielnie bossa - gracz, który to potrafi, nie ma z reguły kłopotu z pokonaniem bossa solo :-) Jeżeli chodzi o inne gry DS, to mają często summony, tylko same NPC. Dla mnie w uproszczeniu np. DS solo jest jak ER z summonami, a summony NPC w DS (jeśli dostępny) całkowicie trywializują walkę, więc ich od razu przestałem używać. Jeżeli zagrasz w DS2 to tam jest jeszcze łatwiej. Tzn. bossowie są jak dla mnie najłatwiejsi w serii DS, a jeszcze do tego summony NPC są bardzo powszechne. Mimo to DS2 jest dla mnie miodną grą 10/10 na jedno dokładne przejście, choć paradoksalnie brak w niej trudnych bossów i jest tak krytykowana przez fanów serii.
"Długi miecz + średnia tarcza - wolne ataki w porównaniu z przeciwnikiem" - Nie wiem jakiego masz dokładnie builda. Mogę Ci tylko powiedzieć, że sam walczyłem prawie wszystkimi możliwymi. Str, Dex, Quality, Int, Faith, Arc, i różnymi hybrydami. Do tego całym repertuarem magii, zaklęciami i inkantacjami. Wszystkimi rodzajami broni, wszystkimi wielkościami i ciężarem, z różnymi popiołami wojny i efektami typu krwawienie, mrożenie itp. od sztyletów do ogromnych mieczy, od samych pięści po najcięższe i najwolniejsze kolosalne bronie, katany, topory, młoty, halabardy. Robiłem całe przejście gry dwoma najcięższymi i najwolniejszymi młotami w grze. Nie było za wolno. Robiłem przejście z olbrzymim mieczem GUTS Greatsword i jeżeli stosuję tarcze to zwykle wielkie. Dlatego rozumiesz, że nie mogę Ci przyznać racji, że długi miecz i średnia tarcza są za wolne...
Malenia - walczyłeś już z Malenią czy opierasz się na filmach? Ja osobiście nie lubię walczyć z Malenią, ale nie sądzę, aby miała jakiś problem. Walczyłem z nią kilka razy, ale w 50% przejść ją pomijam, bo nie sprawia mi frajdy. Pokonywałem ją magią, kolosalnymi młotami, wielkim mieczem, kataną, w tym jej własną kataną z jej własnym waterflowl dance, z summonem i solo, ustawiłem też raz w dość wyrafinowany sposób mimica, który pokonał ją sam pewnymi inkantacjami, a ja sobie siedziałem z boku. Super zabawa. Dla mnie Malenia nie ma problemu. Do waterfowl dance gra daje graczowi równoważne narzędzie w postaci bloodhound's step, które dość łatwo pozwala uniknąć ataku. Można sobie z nim też poradzić przez zwykłe uniki i bieganie w odpowiednich kierunkach, i są do tego proste kilkuminutowe tutoriale na yt, ja korzystałem też raz z Kamiennej Opuszkowej Tarczy z odpowiednim talizmanem, która świetnie blokuje ten atak mimo lekkiego odbudowania paska zdrowia przez Malenię. Dlatego nie rozumiem dlaczego ten atak jest problemem Malenii. Jest raczej problemem gracza, który nie korzysta z co najmniej tych 3 sposobów, które wymieniłem, każdy na inny poziom doświadczenia gracza?
Nie możesz zrozumieć mojego podejścia do unikalności? Podsumuję logikę unikalności z przykładami. Wszystko z dopiskiem "dla mnie". ER dla mnie ma doskonały balans różnorodności i unikalności, skrojony na różne sposoby przechodzenia gry i konstrukcję olbrzymiego, otwartego świata, zapewniający mi max przyjemności. Ogólna ilość bossów i ilość unikalnych bossów jest zdecydowanie większa niż w innych grach FS i absolutnie wystarczająca. Wszystko co ważne jest unikalne - to jest oczywiście istotne fabularnie w odbiorze gry. Występujące powtórzenia mają swój sens i różne motywacje, które wymieniłem wcześniej, a nie odbieram ich jako zapchajdziury. Mnie ta ilość, różnorodność, poziom unikalności i rodzaj powtórzeń bardzo odpowiada. Wydaje mi się, że przy skali gry zrobienie wszystkich 165 całkowicie innych bossów nie tylko byłoby niezwykle trudne i czasochłonne dewelopersko, ale nie dałoby mi wcale osobiście lepszego doświadczenia, może nawet stałoby się nużące i spowodowało kociokwik :-) Konstrukcja ER pozwala na jej wielokrotne przechodzenie i ustawiane sobie ścieżek tego przechodzenia, gdzie z jednej strony szybko i wygodnie poruszamy się przez grę, z drugiej strony zaliczamy po drodze ważnych bossów. Jednocześnie rozumiem, że ktoś może mieć dysonans, gdy spotyka coś powtórnie, nawet gdy w innej postaci. Sam miałem tak raz w pierwszym przejściu gry ze wspomnianym Astelem, który jako jedyny stracił wtedy przez to w moich oczach na swojej wyjątkowości. Doceniłem za to ten case bardzo w kolejnych przejściach gry, gdy bardzo chciałem z nim walczyć, a nie musiałem odwiedzać odległych, niedostępnych krain dla stoczenia walki. Jeden taki boss. Do tego kolejne moje ulubione przykłady "powtarzalności", gdzie sprawdza się ona dla mnie znakomicie. 1) Gargulce w wersji zwykłej i pobratymców czarnej klingi, w 2 wersjach broni: miecz + halabarda lub podwójne ostrze + topór, i potem najlepsze jako duo. Powiem tak: gdyby FS zrezygnowało z którejkolwiek z tych wersji byłbym bardzo zły, bo każda z tych walk jest fenomenalna na inny sposób i przygotowuje do kolejnej (poziom trudności, bronie, duo). 2) Tree Sentinele, Draconic Tree Sentinel przed stolicą i w Farum Azula - to jest genialny mini boss i koncept występowania. Pierwszy raz spotykany na początku gry. Ja dostałem od niego bęcki, poszedłem dalej w świat, wróciłem bardziej napakowany i dalej dostałem bęcki. Wsiadłem na konia i wygrałem bez problemu. Rewelacyjny boss mechanicznie i edukacyjnie - uczy standardowo, że a) może nie jesteś na razie gotowy i idź pozwiedzaj świat, oraz że b) jest też koń w tej grze i może czasem logicznie jest z przeciwnikiem na koniu walczyć również będąc na koniu. Draconic Tree Sentinel przed stolicą, super przepustka, różnorodny i wymagający boss do nauki, tu możemy się jeszcze posłużyć summonem NPC i drugim duchem własnym. Draconic Tree Sentinel w Farum Azula ta sama wersja, ale nie możemy użyć summonów, za to możemy go spokojnie przebiec i pominąć, czego nigdy nie robię. To jest doskonały przykład, kiedy czułem, że umiejętności zdobyte w nauce bossa przed stolicą nie są zapomniane, tylko mogę je powtórnie wykorzystać i sprawdzić w trochę innym settingu. Boss rewelacja, występowanie rewelacja, skalowanie trudności rewelacja, i niesamowita przyjemność 3) Przy okazji, co się dzieje jak zaczynasz ER i wychodzisz otwarty świat? Na dzień dobry mini boss Tree Sentinel, który jest na poziomie głównych bossów z DS / DS2, 2 fajne mini bossy w pobliskich dungeonach, smok, dyniogłowy, troll przy burzowej bramie. Zanim dotrzesz do pierwszego głównego bossa masz tyle fajnych różnorodnych bossowych wyzwań co przez prawie pół gier z serii DS, nawet nie zbaczając za bardzo z głównej trasy. A ten troll to jest autentycznie identyczny jak pierwszy główny boss w DS2, tylko trochę ładniejszy i płynniejszy. Dlatego zupełnie nie rozumiem logiki twierdzeń o braku różnorodności czy powtarzalności bossów.
Łupy z dungeonów - naprawdę nie wiem czego oczekują inni gracze, ale rozumiem, że np. ktoś może grać tylko melee, znajdzie na końcu katakumb coś z magii i powie, że mu to do niczego nie potrzebne. W moim stylu gry wszystkie te łupy się jakoś przydały i zbierałem je przez wiele przejść, i talizmany, i bronie, i zaklęcia, i ubiory. Wszystkim się chyba nie dogodzi. Ale znowu dobra rada - nie trzeba odwiedzać wszystkiego, ewentualne zastanowić się czego brakuje do builda, sprawdzić na yt gdzie jest i tam przechodzić katakumby czy inne jaskinie.
Nie odbieraj tych tekstów jako kłótnię. Rozumiem, że masz rozjazd z tą grą, co widziałem wcześniej u innych i nie jest dla mnie nowością. Dzielę się tylko swoimi doświadczeniami, bo ER wpasował się w moje preferencje idealnie i lubię się tą pasją dzielić. Jedyny dylemat jaki mam z ER to, że naprawdę mam teraz problem aby znaleźć inną grę, w którą by mi się chciało grać bardziej od robienia kolejnego przejścia czy wyzwania w ER :-) No i na sam koniec pamiętajmy, że DLC do ER jeszcze przed nami, choć ja nie czuję, abym się już nasycił podstawką, więc mi się nie spieszy. Ale miło mieć świadomość, że do tego całego dobrodziejstwa dostaniemy jeszcze jakieś Elden Ringowe "Artoriasy."
Jesteś bardzo doświadczonym graczem, więc będziesz wiedział co robić dalej - grać, nie grać, jak dalej grać lub dooglądać sobie grę na yt :-) Po tym co piszesz wygląda jakbyś się zmuszał do grania. Może to po prostu formuła nie dla Ciebie. Ja mam taką zasadę, że każdej ważnej z jakiegoś powodu grze daję 10-20h i potem decyduję czy odkładam czy gram do końca. Jak decyzja jest na Tak, to wtedy skupiam się na tym jak w danej formule mieć najwięcej frajdy, nawet jak gra nie do końca mi pasuje. Ale gdybym nie miał jakiejś frajdy to bym się nie zmuszał. Nie jest moją ambicją, aby Cię przekonać do ER, czy coś udowodnić, ale skoro poświęciłeś tej grze sporo czasu i poświęciliśmy tej dyskusji trochę czasu dodam jeszcze kilka moich luźnych doświadczeń do Twoich punktów. Może się do czegoś przydadzą.
Po pierwsze nie wiem gdzie teraz jesteś. Zrozumiałem wcześniej, że w Stolicy, a teraz chyba skończyłeś Stolicę. Z drugiej strony masz już doświadczenie z Malenią? Tak czy inaczej, jeżeli to Stolica, to po niej są ci najwięksi, najciekawsi i najtrudniejsi bossowie. Może czeka Cię tam to, czego najbardziej oczekujesz w sensie bossów. Możesz wtedy polecieć do końca najkrótszą drogą, przez największe atrakcje gry, rezygnując z dokładnego czesania otwartego świata, którym jesteś zmęczony. Ewentualnie wrócić z ciekawości w pominięte obszary po zakończeniu, bez wchodzenia w NG+. Ja tak zrobiłem w pierwszym przejściu, głównie gnany ciekawością końcowych bossów, i byłem bardzo zadowolony.
Jeżeli ER i otwarty świat nie są jednak dla Ciebie, to i tak jesteś w dobrej sytuacji, bo możesz sobie jeszcze po DS i Sekiro wrócić do DS2, DS3, DMS, Bloodborne :-) Ja ze świata ER nie mam za bardzo gdzie wracać, bo nawet perfekcyjne DS3 jest już dla mnie trochę nudne :-(
Nie doprecyzowałem - pokonałem Morgotta i wysprzątałem stolicę, zostały mi tylko podziemia pod nią.
Często w tych wywodach piszesz, że gra ma problem lub jakiś boss ma problem. Bezpieczniej jest napisać, że Ty masz z tym problem, nie odpowiada Ci lub nie jest w Twoim guście. Inaczej narażasz się na to co tzw. płaczący guru na yt, których widziałem całą masę. Płaczący guru na yt robi profesjonalny 1,5h film zatytułowany "Critique of ER...", "ER is not a masterpiece", itp. Zaczyna, że ma za pasem wszystkie gry FromSoftware, ER to świetna gra, ale ma następujące problemy lub tak a tak zepsutą formułę. Nie, że mu się nie podoba, ale gra ma problemy i bardzo "merytorycznie" udowadnia jakie to problemy zestawiając z różnymi elementami i bossami innych gier. Kiedyś uważnie oglądałem te filmy, bo nie byłem pewny czy pomimo moich ewidentnie pozytywnych wrażeń, ER rzeczywiście jest u podstaw skopany i ci mistrzowie to widzą, a ja nie. Po x przejściach, sam już się śmiałem z tych filmów, i w myślach komentowałem - co on robi? po co on to robi? czemu tego nie widzi? czemu jest tak zafiksowny na tym? czemu nie korzysta z tego? Wtedy przestałem oglądać te filmy. Potem widziałem masę filmów przeciwstawnych, które pokazywały w czym płaczący guru się mylą, jak ER rozwija formułę i bossów w stosunku do innych gier FS. To wolałem. Ale to walka na słowne argumenty. Potem obejrzałem masę filmów z przejść i walk uznanych i mniej znanych streamerów, fanów i speedrunnerów. One najbardziej pokazują jak puste są krytyki płaczących guru, bo zwyczajnie rzadko ktoś, kto poświęcił ER trochę czasu i serca ma takie problemy. Miło za to popatrzeć na grację, płynność, taniec walki i sposoby przechodzenia gry tych osób. Też tak chciałem i sporo się od nich nauczyłem. Nie chodzi o to, aby być jak speedrunner lub przechodzić w formule wyzwania, ale po prostu podpatrzeć różne elementy i sposoby. Nie wiem czy zauważyłeś, że sam nie mówię (staram się), że DS, DS2, DS3 czy Sekiro ma jakiś problem. Mówię, że to świetne gry, tylko w moim przypadku nudzę się czymś, nie mam w czymś frajdy, coś jest za łatwe lub mi niepotrzebne, ale to też bardzo rzadko. Artoriasa pokonałem w 3-cim podejściu i przez to za dużo tej przyjemności nie miałem (czasowo), co nie przeszkadza mi mówić, że to rewelacyjny boss w DS. Nawet fakt, że przy pierwszym podejściu myślałem, że zajmie to chyba z 10 razy, a boss dał się dobrze wyczuć już w 3-cim uznałem na jego plus, że tak genialnie uczy gracza samego siebie. Żałuję znowu, że nie ma jakiegoś boss mode, aby tą przyjemność sobie powtarzać, bo za dużo jej nie było.
Już abstrahując od używanego przez Ciebie nazewnictwa (płaczący guru, serio?)... Jeżeli ludzie tworzą półtoragodzinne filmy, to raczej zależy im na grze. Poza tym, to nie jest tak, że Elden Ring jest złą grą - jest bardzo dobrą, z tym, że w wielu aspektach mógłby być dużo, dużo lepszy.
Smithing Stones i Somber Smithing Stones - gra ich nie rozdaje, a zdobywanie ich było dla mnie na początku dość ciekawym wyzwaniem. Idę przez grę i znajduję sukcesywnie kolejne kamienie o coraz wyższym poziomie. Zachęca mnie to do eksploracji świata, szczególnie kopalni i tuneli, których przejście może umożliwić ulepszenie broni na kolejny poziom. Musze zdecydować czy inwestować w broń normalną (SS) czy unikalną (SSS) i jaką, bo na początku nie mam tych kamieni za wiele. Odkrywam dungeony i ukryte miejsca z kamieniami, których mi brakuje. Potem zdobywam dzwonki i mogę już kupić dowolną ilość kamieni (teraz macie lepiej, bo w NG+ dzwonki zostają i nie trzeba ich zdobywać od nowa jak kiedyś), ale to kosztuje. Stwierdzam, że SSS są tańsze i łatwiejsze do zdobycia. Znowu decyzje do podjęcia. Potem myślę o sposobie zdobycia środków na te kamienie. Ponieważ oprócz NG+10 robiłem tez kilka speedrunów na nowych NG, to znalezienie w świecie szybkiej ścieżki, gdzie po drodze mógłbym sobie zebrać komplet kamieni do upatrzonej broni (zwykle SSS) było ciekawym zadaniem samym w sobie. Na koniec dnia, mając wszystkie dzwonki i sposoby szybkiego zdobywania run, kamienie i ulepszanie nie stanowią żadnego problemu. Powiem Ci tylko tyle, że mam prawie wszystkie bronie w grze, większość z nich po 2 sztuki, i dosłownie wszystkie na +24/25 lub +9/10. I nie wymagało to jakiegoś wielkiego farmienia, bardziej odbywało się przy okazji, ale to głównie dobrodziejstwo NG+. Na koniec pozostają te najcenniejsze kamienie, ulepszające bronie do +25 i +10. Tu znowu, odnalezienie wszystkich miejsc ich występowania, ograniczona liczba na przejście, jest fajnym wyzwaniem samym w sobie. Zgromadzenie całej kolekcji broni, tarcz, łuków, kusz, ballistów, kosturów, pieczęci, ulepszenie na max (-1) sprawiało mi ogromną przyjemność, bo też z większości z nich korzystałem, nawet przez krótki czas. W innych grach wymagałoby to nieprawdopodobnego grindingu, tutaj przychodzi mi to jakoś naturalnie i po drodze :-) Naprawdę.
Irytuje mnie po prostu, że przez sporą część gry nie mam jakiegoś konkretnego smithing stone'a. Przez dłuższy czas nie mogłem nigdzie znaleźć piątki, teraz nie mam siódemki. Zużyłem te, co miałem na inną broń, a jak na wiki sprawdziłem, to dzwonek na siódemki i ósemki upuszcza dopiero Godskin Duo. To już sam koniec gry, a tych, które można znaleźć przed nimi, starczyć mi będzie może na broń czy dwie.
Challenges - masz rację, absolutnie nie każdy musi je robić, ale można w nich podpatrzyć zawsze coś dla siebie z mechanik, technik walki, itp. Nigdy się nie spodziewałem, ze sam je będę wymyślał i robił, a tak wyszło, mimo że takie łatwiejsze na moją miarę. Kilka opisałem w wątku pod grą. Jestem z tego mega dumny :-)
Powinszować :)
"Większość przeciwników walczy podobnie" - w ER? to mamy zupełnie inne odczucia, zwłaszcza jeżeli chodzi o bossów i mini-bossów - główną zaletą ER dla mnie jest to, że za każdym razem to inny schemat.
Wiadomo, że każdy moveset jest inny, ale założenia niestety są zwykle podobne, zwłaszcza na bossach.
Moby z kolei, poza różnorodnością, przez swoje dziwne rytmy i movesety, potrafią czasem stanowić większe wyzwanie od bossów.
Prawda, sporo mobów potrafi niewiarygodnie wnerwiać (runebear...)
"Bossowie stworzeni pod summony, użycie summonów trywializuje walki" - no to jest dokładnie punkt z mojego wpisu, pod którym tu komentujemy :-) Zgadza się, że bossowie są stworzeni tak, aby uwzględnić walkę z summonami, a nawet do niej częściowo zachęcić. To po prostu nowość ER, może nawet okupiona zachwianiem balansu w niektórych miejscach. Długo o tym myślałem i sporo już pisałem. Swojego pierwszego przejścia nie byłbym w stanie zrobić bez duchów. A nawet z duchami gdzieś tak od Olbrzyma to wciąż była ciężka przeprawa wymagająca wielokrotnych podejść. Ale to słaby ja, bo potem zdziwiony widziałem wiele osób, w tym tu na forum, a u streamerów to reguła, przechodziły pierwszy raz grę solo melee i bardzo się dziwiłem - wracamy do wcześniejszych punktów: gra ma problem czy ja. Po swoich doświadczeniach dziś mam takie zdanie. Gra jest stworzona zarówno pod summony jak i solo, na różne poziomy i doświadczenie graczy, na różne buildy. Ciężko powiedzieć komu łatwiej - graczowi ze słabym buildem a dobrze dopasowanym summonem, czy graczowi z silnym świadomym buildem grającym solo? Summony ułatwiają lub w ogóle umożliwiają grę początkującym graczom lub za pierwszym razem. Gra jest do przejścia solo przez doświadczonych graczy, którzy wciąż mogą korzystać z summonów dla urozmaicenia rozgrywki lub różnych eksperymentów. Początkujący gracz może zadecydować czy chce walczyć 30 razy z Margit i poznać dokładne bossa, czy walczyć kilka razy z summonem, a wraz z doświadczeniem z nich zrezygnować, nawet w jednym przejściu dzięki powtórkom z kilku bossów. Doświadczony gracz ma wiele opcji - od solo do różnych sposobów wykorzystania summona. Po pierwsze, nie jest powiedziane, że summon zawsze ułatwia walkę. W niektórych scenariuszach, przy niektórych bossach, zwłaszcza na NG+, może utrudniać walkę doświadczonemu graczowi (nieprzewidywalność bossa, AI). Ja np. w jednym wyzwaniu na wysokim NG+ nie byłem w stanie pokonać szalejącego czarnego gargulca z summonem, tylko solo mogłem wejść w jego szaleńczy rytm. Po drugie, oprócz siły różne summony mogą przejmować różne role w trakcie walki i uzupełniać nasz styl. Przejmowanie głównego ciężaru walki, zbieranie aggro przeciwnika, odbijanie piłeczki z aggro w tandemie z graczem, ogłupianie (AI) bossa przez ilość duchów w prochach i ich natarczywość, dodatkowe DPS z dystansu, pomocnicze efekty nakładane na przeciwnika lub leczące gracza. Wreszcie przy najtrudniejszych bossach dwufazowych, kiedy opanowaliśmy już sami 1-szą fazę, możemy wykorzystać summona do szybkiego jej przejścia aby skupić się na ćwiczeniu drugiej fazy, gdzie zwykle summony i tak odpadają. Jest tego cała masa i dobieranie dobrego summona pod siebie i bossa jest oddzielną zabawą i sztuką. Już nie mówiąc o wyzwaniu takiego skonfigurowania summona, aby pokonał samodzielnie bossa - gracz, który to potrafi, nie ma z reguły kłopotu z pokonaniem bossa solo :-) Jeżeli chodzi o inne gry DS, to mają często summony, tylko same NPC. Dla mnie w uproszczeniu np. DS solo jest jak ER z summonami, a summony NPC w DS (jeśli dostępny) całkowicie trywializują walkę, więc ich od razu przestałem używać. Jeżeli zagrasz w DS2 to tam jest jeszcze łatwiej. Tzn. bossowie są jak dla mnie najłatwiejsi w serii DS, a jeszcze do tego summony NPC są bardzo powszechne. Mimo to DS2 jest dla mnie miodną grą 10/10 na jedno dokładne przejście, choć paradoksalnie brak w niej trudnych bossów i jest tak krytykowana przez fanów serii.
Moim zdaniem, system summonów był błędem. Kiedy przywołuje się NPC lub gracza, zdrowie bossa rośnie, co potrafi stanowić przeszkodę, jeżeli nasza pomoc padnie. Przy spirit ash, co tracimy tylko manę lub zdrowie, czyli coś, co łatwo odzyskać, a zyskujemy wymierną pomoc. Głównym problemem pozostaje oczywiście sztuczna inteligencja, która zupełnie sobie nie radzi w walce z wieloma przeciwnikami. Mam wrażenie, że te długie kombosy czy obszarówki, którymi tak lubią bossy częstować, to właśnie próba zbalansowania pod summony.
"Długi miecz + średnia tarcza - wolne ataki w porównaniu z przeciwnikiem" - Nie wiem jakiego masz dokładnie builda. Mogę Ci tylko powiedzieć, że sam walczyłem prawie wszystkimi możliwymi. Str, Dex, Quality, Int, Faith, Arc, i różnymi hybrydami. Do tego całym repertuarem magii, zaklęciami i inkantacjami. Wszystkimi rodzajami broni, wszystkimi wielkościami i ciężarem, z różnymi popiołami wojny i efektami typu krwawienie, mrożenie itp. od sztyletów do ogromnych mieczy, od samych pięści po najcięższe i najwolniejsze kolosalne bronie, katany, topory, młoty, halabardy. Robiłem całe przejście gry dwoma najcięższymi i najwolniejszymi młotami w grze. Nie było za wolno. Robiłem przejście z olbrzymim mieczem GUTS Greatsword i jeżeli stosuję tarcze to zwykle wielkie. Dlatego rozumiesz, że nie mogę Ci przyznać racji, że długi miecz i średnia tarcza są za wolne...
Odnoszę się konkretnie do mechaniki guard counter, nie samej szybkości broni.
Malenia - walczyłeś już z Malenią czy opierasz się na filmach?
Nie doszedłem do niej. Ale wywołuje we mnie ból tylnej części ciała, bo ludzie piszą, że najpewniej powstała na bazie bossa z anulowanego dodatku do Sekiro :)
Ja osobiście nie lubię walczyć z Malenią, ale nie sądzę, aby miała jakiś problem. Walczyłem z nią kilka razy, ale w 50% przejść ją pomijam, bo nie sprawia mi frajdy. Pokonywałem ją magią, kolosalnymi młotami, wielkim mieczem, kataną, w tym jej własną kataną z jej własnym waterflowl dance, z summonem i solo, ustawiłem też raz w dość wyrafinowany sposób mimica, który pokonał ją sam pewnymi inkantacjami, a ja sobie siedziałem z boku. Super zabawa. Dla mnie Malenia nie ma problemu. Do waterfowl dance gra daje graczowi równoważne narzędzie w postaci bloodhound's step, które dość łatwo pozwala uniknąć ataku. Można sobie z nim też poradzić przez zwykłe uniki i bieganie w odpowiednich kierunkach, i są do tego proste kilkuminutowe tutoriale na yt, ja korzystałem też raz z Kamiennej Opuszkowej Tarczy z odpowiednim talizmanem, która świetnie blokuje ten atak mimo lekkiego odbudowania paska zdrowia przez Malenię. Dlatego nie rozumiem dlaczego ten atak jest problemem Malenii. Jest raczej problemem gracza, który nie korzysta z co najmniej tych 3 sposobów, które wymieniłem, każdy na inny poziom doświadczenia gracza?
Być może nie czerpiesz z walki z nią przyjemności właśnie dlatego, że nagina zasady, którym podlega wszystko inne w grze.
Nie możesz zrozumieć mojego podejścia do unikalności? Podsumuję logikę unikalności z przykładami. Wszystko z dopiskiem "dla mnie". ER dla mnie ma doskonały balans różnorodności i unikalności, skrojony na różne sposoby przechodzenia gry i konstrukcję olbrzymiego, otwartego świata, zapewniający mi max przyjemności. Ogólna ilość bossów i ilość unikalnych bossów jest zdecydowanie większa niż w innych grach FS i absolutnie wystarczająca. Wszystko co ważne jest unikalne - to jest oczywiście istotne fabularnie w odbiorze gry. Występujące powtórzenia mają swój sens i różne motywacje, które wymieniłem wcześniej, a nie odbieram ich jako zapchajdziury. Mnie ta ilość, różnorodność, poziom unikalności i rodzaj powtórzeń bardzo odpowiada. Wydaje mi się, że przy skali gry zrobienie wszystkich 165 całkowicie innych bossów nie tylko byłoby niezwykle trudne i czasochłonne dewelopersko, ale nie dałoby mi wcale osobiście lepszego doświadczenia, może nawet stałoby się nużące i spowodowało kociokwik :-) Konstrukcja ER pozwala na jej wielokrotne przechodzenie i ustawiane sobie ścieżek tego przechodzenia, gdzie z jednej strony szybko i wygodnie poruszamy się przez grę, z drugiej strony zaliczamy po drodze ważnych bossów. Jednocześnie rozumiem, że ktoś może mieć dysonans, gdy spotyka coś powtórnie, nawet gdy w innej postaci. Sam miałem tak raz w pierwszym przejściu gry ze wspomnianym Astelem, który jako jedyny stracił wtedy przez to w moich oczach na swojej wyjątkowości. Doceniłem za to ten case bardzo w kolejnych przejściach gry, gdy bardzo chciałem z nim walczyć, a nie musiałem odwiedzać odległych, niedostępnych krain dla stoczenia walki. Jeden taki boss. Do tego kolejne moje ulubione przykłady "powtarzalności", gdzie sprawdza się ona dla mnie znakomicie. 1) Gargulce w wersji zwykłej i pobratymców czarnej klingi, w 2 wersjach broni: miecz + halabarda lub podwójne ostrze + topór, i potem najlepsze jako duo. Powiem tak: gdyby FS zrezygnowało z którejkolwiek z tych wersji byłbym bardzo zły, bo każda z tych walk jest fenomenalna na inny sposób i przygotowuje do kolejnej (poziom trudności, bronie, duo). 2) Tree Sentinele, Draconic Tree Sentinel przed stolicą i w Farum Azula - to jest genialny mini boss i koncept występowania. Pierwszy raz spotykany na początku gry. Ja dostałem od niego bęcki, poszedłem dalej w świat, wróciłem bardziej napakowany i dalej dostałem bęcki. Wsiadłem na konia i wygrałem bez problemu. Rewelacyjny boss mechanicznie i edukacyjnie - uczy standardowo, że a) może nie jesteś na razie gotowy i idź pozwiedzaj świat, oraz że b) jest też koń w tej grze i może czasem logicznie jest z przeciwnikiem na koniu walczyć również będąc na koniu. Draconic Tree Sentinel przed stolicą, super przepustka, różnorodny i wymagający boss do nauki, tu możemy się jeszcze posłużyć summonem NPC i drugim duchem własnym. Draconic Tree Sentinel w Farum Azula ta sama wersja, ale nie możemy użyć summonów, za to możemy go spokojnie przebiec i pominąć, czego nigdy nie robię. To jest doskonały przykład, kiedy czułem, że umiejętności zdobyte w nauce bossa przed stolicą nie są zapomniane, tylko mogę je powtórnie wykorzystać i sprawdzić w trochę innym settingu. Boss rewelacja, występowanie rewelacja, skalowanie trudności rewelacja, i niesamowita przyjemność 3) Przy okazji, co się dzieje jak zaczynasz ER i wychodzisz otwarty świat? Na dzień dobry mini boss Tree Sentinel, który jest na poziomie głównych bossów z DS / DS2, 2 fajne mini bossy w pobliskich dungeonach, smok, dyniogłowy, troll przy burzowej bramie. Zanim dotrzesz do pierwszego głównego bossa masz tyle fajnych różnorodnych bossowych wyzwań co przez prawie pół gier z serii DS, nawet nie zbaczając za bardzo z głównej trasy. A ten troll to jest autentycznie identyczny jak pierwszy główny boss w DS2, tylko trochę ładniejszy i płynniejszy. Dlatego zupełnie nie rozumiem logiki twierdzeń o braku różnorodności czy powtarzalności bossów.
Zgódźmy się nie zgadzać.
Łupy z dungeonów - naprawdę nie wiem czego oczekują inni gracze, ale rozumiem, że np. ktoś może grać tylko melee, znajdzie na końcu katakumb coś z magii i powie, że mu to do niczego nie potrzebne. W moim stylu gry wszystkie te łupy się jakoś przydały i zbierałem je przez wiele przejść, i talizmany, i bronie, i zaklęcia, i ubiory. Wszystkim się chyba nie dogodzi. Ale znowu dobra rada - nie trzeba odwiedzać wszystkiego, ewentualne zastanowić się czego brakuje do builda, sprawdzić na yt gdzie jest i tam przechodzić katakumby czy inne jaskinie.
Na ile oczywiście zawsze będzie tak, że tylko mniejszość znalezionego łupu będzie dla danego buildu użyteczna, tak problemem dungeonów jest fakt, że poza tym przedmiotem, który może użyjesz, a może nie, nie oferują nic. Nagrody w runach są bardzo niskie - gdyby były wyższe, miałoby się dodatkową motywację je zwiedzać, a tak, to poza tymi potrzebnymi dla builda, po prostu nie warto.
Nie odbieraj tych tekstów jako kłótnię.
Nie odbieram, prowadzimy cywilizowaną rozmowę.
Rozumiem, że masz rozjazd z tą grą, co widziałem wcześniej u innych i nie jest dla mnie nowością. Dzielę się tylko swoimi doświadczeniami, bo ER wpasował się w moje preferencje idealnie i lubię się tą pasją dzielić. Jedyny dylemat jaki mam z ER to, że naprawdę mam teraz problem aby znaleźć inną grę, w którą by mi się chciało grać bardziej od robienia kolejnego przejścia czy wyzwania w ER :-) No i na sam koniec pamiętajmy, że DLC do ER jeszcze przed nami, choć ja nie czuję, abym się już nasycił podstawką, więc mi się nie spieszy. Ale miło mieć świadomość, że do tego całego dobrodziejstwa dostaniemy jeszcze jakieś Elden Ringowe "Artoriasy."
Zobaczymy. DLC na pewno wyjdzie, nie uwierzę, że From Soft nie będzie doił sukcesu gry.
Ja czekam aż wrócą funkcje online, bo w tym roku miałem zacząć nadrabiać serie DS ale offline to słabo grać.
Z drugiej strony widziałem live z DS2 jak własnie cheater wszedł do grającego w singlu i użył jakiegoś przedmiotu teleportując i blokując grającego w pułapkę jakąś. Po restarcie gry żaden save nie działał. Support nie pomógł. Więc chyba własnie to naprawiają.
DS3 jest juz online jak cos.
Lecz niestety, nie mialo to na celu naprawy sytuacji z cheaterami. Jedyne co naprawili to RCE exploit, czyli w duzym uproszczeniu mozliwosc uruchamiania skryptow na twoim komputerze z poziomu gry (czyli ktos mogl uzyskac dostep do twojego kompa z poziomu gry).
Cheaterzy juz raczej zostana. Tak samo "hakerzy" ktorzy moga popsuc twoje save (np. poprzez kompletne skoruptowanie save czy zabicie wszystkich bossow w grze). Jedyna opcja by uniknac wiekoszsci problemow jest grac z modem blue sentinel do DS3 (nie pamietam nazw odpowiednikow do DS2 i DS i czy sa one dalej rozwijane). Gdyz niestety FS ma gdzies multiplayer (co widac rowniez w ER).
Dark Souls i Hollow Knight był wystarczający długi, a świat jest dostatecznie duży. Nie czuję się znudzenia przez to i jestem satysfakcjonujący. Ale Elden Ring nie oceniam, bo nie grałem dużo i nie ukończyłem, bo wolę poczekać na lepszy CPU (w październiku) w połączeniu z RTX 3060 dla płynności 60 FPS na Ultra.
Za to nie chcę wybić setki obóz w Far Cry i inne gry sandbox, bo to już nudne.
To zależy od jakość projekty poziomów, różnorodność i kreatywność. No, czy każdy ma dość czas na ukończenie długie gry? Jedni lubią długie gry, a inni wolą krótkie gry, a ja lubię obie.
To nie wielkość świat decyduje o jakość, a raczej wykonanie i poziom kreatywność. Nudne aktywności w Assassin's Creed świadczą o lenistwo twórcy i "pójście na łatwiznę" w celu nabijanie 100+ godzin dla reklamy.
Od soulsow się odbiłem, od ER nie mogę się nadal oderwać.
I właśnie otwarty świat mnie skusił najbardziej oprócz checkpointow przy bossach, bo to też ER robi świetnie (choć nie zawsze).
Reszta jak pisał
Dla mnie gra roku, a nawet dziesięciolecia. Przywróciła mi chęć do grania.
Chwała Radanhowi!
Dla mnie Elden Ring to jedna z największych rozczarowań, to taki assassin's Creed bez znaczników ze słaba fabułą z grafiką z innej epoki i kolosalną wtórnością i powtarzalnością,
Gra która na początku wciąga, po 30h gra już niczym nie jest wstanie nas zaskoczyć i jest nudna jak flaki z olejem. Nigdy więcej Elden Ring, niech wrócą lepiej do Dark Souls.
Nie wiem, czy grałeś w to. Bo przecież Dark Souls jest też samo co Elden Ring, tylko bez otwarty świat i koń.
Eden Ring to to samo co Dark Souls? To ty chyba tylko grałeś w ER bo jak byś grał w DS to byś tak nie gadał. Gry są takie same bo mają wysoki poziom trudności i podobna mechanikę?
Co roku wychodzi przynajmniej kilka gier przypominających DS i nikt ich nie zrównuje, bo opierają się na podobnych zasadach.
Elden Ring jest po prostu inną grą niż Dark Souls. Ja się przy niej bawiłem świetnie, ale to inne doznanie względem standardowych Soulsów.
Dodatek z radami dla płaczących nielubników Elden Ringa, po przeczytaniu kilku komentarzy, może ktoś skorzysta:
1) Jeżeli wiesz, że jesteś zadeklarowanym ortodoksem gier liniowych, to nie graj w otwarte światy - po co się męczyć?
2) Jeżeli nienawidzisz Elden Ring, to nie graj w Elden Ring, nie wylewaj swoich żali bo to #nikogo, może FS wyda kiedyś dla Ciebie Dark Souls 4
3) Do nienawidzących - rozumiem Waszą nienawiść. Napisałem kiedyś w innym wpisie, że faktycznie ER jest grą, która potrafi wkur... gracza jak żadna inna. Są miejsca, grupy mobów i bossowie, którzy testują nasze nerwy na maxa. Nie tylko przez trudność, ale całą obudowę audio-wizualną, gdy dostajemy bęcki, to czasem w taki sposób, aby nas tym jeszcze dodatkowo przybić - to w jaki sposób boss daje nam w łeb, jakie dźwięki temu towarzyszą i jakie dźwięki wydaje przy tym nasza postać. Radagon który nas złapie w zwarciu i wali młotem Mariki w głowę wolno, dokładnie i metodycznie 3 razy, bez możliwości uwolnienia się z tego uścisku. Elden Beast, którą mamy już na ostatniego hita, łapie nas w swoją złotą kulę i dobija gwiazdkami, przed którymi nie ma uniku. Maliketh, który szaleje tak szybko po arenie, że nawet go czasem nie widać. Bossowie, którzy przeciągają ataki w nieskończoność i których combosy nie mają końca. To takie momenty, które doprowadzają niektórych graczy do szału i rzucania padami, nawet tych, którzy najpierw kochają ER, potem obracają się o 180 stopni i go nagle nienawidzą po całości, krytykują wtedy wszystko, wylewając swoje żale, że ich taka niesprawiedliwość spotyka. Dla mnie to była niezła szkoła cierpliwości i wytrwałości, którą daje ta gra, przejść ER i się nie zdenerwować. Warto i przydaje się też w życiu. Nie poddawajcie się :-)
4) Wiele przyczyn nielubienia ER wynika ze sposobu przechodzenia gry. To bardzo indywidualne. Zauważyłem, ze wielu graczy próbuje przejść ER raz, na 100%, wbić platynę, zobaczyć wszystko, odkryć wszystko, zrozumieć wszystko. Jeżeli jesteś doświadczonym i świadomym graczem, i wiesz co robisz, i znasz swoje możliwości czasowe i znużeniowe, to brawo. Są gracze, którzy poświęcają ER kilka miesięcy, nie grają w inne gry i robią to raz i dokładnie. Super. Dla wielu jednak to może być recepta na wyczerpanie i odrzucenie. Bo jeżeli jesteś standardowym graczem z ograniczeniami czasowymi, i przechodzisz różne gry, chcesz zaliczyć w pełni ER i lecieć dalej z kolejnymi grami, to tak nie da rady. Wtedy sugeruję, przejdź ER organicznie jak Ci się podoba, podejrzyj po drodze na yt jak Ci czegoś brakuje, nie nastawiaj się, że zobaczysz wszystko, potem ewentualnie wracaj na kolejne przejścia i odkrywaj nowe krainy, miejsca, bossów, kawałki lore. Ta gra jest stworzona do wielokrotnego przechodzenia na różne sposoby, ma wiele zakończeń, które wymagają inwestycji czasowej. A jej tajemnice odkrywa się przez długie miesiące. W moim przypadku, wygląda to tak, że przez ostatni rok odłożyłem inne gry i gram prawie wyłącznie w gry FS, i tylko dlatego mogę im poświęcić tyle godzin :-)
Do Autora tekstu, bo faktycznie niewielu zwróciło na to uwagę:
Jeżeli nie grałeś w Elden Ring, tylko widziałeś coś z boku u kolegi, to nie pisz tekstu, który się do niego odnosi. Ja też nie grałem w Bloodborne, "nie wiem, czy kiedykolwiek zagram", widziałem tylko z boku jak inni grali na yt i na tej podstawie stwierdzam, że "ekskluzywne nie znaczy lepsze, Elden Ring i Bloodborne mi o tym przypomniały". Głupie stwierdzenie? No właśnie.
No właśnie trochę też pograłem, co da się wyczytać z paru sformułowań w tekście, np "a gdy na chwilę przejąłem pad, czułem się jak w bajce z doskonałymi feelingiem walki i tempem". Poza tym to jest felieton, nie recenzja. I nie skupia się na jakości Eldena (która jest wysoka), tylko na pewnym aspekcie - i to bardziej w odniesieniu do Dark Souls, który można opowiadać w anegdotyczny sposób.
I sorry, mówienie co kto ma pisać lub nie jest słabe :)
To nie polecenie, tylko rada od czytelnika :-) Bo pisanie o czymś czego się nie zna jest słabe. Możesz oczywiście zignorować, absolutnie nie grać w Elden Ring i pisać o nim dalej, na pewno będzie to wyglądać mało poważnie. Tylko ja niestety będę musiał to wtedy czytać, bo GOL to mój ulubiony portal growy, Elden Ring to moja ulubiona gra, a ja mam ambicje bycia poważnym graczem czytającym artykuły odnoszące się do swojej ulubionej gry ;-) Powodzenia.
"Będe musiał czytać?"
A kto Tobie KAŻE to czytać? To nie jest żaden mus żebyś to czytał. xDDD
Autor jak sam przyznaje nie grał w grę, ale nie przeszkadza mu to stwierdzić, że jakaś inna gra jest lepsza.
Jaki w ogóle jest sens takiego artykułu?
Czemu ten autor artykułu spojluje mi grę? Jeszcze w to nie grałem, a on już podaje nazwy finałowych bossów.
"Tarlovsky'ego"? Naprawdę?
Andriej Tarkowski. Po prostu. A nie jakaś idiotyczna transliteracja "przez angielski".