Troche taki follow-up watku "Wreszcie zaczyna mi sie ukladac w zyciu!". Pytanie do GOLowych emigrantow: jak wam sie powodzi? Czy emigracja poprawila wam poziom zycia, pozwolila sie ogarnac? Wyjechaliscie na stale, czy jednak zamierzacie (juz teraz, za rok-dwa, nigdy) wracac? Czy raczej odwrotnie - za duzo problemow, zbyt trudno ogarnac sie w nowym otoczeniu i zjechaliscie spowrotem do kraju?
W moim przypadku wyjazd do UK (2014) pozwolil mi de facto robic to co lubie i dodatkowo placa mi za to. W koncu moge zajac sie badaniami naukowymi i jeszcze na tym zarobic (moze nie kokosy, ale tyle aby niezle zyc), o czym w Polsce bez kontaktow i brązowego noska mozna raczej zapomniec. Dodatkowo roznice miedzy dofinansowaniem laboratoriow w PL a w UK to przepasc (mocno na niekorzysc PL) - tutaj np. sekwencjonowanie DNA to bardziej kwestia czasu (3-10 tygodni) niz pieniedzy. No i nie zamierzam wracac. Moze sie palic i walic, ale PL to juz tylko na obrazkach moge ogladac. Bylem kilka razy odwiedzic rodzine, ale mentalnosc ludzi jest tragiczna - wole jednak "ciapatych, czarnych i LGBT" na ulicach, sklepach czy pubach niz ogladac wieczny grymas niezadowolenia (bo wiadomo - jak w PL czlowiek jest usmiechniety to znaczy, ze psychol).
A jak to wyglada u was?
Trochę mnie nosi, mam za sobą epizody w Japonii i Chinach, prawie dekadę we Francji, a za kilka lat być może przeniosę się do jednego fajnego miejsca w Afryce.
Każdy wyjazd był olbrzymim plusem, nawet jeśli nie finansowym - zderzenie z inną kulturą, inną mentalnością, inną organizacją pracy, wreszcie możliwość szlifowania języka i jakieś tam bieda rozumienia lokanych uwarunkowań to korzyści same w sobie.
Nigdy nie miałem sytuacji, w której żałowałbym wyjazdu. Z perspektywy bardziej żałuję tego, czego nie zrobiłem albo co obawiałem się zrobić niż tego, co się ostatecznie stało.
PS Przyznaję - wyjazdy bardzo mocno wpłynęły na moje ostateczne wywalenie do wora prawicowego światopoglądu, po prostu w pewnym momencie rozjazd między wizjami jakimi straszono mnie w Polsce a rzeczywistością za granicą zrobił się zbyt wielki.
Zajebiście, już 11 lat zleciało. Nie wracam.
Też siedzę w UK już 10 lat i nie wyobrażam sobie powrotu do Polski. Chyba tylko wtedy jak już założę jakąś swoją działalność.
Tu się o wiele lepiej żyje i na wszystko mnie stać co w Polsce nie byłoby mnie stać.
UK a PL to przepaść.
Mieszkam w Niemczech od 2009 roku. Wyjechalem, gdyz uzyskalem niemieckie obywatelstwo i chcialem wykorzystac mozliwosc latwiejszego startu. Z poczatku latwo jednak nie bylo, bo musialem uczyc sie jezyka, ale na szczescie trafilem do szkoly jezykowej, ktora sporo mnie nauczyla. Po roku czasu podjalem swoja pierwsza prace w zawodzie wyuczonym jeszcze w Polsce i tak sobie w niej siedze do dzisiaj, prowadzac wlasna agencje reklamowa. Nie mam powodow do narzekania. Moj status zyciowy jest na poziomie, na ktorym nie musze martwic sie wysoka inflacja. Do wszystkiego doszedlem ciezka praca, ktora wymagala ode mnie szeregu poswiecen. Ale dzisiaj jestem tu gdzie chcialem.
Do Polski nie wroce. Nie mam po co.
w 2020 straciłem prace swojego życia przez COVID. potem próbowałem pracować w Polsce przez około pół roku, ale w końcu zdecydowałem się wyjechać i jedyne czego żałuję to to, ze nie podjąłem tej decyzji szybciej.
jak przyjechałem do Holandii to, podobnie jak Bezi, pracowałem na magazynie. całkiem mi sie poszczęściło, bo wiem, ze można trafić na bardzo kiepska agencje, lokacje i pracę, ale u mnie było w porządku, jednak miałem wieksze ambicje.
po czterech miesiącach udało mi się znaleźć pracę w zawodzie, za biurkiem i nie zamierzam wracać do Polski. ze względu na ekonomię, ludzi i ich podejście do życia.
każdemu kto się waha polecam zaryzykowac, każdemu bez perspektyw też.
uwielbiam też jak ludzie z wiadomego wątku wykrzywiają obraz Zachodu, tak jakby każdy tutaj klękał przed osobami innych ras i orientacji, kiedy prawda jest taka, że ludzie mają tutaj na to wywalone, po prostu każdy żyje swoim życiem i żarty na każdy temat są dozwolone, różnica polega na tym, że trzeba umieć odróżniać żarty od obrażania i poniżania kogoś, nie można chować sie cały czas za "ale to przecież czarny humor".
Spędziłem kiedyś trochę czasu w Danii, później z 6 lat we Francji. Było naprawdę super.
Teraz wróciłem do Polski i też jest mi bardzo dobrze. Byłem raczej szczęśliwym człowiekiem podczas wyjazdu, tak samo po powrocie. Niektóre rzeczy wolałem tam, inne tu. Raczej staram się szukać jasnych punktów w życiu. Wyjazd jest zawsze dobrym pomysłem, żeby pobyć trochę gdzie indziej i nabrać perspektywy, porównać, nauczyć się czegoś ciekawego, zobaczyć inną mentalność i przetrawić wszystkie konsekwencje, które z niej wynikają itd. itp. Traktuję to jak cenne doświadczenie, które teraz zresztą mocno punktuje zawodowo.
Wiadomo, jest sporo obaw co do przyszłości w naszym urwidołku, ale ani emigracja, ani powrót do Polski nie wpłynęły specjalnie na moją ocenę jakości życia i jako takiego poczucia spełnienia.
Z każdym rokiem coraz lepiej. Mieszkam w NL szósty rok z rodziną mamy karty pobytu stałego. Wakacje dwa razy w roku. Samochód i normalne życie na które w PL nigdy nie byłoby mnie stać. Wszystkie problemy, które ludzie mają w Polsce tu wogóle nie występują lub są nieistotne. Początki były trudne jak to w życiu, mieszkanie z kwiatem polskiej patologii na pokoju i długi w PL. Po roku wszystko spadło i rodzina dołączyła do mnie. Nie zarabiamy 40€/h jak to rodacy powtarzają w swoich urojeniach, łatwo policzyć ile to wychodzi rocznie i który próg podatkowy. Tu mam lepiej jako analfabeta - znajomość języka w piśmie i mowie, ale lepiej niż z doktoratem w PL. Mam nadzieję, że do PL nigdy nie będzie trzeba wracać. Zawsze lepiej tutaj w polu pracować i w ziemi grzebać. Z roku na rok jest coraz trudniej tu zacząć nowoprzybyłym: znalezienie mieszkania, otworzenie rachunku w banku, otworzenie działalności. Teraz doszła inflacja i wzrost cen paliwa - ale podobno strefa euro upora się z tym w dwa lata, a Polsce zajmie to 5-7 lat. Moja decyzja o wyjeździe była w najlepszym momencie. Teraz by było trudniej ale nadal jest to możliwe. Jak ktoś może, bo chce coś w życiu mieć to niech z PL ucieka jak najszybciej szkoda życia na postsowieckiej ziemi. A ostatni niech zgasi światło...
Trochę mnie nosi, mam za sobą epizody w Japonii i Chinach, prawie dekadę we Francji, a za kilka lat być może przeniosę się do jednego fajnego miejsca w Afryce.
Każdy wyjazd był olbrzymim plusem, nawet jeśli nie finansowym - zderzenie z inną kulturą, inną mentalnością, inną organizacją pracy, wreszcie możliwość szlifowania języka i jakieś tam bieda rozumienia lokanych uwarunkowań to korzyści same w sobie.
Nigdy nie miałem sytuacji, w której żałowałbym wyjazdu. Z perspektywy bardziej żałuję tego, czego nie zrobiłem albo co obawiałem się zrobić niż tego, co się ostatecznie stało.
PS Przyznaję - wyjazdy bardzo mocno wpłynęły na moje ostateczne wywalenie do wora prawicowego światopoglądu, po prostu w pewnym momencie rozjazd między wizjami jakimi straszono mnie w Polsce a rzeczywistością za granicą zrobił się zbyt wielki.
Trzymam kciuki za powodzenie kolejnej "wyprawy"!
Przyznaję - wyjazdy bardzo mocno wpłynęły na moje ostateczne wywalenie do wora prawicowego światopoglądu, po prostu w pewnym momencie rozjazd między wizjami jakimi straszono mnie w Polsce a rzeczywistością za granicą zrobił się zbyt wielki.
O to to!
Hehe, i właśnie dlatego w takiej przykładowo zachodniej Europie nie ma prawicy XD. Wszyscy którzy tam mieszkają natychmiastowo stają się lewicowcami XD.
Zachodnia prawica w Polsce okrzyknieta byla by marksistami, lewakami, "na lewo od Mao".
Na zachodzie pojęcie prawica i lewica jest zupełnie inne niż w Polsce. Coś co u nich uważane jest za normalne u nas zostało by nazwane lewacką ideologią. Zgadzam się z tym co zielele napisał, nie ma co słuchać ludzi którzy siedzą w miejscu w którym się urodzili, a swoje mądrości biorą od internetowych guru.
Ech Bezi Bezi, tobie się naprawdę wydaje że jeśli ktoś nie bije Niemca po kasku pod wizję życia na zachodzie Europy to tylko dlatego że nigdy tam nie mieszkał?
John Doe
W większości tak, ale przyznaję, że niektórzy mogą mieć casus Wojciecha Cejrowskiego i mogą być przykładem, że podróże wcale niekoniecznie kształcą, może ty po prostu jesteś takim naszym forumowym Wojciechem Cejrowskim ;)
Myślę że do Cejrowskiego to mi jednak bardzo daleko, przynajmniej światopoglądowo, ale lubię Yerba Mate więc moźe coś w tym jest.
Co więcej chyba nie do końca masz tu pole do porównań.
Cejrowski o oczywiście katol, szur i trochę dziwak, niemniej ma majątki ziemskie w Polsce, USA i Ekwadorze, zarabia kupę kasy na bardzo różnych polach, książki, sklepy internetowe, wykłady, media.
I ty chcesz tego typa porównywać do ludzi którzy wyjechali na zachód dymać na magazynie bo nie byli w stanie poradzić sobie w Polsce... No nie, po prostu nie :).
Oczywiście masz prawo tak myśleć jeżeli myślisz że wartości materialne u człowieka mają aż takie znaczenie ;)
Nie, z pewnością nie zarabiam tyle co Cejrowski, ale to nie jest problem dla mnie i mimo wszystko jestem szczęśliwy;)
Oczywiście masz prawo tak myśleć jeżeli myślisz że wartości materialne u człowieka mają aż takie znaczenie ;)
No jakieś znaczenie chyba mają, wnioskuję choćby z Twojego wątku. Niemniej nie to było clue mojej wypowiedzi.
Nie, z pewnością nie zarabiam tyle co Cejrowski, ale to nie jest problem dla mnie i mimo wszystko jestem szczęśliwy;)
No i super, moje gratulacje. Tylko że twój przypadek nie jest normą, nie jest też jedynie słuszny.
Mam kilka opcji do wyboru, ale w grę wchodzą głównie Ghana, Togo, Benin.
Tak, prawica też tam jest.
Moim ulubionym faworytem był odłam republikanów który proponował Frexit, tłumacząc że wszystko co złe we Francji to przez Brukselę i że EU to zło, bo sprawia, że Francja nie może robić tego co chce.
Jakaś taka dziwnie znajoma narracja - ja bym powiedział, że ograniczanie możliwości manewru Francji przez Brukselę to raczej generalnie dobra wiadomość i jakiś tam przykład na to, że EU działa.
Pierwsza myśl noworodka w polskim szpitalu.
te dwa kciuki w dół dla autora wątku puszczone pewnie przez sfrustrowanych rodaków, którym się w życiu nie udało i muszą jakoś ukierunkować swoją zawiść, że komuś innemu może się dobrze powodzić i jeszcze ma czelność się z tym obnosić! :)
Nic nowego na GOLu.
Ja jako Niemiec mieszkam w Polsce z przerwami jakieś 12lat i jest super, nie zamierzam nigdy wracać.
Cztery lata za granicą, powrotu nie planuję. Tu i tam korpo, różnica dość niewielka w ogólnym rozrachunku. Poza wypłatą oczywiście. Problemem jest nieznajomość lokalnego dialektu, ale z samym angielskim idzie przewegetowac.
Płaczę całą drogę do banku;) A mówiąc poważnie: gdybym chciał poznawać ludzi na ulicy i prowadzić bogate życie towarzyskie, to pewnie wyciągnął bym tu z 40% tego co w Polsce. Ale ani tu nie chcę, ani w Polsce nie chciałem, więc generalnie zero różnicy.
Powodzenia Asmodeus.
Ja w UK juz 20 lat. Przebrnalem przez studia podyplomowe, postdocki, prace na uczelni i sektorze prywatnym aby skonczyc jako program manager w korpo :)
Mniej-wiecej w podobnym kierunku teraz zmierzam (chociaz ostatnia proba przejscia do sektora prywatnego niestety nie wyszla, wiec leci kolejny postdoc).
Ja po kilku post-dockach kiedy nie dali mi po raz kolejny stalej pracy na uczelni dalem sobie spokoj, stwierdzilem z baranami sie kopal nie bede a prywaciarze mnie z pocalowaniem reki wzeli. Finanasowo to post-docki juz jakies 10 lat temu przestaly sie oplacac miestety :/
Zdazylem zauwazyc (ile mi oferowano u prywaciarza vs ile mam teraz) :D
Postdoc byl niejako planem zapasowym. Jest to calkiem fajny projekt we wspolpracy z sektorem prywatnym (Norwegia, rybolostwo) wiec mooooze cos wiecej z tego wyjdzie. A moze nie. W kazdym badz razie rozgladam sie za ofertami z sektora prywatnego: ale tylko to, co by mnie interesowalo. Mimo wszystko z koniem nie bede sie kopac i nie mam zamiaru robic czegos co mnie zupelnie nie interesuje nawet za wieksza wyplate.
Tutaj po prostu warto obserwować, jak rozwinie się sytuacja. Postdoc jest bardzo fajny, żeby się zahaczyć i mieć bezpieczną przystań na dłuższą chwilę. Można się też rozejrzeć, co oferuje sektor prywatny. U mnie było o tyle łatwo, że na polu programowania i analityki danych było dużo prościej, a stało się to moim hobby podczas pracy w labie na mokro.
A rozwój sytuacji warto śledzić. Ja zrobiłem bardzo krótki doktorat i postdoca. Jedno i drugie zajęło mi w sumie 4,5 roku. Jestem chyba po drugiej stronie ekstremum, bo niektorzy mówią, że zrezygnowałem z tej zabawy za szybko i za szybko się zniechęciłem. Ostatecznie jednak system zachodni promuje krótkie postdoki, raczej w większych ilościach. Daje to komfort osiągnięcia pewnego "etapu" i wymiksowania się z tego na którymś z nich.
Ale oczywiście żeby nie było! Trzymam kciuki, żeby Ci się udało właśnie na tym polu, w którym rzeźbisz. W końcu jacyś ludzie zostają PI w instytutach.
Ostatecznie jednak uważam, że przekwalifikowanie się na coś podobnego, ale w sektorze prywatnym, nie jest tak stresujące i trudne, jak to się może z pozoru wydawać, tak więc wiedz, że na każdym etapie masz komfort wyboru :)
W skrocie: mialem szanse dostac pozycje data lead w calkiem sporym laboratorium (prywatnym), lecz ze wzgledu na kilka zawirowan wewnatrz firmy ostatecznie awansowali kogos swojego (nie pomoglo to, ze okres wypowiedzenia byl u mnie 2 miesiace a potrzebowali "na wczoraj"). I osobiscie w ta strone staram sie isc: rozwijam glownie bioinfo, analityke, teraz staram sie trochu pobawic z AI. Bioinfo/analityka nie tylko jest wogdoniejsza (praca zdalna etc) ale tez jest lepiej oplacana.
Wiec doskonale zdaje sobie sprawe ze swoich mozliwosci - po prostu musze wczesniej zaczac szukac pracy (ten postdoc byl po prostu zapasem). Z drugiej strony COVID nie pomagal: w wielu miejscach slyszalem "nie wiemy jak to bedzie wygladalo bo wytyczne moga sie w kazdej chwili zmienic". Teraz powinno juz byc "z gorki".
Mi również zdarzyło się otrzeć o świat naukowy i z perspektywy czasu ja osobiście oceniam, że jednak korpo to pod wieloma względami lepsze rozwiązanie, przynajmniej jeśli jest się w Polsce.
Kiedyś myślałem, że Post-doc to może być fajna opcja na przyszłość, ale potem zobaczyłem kariery kolegów z zagranicy. Tułaczka przez 5-10 lat po doktoracie po różnych uniwerkach w całej Europie aż uda się załapać na tenure-track, czasem mając już prawie 40 na karku.
Moim zdaniem na korzyść korpo vs post-doc przemawia lepszy stosunek popytu do podaży, co oczywiście zależy od branży, ale daje większe możliwości wyboru. W mojej specjalności, sensowny post-doc position otwiera się w Europie raz na parę miesięcy i kandyduje na niego masa osób, często z takim dorobkiem publikacyjnym, że połączony dorobek 10 polskich profesorów nie przebije publikacji jednego kandydata. Z drugiej strony mamy korpo, gdzie w tej samej specjalności (przynajmniej w UK), kilka różnych firm ma stale otwarte nabory, bo jest takie zapotrzebowanie.
Choć osobiście teraz zaczynam się zastanawiać czy jednak nawet w korpo warto się bawić w Polsce, jak to samo korpo w UK płaci min. 2x tyle i na ścieżce kariery ma kilka dodatkowych szczebelków, które w polskim oddziale nie są w ogóle dostępne.
Ja mam to szczescie, ze moja specjalizacja jest dosyc mocno rozchwytywana (wirusologia, a dokladniej bakteriofagi) i dosyc szybko sie rozwija. Do tego siedze w Midlandsach, wiec moge obskoczyc uniwersytety Leicester/Warwick/Birmingham, a tutaj jest sporo ludzi zajmujacych sie tym zagadnieniem. No i drugi bonus: teraz siedze z (prawdopodobnie) najwiekszym nazwiskiem z tej branzy w UK - wiec znowu, mozliwosc zalapania kolejnych kontaktow czy kontraktow oraz wyprodukowania publikacji o zawiegu wiekszym niz "Mikrobiologia Koziej Wólki". W przeciwienstwie do niektorych (zarowno postdocow jak i PI) nie wierze rowniez w to, ze aby dobrze sie rozwinac trzeba obskoczyc 10 postdocow, kazdy w innym zakatku swiata. CV mam na tyle dobre i na tyle duzo publikacji juz teraz, ze moge celowac w to co mnie interesuje a nie cokolwiek aby sie utrzymac.
Co nie zmienia faktu, ze raczej nie chcialbym do konca zycia siedziec na uczelniach i jak tylko nadarzy sie dobra okazja, to zamierzam przeskoczyc do sektora prywatnego.
Co nie zmienia faktu, ze raczej nie chcialbym do konca zycia siedziec na uczelniach i jak tylko nadarzy sie dobra okazja, to zamierzam przeskoczyc do sektora prywatnego.
Tak z ciekawości, w UK czy PL? Zakładam, że nawet jak prywata to nadal UK.
Z tego co ja obserwuję wśród znajomych, PL wybierają tylko ludzie (będący w UK już jakiś czas) mający jakieś powody osobiste, np. chęć bycia bliżej rodziny. Za to widzę coraz więcej transferów PL do UK.
Najchetniej UK, ale Kanada czy Norwegia tez nie pogardze. Do PL, poza krotka wizyta u rodziny, juz nie wracam (powody podalem wczesniej).
Od 3 lat w Szwecji. Warunki skoczyły sporo, ale ja za dużo od życia nie wymagam. Do Polski chciałbym wrócić na emeryturę.
Najczęściej chciałoby się wrócić do najlepszych wspomnień z Polski, na emeryturze już nie będzie tego do czego chciałeś wracać. Ja na emeryturze będę dalej pracował na ile kondycja organizmu pozwoli, żeby cieszyć się sprawnością jak najdłużej.
Kocham mój kraj i uważam go za piękny. Tam mam przyjaciół, rodzinę i dziesiątki wspaniałych wspomnień. Musiałoby nie być Polski.
Ja obecnie rozważam emigrację, po części właśnie z uwagi na to, żeby nie skończyć na emeryturze w Polsce, bo za 30 lat Polska będzie krajem starych schorowanych ludzi (chyba ok. 50% populacji będzie w wieku 60+) z niesprawnym systemem ochrony zdrowia i ubezpieczeń społecznych.
Sam nigdy zarobkowo za granicą nie byłem. Znam wielu którzy byli i w sumie pewnie ze 2 którzy się na tym solidniej długoterminowo dorobili.
Na pewno jedno co dobrego zrobili wszyscy to że pchali to zarobione euro w Polskę.
Byłem w dwóch krajach, w UK i w Norwegii. Do UK nie wrócę za cholerę, kraj może i bogaty, ale takiego syfu w centrum Londynu i chujni u u autochtonów nie widziałem nigdy. Można się śmiać z patoli w Polsce, ale przy brytyjskiej patoli to jesteśmy ostoją kultury.
Norwegia to co innego, ludzie fajni, tylko trzeba do nich dotrzeć - trochę na samym wstępie budują wokół siebie mur. Za to kraj genialny, jeżdżąc w okolice Trondheim to mi się łeb na lewo i prawo obracał od tych widoków. No i zobaczyłem największego w łosia w życiu :)
Polska nie jest taka zła, gwarantuje wam że to samo pierdololo że u nas to masakra, dopiero na zachodzie poznałem smak życia mówiliby u nas Ukraińcy, Rumuni, Mołdawianie itd.
No pomieszkałbyś w kolorowej dzielni, miałem nieszczęście być u ziomka, który w takiej mieszkał, na imprezie weekendowej w Birmingham. Akurat w ten weekend wypadły im zamiszki i czarni prali sie z azjatami, dantejskie sceny to mało powiedziane. Na szczęście ja mieszkałem w małej mieścinie dość zróżnicowanej pod względem etnicznym, ale nadzwyczaj spokojnym miejscem, oczywiście w weekendy to co wszędzie w UK kilka mordobić przed większymi pubami to norma :D
Od 10 lat w Szkocji - nie zamierzam wracac. Zyje sie ok - kokosow nie ma, ale nie musze ogladac kazdego funta z obu stron przed wydaniem. Brakuje bliskich, lokalni ludzie sa ok - NAPRAWDE OK. Glowna roznica to ten brak napinki. Ludzie usmiechaja sie do Ciebie na ulicach, zagaduja - i nawet jezeli jest to tylko small talk - jest to CHOLERNIE MILE. Zyje mi sie latwiej - nie zaluje.
Owszem - tez odczuwamy inflacje, ale nie wypruwam sobie z tego powodu zyl. Kredyt hipoteczny mi na razie nie wzrosl, starcza na zycie, moge miec hobby. Jest dobrze.
Mieszkałem 1.5 roku w Kanadzie. Wróciłem przywożąc ze sobą kontrakt do Polski. Po latach nadal jestem związany zawodowo z kontrahentami z tamtego rynku dodatkowo pracując również z klientami w Polsce. U nas żyje mi się zdecydowanie lepiej pod każdym względem. Finansowo wszędzie mi się bardzo dobrze układało, ale pracuję zdalnie i wiadomo w Polsce stać mnie na dużo więcej. Mentalnie też wolę Polaków, nie przepadam za multikulturowością, napięćz nią związanych i brakiem równości.
7 lat w Niemczech, wczesniej Szkocja. Szkocji zaluje, bo wywalili mnie, jak przyszedl kryzys na rynku Oil&Gas. Wrocilem do Polski, wiedzac ze tylko na chwile. No i tak sie zlozylo, ze trafilo na Niemcy, a jako ukryta opcja niemiecka mialem tam latwiej wystartowac. Jedyny problem w tym, ze wowczas poziom jezyka mialem niewystarczajacy, a oni nie gadajacych nie szanuja. Znaczy sie nie szanuja i gadajacych, bo Niemcy to generalnie rasisci, ale mam to gdzies. W robocie jako specjaliste mnie doceniaja, zarabiam grubo powyzej sredniej, nawet moja zona podskoczyla zawodowo. A ze oboje jestesmy dzikami i kontaktow stricte prywatnych nie utrzymujemy zbyt wiele, to ani z Polakami, ani Niemcami sie nie bawimy. Jedynie z Amerykanami z sasiedztwa, taki los. No i nie wiem, czy zostaniemy w DE (na 80% tak) ale do Polski juz nie wrocimy. Ok - 1% moze.
A, podepnę się pod wątek:
W jakim wieku wyjeżdzaliście? Zastanawiam się czy jest w moim wieku (27 Lat +Brak zobowiązań) próbować uciec.
Druga sprawa to czy są osoby w gronie które pracują po prostu po niżej kwalifikacji? Jestem inżynierem elektrykiem ale nie spodziewam się że uda mi się dostać pracę w ramach moich kompetencji przez brak znajomości Niemieckiego/Norweskiego/Duńskiego, choć CV mam dobre bo od 7 lat w zawodzie + Studia zaoczne na Polibudzie.
Generalnie nie boli mnie "układanie przeowdów w ścianach" ale trochę buduje niesmak poświęcenie 5 lat na studia przy takiej perspektywie...
hej, możesz spróbowac z firmą MarineTeknik.
to firma elektryczna, która robi renowacje statków pasażerskich.
albo będziesz pracował w Polsce, na naprawdę dobrych (przynajmniej przed pandemia) warunkach i z wyjazdami na kontrakty co jakiś czas, albo będziesz pracował tylko jako kontraktowiec z wyjazdami na projekty.
kazdy projekt to ok. miesiąca do 1.5 miesiąca, pracujesz codziennie po 12h, wypłata w USD, projekty są w Singapurze, na Bahama, itd. wyżywienie i nocleg na statku, bez opłat.
polecam, to było moje zajęcie przed pandemia, jestem w podobnym wieku i to była przygoda życia.
30 na karku jak wyjechalem. Doktorat zrobilem w UK (skonczylem majac 36 lat na karku). Lepiej pozno niz wcale, I guess.
Praca? Zaczynalem na magazynie jako quality control (bo bylem bardziej pismienni niz reszta lol), nadzorujac... pakowanie bananow (Fyffes Coventry - NIE polecam, naprawde gowniana robota). Pozniej robilem na rejectach w P&H czy jakos tak (hurtownia zywnosci i papierosow, skladalem do kupy zniszczone pudelka produktow: glownie alkohole i energetyki - jak spadla paleta to ze zmiazdzonych 4 boxow robilem trzy cale). Ponownie, robota do dupy, ale dawala dach nad glowa, jedzenie, oplacila samochod. A to wszystko majac Mgr Inz biotechnologii ze specjalizacja we farmacji (z PL) i Msc molecular biology z UK (Coventry Uni). Jak zalapalem doktorat, to mimo niskiej stawki poszo juz z gorki.
Wiec probuj jak najbardziej. Start moze byc trudny, ale staraj sie isc w kierunku tego co robiles wczesniej. Obskocz firmy, dopytaj sie ludzi. Nic nie szkodzi skontaktowac sie z firmami jeszcze przed wyjazdem - w najgorszym wypadku nie odpowiedzą na maila, w najlepszym znajdziesz prace jeszcze przed wyjazdem.
Pierwszy wyjazd to Japonia - do pracy, miałem 25 lat.
I przyznaję, że stresowałem się jak jasna cholera.
Po pierwsze, wyjazd za granicę i to nie turystyczny, nie jakiś tani wypad tylko do roboty.
Po drugie, wyjazd do poważnej roboty, do tego wymagane zezwolenia, odpowiednie papiery - to nijak nie to samo co powiedzmy wyskok na zbieranie owoców w sadzie w ramach EU.
Po trzecie, świadomość że to jest wyjazd na drugi koniec świata i że będę grube tysiące kilometrów od domu. Znów, to nie to samo co wyjazd w obrębie EU gdzie na upartego to i autostopem idzie wrócić.
Skok był na głęboką wodę, ale cholernie się opłacił. Zwłaszcza w sensie poczucia własnej wartości i wiary we własnej siły - okazało się, że w trudnym środowisku dałem sobie radę. W efekcie każdy kolejny wyjazd był banalnie prosty.
Opłaca się w dzisiejszych czasach pchać za granicę? Wiadomo kasa pewnie lepsza, ale praca w większości przypadków chyba jest poniżej kwalifikacji, a mimo wszystko u nas jak ma się jakieś konkretne studia i jest się wmiare ogarniemtym można całkiem dobra kase przytulić. Wszyscy też jadą po korpo, ale sam w takim pracuje + znajomi to samo i wszyscy są zgodni - spoko praca, lepsza od jakiegoś januszPOLA
Tylko jak jesteś specjalistą wysokiej klasy i konkretny obszar gospodarki jest tam znacznie bardziej rozwinięty, ale tu tez z praca zdalną nie będzie problemu zazwyczaj albo kiedy jesteś niedojdą życiowym.
Generalnie zawsze warto, nawet w dobrze oplacanych zawodach. Przykladowo z tego co sie orientuje, na rynku polskim javoviec wyciagnie max 30k b2b. U nordykow 20k euro. Oczywiscie wchodzi zawsze milion czynnikow, ale polska obecnie jest w tak zlym stanie (ruscy komunisci u wladzy, hiperinflacja, wojna za granica, zniszczone szkolnictwo, sluzba zdrowia, sady itd), ze kazdy ogarniety powinien dzialac w kierunku opuszczenia tego statku.
No i wracajac do tych 30k (czyli 20kilka netto) - osiagajac ten sufit wciaz cie nie stac przykladowo na high endowy samochod
Wyjeżdża się dla dwóch czynników - i tu można tylko zacytować:
1) Zarobki i/lub perspektywy rozwoju kariery.
Przykladowo z tego co sie orientuje, na rynku polskim javoviec wyciagnie max 30k b2b. U nordykow 20k euro.
2) Ogólny klimat w Polsce.
Oczywiscie wchodzi zawsze milion czynnikow, ale polska obecnie jest w tak zlym stanie (ruscy komunisci u wladzy, hiperinflacja, wojna za granica, zniszczone szkolnictwo, sluzba zdrowia, sady itd), ze kazdy ogarniety powinien dzialac w kierunku opuszczenia tego statku.
No i wracajac do tych 30k (czyli 20kilka netto) - osiagajac ten sufit wciaz cie nie stac przykladowo na high endowy samochod
A zauważmy, że 30k/msc to poza IT nie łatwo znaleźć. W mojej branży zaliczanej do "brudnej inżynierskiej" sufit to jakieś 170k PLN/rok brutto, może z wyjątkiem managementu w korposach albo właścicieli mniejszych ale dobrze prosperujących firm. W tym samym czasie np. w UK w tej samej branży sufit to jakieś 90-100k GBP. Nie liczy się tylko to ile zarabiasz obecnie, ale też ile możesz zarobić w przyszłości.
No i jak już Slasher dobrze zauważył, dalej cię nie stać nawet na fajny samochód.
W Warszawie kredyt na mieszkanie + bieżące wydatki to jakieś 5k netto jak jesteś singlem lub z 8-9k jak masz rodzinę na karku. W wariancie z rodziną jak macie 200k na rękę razem, wydajecie co najmniej połowę z tego na życie, więc teoretycznie zostaje 100k na oszczędności + przyjemności. Tyle, że do takich zarobków dochodzisz 15-20 lat, a wtedy sobie uświadamiasz, że emerytury w tym kraju prawie na pewno nie dostaniesz (a przynajmniej nie aby zapewnić przetrwanie), a oszczędności mogą ci zagrabić jedną ustawą, którą mogę przepchnąć w mniej niż 24h.
I ostatnia kwestia. Ten polski "sufit" to często praca po 60-80h tygodniowo, albo w ramach korpo albo łącznie korpo + fuchy. Na zachodzie w większości przypadków ta wyższa pensja jest za 40h pracy i tamtejsi "tubylcy" nawet nie rozumieją koncepcji "trzepania fuch", bo oni po prostu nie muszą tego robić i się zarzynać, żeby żyć na normalnym poziomie.
Ja nie potrafię się utrzymać za 5k na miesiąc, mając samochód na raty a mam okazje jechać za jakiś czas do Skandynawii i jestem coraz bardziej skłonny to zrobić, a nie chciałem bo 7 lat temu dostałem wycisk w Niemczech i Holandii.
Wiek to tylko twoja wymówka. Znam ludzi co wyjechali w wieku, 50+, a nawet 60+.
Spoko. Ja znam ludzi, którzy chodzą po linie na wysokości piątego piętra z palcem w d. Niestety tylko parę.
A tak na poważnie. Niestety wraz z wiekiem rosną zobowiązania. I nie, nie chodzi tutaj tylko o dzieci, ale też np. o opiekę nad rodzicami, w wieku w którym już nie są samodzielni. Oczywiście wszystko można zrobić. Można załatwić opiekę Ukraińców etc. Kwestia priorytetów.
Moim dramatem życiowym jest to, że odnalazłem się w IT i po prostu pod kątem podatkowym ciężko jest Polskę przebić.
Byłem kilka razy na tzw. "saksach" za młodu, mieszkałem do kupy pewnie kilka lat w różnych europejskich krajach, ale zawsze to zasrane centrum interesów życiowych i 19% liniówki albo 12% ryczałtu czy inny IP Box sprawiały, że człowiek wracał.
Ratujcie.
(żona mnie tu trzyma do końca roku a dalej planujemy spierdzielać czym dalej, na razie największy bloker to głównie kwestie podatkowe, fajnie byłoby pożyć na południu Europy, ale nie wiem czy jestem gotów za ten luksus płacić 40% dochodowego a życie "na dwa kraje" niezbyt mi się uśmiecha :/).
Coś zmyślasz Ja słyszałem ze w Skandynawii IT to 20k euro do łapy a wiadomo tam tanioszka
Wróciłem po pół roku na magazynie w Holandii. Mija akurat 10 lat, i kiedy robię podsumowanie - nie żałuję.
ja po 10 latach w PL wrocilem spowrotem za granice, nie zeby bylo mi zle, ale znowu zbyt na nerwy mi dzialala polityka i w jakim kierunku kraj zmierza. Przy czym poprzedni wyjazd to bylo 2 miesiace przed finansowym krachem w 2008. Teraz ucieklem przed inflacja w PL.
Ale, mi na pieniadzach nie zalezy az tak bardzo, standard zycia mi sie nie zmienil w porownaniu do tego co mialem w PL, wiec ogolnie zadowolony. Pandemia troche dobila psychicznie przez lockdowny, ale tak poza tym mam 300 dni slonca + w roku, wiec nie narzekam.
W Japonii od 2001 - wyjazd zaraz po studiach to była najlepsza decyzja w moim życiu. Po tyłu latach z Polską łączy mnie już naprawdę niewiele - głównie to, że mieszkają tam moi rodzice, ale to w sumie tyle - nawet plastikowego dowodu nie mam, bo w kraju byłem od wyjazdu raz, na tydzień.
Powodzi mi się dobrze, mam fajną pracę, duże mieszkanie, fajną żonę i psa też fajnego ;) zyje mi się tu po prostu normalnie - dużo normalniej niż kiedyś żyło się w Polsce, i o dużo mniej rzeczy muszę się martwić. O powrocie nigdy nie myślałem, bo mi tu dobrze - skoro przez 20 lat nie tęskniłem, to już raczej nie zatęsknię.
W pełni rozumiem.
Jeśli nie tęsknisz, mieszkasz w specyficznym ale bardzo sensownym kraju i masz dobrą sytuację to w istocie, po co wracać i do czego tęsknić?
Swoją drogą mnie cały czas gryzie to, że w sumie o wiele za mało widziałem a chcę zobaczyć więcej. Świat jest ogromny i ma od cholery do zaoferowania, im starszy jestem tym bardziej widzę że trzymanie się miejsca urodzenia tylko dlatego że człowiek stamtąd pochodzi jest średnie.
Po polsku - Japoński to mój trzeci język, i mimo tego, że w nim pracuję codziennie a po polsku mówię tylko z rodzicami raz na czas, to jednak po polsku. Sny mam natomiast już głównie po angielsku i po japońsku :)
Wybyłem na studia do Australii na 1,5 roku. Potem Japonia. Mija już 16 lat. Od 12 lat na swoim. Praca fajna bo nikogo nad sobą nie mam. Ogólna sytuacja w kraju stabilna pomijając trzęsięnia ziemi no ale i to lepsze niż PiS;) Brakuje mi kabanosów i ulubionego od czasu studiów piwa. Siostra mieszka niedaleko więc kontakt z rodziną jest. Trochę szkoda rodziców bo zostali sami ale kombinujemy, żeby było lepiej. Lubię odwiedzić Polskę, napić się piwa, zjeść coś oraz spotkać się z tymi nielicznymi przyjaciółmi, którzy jeszcze są i jest ok.
Z ciekawości - gdzie w Japonii siedzicie?
Ja za swojej kadencji, że tak powiem, mieszkałem w Nagoyi. Ciekawe, dziwne doświadczenie.
Nie żałuję i czasem się zastanawiam jak by wyglądało moje życie gdybym tam został.
Mi wystarczy, że byłem w Hiszpanii. Najlepsze to, że koło Barcelony nikt nie znał angielskiego, a w banku sprawy załatwiałem na migi bo cała ekipa tylko rozmawiała po hiszpańsku. Nie wiem jak teraz ale mocno się zniechęciłem w tamtym czasie. Jedynie z kim mogłem swobodnie pogadać to z kierowcami tirów (spoko ludzie bo jak widzieli, że idę z zakupami to nas podwozili).
Dzisiaj PiS zapewnił nam dobrobyt, że tylko Polska od wielu lat.
W zeszlym roku, niecaly rok temu temu wyruszylem do Norwegii, nie Oslo ale jedno z wiekszych miast. Ogolnie mowiac, subiektywnie ogromne rozczarowanie, obiektywnie nieco mniejsze ale tez strzal w twarz.
Wyjezdzalem z dziewczyna, niestety niektore rzeczy z ludzi wychodza dopiero w pewnym warunkach, w kazdym razie w pewnym momencie sie okazalo ze ja wsparciem chce byc ale ona juz nie bardzo i nagle wyszlo ze wozek jaki musze samodzielnie ciagnac jest duzo ciezszy niz myslalem. Podsumowujac wyjazd, spostrzezenia:
1. Rynek pracy. Wiedzialem ze jest ciezki, ale byl duzo ciezszy niz myslalem. W Norwegii w praktyce jest tylko jedno miasto co moze udawac duze, taktyka "pojade i sie ulozy" moze nie zadzialac. Udalo sie zlapac jakas robote, utrzymac sie dalo, ale...
2. ... finanse. Jak mowilem, utrzymac sie w pojedynke dalo, jakbym zostal, zlapal cos "w zawodzie" pewnie byloby duzo lepiej, jednak samemu bardzo trudno nadgonic do lokalsow. Koszta zycia na codzien sa ogromne, w dwie osoby pewnie sporo latwiej.
Pogadalem troche z emigrantami i w sumie wszyscy mowia to samo - z kims prosto, samemu jak sie czlowiek ogarnie w koncu popadnie w pulapke wiecznego wynajmu i okazuje sie ze lwia czesc wyplaty pozera mieszkanie. I wtedy problem co robic - pakowac sie w kredyt i zostawac, czy jednak wracac do Polski.
No i warto bardzo dokladnie przeliczyc czy sie oplaca tam jechac, bo rozstrzal zarobkow maly, podatki duze, wiec jak ktos jest ekspertem to moze ku swemu zdumieniu obnizyc poziom zycia emigracja.
Odnosnie zas mieszkan...
3. ... dojazdy. Ja wiem ze skandynawskie domki pieknie wygladaja na zdjeciach, realia sa jednak takie ze w centrum sredniego lub duzego miasta nawet lokalsi maja problem cos kupic. Emigranci (i nie tylko) czesto mieszkaja 20 km jak nie wiecej od miasta, dojezdzaja autem bo z komunikacja tak sobie i udaja przed samymi soba ze jest super :)
4. Pogoda. Wbrew pozorom to jedyne za czym bede tesknil, chociaz mogloby byc w lecie nieco cieplej. Na wybrzezu klimat lagodny, genialne wrecz powietrze.
5. Lokalsi. Kyrie eleison. Wydaje mi sie ze podszedlem do tego odpowiedzialnie, nauczylem sie w miare jezyka nim tam przybylem, dogadalbym sie na codzien, tylko co z tego skoro nie bardzo dalo sie jakis kontakt z kims nawiazac? Co innego z innymi emigrantami. Zreszta, to nie tylko moja przypadlosc - pytalem innych emigrantow, nie tylko polakow, niemal kazdy mowi mi ze trzyma sie niemal wylacznie z innymi emigrantami bo lokalsi nie chca sie zaznajamiac. Pod koniec zaczalem odnosic gorzkie wrazenie ze oni wola socjalnych muzulmanow, bo kraj bogaty, da sie im socjal, sumienie uspokojone a tamci siedza w swoich dzielnicach i nie zawracaja dupy, a z Polakami, Litwinami itd jest taki problem ze robia to co oni nie chca, wiec fajnie, ale potem zamiast cichutko zejsc do kanalow maja czelnosc probowac sie zaznajomic.
Nikt kogo pytalem nie powiedzial mi ze lokalsi to powod dla ktorego tam siedzi, najlepsze opinie byly neutralne. Bardzo trudny kraj pod tym wzgledem.
6. Ogarniecie kraju. Nie wiem czemu myslalem ze to takie Niemcy po tuningu, wszystko ulozone, konkretne, sensowne. Nie, to takie stereotypowe Wlochy z fiordami, zalatwienie czegos w urzedzie to droga przez meke, zreszta nie tylko to.
Moja sytuacja wyglada tak ze doslownie 2 tygodnie temu wrocilem do kraju, mialem tez pewien powod rodzinny by wrocic, ale poza tym zwyczajnie nie widzialem sensu tam dluzej siedziec. Jakbym musial - moglbym, ale to by byla droga przez meke. Nie wiem co zrobie, czy kiedys wroce, na razie ogarniam moja polska rzeczywistosc.
I zdaje sobie sprawe ze mialem gigantycznego, niewyobrazalnego wrecz pecha ze wszystkim, ale nawet patrzac teraz na chlodno bylo gorzej niz sie spodziewalem.
Komu polecam - para co wiedza na co sie pisza.
Ogolnie mowiac szczerze jestem na rozdrozu i nieco sie podlamalem, no ale nie sadze by ktos tu napisal mi cos co mnie podbuduje :( Plakac sie chce jak pomysle jakie nadzieje mialem zwiazane z ta emigracja, bo na papierze kraj pasuje mi 10/10, a wszystko poszlo zle.
Na razie musze cos ogarnac w kraju i bede tu co najmniej do stycznia-lutego nastepnego roku, a potem... jak bede mial fajna robote w Polsce to dalej ciekawosc swiata bedzie, ale bede inaczej na to patrzyl. Emigracja samemu jak sie jest facetem jest mega trudna, niby mozna uderzac w miejsca z duza iloscia polonii bo jednak latwiej o kontakt, ale jaki jest sens jechac za granice by sie trzymac ze swoimi?
No i tez pytanie jaki kraj... pewnie bedzie to wygladalo tak ze jak sie zdecyduje to bede przez neta probowal zlapac cos "w zawodzie", i wtedy sie zobaczy czy wyladuje w Niemczech, Portugalii czy Ugandzie
niby mozna uderzac w miejsca z duza iloscia polonii bo jednak latwiej o kontakt
W moim przypadku (i pewnie nie tylko) miejsca gdzie jest duzo polonii to ostatnie miejsca w ktorych chcialbym lądowac. Wiekszosc polonusow uwielbia zyc w gettach i w ogole nie integrowac sie z lokalnymi - tylko wtedy po co w ogole wyjezdzac. A jak tylko wyczuja, ze znasz jezyk to od prosb o robienie za tlumacza "po znajomosci" sie nie odpedzisz. Juz kilka razy podalem "cennik" i na tym sie skonczyla znajomosc. Ogolnie od polonii trzymam sie z daleka.
Taki stek bzdur, że aż odpowiem:
2. Przechodząc z pierwszego progu podatkowego w wolsce na średni próg w norwegii efektywnie podatek spada; róznica miedzy brutto a netto jest mniejsza przy 40% podatku w NO niż przy 18% w wolsce; a potem są odliczenia. Jedna niewysoka LEGALNA pensja wystarcza na spłatę kredytu na mieszkanie w centrum oslo, życie i zostaje więcej niż cały dochód brutto w wolsce;)
3. Małe mieszkania w centrum są drogie, ale nie tylko miejscowych na nie stać; oczywiście wielu woli kupić 40% taniej o 20 minut metrem dalej. Transport publiczny w miastach jest rewelacyjny; dalej słabnie bo gęstość zaludnienia jest śmiesznie mała.
5. Relacje społeczne i międzyludzkie wyglądają tu radykalnie inaczej: inna kultura. Bardzo sympatyczni, ale bardzo ostrożnie zmniejszają dystans, nawet miedzy norwegami. No ale jak przyjedzie ćwok z łbem wypchanym bredniami o "socjalnych muzułmanach" to się nie da wyleczyć.
6. Urzędnicy niemal w dupę człowiekowi włażą żeby pomóc załatwić wszystko; a i tak większość załatwia się online.
2. + 3. - tak szczerze o tych wysokich cenach wiele osob mi mowilo, ale przyznaje ze sam nie weryfikowalem. Tylko skoro piszesz o metrze to zapewnie Oslo, bo Norwegia chyba nie ma innego miasta z metrem, a moja doswiadczenia sa z nieco mniejszego miasta. Moze w Oslo duzo wiecej zarabiaja, nie wiem.
5. Coz, od konca - tych socjalnych to ja na oczy nie widzialem, mam wrazenie ze siedza wylacznie w stolicy, po prostu odnioslem takie wrazenie na podstawie pewnych wypowiedzi i zachowan.
I ogolnie ja serio pojechalem do nich bez uprzedzen i nie bardzo dalo sie kontakt zlapac, chyba ze z takimi co maja rodzicow nierodowitych, no ale to jednak inna mentalnosc. Moglbym to wyjasnic tak ze mialem gigantycznego pecha albo ja osobowosciowo nie pasuje, no ale pytalem innych emigrantow [nie tylko polakow] i duzo za czesto pojawiaja sie podobne opinie aby to byl przypadek. Znaczy moze byc, ale bardzo malo prawdopodobny.
6. Mhm... ja przeszedlem przez zdobywanie D-numeru, F-numeru [jakby ktos nie wiedzial D-numer i F-numer to odpowiednio taki tymczasowy i staly PESEL norweski], wysylalem cos poczta do kraju, zakladalem konto bankowe. W przypadku numerow terminy z kosmosu, naprawde duzo czekania i oplacalo sie jechac pareset km do innego miasta bo byl lepszy temin o kilka tygodni, w przypadku wysylki do polski jesli dobrze pamietam na 4 listy 2 zaginely bez wiesci, konto bankowe zakladalem jakies 6-7 tygodni bo na poczatku mi powiedzieli ze bedzie gotowe tego i tego dnia, nie odezwali sie, dzwonie, to mi powiedzieli ze musze cos jeszcze podpisac i ktos zapomnial w tej sprawie do mnie zadzwonic i nic nie ruszyli... W budynku gdzie mieszkalem jak na poczatku roku zepsula sie winda to do mojej wyprowadzki nie ruszyli z naprawa. Wiec subiektywnie - jak sie z nimi gada chca pomoc, ale organizacyjnie i wydajnosciowo jest bardzo slabo.
Aczkolwiek przyznaje, jak juz sie przez to przejdzie i mozna wyklikac wiele rzeczy przez neta to juz z gorki.
Niby tyle zachwytów, ale jakby tak kazdy z emigrantów nagle wygrał w Lotto to szybko by wrocili
Chyba niezbyt rozumiesz co oznacza slowo "nigdy" w "nigdy nie wroce do PL".
Podróżowałbym z 2 lata a potem osiadł na stałe w PL. Bo po co się pracuje za granicą? Kasa, kasa i jeszcze raz kasa.
Nie ma takiej opcji - nawet gdyby warunkiem odebrania nagrody była przeprowadzka do Polski, to zrezygnowałbym z wygranej - tu mi dobrze i bez lotto.
Na zachodzie jest lepsze życie, a nie kasa. Bo ludzie mogą być kim chcą na tyle ile są pracowici i sprytni-obrotni. A w Polsce czy jesteś pracowity czy nie to nie ma znaczenia po 50-tym roku życia masz być dziadem w jednych butach, bo nie masz znajomości, układów. Choćby sobie żyły wypruć. Po prostu są bardziej szczęśliwi na Zachodzie, bo mają stabilizację. Jak zdobędziesz zawód stolarza po szkole to do emerytury dotrwasz w zawodzie, a w Polsce otworzą kilka supermarketów budowlanych i po stolarce. I idziesz do fabryki na taśmę. Na zachodzie przybywa więcej miejsc pracy niż ludzi, a na wschodzie odwrotna proporcja. Ale też winę ponosi Zachód za sytuację w Polsce niszczenie konkurencji, żeby mieć rynki zbytu i koło sie zamyka.
ok 18 lat poza polska. ok 10 kraj w ktorych mieszkalam. obecnie mieszkam w ameryce centralnej ( Belize) ciezko mi powiedziec czy porownac bo zycie w polsce to bylo dawno i bylam mloda =D teraz jestem mlodsza i zyje zupelnie inaczej. nie mam jak porownac wiec opowiem co i jak w belize. mam farme 10 akrow, buduje co chce bo tu nie trzeba miec zgody ni ko go! na budowe. chcesz dom z drewna, bambusa, ze szkla, okragly, 20 pietrowy bez produ mozesz! nie musze pytac architekta nie musze placic za elektryka any za zadne zgody. moge miec tysiace zwierzat i nikt mi nic nie moze powiedziec. nie musze chipowac psow, kotow, koni, krokw. moge sadzic co chce i ile chce. nie mam rachunkow a podatek za ziemie to ok 12bzd na rok ( ok 20-30zl na ROK) mam solar i sama go polaczylam, mam rzeke wiec mam wode, kupuje 20kg ryzu na miesiac 20 kg cukru i od czasu do czasu jakies drobiazgi. reszta jedzenia jest z mojej farmy. robie czekolade bo mam drzewa cacao, sprzedaje wlasnej roboty czekolade, chleb, paste do zebow i inne duperele. nie musze placic podaktu za to. nie mam dni tygodnia. jest " full moon" albo "rainy season" also za tydzien bedzie kukurydza, tak tu mierze czas. mam konia i bede budowac bruczke bo tu mozna jezdzic konno wszedzie. czyli na zakupy moge wsiasc na konia, zaparkowac przed sklepem i nie jest to nic nadzwyczajnego. nie ma tu korkow, nie ma stresu, jest plaza 15 min ode mnie rowerem. Wolalam bym wrocic do amazonii ale brazylia jest bardziej biurokratyczna wiec Belize jest moim nowym domem. jestem czasem wyjezdzam na pare miesiecy pozwiedzac nowy kraj i wszystko jest w pozo. domy swoje sama buduje bo moge i potrafie ( a raczej sie ucze) moje domki nie maja okien za szkla ale mosquitere , nie mam kluczy bo nie mam zamka w drzwiach a czasem jade do miasteczka obok na 24-48 godzin i moje sprzety sa na zewnatrz i nikt nie kradnie ( mam tez pare psok i sasiada co strzela) mam prawo zabic zlodzieja jak bedzie na moim terenie ( informacje ta dostalam od policjanta) prawo jadzy kupilam bo nie chcialam sie bazdrac w szukaniu papierow. (prawko kupilam tez od policji) za jakies 100$ moge kupic lodz i nie potrzebuje zadnych papierow zeby se plywac po morzu. znajoma sobie kupila wyspe .. zycie tu jest proste. nie ma tu mcdonalda, zara, czy innych chain shopping brands. kazdy moze miec firme i sprzedawac co chce. jeden znajomy sprzedaje rum wlasnej roboty , inny wodke, inny miod...meble wlasnej roboty i takie tam. kasa w reke i bez problemu. mozesz placic podatek jesli chcesz zarabiac wiecej niz 2000 bzd na miesiac (4000zl) ale nie musisz. bo nawet w sklepach nie dostajesz kwotku jesli nie sputasz... bo sklepy nie chca placic za wszystko co sprzedaja =D od czasu do czasu mam wolontariuszy co mi pomagaja sadzic . maryska se rosnie, odoce se rosna... luz blus. nie mam super auta, super domu, super pracy. ale tez nie mam hipoteki, kredytu czy dlugow. na polskie standardy mieszkam w nedzy bo nie mam iphona, kibla ze spluczka czy domu z 3 sipialniami. ale pracuje kiedy chce, zarabiam jak potrzebuje, jem co mi rosnie.
Ha, niedawno byłem w Belize. Kraj mega my ale ma bardzo ciekawe atrakcje. Szczególnie ATM i Caracol zrobiło ma mnie wrażenie:)
przyznam sie ze jeszcze nie bylam =D jak sie gdzies mieszka do za czesto sie tego kraju nie zwiedza.. w tym roku tylko 3 razy sie kapalam w morzu , nawet jesli wlasnie siedze 5 krokow od wody... =D
obecnie mieszkam w ameryce centralnej ( Belize)
Ha, niedawno byłem w Belize. Kraj mega my ale ma bardzo ciekawe atrakcje.
przyznam sie ze jeszcze nie bylam =D
Bocik? No to wyżej raczej nie po polsku.
dlatego potrzeba mi tu polakow.. 18 poza polska sama 4 lata z mama to 22. mam 39 -22 to 17 - 5 lat z dziecinstwa to 12 lat polskiego ... polakow mi tu trza =D
zgadzam sie, sama przypominam innym o importance of przecinek =D . kiepska ta moja polszczyzna...