Cześć, wczoraj zmarł nie mając nawet 50 lat jeden z naukowców, do którego miałem jechać z takiego programu wyjazdów międzynarodowych doktorantów. Jestem obecnie na 4 roku doktoratu. Ten naukowiec był niesamowity, jeśli chodzi o ilość publikacji. Mimo, że publikował od 20 lat to miał dwa razy więcej publikacji niż moja promotorka, która publikuje od 40 lat (a która ma tytuł profesora zwyczajnego i całkiem sporo publikacji). W sumie kilka razy z nim rozmawiałem. Nie założył rodziny, raczej był typem samotnika (poza pracą, bo współpracy miał sporo). Nie znam przyczyny śmierci, choć ostatnio jak był na konferencji w Polsce to nie był zbytnio szczęśliwy (może miał problemy). W sumie miałem iść w jego ślady. Skończyć doktorat i szybko zrobić post-doc za granicą, gdzie publikuje się więcej i szybciej. Zastanawiałem się czy warto poświęcić wszystko, żeby osiągnąć w czymś mistrzostwo, być w jakiejś dziedzinie wybitnym. W sumie codziennie pracuję w zakładzie (wieczorami jest trochę luźniej), wolnego sobie w święta nie robię, rodziców odwiedzam raz w roku na święta, widuje się raz w tygodniu z jednym kumplem, większość wydaje mi się stratą czasu i czymś co mnie hamuje. W związki nie wchodziłem, bo nie chciałem stracić niezależności, czasu i pieniędzy. Wolałem skupić się na karierze w 100 procentach i zastanawiam się czy warto. Czy nie skończę w ten sam sposób i czy będę zadowolony. Może ktoś coś innego wybrał, co bardziej się opłaca?
Czy nie skończę w ten sam sposób i czy będę zadowolony. Może ktoś coś innego wybrał, co bardziej się opłaca?
3x Nikt Ci na to nie odpowie. Sam musisz ocenić i najwyżej będziesz żałował. Każdy jest inny, jeden dożyje 50, drugi 80, niezależnie od tego jaką drogę obierze. Jeden będzie szczęśliwy z 2 opracowaniami rocznie i kochającą rodziną, drugi spełni się publikujący dziesiątki książek, felietonów, artykułów, prac badawczych i nie mając żadnej rodziny, za to ciesząc się bardzo dostatnim życiem. Jeden osiągnie sukces i będzie pracował do śmierci pełną parą, drugi będzie miał zamiłowanie do FIRE (Financial Independence, Retire Early) i po 15 latach sukcesów i dobrych zarobków, postanowi przejść na emeryturę, po czym zajmie się czymś innym, bo zawsze marzyło mu się wyhodowanie dyni godnej rekordu guinessa.
I tak zrobisz co innego
A jaki plan masz po postdocu? Postdoc jest tylko etapem :).
Nauka jest dość trudnym zwierzakiem. Albo masz szczęście, że trafiłeś na żyłę złota i opublikujesz coś dobrze i dostaniesz etat, albo będziesz tak zafascynowany danym tematem, że nie da się Ciebie wyskrobać i nie pokonają Cię żadne przeciwności losu, jak np. brak możliwości kupna tostera na raty. Jeśli absolutna fascynacja dziedziną będzie siłą przewodnią, która będzie Cię pchać do przodu, to siłą rzeczy, gdzieś się zahaczysz i w końcu pozwolą Ci to robić w normalnych warunkach zatrudnienia.
Masz takie pokłady fascynacji?
Chodzi po prostu o to, że uczelnie kompletnie nie rozumieją jeszcze tematu wypalenia zawodowego, a ich pracownicy nie są w stanie rozpoznać wczesnych symptomów. Jednym z pierwszych jest zadawanie sobie pytania: "czy to wszystko jest tego warte?".
Doktorat zrobiłem za granicą, w grupie, która świetnie publikuje i sam też miałem niezłą publikację. Na szczęście z obroną uwinąłem się w 3 lata, więc wciąż nie byłem starym dziadem. Po tym wszystkim zrobiłem sobie półtorarocznego postdoca, też za granicą. Łącznie, spędziłem na tym wszystkim 4.5 roku.
Teraz tak. Ja jestem osobą z natury rzeczy niecierpliwą. Lubię być w czymś dobry i nie cierpię się oszukiwać. Zrobiłem sobie pewien konkretny benchmark - albo będę widział, że mam dorobek pozwalający na stworzenie własnej grupy badawczej, albo się z tego ewakuuję do przemysłu, póki czas. Po zrobieniu takiej ewaluacji, wyszło mi, że mógłbym w sumie mieć grupę, ale zupełnie nie w temacie, który mnie interesował. Odpadało, bo to byłaby męczarnia.
W przypadku innego tematu, przydałby mi się... kolejny postdoc, najlepiej nieco dłuższy i znów - obarczony ryzykiem oraz absolutnym oddaniem pracy i tylko pracy. Oczywiście znasz temat, bo jesteś naukowcem i wiesz, jak wygląda sprawa BHP i jakości życia u doktorantów ;). W tych topowych grupach na świecie różnica jest taka, że technicy ogarną Ci sprawy techniczne, ale żeby mieć efekty - swoje i tak musisz odbębnić, szczególnie w naukach eksperymentalnych.
Oczywiście możesz zrobić postdoca, większość ludzi od tego nie umiera, ale chcę Cię przestrzec przed jedną rzeczą. Nie daj się wbić w pętlę bycia "wiecznym postdokiem". W Polsce, zjawisko to - o dziwo - nie występuje tak często, bo ludzie zahaczają się prędzej czy później na uczelni w charakterze jakiegoś adiunkta i jakoś tam im to idzie. Na Zachodzie jest zupełnie inna bajka. Tam masz krótkie kontrakty, a dostanie "permanent position", czyli zwykłej umowy o pracę na czas nieokreślony, jest niezwykle trudne. W praktyce, możesz poznać wielu 45-50 latków, którzy właśnie robią swojego siódmego postdoca; żyją na walizkach; ich dzieci ciągle zmieniają szkoły, bo granty faworyzują mobilność naukowców; nie byli zatrudnieni przez ani jeden dzień w życiu na umowę o pracę. Poznałem 1 osobę (słownie - jedną), której się to podobało. Ona po prostu kocha badać ewolucję mikroorganizmów i jest to dla niej ważniejsze, niż to, czy ma gdzie spać. Reszta tych osób mieściła się na mniej lub bardziej skrajnym etapie wypalenia zawodowego, depresji i frustracji.
Mam pewien obraz, jak wygląda życie po obydwu stronach barykady, jaką są mury uczelni/instytutu badawczego.
- Iluzją jest to, że poświęcenie czemuś ogromu czasu uczyni człowieka wybitnym naukowcem. Poświęcenie wszystkiego i wszystkich da Ci większą szansę na sukces, ale jej nie gwarantuje. Negatywny wynik testowanej hipotezy wywoła tym większą frustrację, im więcej kalkulacji jest w Twojej ścieżce kariery, a mniej czystej i dzikiej pasji.
- Iluzją jest to, że nie da się zrobić kariery i żyć jak człowiek. Odkąd przeszedłem do przemysłu, nie zrobiłem ani jednej nadgodziny i czas po pracy jest moją absolutną świętością. Co ciekawe, tu również publikuję, nauczyłem się pierdyliard razy więcej rzeczy, niż puszczając trylionowy raz to samo problematyczne HPLC i Masspeca. Tu się nie robi rzeczy, które są nieefektywne i nie działają.
- Poznałem w życiu tylko jedną osobę, która mając doświadczenie z przemysłu, poszła na uczelnię. Aha - nie był to naukowiec, tylko magistrant, który zamarzył o doktoracie. Dokumentnie ani jeden znany mi doktor czegokolwiek nie wrócił na uczelnię po doświadczeniu w przemyśle.
- Odsiew, odsiew, odsiew. Zapoznaj się ze statystykami, ile osób pozostaje na uczelni w charakterze stałego pracownika w państwach zachodnich. Jest to około 2-5% osób, które obroniły doktorat. O ile czegoś nie zawyżam. Istnieją ku temu powody.
- Cierpienie NIE uszlachetnia. Ktoś, kto woli zapach pizzy, trzaskające drewienka w kominku przy seansie Władcy Pierścieni nie jest gorszą osobą, od swojego kolegi, który w tym czasie morsuje w przeręblu już siódmą godzinę. Mam tu na myśli swojego przyjaciela, który z podkulonym ogonem uciekł z uczelni po dziesięciu latach pracy, gdzie publikował świetnie i był jednym z najlepszych, ale pracował z powodu złych pobudek. On chciał "im pokazać", "im udowodnić" i zawsze mawiał, że "nie wolno się pieścić, tylko sajgon sajgon". Robił naukę ze złych pobudek. Po latach odkrył, że IDENTYCZNĄ satysfakcję dają mu hobbystyczne wyścigi rowerowe...
- Nie jesteś "za stary" na przekwalifikowanie się. To, co naukowcy umieją dobrze, to uczyć się, podchodzić metodycznie do rozwiązywania problemów w firmach. W bardziej ludzkich warunkach, osoby te potrafią rozwinąć skrzydła i bardzo szybko awansować. Wszyscy moi znajomi, którzy poszli tą ścieżką tak mieli.
- Iluzją jest to, że wyłącznie badania podstawowe zapewniają nieskrępowaną możliwość studiowania zjawisk i kreatywne wykorzystanie umysłu (powtarzanie tysięczny raz jednego eksperymentu ze zmianą stężenia jednego buforu składowego nie jest absolutnie bardziej kreatywne, niż wypełnianie przez rok jednego excela). Iluzją jest też to, że jedynie uczelnia/instytut oferuje ciekawą, badawczą pracę.
Musisz wrócić do źródeł i zweryfikować podstawy. Zadać sobie pytanie, po co coś robisz. Co jest tego motywem przewodnim i motorem motywacyjnym. Jeśli jest to pasja, bezwzględne oddanie i fascynacja, to i tak będziesz to robił. To sa dobre pobudki i potrafią mocno pomóc w utrzymaniu jakiejś tam integralności życia. Zrób postdoc, najlepiej jakiś krótki, sprawdź sobie zagraniczne instytuty. Poszukaj grupy, która świetnie publikuje, zahacz się tam na trochę - dostaniesz niezłe zasoby, które Ci dadzą lepszy start. Jak zobaczysz, że coś idzie nie tak i że pozostaje Ci kolejny postdoc i kolejny - niech Ci się włączy minimalna lampka alarmowa.
Jeśli zaś kiedyś przyłapiesz się na tym, że siedzisz na uczelni przez strach przed tym, że "przecież nic innego nie umiesz" (iluzja, którą wmawia sobie po cichu 90% pracowników naukowych) lub tkwisz tam, bo alternatywa nie wydaje się wystarczająco elitarna (iluzja, która nie pozwala rozwinąć skrzydeł całej rzeszy świetnych osób) lub robisz to bez przekonania, ale z nadzieją na to, że się poszczęści i zostaniesz profesorem w wyniku szczęścia (tu wbijają bezlitosne statystyki), to oznacza, że robisz to ze złych pobudek i pora się ewakuować.
A i ostatnie i najważniejsze - w przyszłości nie daj sobie wmówić, że jesteś na coś za stary. Wyjazd za granicę na postdoca ma wartość. Poznasz ciekawych ludzi, zobaczysz, jak pracuje się gdzie indziej. Możesz jak najbardziej poświęcić nawet ze 2-3 lata na to, ale gdy później okaże się, że "to jednak nie to", nie siedź tam na siłę, tylko poszukaj pracy. Jako że obracam się głównie wśród osób, które mają background uczelniany, to tu też - mam kolegę, który dopiero po czterdziestce dostał pracę, bo robił doktorat kilkanaście lat... Niewdzięczny temat i ciężka sprawa, a on z uporem maniaka kontynuował. Obronił się, ale ciężko było mu publikować te wyniki.
Natomiast znalazł genialną robotę, bo jest analitykiem danych w firmie związanej z AI. Na doktoracie nauczył się programować i to całkiem zaawansowanie, tak zupełnie przy okazji. Przekwalifikował się, robi dobre pieniądze, dalej rozwija ciekawe projekty, ale na innych warunkach.
Tak więc po prostu miej w głowie, że nic nie jest ostateczne. Możesz też spróbować na próbę pożyć - może Ci się to spodoba. Spróbuj np. popracować przez rok i obiecać sobie, że wrócisz do postdoca po roku. Dziura "naukowa" w CV może pozornie być nie ok, ale to zależy od kraju. We Francji kręcą czasem na to nosem, ale w Niemczech to normalka. Po roku dowiesz się, czy za tym tęsknisz - a zyskasz cenne doświadczenie. Jak zatęsknisz, to wrócisz do nauki, a wrócić możesz zawsze :). Przyjmą Cię z otwartymi rękoma, gwarantuję Ci to.
Musisz sam wiedzieć. I tak kiedyś umrzesz ;D
A tak bardziej serio, to zależy od ciebie.
Jedni wybierają karierę, ponad wszystko. Skupiają się na rozwoju, wyjeżdżają, chcą głównie kasy, rodziców zostawiają, widzą ich właśnie od święta. Dzieci nie mają, inni mają.Jedni są tak szczęśliwi, inni nie do końca.
Osobiście, ja czuję, że nie jestem w dobrym miejscu, ale trzymają mnie rodzice. I to, że tutaj gdzie jestem, w miarę dobrze sie żyje. A mysli przechodzą różne, gdybym był np bogaty, to bym wszystko rzucił, wyjechał jak najdalej, i nie chciałbym mieć nic wspólnego z rodziną (czasami takie mysli ma chyba każdy) A w dzisiejszych czasach, to dosyć częste, żeby wyjechać, i rodziców odwiedzać parę razy do roku. Z jednej strony, mysli się że zostawisz ich, i będą mieć ci to za złe, a z drugiej może nie? Więc ja się zdecydowałem, że mieszkam tu gdzie mieszkam, a rodziców będe odwiedzał w weekendy. W wakacje częściej, bo mamy działkę. Ogólnie wybranie swojej ścieżki jest trudne. Potem jak będziesz starszy, to i tak rodziców mieć nie będziesz. No i też zależy, jacy to rodzice. Gdybym miał takich totalnych złych rodziców, to bym się nie zastanawiał, tylko ryzykował w swoje życie. Skomplikowane .
Ja chciałem zawsze mieć w miarę luźne życie. Rodziców blisko, w miarę dobra praca, brak dzieci, brak samochodu, jedynie ewentualnie druga połówka, która myśli podobnie, i paru dobrych znajomych. I po robocie po prostu poćwiczyć, jakiś serial, pograć, poczytać, jakieś nowe ciekawe informacje wyszukać. I wsio. Spokojne życie. I ogólnie uśmiechnięty. A w ciągu ostatnich 2 lat, jak świat się zmienia, stałem się smutny, same złe myśli, wkurza mnie masa rzeczy w rodzicach (wcześniej tacy nie byli, albo tego nie zauważałem) Z znajomymi widuję się rzadko. Aktualnie nawet dobra praca nie została, filmy/ seriale/gry i inne zainteresowania już mnie nudzą, pojawiają się myśli, po co to wszystko? Czegoś mi po prostu brakuje. Myślę, co by było, gdybym wybrał inną drogę, urodził sie gdzie indziej, itp itd. Zawsze chciałem pomagać innym, rozwiązać wiele problemów świata. I mieć wiedzę, całą wiedzę o przeszłości i teraźniejszości. Chcę pojmować wszystko. Ale nigdy tego nie dostanę. Po pierwsze nie mam milionów czy raczej miliardów. Nieśmiertelny nie będę, no i podróże między czasem są niemożliwe ;D
Myślałem nad doktoratem i szanuję ludzi którzy go mają ale stwierdziłem że to jednak szkoda czasu, życia i pieniędzy.