Via Tenor
Do odpowiedzi poprosze numerek...
Tej grobowej ciszy w klasie po wypowiedzeniu tego zdania nie da sie wymazac z pamieci.
Mi się do tej pory śni czasami, że muszę zaliczyć maturę z czegoś, jakieś egzaminy itp., a za chwilę 28 mi lat wybije :p Domyślam się, że takie rzeczy zostają w głowie już na zawsze, haha.
to w zasadzie zależało od lekcji, w gimbie to nic tak nie wzbudzało strachu jak odpowiedź z polskiego("specyficzna nauczycielka" która swoją drogą jeszcze uczy) , w technikum to raczej nie było takiego przedmiotu,nie na wszystkich też "wzywali do odpowiedzi"
U nas wyliczali: dziś jest 5 grudzień, to 5+12=17, w sali jest jeden nauczyciel i 3 okna więc 17x1+3 =20, dzielimy przez dzieci o imieniu Kuba- 20:4=5 i do tego Jacek siedzi akurat w drugiej ławce czyli 7, a to jego numerek. Zapraszam do tablicy...
U mnie w liceum fizyk rzucał długopisem na listę nazwisk. Na kogo upadło, na tego bęc.
Nienawidziłem odpowiedzi ustnych, zawsze mnie to stresowało. Trochę łatwiej było jak miałem coś rozwiązać na tablicy, ale najbardziej byłem za kartkówkami lub sprawdzianami.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego i ta armia jedynek.
No to trochę fajnych wspomnień.
U mnie w liceum codziennie rano losowano jakiś numerek i szczęśliwiec był zwolniony z odpowiedzi i niezapowiedzianych kartkówek przez cały dzień. Za to w podstawówce na biologii dwie osoby, które najlepiej napisały sprawdzian, dostawały immunitet aż do kolejnego (co w praktyce dawało ponad miesiąc). :3
W liceum nauczyciel matmy mial taki system, ze jak kogoś bral do odpowiedzi, a ten nie znal poprawnej i dostal pale, to na nastepnej lekcji byl znowu brany, zeby sobie te pale poprawil. Kiedy jednak sie znowu nie nauczyl, dostawal kolejna pale i tak to ciagnal bez konca. Rekordzisci przez caly rok ciagneli ten korowód pal, az brakowalo miejsca w dzienniku. Rodzice zglaszali protesty, ze sie uwzial itd. A on odpowiadal, ze jakby sie nauczyl, to by nie bylo problemu. Trauma.
U mnie można było zgłosić 2 nieprzygotowania w semestrze, wtedy siedzialo się jak król :d Jak sytuacja była już patowa to szło się na wagary...
No u mnie była za to i tak jedynka. Chyba że to była pierwsza lekcja, to można było polecieć w kulki.
Ja miałem w liceum polonistkę, która była postrachem całej szkoły, jeśli nie miasta. Ale lubiła chłopców, mnie generalnie też lubiła, miło ją zresztą wspominam po latach, to były super zajęcia.
Ale system odpytki miała taki mocno "studencki". Mówiła kto przyjdzie, rzucała temat "Homer, a literatura klasyczna", "Słowacki jako przykład romantyzmu" i czekała co dalej. Dla mnie, który przed liceum raczej nie plamił się nauką inną niż odrabianie pracy domowej (przy relatywnie dobrych ocenach) był to duży szok poznawczy. Pierwsza odpowiedź i... jedynka. Potem na szczęście załapałem o co chodzi, nigdy nie dostałem piątki u tej polonistki (fair enough), ale na maturze ustnej z polskiego jedyne w klasie 100%. Każdy z nas odpowiadał 3-4 razy w roku, jak byłeś odpytany to miałeś względny spokój do końca kolejki, ale emocje były ogromne.
Z matematyczką mieliśmy inny system. Dobra to była kobita, ale nie za mądra. Ona sama chyba nie była na poziomie matematyki dla klas licealnych, a co dopiero tego uczyć. Kupowaliśmy jej przed każdą lekcją kwiatka, pączka itd. i tak oto nie miała serca pytać. Tak od połowy 2 klasy liceum to nie miała też już serca uczyć, więc moja edukacja matematyczna zakończyła się w sumie w gimnazjum.
Odpowiedzi u polonistki były wymagające, ale sprawiedliwe. Umiałeś na 3, dostałeś 3. Umiałeś na 4, dostałeś 4. Jak nie umiałeś to się trochę irytowała - choć bez przesady. Ale przynajmniej była rozczarowana.
Dużo gorzej wspominam panią od niemieckiego. Wywoływała nas łagodnym, aksamitnym tonem i bez cienia emocji odpytywała wystawiając oceny. "Jakub się nie nauczył, Jakub dostanie jedynkę". Zawsze na początku lekcji pytała tylko jedną osobę. Z jednym wyjątkiem. Jak umarł Jan Paweł II to rada pedagogiczna podjęła uchwałę, że w tym tygodniu nam odpuszczą kartkówki i odpowiedzi, żebyśmy mogli sobie to duchowo poprzeżywać, były jakieś apele, świeczki itd. Pani od niemieckiego wtedy pytała przez całe zajęcia we wtorek i całe zajęcia we czwartek.
Strasznie się jej baliśmy, jak kiedyś miała wypadek samochodowy i przez tydzień nie było niemieckiego to poszliśmy do pobliskiej kaplicy podziękować za opatrzność i litość nad nami miernymi.
A było, ja miałem w podstawówce i gimnazjum numery 15 i 16 i zawsze pech chciał że trafiało właśnie na nie. No może nie zawsze ale bardzo często
te uczucia jak:
1) "zgłaszałeś się"? na dyżur przy stoliku na korytarzu w trakcie lekcji i nie musiałeś na nich siedzieć (do dzisiaj nie mam pojęcia jakie były kryteria wyboru),
2) jak przekupiłeś/względnie jeśli to był twój ziomek odpowiedzialnego (nie wiem jak ta funkcja się nazywała) za losowanie i wywieszanie szczęsliwego numerka, żeby to właśnie twój numer w dzienniku właśnie w tym konkretnym dniu nim był :D
A numery w dzienniku pamiętam do dziś: podstawówka - 24, gim. - 8, Lo - 19.
Via Tenor
Cala gimbaze i liceum bylem drugi w dzienniku. Uwazalem to za przeklenstwo poniewaz czesto nauczyciel celowo omijal pierwsza osobe i zaczynal ode mnie. :/ cos na zasadzie “zaczynamy odpytywanie po numerach z dziennika, ale zeby nie bylo zbyt oczywiscie to zapraszam numerek drugi.”
Via Tenor
Najlepiej było się nauczyć na jedną lekcję i zgłosić się do odpowiedzi, potem miało się spokój do następnej kolejki :D
Zawsze tak robiłem, wymagało to najmniej wysiłku (bo wystarczyło się nauczyć na jedną lekcję raz na 2-3 miesiące) i nie było stresu przy przy odpytywaniu.
Gorzej było na matmie, bo na każdej lekcji chodziło się do tablicy, a babę w liceum miałem straszną. To była najogromniejsza baba jaką widziałem w życiu (musiała wchodzić bokiem przez drzwi), do tego wyglądała jak wiedźmin z tymi długimi siwymi włosami.
Stres przy tablicy był mocny, gorszy niż przy jakimkolwiek odpytywaniu.
No mnie chyba nauczyciele i nauczycielki lubiły ;D Rzadko byłem wywoływany. W podstawówce i Gimnazjum tak nie za często. W Technikum, byłem wylosowane dwa razy w ciągu całego roku szkolnego ;D Ale to był rok, w którym masę razy, byłem na wagarach. Zwiedzałem, jeździłem byle gdzie. No to w szkole pojawiałem się tak raczej rzadko. Oczywiście nie przeszedłem dalej, ale tak chciałem. Nie czułem się dobrze w klasie. Potem przeszedłem do Liceum, i w nagrodę dostałem prawie same dziewczyny, świetna klasa. I przez 3 lata, byłem pytany w losowaniu, może z 5 razy ;D Spokojnych i grzecznych nie pytają ;) Najgorzej było przy tablicy na matmie. Nie nawidziłem tego. Uja się przez stres nauczyłem przy tablicy.
Ale ławkami też szło pytanie. Tutaj niestety, było się częściej pytanym, czy szło do tablicy. Czasem na oceny. Ale tylko na Matmie. A że siedziałem w takim miejscu, i miałem przeważnie fuksa, że pytanie zaczynało się od prawej, to też na ocenę rzadko byłem brany ;D Ale stresik zawsze był. I najlepszy były ciche odzywki po wylosowaniu ;D
Gdy chodziłem do gimnazjum, to na pewnej lekcji babka od matematyki tak się wściekła, że prawie rozwaliła kredę o tablicę. Ale był tego powód - żadna osoba z całej klasy nic nie umiała.
Moja matematyczka w liceum miała bardzo oryginalny system. Zbierało się plusy i minusy. Za 20 plusów 5 za 20 minusów pała, w środku średnia :)
A teraz wyobraźcie sobie. Trzy osoby na trzech osobnych tablicach rozwiązują trzy różne zadania. Przepisujesz je wszystkie do kajetu. W tym momencie, ktoś w którymś zadaniu się myli i wypada Twoja kolej do plusika i minusika. Masz maks 10 sekund na zorientowanie się, kto i gdzie się pomylił i udzielenie właściwiej odp. W przypadku braku lub złej odp. minusik. Kobieta potrafiła na jednej lekcji przepytać 3 razy 37 osobową klasę. Jednostki wybitnie obdarzone inteligencją używane były do zmazywania tablicy. Tak zwany wolny los.
System klasówek też był oryginalny. Każdy miał zadania dostosowane do swojego poziomu. I tak jak w I klasie jeszcze miałem 5 na świadectwie, tak w II już dostawałem takie zadanka, że ledwo wyszedłem na 3, w tym samym czasie totalne głąby dostawały zadania do rozwiązania w minutę. W tym systemie w III i IV klasie doszedłem do poziomu 4.
Eeee, niespodziewanego hasła "wyciągamy karteczki" nic nie przebije. Odpowiedzi ustnej chociaż można było się na danych lekcjach spodziewać. Poza tym wydaje mi się, że nauczyciele powoli odchodzą od tego typu sprawdzania znajomości tematów, ja w technikum już ostatni rok, a dopiero niedawno przypomniałem sobie jak to jest odpowiadać. No dobra, na zdalnych trochę tego nadużywali, ale to się nie liczy, bo mieliśmy takie sposoby, że nie dało się nie zdać i aż na czacie można było napisać EZ :-P.