Chcę się podzielić moim przemyśleniem o zdalnym nauczaniu. W mediach słychać głosy jak to e-lekcje są złe, jak to dzieci dziczeją w domach. Fakt, jest trudno się zmobilizować do nauki i panuje ogólna nuda. Jednak dla mnie zdalne nauczanie to cudowna rzecz. Dlaczego to piszę ? Ponieważ:
-nie muszę wstawać o 6:00, myć się i dojeżdżać 10 km do szkoły. Mogę sobie wstać 5 min przed lekcją, włączyć teamsa na tablecie i uczestniczyć lekcjach w samej koszulce i bokserkach.
-Mogę jeść i pić na lekcji
-Skupiam się tylko na przedmiotach rozszerzonych. Uczę się tylko matematyki, biologii i chemii. Jak są lekcję np. niemieckiego, polskiego czy HISu to czytam o chemii, słucham muzyki, ewentualnie oglądam filmy (pornole też). Gdy jest sprawdzian z tych gówno przedmiotów to jadę na ściągach, a gdy babka z polskiego coś zada to zlecam komuś napisanie pracy i mu za to płacę. Jeden ma wiedzę, drugi ma pieniądze i spryt. Nie czytam lektur tylko streszczenia i opracowania (moja mama także miała w du*** lektury i też ich nie czytała, ogólnie też była straszną kombinatorką w szkole: ściągała, spisywała zadania, skupiała się na przedmiotach maturalnych. Mimo takiego olewania ukończyła wiele kierunków studiów i teraz jest dyrektorem, pisała mi nawet sprawdzian z niemieckiego, bo ukończyła germanistykę) Z Polskiego wystarczy mi 30%, historia mi nie potrzebna, a niemieckiego nie zdaje na maturze. Po za tym chcę iść na politechnikę więc matura z Polskiego nie będzie mi aż tak potrzebna więc wystarczy mi te 30%. Z historii nie mam żadnych notatek, a moje uczestnictwo na lekcji sprowadza się do seansów filmów na YT lub stronach xxx.
-Nie mam WF-u. Nie jestem sportowcem i lekcje WF były dla mnie męką. Teraz tylko wystarczy otworzyć wiadomość od nauczyciela i ma się zaliczoną obecność. Czasem zada jakiś referat albo test, żeby tylko ocena była. Oczywiście ściągam na tym sprawdzianie, bo po cholerę mi potrzebne są przepisy gry w koszykówkę.
-Nie mam religii. Oczywiście mam fajnego księdza i mamy z nim raz w tygodniu pogadankę. Czasem coś nam opowie, popyta nas jak się czujemy. Ale i tak zawsze jest jakaś długa przerwa na jedzenie, toaletę.
-Projekty ograniczają się do zrobienia prezentacji. Wcześniej trzeba było przynosić bristole, papiery i inne pierdoły na lekcję. Teraz tego nie ma.
Tak więc są też jednak zalety zdalnego nauczania.
nie muszę wstawać o 6:00, myć się i dojeżdżać 10 km do szkoły.
Czyli co, przez zdalne przestałeś się myć?
Zajęcia wfu nie są po to żebyś został olimpijczykiem tylko żebyś nie został niepełnosprawnym po 40stce.
Zdalne nauczanie im dalej posunięte w czasie tym mniej nawet naciąganych plusów ma. Nie ma ich w ogóle.
Co do tego WFu i rzekomego kalectwa i gigabebecha przy jego braku, ja sie zastanawiam ilu osobom realnie te zajecia pomogly.
Mi sie kojarzyly z przykrym obowiazkiem, nie dosc ze czesto byly ustawione w planie dosc beznadziejnie, to jesli nie dalo sie wyjsc poza budynek szkolny tluklismy non stop siatkowke i koszykowke. Pomijajac moje osobiste niecheci - to sa sporty zespolowe co jesli trafi sie pare osob bardziej bieglych/zainteresowanych to dominuja rozgrywke, a reszta probuje nie zdechnac z nudow. Pilka nozna to co innego, aczkolwiek w mojej szkole to byl rarytas, WFista mial chyba jakis fetysz sportow z pilka dotykana reka.
Ale musze uczciwie zaznaczyc, nie lubilem swojej klasy, zle sie czulem w niej, i najchetniej mialbym maksymalnie malo kontaktu z nimi.
Na studiach za to wzialem turystyke piesza i z wielka radoscia zasuwalem po jakis zadupiach pod miastami, nawet moknac, to bylo duzo przyjemniejsze niz to odbebnianie uderzen w pilke na nizszych poziomach edukacji.
W kazdym razie, ja sie zastanawiam czy sa ludzie ktorym naprawde WF przekonal do aktywnosci albo dbania o siebie, bo z moich obserwacji wynika ze jak ktos nie chcial sie ruszac to WF przechodzil na odpiernicz sie, a jak ktos chcial ale mial np zwolnienie z WFu z okazji wady wzroku albo by odchudzic plan to i tak szukal okazji do poruszania, typu rower, pilka nozna, wycieczka gorska.
Osobiscie wiem z perspektywy czasu ze WF ponizej studiow mial negatywny wplyw na moj rozwoj fizyczny, bo zniechecil.
Chwalić się głupotą i cwaniactwem. Brawo.
Kolejny Obajtek nam rośnie.
Kiedys ludzie martwili sie, ze wiek byl i bedzie przeszkoda w karierze zawodowej. Ot, po osiagnieciu pewnego wieku czlowiek byl uwazany za mniej kompetentnego w kwestiach przyswajania nowej wiedzy, nieobytego w aktualnych trendach, kulturze i technologii.
Jednak kiedy czytam takie posty to - zakladajac, ze nie jest to prowokacja czy ostry sarkazm - mysle sobie, ze moje pokolenie bedzie sie swobodnie rozwijalo az do smierci. Chocby ze zwyklego braku konkurencji,-)
Gratulacje... Proszę, nie zostań żadną osobą która będzie miała jakikolwiek wpływ na moje życie.
spoiler start
I tak widzę że to prowokacja :)
spoiler stop
Jak pójdziesz do pracy i pracodawca zapytacie jakie masz doświadczenie życiowe to co odpowiesz? że oglądałeś pornole i filmiki na YT. Twojej mamie się udało ale nie znaczy że ty tyle szczęścia będziesz miał. Życzę powodzenia w dalszej edukacji i życiu.
Śmierdzi prowokacją, ale z jednym w teorii mogę się zgodzić. Ta ilość przedmiotów, którą musiałeś wbić do łba była wkurzająca. Też osobiście wolałem przedmioty ścisłe od humanistycznych, więc zlanie jednych, żeby się polepszyć w drugich jest w teorii OK.
Z Polskiego wystarczy mi 30%
Tak trzymaj! Ambicja doprowadziła Makbeta do śmierci.
Nie ambicja tylko żona blachara! (jeśli dobrze pamiętam)
Nie blachara, tylko błyskotliwa seksbomba!
A ty się cofasz? Wiem, jaką się miłość
Czuje do dziecka przy piersi - karmiłam
Nie raz - a przecież wyrwałabym sutek
Z bezzębnych dziąseł, z uśmiechniętych błogo
Warg, i strzaskała czaszkę niemowlęciu,
Gdybym przysięgła wcześniej, że to zrobię,
Tak jak tyś przysiągł, że spełnisz swój zamiar.
Ale beż żadnych złośliwości. po co humaniście wysoki wynik z matury z matmy, podobnie, jak po co kolesiowi od nauk ścisłych wysoki wynik z matury z polskiego?
Wysoki pewnie po nic, ale nie wyciągnąć średniego wyniku z podstawowej matmy będąc humanistą to taka sama siara, jak wymęczyć ledwie 30% z ojczystego języka. Tym bardziej że np. gramatyka jest dosyć "ścisła".
Pamiętajmy, ze matematyka w szkole dziś i 40 lat temu to nie ten samo poziom. Jak to jest z j. polskim nie wiem...
Gdy przepowiednia się spełni to nie będzie czego rozumieć :P
uczestniczyć lekcjach w samej koszulce i bokserkach.
To juz nie lepiej pojsc na calosc i siedziec z gola dupa?
A wogole po co ci zdalne anuczanie? Odpal se tuoriale z youtuba. Mniej strestu i sie wiecej 100 razy nauczysz.
Ja tam zwykla szkole mialem w gleboko w rzyci i wyszedlem na dobrego czlowieka. Gdybm mial interenty za moich czasow to ja bym dla NASA i rakiety dla Maska budowal, a tak to tylko marnowalem lata w szkole.
Za pare lat bedziemy mieli te ''zalety'' zdalnego nauczania jak te ''orly'' wejda na rynek pracy.
Juz od ladnych paru lat nie jest najlepiej z wyksztalceniem naszej mlodziezy, przez co nasze szkoly mozna nazwac fabrykami bezrobotnych i nisko wykwalifikowanych pracownikow nadajacych sie co najwyzej do pakowania towaru w Amazonie.
I podzielam twoje zdanie publiczna szkoła to zło. Nie uczą myślenia tylko maglują mózg regułkami z dupy. Język obcy, matematyka, logika, etyka, obyczaje i prawo na to powinien być kładziony nacisk. Nie każdy chce Nobla z fizyki, chemii, biologii. O zafałszowanej historii(bohaterska śmierć za ojczyznę to patriotyzm) nie wspomnę, WOS i inny siet. Większość nauczycieli zostaje nimi , bo nie ma sposobu na życie. Po czasie wypala się zawodowo. Jak się czepią stołka to trzymają się go do emerytury. Wszystko postsowiecka spuścizna, co reforma to większe bagno. Druga strona to wychowanie otrzymane od rodziny i zachowanie uczniów w szkole. Jeżeli jeden nauczyciel skończy uczelnię i chce wprowadzić powiew świeżości to reszta ramoli rzuca mu kłody pod nogi, bo zawyża standardy. Uczniowie są wrzucani do jednego ci zdolniejsi muszą zniżać loty do tych mniej zdolnych i vice versa. Zawód - większość młodych ludzi nie wie co chcę dalej robić w życiu. Kierują się chciwością rodziców - się nie narobić, a zarobić np. w tydzień ukończy kurs spawacza i będzie zarabiał na działalności 60 tys. zł miesięcznie. itd. itp. Ale są też i piękne aspekty życia m.in. sport. Jeżeli młodzi Polacy się nie obudzą to naród będzie się coraz szybciej zwijał, a już się zwija, a nie rozwija.
Ja wiem czy to akurat pierdolety?
Straszne uogólnienie, ale w wielu przypadkach tak to niestety wygląda, jakby wyciągnąć średnią.
Aczkolwiek oczywiście nie we wszystkich i nie wszędzie, no i nauk ścisłych to bym nie wywalał, ale nauczane są ch... zwłaszcza na początkowym etapie, stąd potem sami "humaniści"...
Znamienita większość robi to co autor wątku, a nie pisze o tym. On odważył się napisać prawdę i nie ważna jaka ona jest od razu napotkał na ostracyzm. Takie jest właśnie polskie społeczeństwo zepsute i obłudne...
Wcześniej trzeba było przynosić bristole, papiery i inne pierdoły na lekcję.
Szósta klasa i pornole? Nie idź tą drogą, za parę lat będziesz żałował tak jak ja teraz.
A tak bardziej na poważnie, to przy okazji nauczania zdalnego wyszło na wierzch(to znaczy bardziej na wierzch, bo o tragedii zakuwania bezużytecznych informacji tylko po to by zapomnieć ich następnego dnia i tak wiedziało sporo osób), jak bardzo popsuty jest system edukacji. Po co mamy uczyć się na pamięć rzeczy, które można znaleźć w parę kliknięć. Szkoła powinna uczyć zdobywania informacji a w szczególności ich przetwarzania co dobitnie pokazują sprawdziany. Te, które są zaznaczaniem definicji czy wypisywaniem własności są robione na same piątki i szóstki, bo uczniowie zrzynają na potęgę. Po co mieliby robić inaczej, jeśli te same informacje i w późniejszym życiu również będzie można znaleźć w internecie. Dużo gorsze oceny są przy otwartych zadaniach z matematyki, interpretacjach wierszy(niesamowity szacunek dla naszego nauczyciela JP za szukanie wierszy bez gotowych interpretacji w sieci) czy pytaniach o porównanie Protektoratu Cromwella i Francji Ludwika XIV. A waga oceny taka sama. Z ocenami to w ogóle ciekawa sprawa, u nas dostawało się przed pandemią szóstki o wadze sprawdzianu na hiszpańskim za powiedzenie "Hola" do nauczyciela na korytarzu. Cały ten system jest o kant dupy potłuc, dobrze że nie liczą się przy rekrutacji na studia, ale już na takie licea jak najbardziej i tu często bardziej zdolny uczeń nie dostanie się do lepszego liceum/technikum bo miał bardziej wymagającego nauczyciela.
Co do jedzenia i picia na lekcji czy wstawania jestem w stanie się zgodzić.
Natomiast jakość nauki, wpływ na kontakty międzyludzkie(dzięki COVID za wyrwanie dwóch lat w których to rzekomo miałem poznawać nowych ludzi, wychodzić na imprezy i w ogóle najlepszy okres w życiu, przynajmniej wg. mojego taty, no ale on to w okresie liceum poznał swoją przyszłą żonę) czy sprawność fizyczną i psychiczną to tragedia.
Żyjesz jak gość korzystając z okazji, sztuką jest być gościem tworząc okazje dla siebie. Prawie to samo, a robi wielką różnicę.
Perspektywa widzenia, zależy od punktu widzenia.
Dzieciorom pasuje, bo mogą nic nie robić.
Części nauczycieli też pasuje, bo mogą niewiele robić.
Za to jako ogół cofamy się skandalicznie szybko, rośnie pokolenie totalnych nierobów, nieudaczników i ludzi absolutnie nienauczonych życia, nawet kontaktów w społeczeństwie.
Tak, mojemu też bardziej odpowiadają e-lekcje, już z samego faktu, że będzie komputerek. Ja rozumiem tę zupełną krótkowzroczność dzieciaków, ale ogólnie, to jestem przerażony. Mój syn nie miał ani jednego normalnego, pełnego roku w szkole. Bo albo nauczyciele strajkowali (słusznie) albo pandemia. Dobrze, że jeszcze my jako tako z nim siedzimy i wyrabiamy program, bo możemy sobie z naszym zawodem na to pozwolić. ale pozostaje mi współczuć reszcie rodziców.
Podsumowując: zdalne nauczanie nie ma żadnych zalet. Żadnych
W lata 39-45 wojna młodym pięć lat życia zabrała, a tu ledwie rok i już dramat...
Większość jeszcze niejeden rok życia przepieprzy bezproduktywnie, także spokojnie...
To coś dodam z swojej perspektywy, rok temu, miesiąc przed pandemia poszedłem do pracy na 3/4 etatu, studiując na dziennych. Ogólnie było tak sobie, bo albo pracowałem w weekendy, albo przychodziłem na 4 godziny, bo inaczej mój plan zajęć nie pozwalał ustalić grafiku. W momencie gdy pozamykano szkoły i uczelnie. Wszystkie zajęcia w tamtym semestrze miałem w takie formie, że nauczyciele wysyłali tylko i wyłącznie notatki do ogarnięcia. To był dla mnie dobry okres, mogłem spokojnie pracować, chodzić na normalne pełne zmiany w tygodniu, a zajęcia ogarniałem w momencie kiedy chciałem, nie musiał dostosowywać grafiku do planu zajęć, to było na prawdę wygodne. W kolejny semestrze zrobili taki plan zajęć, że wszystkie zajęcia miałem w jeden dzień i w odróżnieniu od poprzednich były to zajęcia w czasie rzeczywistym, co to oznaczało, że mogłem spokojnie pracować, ale potrzebowałem koniecznie mieć wolne w tym konkretnym dniu, więc też było dobrze, ale to nie wszystko, ogólnie w tym samym semestrze stwierdziłem, że chce zrobić kurs. Co jest fantastycznego w tym, że i kurs i zajęcia miałem zdalnie? Pomijam fakt nie tracenia czasu na dojazdy i powroty, ale to, że jedno i drugie nakładło się na siebie, w przypadku zajęć stacjonarnych uczestniczenie w jednych i w drugich było by nie możliwe, w przypadku zdalnych, na zajęciach byłem z telefonu, a kurs nagrywałem na laptopie i w innym czasie go nadrabiałem. Powtórzę w formie stacjonarnej było by to nie możliwe, a tak jak najbardziej. Jeżeli chodzi o efekty, to sesje zdałem, bez problemu, a z kursu miałem egzamin (stacjonarnie!) w tym tygodniu i jeszcze nie wiem jaki wynik, ale jestem zadowolony z tego jak napisałem.
Szkoła uczy czegoś co później się przydaje do życia czyli np kombinowania. Sam lubiłem dużo kombinować czy to na sprawdzianach, odpowiedziach, zadaniach domowych itd gdzie przez wiele lat człowiek uczy się być cwaniakiem, a później będąc cwaniakiem zakładasz firmę i bawisz się w zarabianie. Kontakt z nauczycielami też dużo daje. Lubiłem dużo razy bajerować nauczycielki to też mnie uczyło kontaktów między ludzkich.
ps. nie mam na myśli kombinowania i cwaniactwa w złym tego słowa znaczeniu ale takiej wewnętrznej pewności siebie do życia, pracy czy właśnie założenia firmy i walce z urzędami.
Osobiście np jestem kompletnie ciemny z matmy czyli zawsze 1 i 2-jki ale perfekcyjnie operuje w finansach.
Jak siedzisz w domu w gaciach albo się wylegujesz pół dnia to po skończeniu szkoły raczej też będziesz siedział i rozmyślał co tu dalej robić. Więc czekam na temat co dalej po szkole.
Pozytywy nauczania zdalnego? Ja nie widzę żadnych.
Oczywiście to jak postrzegasz tą kwestie rozbija się o to jakie masz podejście do życia i co lubisz robić. Czysto społecznie i pod względem spęczania czasu nauczanie zdalne to z mojego punktu widzenia katastrofa i współczuje obecnym licealistą/gimnazjalistą/uczniom podstawówek. Już nie będę prawił banałów o spotykaniu się z rówieśnikami ale te poziomy edukacji dzięki temu, że są niebyt bardzo wymagające pod względem nauki, są przede wszystkim być może najlepszym etapem w życiu. Co tydzień masz planowo 2 h grania w nogę na wuefach czy to ciepłe miesiące czy to zima. Zresztą kto też wracał od razu po lekcjach do domu :D Po drodze często zahaczało się jeszcze o któreś boisko albo dom kultury ze stołami do ping ponga. Zresztą jak robiło się ciepło to i przerwy te długie 20 minutowe szły na granie w nogę na boisku szkolnym czy po prostu chilowanie. W gimnazjum czasem zarywało się lekcje i leciało na godzinkę nad pobliskie jezioro troche popływać i poplażować. W liceum uciekało się na fajki etc. :D Piękne czasy. Nie mówiąc już o oficjalnie niewskazanym organizowaniu w obecnych czasach osiemnastek, ognisk i tym podobnych rzeczy. Na koniec oczywiście kwestia samego nauczania. Nie oszukujmy się, teraz wysokie noty zdobywaj nie ci którzy na o zasługują a ci którzy są po prostu sprytniejsi i bardziej bezczelni. Co jest nie sprawiedliwe względem dzieciaków pracowitych albo/i zdolnych.
Można by było porozmawiać na temat zalet zdalnych pod warunkiem, że trwałyby miesiąc, a nie kuźwa rok. Po tym całym okresie to mi się już nawet z domu wychodzić nie chce, bo po co skoro całe życie się teraz odbywa w internecie (choć teraz mam kwarantannę, to chętka na wyjście na świat wróciła). Jedno z moich głównych zainteresowań i nie tylko moich, bo tu każdy grami się interesuje zostało zaorane przez siedzenie na dupie przed kompem przez co maksymalna dzienna dawka elektroniki zostaje wyczerpana na uczenie się. Ostatnio zacząłem grać w watch dogsy 2, jedna z krótszych gier jakie istnieją, a męczę je już drugi miesiąc. W domu za dużo ciekawych rzeczy nie porobisz, a na zewnątrz nigdzie nie wyjdziesz, bo wszystko pozamykane.
Nikt tak nie potrafi zabić dla człowieka ciekawych rzeczy, jak szkoła. Np. polska szkoła powinna dostać nagrodę Nobla w zabijaniu polskiej literatury w narodzie. Gdyby tak każdy facet przeczytał i zrozumiał Lalkę Prusa, to by mogło uchronić polskiego faceta od wielu nieszczęść.
Gdyby tak każdy facet przeczytał i zrozumiał Lalkę Prusa, to by mogło uchronić polskiego faceta od wielu nieszczęść.
O, widzę, że mamy eksperta od "Lalki". Mógłby kolega rozwinąć swoją uwagę interpretacyjną? Pytam, bom ciekaw, jak kolega odczytuje to "lewackie" dzieło w kontekście swoich prawicowych poglądów.
Nie wiem co ma do rzeczy polityka, relacje damsko-męskie i gdzie tu jakikolwiek związek, więc sobie daruje. Trzeba być chyba gronem pedagogicznym, żeby czynić takie fikołki interpretacyjne z prozaicznej powieści obyczajowej. Jest tam co prawda różnorakie tło spoleczno-polityczne, w którym tak lubią się nurzać poloniści, zabijając jakiekolwiek zainteresowanie literaturą w młodzieży. Gdyby wam dać w ręce Władcę Pierścieni, pewnie byście pierdzielili o trudnym losie ekonomicznym orków i pozytywizmie Gandalfa. W końcu musicie o czymś pierdzielić bez sensu na tych zbyt licznych godzinach polskiego, bo byle stosunki damsko-męskie to zbyt niskie progi na wasze nogi.
Tam nie ma nic o lesbijkach, transseskualistach, skrzywdzonych czarnych, ani prawie gejach, więc bym polemizował, że to dzieło wpisuje się we współczesną lewackość. Już bardziej lewicowość, coś zupełnie obcego lewakom, bo do tego, żeby być lewicowcem trzeba przeczytać w życiu kilka książek, o co większość tych typów nie podejrzewam. Chociaż ludzką przyzwoitość odwoływać zaraz do lewicowości, to dla mnie niepojęte.
Jeśli uważasz że "Lalka" to głównie historia tragicznej miłości Wokulskiego do izki... No to nieźle.
Ale faktycznie, Wokulski jako modelowy simp był w friendzonie zanim to było modne ;) Przy czym był to taki dzisiejszy simp ze starej Pragi podbijający do panny z Wilanowa czy gdzie tam ma apartament Obajtek, co dodatkowo komplikowało sprawę.
prozaicznej powieści obyczajowej
No cóż. To może oddajmy głos samemu autorowi: "Ja chciałbym zostawić coś po sobie; a że już zaczynam orientować się w beletrystyce, więc zamiast krytyki wolę napisać kilka powieści z wielkich pytań naszej epoki". A konkretnym celem Prusa, kiedy pisał "Lalkę", było (jak sam stwierdził): "przedstawić naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu".
Wielkie pytania epoki. Idealiści na tle społecznego rozkładu. Ale najlepiej spłycić książkę, zawężając tematykę wyłącznie do kwestii obyczajowych.
bo byle stosunki damsko-męskie to zbyt niskie progi na wasze nogi
I kolejna bzdura. Znaczna część prowadzonych przeze mnie zajęć dotyczy właśnie obrazu relacji damsko-męskich w "Lalce". Ale trzeba mieć trochę oleju w głowie, żeby wyjść poza przedszkolne interpretacje, zgodnie z którymi Izabela to "lalka", która namieszała biednemu Wokulskiemu w głowie. Bo żeby sensownie odczytać tematykę obyczajową w powieści Prusa, trzeba mieć jakieś pojęcie o kulturze epoki wiktoriańskiej (i pozycji kobiet wedle teorii doboru naturalnego Darwina), o hasłach warszawskiego pozytywizmu ("emancypacja kobiet" w kontekście postaci Izabeli, Stawskiej i Wąsowskiej), o zmierzchu systemu feudalnego (którego gruzami został przywalony, jak twierdzi Szuman, Wokulski), o psychologii (bo trzeba np. zinterpretować sen Izabeli o gladiatorze i jej kompulsywne pragnienie dotknięcia tygrysa w zoo), o mizoginizmie (np. Rzeckiego), o różnicy między miłością romantyczną i bowarystowską (żeby pojąć sensu spektaklu magnetyzera Palmieriego), o Jungowskiej teorii animy i animusa (żeby np. zrozumieć scenę, w której Wokulski przestraszył się swojego sobowtóra w Paryżu), o archetypicznych wyobrażeniach przestrzeni (żeby dostrzec związek między miłością do Izabeli a kompleksem ciągłego wydostawania się z piwnicy Hopfera) o toposie theatrum mundi i związku sceny nakręcania sklepowych zabawek (lalek) z relacjami międzyludzkimi w powieści. Trzeba przede wszystkim zrozumieć, dlaczego Wokulski najpierw rzuca w kąt "Sonety odeskie" Mickiewicza, a następnie podnosi książeczkę wieszcza z szacunkiem. I dlaczego jego ulubiona książka to powieść Cervantesa. Trzeba zrozumieć, że - jak pisała Marta Piwińska - "miłość stała się dla niego [Wokulskiego] problemem egzystencjalnym".
Wiem, że to przekracza możliwości intelektualne niektórych osób, ale - na szczęście - "Lalka" jest tak wielowarstwową powieścią, że można się też skupić tylko na tym pokładzie znaczeń, który nie wymaga szczególnego wysiłku poznawczego. Np. ograniczyć się do tematyki obyczajowej i uznać, że Wokulski to "modelowy simp w friendzonie". ;)
więc bym polemizował, że to dzieło wpisuje się we współczesną lewackość
Zauważ, że "lewackość" miałeś w cudzysłowie. To był cudzysłów ironiczny. Mogłeś nie zauważyć. Ale zauważyłeś zapewne, jako wnikliwy czytelnik Prusa, że w powieści znajdziemy jedną z najbardziej zjadliwych i przenikliwych filipik przeciwko temu, co nasza prawica usilnie stara się propagować: pomnikowemu obrazowi Polaków utrzymujących przyjazne relacje z Żydami (zachęcam do zapoznania się z historią rodziny Szlangbaumów), mieszczańskiemu stosunkowi do kobiet (losy Łęckiej i Stawskiej), bogoojczyźnianemu patriotyzmowi i megalomanii narodowej (Wokulski chciałby się urodzić Francuzem, a Paryż jest w powieści pięknie zestawiony z Powiślem), przedkładaniu symboli ponad przyziemne działania ("kariera" naukowa Wokulskiego i Ochockiego zestawiona z pięknymi hasłami księcia) oraz romantycznej tradycji umierania i walki z bronią za ojczyznę (Wokulski o powstaniu: "Gdy chciał służyć społeczeństwu, choćby ofiarą własnego życia, podsunięto mu fantastyczne marzenia zamiast programu, a potem - zapomniano o nim"). A jak nie zauważyłeś, służę pomocą, od razu dodając: Prus mieszka na antypodach Sienkiewicza.
Chociaż ludzką przyzwoitość odwoływać zaraz do lewicowości, to dla mnie niepojęte.
Podobno ktoś kiedyś powiedział: "Kto nie był socjalistą za młodu, ten na starość będzie skurwysynem". Ale to tylko piękny mit. ;)
BTW, dziwię się do tej pory, że Czarnek nie postuluje usunięcia z listy lektur chyba pierwszego skrajnego lewicowca w polskiej literaturze, redaktora socjalistycznego dziennika "Trybuna Ludów", zwolennika równouprawnienia kobiet i Żydów, wreszcie - człowieka, który nagminnie zdradzał swoją żonę, czyli - Adama Mickiewicza. W końcu, jak wiadomo, lewicowcy to świnie. ;)
Jeśli uważasz że "Lalka" to głównie historia tragicznej miłości Wokulskiego do izki... No to nieźle.
I cóż ja ci poradzę, że zindoktrynowano cię, jakoby tło było na pierwszym miejscu, a jakaś tam miłość Wokulskiego na drugim. A więc jak w każdej powieści jest dokładnie odwrotnie, tylko poloniści obracają kota ogonem. I tak, dokładnie każda powieść dzieje się w swoim miejscu, czasie, jest świadectwem sobie współczesnych ludzi, problemów, przemian, bo inaczej być nie może.
Wielkie pytania epoki. Idealiści na tle społecznego rozkładu. Ale najlepiej spłycić książkę, zawężając tematykę wyłącznie do kwestii obyczajowych.
To oczywiście jest bardzo ciekawe, tak jak i szczegółowe niuanse chwiejnych postaw i meandrów psychiki Wokulskiego, tylko nie jest to zupełnie do pojęcia dla przytłaczającej większości uczniów i dla większości zupełnie nieinteresujące. Dla żywych młodych ludzi interesujący jest żywy człowiek Wokulski jako biznesmen i dorobkiewicz, freudowski dewiant i zablokowany seksoholik, napędzany opętanym pożądaniem do pogardzajacej nim, zblazowanej Karyny i ich zafiksowane stosunki. Historia jakich wiele na osiedlu. Serio, włącz czasem telewizje i zobacz co tam puszczają na okrągło i co ludzie oglądają, jest XXI wiek. Przebudźcie się.
Widzę, że temat się rozrósł i jest dla niektórych ważny więc dodam jeszcze tylko że Izabella i ten ciptuś klaptuś arystokrata (nie pamiętam jak się nazywał, lalke czytałem prawie 10 lat temu) w którym się z kolei ona zakochała to znowuż przykład modelowych bananowych dzieci które nic nie potrafią oprócz rozpuszczania pieniędzy xD
Historia jakich wiele na osiedlu.
No to wyjaśnij nam wszystkim, proszę, po co omawiać z uczniami w szkole "Lalkę", skoro można zapodać jakąś historię z osiedla?
Serio, włącz czasem telewizje i zobacz co tam puszczają na okrągło i co ludzie oglądają, jest XXI wiek. Przebudźcie się.
Co ma oznaczać to "przebudzenie"? Sugerujesz, że powinniśmy w szkole równać do tego, co najgorsze? Że trzeba zrezygnować z pokazywania uczniom, jak sięgnąć głębiej? Że lepiej się zatrzymać na pierwszym pokładzie znaczeniowym? Po co w takim razie lekcje literatury w szkole? Może po prostu obejrzyjmy kolejny film o superbohaterach? (Ale, broń Boże, nie interpretujmy go tak, jak to robił Umberto Eco, bo tego rodzaju rozważania okażą się dla ucznia "zupełnie nieinteresujące"). Albo poczytajmy "Thorgala"? (Ale, broń Boże, nie w kontekście krytyki mitograficznej, bo przecież "przytłaczająca większość" nic z tego nie pojmie).
Widzę w tych twoich wypowiedziach kompletny brak zrozumienia tego, jak czyta się teraz w szkole pozycje z kanonu. I czym różni się dobra książka od jakiegoś odcinka opery mydlanej. Oddajmy głos znienawidzonej przez prawaków Tokarczuk:
-------------------------------------
To prawdziwa tajemnica, że jedne powieści skazane są na zapomnienie, choćby po czasie sławy i rozgłosu, inne zaś umieszcza się w jakimś subtelnym istnieniu, w którym trwają ani niepostarzone, ani niezmienione. Czas inaczej obchodzi się z literatura niż z ludźmi. "Lalce" czas nic nie zrobił. Działa ona za sprawą swojej magicznej podwójności, którą mają tylko arcydzieła. Opowiada bowiem z jednej strony szczegółowy, historyczny, konkretny czas końca XIX wieku oraz historie żyjących wtedy ludzi. Jest więc dla nas, młodszych o ponad sto lat, historycznym już freskiem, łańcuchem scen rodzajowych nanizanych na linearnie postrzegany bieg wydarzeń. Mówi nam więc, "jak było", czy raczej, "jak mogłoby być", jest przecież powieścią, czyli doświadczeniem wewnętrznym, nie zaś zapisem faktów. Z drugiej jednak strony mówi, "jak jest", odwołując się do podstawowych prawd psychologicznych, które starzeją się wolniej niż świat zewnętrzny. Właściwie wszystko, co w "Lalce" istotne, mogłoby się zdarzyć teraz. Wokulski mógłby się dorobić swoich pieniędzy, powiedzmy, w Niemczech i wrócić do kraju, tęskniąc do swojej Izabeli - bogatej i wykształconej za granicą córki, powiedzmy znowu, ambasadora Łęckiego. Pamiętniki Rzeckiego dotyczyłyby wzlotów i upadków rozczarowanego polityką idealisty - historia zawsze skwapliwie dostarczy tu powodów, a odkrycia Geista miałyby związek z fizyką kwantową. Powieści tylko pozornie są "współczesne" - w gruncie rzeczy pociąga je jakaś ponętna stałość jednostki, która jest niezależna od historii. Wokulski jest człowiekiem współczesnym, czyli odwiecznym.
-------------------------------------
I tak czytam książki w szkole na swoich zajęciach - wydobywając z nich "magiczną" podwójność (uniwersalizm i aktualność). Dlatego "Antygona" to dla moich uczniów również opowieść o obywatelskim nieposłuszeństwie (choćby w kontekście strajku kobiet). Pieśni Horacego przybierają formę sensownie uargumentowanego wezwania do antykonsumpcjonizmu. "Kordian" to historia współczesnego człowieka, który jest rozczarowany materializmem świata, politycznymi uwarunkowaniami religii i który stracił wiarę w to, że jednostka ma jakikolwiek wpływ na losy świata. "Nie-Boska komedia" jest zarówno opowieścią o typowych mechanizmach każdej rewolucji, jak też próbą odpowiedzi na pozornie proste pytanie: "Czy artysta powinien zakładać rodzinę?". "Wesele" to krytyczna rozprawa z polskimi mitami narodowymi, które do dziś funkcjonują w zbiorowej świadomości (solidaryzm społeczny, arkadyjska wieś, romantyczne fantazmanty narodowowyzwoleńcze, przedkładanie pustosłowia ponad realne plany itp.). "Tango" Mrożka jest wyjątkowo aktualną opowieścią o tym, jak dochodzi do wymiany "elit". I tak dalej (szkoda miejsca na wspominanie każdej książki, którą się zajmuję na zajęciach).
Mam się przebudzić? Dlatego, że próbuję nauczyć młodego człowieka interpretacji i czytania ze zrozumieniem, które uwzględnia różnorodne (także współczesne) konteksty? Że chcę, aby dostrzegał w literaturze coś więcej niż ckliwą historię z ostatniej strony brukowca? Dlatego, że często rzucam perły przed wieprze? Że staram się powiązać to, o czym mówię, z życiowymi problemami odbiorcy i z sytuacją społeczno-polityczną w ojczyźnie? Niby nawołujesz do zmiany i aktualizacji ("jest XXI wiek") sposobu nauczania, ale z tego, co piszesz, wynika, że tak naprawdę chciałbyś, abyśmy utrwalali w uczniach bylejakość i szablonowość myślenia. Żebyśmy ich jeszcze bardziej upupiali, kształtując motłoch podatny na działanie kolejnych Edków (Sasinów, Obajtków, Tarczyńskich i innych).
Mam więc dla ciebie odpowiedź na apel, który wystosowałeś do nauczycieli: pocałuj się w nos.
Dlatego jest, jak jest. Dzieła literackie są plastyczne. Ale wy trwacie w tych swoich interpretacjach, które wykładali wam na studiach ludzie, którym na ich studiach wykładali ludzie dawno martwi. Po pierwsze to są interpretacje na poziomie akademickim, czyli nieprzystające do szkoły podstawowej, teraz już nawet liceum, bo poziom się obniżył. Po drugie to są interpretacje i pytania z dawnego świata. Wokulski romantyk czy pozytywista? XD A co to za pytanie i kogo to obchodzi? Taki Kulczyk czy Czarnecki mieli 100 razy więcej ciemnych pieniędzy i nikogo nie obchodzi, czy byli pozytywistami czy romantykami. Już prędzej wiele zupełnie innych rzeczy.
W efekcie młodzież nie czyta klasycznej literatury jeśli w ogóle, jeżeli coś już czyta to Harrego Pottera i Sapkowskiego, bo przy waszym poziomie abstrakcji już nawet świat strzyg i utopców stoi dla nich bardziej na twardym gruncie. Wy udajecie że nic się nie dzieje, jesteście świetni, bo reprezentujecie poziom akademicki w szkole dwa poziomy niżej i w sumie jest spoko. Dziwne tylko, że młodzi ludzie po waszym przedsiębiorstwie są coraz bardziej tępi.
Co do apelu o całowanie w nos, to jeszcze nasuwa mi się pytanie. Skąd w was to cudowne przekonanie, że to właśnie wy jesteście jedynym przedsiębiorstwem państwowym spośród wszystkich innych przedsiębiorstw państwowych, gdzie nie panuje poruta, degrengolada i powszechna sromota. Lecznictwo leży. Armia to syf, skansen i pozory. Większość szkół wyższych istnieje sama dla siebie, nie ma z nich żadnych korzyści, magisterium nic już nie znaczy, a doktorat coraz mniej. To tylko mały wycinek państwa w zarządzaniu. Naśmiewacie się tutaj z Orlenu, a przecież wy macie tą samą strukturę właścicielską i tak samo jesteście zarządzani.
Kto was audytuje, kto mierzy waszą efektywność? Odpowiedź: oceniacie sami siebie, jak w każdej korporacji.
Dlatego jest, jak jest. Dzieła literackie są plastyczne. Ale wy trwacie w tych swoich interpretacjach, które wykładali wam na studiach ludzie, którym na ich studiach wykładali ludzie dawno martwi. (...) Po drugie to są interpretacje i pytania z dawnego świata.
Tłumaczę jak krowie na rowie, że dzieła literackie czytam z uczniami w szkole we współczesnym kontekście (i nawet podaję konkretne przykłady takich odczytań), ale widzę, że nic nie rozumiesz. Zakładam, że masz już szkołę średnią za sobą. Skoro więc oskarżasz teraz młodych o tępotę, to można chyba śmiało powiedzieć, że od twoich czasów niewiele się pod tym względem zmieniło.
W efekcie młodzież nie czyta klasycznej literatury
Owszem, nie czyta. Ale z przyczyn zupełnie innych niż podawane przez ciebie. Jak przystało na umysł, który ma skłonność do upraszczania i zatrzymywania się na pierwszej przeszkodzie, jaką napotka, sugerujesz, że winą za fatalne czytelnictwo wśród młodzieży należy obarczyć nauczycieli. I to takich, którzy próbują (wbrew prawicowym ministrom) przemycić w toku nauczania aktualne odczytania szkolnych lektur.
Problem polega jednak na tym, że to promowani przez ciebie troglodyci ustalają szkolny kanon i dokładają do pieca spróchniałego drewna, zamiast się zastanowić nad nieco bardziej współczesnymi sposobami na ogrzewanie młodych umysłów. I zamiast inicjować dyskusję nad włączeniem do kanonu książek, które mogą być atrakcyjne dla młodzieży, wciskają na siłę do szkół jakieś encykliki papieża, które interesują uczniów jeszcze mniej niż dywagacje Wokulskiego o Izabeli.
Dalej: ludzie twojego pokroju zachęcają młodzież do intelektualnego lenistwa, wskutek czego nastolatki albo nie czytają w ogóle, albo czytają (i oglądają) absolutnie wszystko, co można znaleźć na ekranach komórek czy komputerów, a co za tym idzie - zapoznają się z bzdurami podobnymi do rozważań, które tutaj serwujesz. To, niestety, nurt społecznego analfabetyzmu, z którym praktycznie nie sposób walczyć. Świat idzie w takim, a nie innym kierunku. Szkoła może być jednak dla niektórych odskocznią, innym światem, gdzie nie obowiązują reguły z Facebooka czy Instagrama i gdzie człowiek patrzy na drugiego oczami, które nie muszą być przekrwione od ciągłego wpatrywania się w ekran. Może być również miejscem, gdzie młody człowiek zetknie się po raz pierwszy z tekstem dłuższym od SMS-a czy "ćwierknięcia" i gdzie nauczyciel będzie nawiązywał do współczesności, korzystając z odgórnie narzuconych lektur, aby - upraszczając - pokazać podopiecznym (np. za pomocą analizy SWOT), co może być istotne w życiu. Szkoła nie musi być natomiast miejscem, gdzie uczeń znajdzie to, co w pierwszym lepszym serwisie społecznościowym. "Nauka życia" w szkole nie oznacza "pochylania się nad gównem spożywanym przez masy". Jeśli konieczne jest uwspółcześnienie procesu nauczania (a jest), to może jednak celem szkoły (ogólnokształcącej, nie zawodowej), gdy idzie o czytanie, jest zachęta ucznia do zapoznania się z komiksem "Sabrina" Nicka Drnaso (znakomite studium problemów, z jakimi borykają się dzisiaj ludzie), a nie z kolejnym odcinkiem "Batmana"?
I wielce mnie rozbawiły twoje uwagi o "poziomie akademickim" nauczania w szkole. A rozbawiły mnie dlatego, że im więcej prawaków miesza się do szkolnictwa, tym więcej "akademizmu" (suche fakty, wyuczone regułki, puchnąca od staroci lista lektur) pojawia się w procesie nauczania. Bo wszak "Słowacki wielkim poetą był", a autorytetom należy się szacunek. Konserwatyzm w takiej postaci nie służy nauczaniu. I nie służy czytaniu. Bo wolnomyślicielstwo (bunt) jest istotą kultury i nauki. A zdecydowana większość autorów uznawanych za kanonicznych wyznaje wartości, które dzisiaj nazywa się lewicowymi. Dlatego prawaki tak kurczowo trzymają się tych nielicznych, których od biedy można jakoś wrzucić do szufladki z poglądami odpowiadającymi bogoojczyźnianym. Problem polega jednak na tym, że nawet oni okazują się dosyć niewygodni, gdy wkroczymy na poziom "akademicki" (nawet sam Sienkiewicz powiedział przed śmiercią, że chętnie spaliłby wszystkie swoje książki).
I dlatego prawakom tak bardzo przeszkadza wnikliwa, krytyczna lektura dzieł kanonicznych. Chcieliby zatrzymać się na powierzchni interpretacyjnej, nie sięgać głębiej, żeby antyprawicowe szambo nie wybiło na powierzchnię. Stąd też trwająca właśnie "weryfikacja" podręczników, zachęcanie wszystkich pedagogów do "brązownictwa" (pomnikowe wizerunki twórców kultury) i płytkiego odczytywania z uczniami poszczególnych lektur (mesjanizm, umieranie za ojczyznę jako wzorzec patriotyzmu, Polak-katolik itp.). I stąd u osób twojego pokroju taka pogarda dla "akademizmu" (czytaj: wnikliwej interpretacji). I propagowanie fałszywej alternatywy: albo uczymy życia i stoimy "na twardym gruncie", albo bujamy w obłokach i zostajemy "na poziomie abstrakcji". Bzdura, której celem jest tylko otumanienie społeczeństwa. Bo trudno o lepszy sposób na nauczanie życia (w ramach przedmiotów humanistycznych) niż kształtowanie umiejętności wnikliwej interpretacji świata (faktów, wydarzeń, tekstów, zachowań itp.), który nas otacza.
Na koniec tej części rozważań pozwolę sobie zacytować pewnego pana brylującego na polskiej scenie politycznej:
"Teraz uczeń musi siedzieć i uczyć się niemalże wyższej matematyki. Po co mu to jest potrzebne? Tak samo dziewczynki, które zamiast od 5 lat być matkami siedzą dalej w szkole i się uczą rzeczy niepotrzebnych zamiast się nauczyć szyć i gotować albo czegoś podobnego. To jest po prostu straszne".
Dziwne tylko, że młodzi ludzie po waszym przedsiębiorstwie są coraz bardziej tępi.
A zastanawiałeś się kiedyś, kto w kilku ostatnich latach zarządza tym przedsiębiorstwem i kto ustala zarówno obowiązujące w nim zasady pracy, jak też treść kolejnych projektów (tak odbiegającą od standardów, które niby propagujesz)? Pomyśl chwilę, a może zakumasz.
Skąd w was to cudowne przekonanie, że to właśnie wy jesteście jedynym przedsiębiorstwem państwowym spośród wszystkich innych przedsiębiorstw państwowych, gdzie nie panuje poruta, degrengolada i powszechna sromota.
Przecież od lat tutaj powtarzam, że szkolnictwo jest w coraz gorszym stanie pod rządami PiS-u. Nie za bardzo rozumiem, dlaczego do mnie akurat kierujesz te słowa. Pisz listy do ministra Czarnka.
Kto was audytuje, kto mierzy waszą efektywność? Odpowiedź: oceniacie sami siebie, jak w każdej korporacji.
A smoki były w tej bajce? Nauczyciela ocenia dyrektor (istnieje nawet obowiązkowa, dość szczegółowa i dokonywane regularnie ocena pracy), dyrektora - kurator/wizytator. Nauczyciel jest również poddawany procesowi weryfikacji w czasie egzaminów na kolejne stopnie awansu zawodowego. Zewnętrznym (i dość obiektywnym) miernikiem jakości pracy (efektywności) nauczyciela w naszym kraju jest ponadto wskaźnik EWD. Znacznie mniej obiektywny miernik zewnętrzny to wyniki standaryzowanych egzaminów organizowanych przez CKE. A także przyznawane nagrody i odznaczenia. Gdy idzie o płaszczyznę międzynarodową - ogólnej oceny jakości kształcenia w danym kraju (nie na poziomie szkoły czy konkretnego nauczyciela) dokonuje się zwłaszcza poprzez badania PISA.
Oczywiście, jak w każdym zakładzie pracy, zdarza się i w szkołach kumoterstwo itp. Jest też problem częściowej "bezkarności" pedagogów (choć wyolbrzymiany), bo dyrektor (razem z rodzicami) może dość szybko poradzić sobie z krnąbrnymi jednostkami czy nierobami. Poza tym jakość pracy nauczyciela jest bardzo trudno "mierzalna", ponieważ zakres jego działalności jest ogromny i dotyczy nie tylko zwiększania poziomu wiedzy i umiejętności uczniów (mierzonego przez zewnętrzne instytucje), ale też kształtowania określonych zachowań i rozwiązywania problemów rozwojowych, socjalizacyjnych czy społecznych (zwłaszcza w przypadku wychowawców). A nawet spraw porządkowo-administracyjnych (np. kształtowania wewnątrzszkolnych przepisów prawnych). Dlatego może być tak, że nauczyciel, którego uczniowie osiągają przeciętne wyniki na egzaminach, jest jednak wartościowym pracownikiem z punktu widzenia dyrektora (ucznia/rodzica) czy nawet kuratora. Szkoła to nie fabryka: nie da się tutaj ustalić prostej, liczbowej zależności między jakością pracy a osiąganym przez firmę zyskiem.
Czy istnieje jednak problem związany z faktem, że do szkoły trafiają coraz gorsi nauczyciele? Owszem, istnieje. I żeby go rozwiązać, potrzebna jest naprawa systemu szkolnictwa wyższego i kształcenia na kierunkach pedagogicznych. Czekam, aż PiS się tym zajmie i się chyba nigdy nie doczekam. Pisałem o tym problemie wielokrotnie i bardziej szczegółowo w różnych wątkach.
A gdzie tam zindoktrynowano. Ta miłość naprawdę jest tam jedynie jednym z równorzędnych motywów jeśli już, czymś, co w dużej mierze jedynie pcha narrację dalej, jest jakąś tam jej osią, ale zdecydowanie nie głównym punktem i czymś, na czym skupia się autor.
I nawet nie zamierzam ściemniać, ze ogarniam Lalkę intelektualnie na poziomie Bukarego, czy że dostrzegam więcej niż1/3 odniesień :D Mogę natomiast podejrzewać, że o ile Bukary zdecydowanie nie sprowadzi Wokulskiego do prostego simpa, to generalnie wcale nie musiałby się obrazić na stwierdzenie, że Wokulski to w jakiejś mierze, przynajmniej na zewnątrz "biznesmen i dorobkiewicz, freudowski dewiant i zablokowany seksoholik, napędzany opętanym pożądaniem do pogardzającej nim, zblazowanej Karyny i ich zafiksowane stosunki" :) Ba, może mu się to nawet spodobać - no ale jednak nie przyzna, że tylko o to chodzi, bo przyznać nie może. Sorry, "Lalka" to jednak trochę więcej niż "M jak Miłość".
Ale - tak jak powieści, tak też i dobre seriale obyczajowe właśnie takie kiedyś były - posiadały głębię, lecz mogły też stanowić dobrą rozrywkę, choćby widziało się w ich bohaterze tylko simpa. A teraz został jeno simp :)
Zdalne nauczanie ma o wiele więcej wad niż zalet. Ogólnie kryzys koronowy jest dobrą wymówką dla wszelkiej maści nierobów. Najwięcej tracą oni sami, ale reszta obrywa rykoszetem przy nich.
Im młodszy uczeń tym szybciej cofa się w rozwoju będąc w odosobnieniu bez kontaktu z rówieśnikami.
Dokładnie. Ludzie do rozwijania się potrzebują kontaktu z innymi osobami. Szczególnie młodzi i dzieci. Siedzie w domu codziennie przed komputerem tylko ogłupia i człowiek podupada na zdrowiu.
To prawda. Ale wygląda na to, że zdalne nauczanie zostanie z nami na dłużej. :(
Moim zdaniem od września wrócimy.
Szczepiłeś się?
Szczepiłeś się?
Tak, ale to ma niewiele do rzeczy. Lekarze też się zaszczepili, ale jakoś to epidemii nie powstrzymało. W szkołach wirusa roznoszą nie tylko nauczyciele, ale też (jeśli nie przede wszystkim) dzieci, które kontaktują się z setkami rówieśników, a potem zanoszą wszystko, co złapały, do setek domów.
Jeśli nie pojawi się jakaś odporność stadna, wirus nie zaprzestanie mutowania, a rząd będzie dalej działał tak, jak działa, to pewnie wrócimy na chwilę we wrześniu, żeby potem w październiku znowu udać się na zdalne.
Ja uważam że takie przedmioty jak religia plastyka wf i muzyka nie powinny odbywać się na zdalnym ze względu na to ze nigdy nie wiadomo czy uczeń robi cos innego na lekcji niektórzy nauczyciele łapią takie wymówki jak np nie mam kamerki albo mikrofon mi się zepsuł i uważam ze te przedmioty są na zdalnych nie potrzebne ??
Religii to w ogóle w szkołach nie powinno być. Jesteś wierzący to chodzisz na zajęcia do salki katechetycznej w formie dodatkowych zajęć a nie, że każdy musi nie zależnie od wyznania.
Jest nadzieja, że jak pandemia potrwa jeszcze 10 lat, to by podnieść wpływy, KK sam zacznie lobbować za usunięciem religii ze szkół i wprowadzeniem płatnych zajęć w salkach katechetycznych.
Nie ma szans. W szkołach, nawet w czasie pandemii, księża dostają za free tyle kasy, że nawet z płatnych lekcji by tyle nie wyciągali (pracują nieporównywalnie mniej od innych nauczycieli, a zarabiają tak samo). :P
nie muszę wstawać o 6:00, myć się i dojeżdżać 10 km do szkoły.
Czyli co, przez zdalne przestałeś się myć?
Myje się, ale już nie tyle. Mniej wysiłku - mniej się człowiek poci i potrzebuje mniej jeść. Na dłuższą metę taki tryb życia degraduje ludzi. Pozostaje uprawianie fitnessu, sportu przed TV, przy muzyce. Najgorsze w tym wszystkim brak możliwości pójścia na pływalnię krytą. Jak się zrobi pogoda można będzie popływać na świeżym powietrzu.