Ostatnio temat wojów z Północy w mainstreamowej popkulturze generuje zainteresowanie na podobnym poziomie co Spacerujące Zwłoki albo SuperGoście z mocami. Imponujący ale w pełni zasłużony sukces, bo choć sam się na wikingowaniu nie wyznaję to jednak fakty przytaczane obecnie przez mnóstwo różnych twórców na YT oraz osoby komentujące pod ich filmami sprawiają, że trudno nie zacząć się zachwycać.
Szacunek wzbudza to, jak nowoczesny mieli światopogląd oraz jak bardzo ich model społeczeństwa był postępowy w kwestiach równouprawnienia, tolerancji czy parytetów płciowych. Także ich gotowość ryzykowania życia w najazdach na sakralne budowle i opactwa, które jak dzisiaj już wiadomo motywowane były głęboką potrzebą zapewnienia Brytom wolności słowa i wyznania oraz chęcią wdrożenia reform ekonomicznych gwarantujących bardziej sprawiedliwą dystrybucję dóbr.wszelakich.
A chociaż na razie jeszcze nikt nie poruszył kwestii podejścia Wikingów do szczepionek, glutenu czy usuwania ciąży, to już z samego kontekstu śmiało można wnioskować, że i w tych sprawach byli bardzo otwarci, w pełni akceptując prawo do aborcji zarówno wykonywanej na etapie do pierwszego trymestru, jak i takiej w nieco późniejszym czasie, na przykład już po porodzie.
Zainspirowany tak głęboką wiedzą etnograficzną internautów na temat obrządków i wierzeń staroskandynawskich - czerpaną z przekazów ustnych od tych, co zaliczyli już wszystkie cykle komiksów i filmowe dzieła Marvela na temat Thora, Asgardu i tęczowego Bifrosta - oraz zachwycony prawdziwą naturą Nordów, którą teraz wspólnym wysiłkiem udało się w Sieci odczarować i po raz pierwszy rzetelnie ukazać, sam też postanowiłem chwycić za klawiaturę i przybliżyć nieco niszowy choć bardzo ekscytujący gatunek powieści spod znaku VIking's Romance.
Choć książek nie należy oceniać po okładkach, to tutaj ta zasada jakby nie miała ochoty obowiązywać, bo dostajemy dokładnie to, co sugeruje nam opakowanie. Żadnych niedomówień, żadnej reklamowej ściemy i zero przemycania jakichkolwiek dodatkowych - a jakże tu niepożądanych - treści, mogących tylko niepotrzebnie rozpraszać uwagę czytelnika. Co jak co, ale uczciwy marketing to rzadkość, więc warto to docenić.
Fabuła każdej z trzech powieści jest ogromnie elektryzująca. W pierwszej poznajemy historię nieszczęśliwej włoskiej szlachcianki Niny, która zostaje porwana przez duńskich wikingów, ale że ich Jarl jest bardzo męski, a ona - nomen omen - zniewalająco piękna, to młodzi powoli się w sobie zakochują, nie bacząc na mezaliansy, społeczne uprzedzenia, czy skutki tego całego syndromu sztokholmskiego - przeca nawet małe dziecko wie, że ze Szweda wiking dupa, bo tak mu wali z japy tym ich zgniłym śledziem, że psy w każdej osadzie na 10 wiorst wyczują i cały efekt zaskoczenia o kant dupy Odyna potłuc.
W drugiej książce jest nawet jeszcze bardziej zaskaująco, bo zniewolona zostaje hrabianka angielska, a jej gorącym i niebezpiecznym kochankiem staje się młodszy brat samego wodza. Chłopiec o muskularnym ciele, zwierzęcym magnetyzmie oraz rozbrajająco i uroczo naiwnym braku doświadczenia w Ars Amandi - jak choćby wtedy, gdy kompletnie zaskoczony i zniesmaczony pierwszym francuskim pocałunkiem, postanawia wybić z głowy kochanki takie bezeceństwa przy użyciu swojego bata, pozostając wiernym dawnym i sprawdzonym metodom uprawiania miłości, czyli seksu "na pijanego intruza" z co najwyżej drobnym urozmaiceniem wynikającym z zawołania druchów do pomocy. Dla Wikingów tradycja zawsze stała na pierwszym miejscu, a przysłowie przodków mówi jasno - "Jeśli baby bez oporów i płaczu idą z Tobą do łóżka, to przy podziale łupów nie dostaniesz ani jednego okruszka".
Fabuła ostatniej zaczyna się od niepokojącego abordażu jakichś piratów na statek wiozący saksońską piękność. I gdy się już zaczyna wydawać, że tutaj ta historia kompletnie nie ma sensu, sytuację naprostowuje pojawienie się na horyzoncie łodzi pełnej umięśnionych i efektownie spoconych ludzi Północy, którzy szybko dopadają te pirackie łachudry z przepaskami na oku, drewnianymi protezami zamiast nogi i papugami srającymi im na ramię. I po krótkiej walce cały łup trafia nareszcie w ręce Wikingów, a piraci razem z tym swoim drobiem trafia prosto na dno. Tymczasem naszej heroinie od razu w oko wpada dowodzący atakiem lśniący wojownik z jakby najobficiej wtartą oliwką, a i on zwraca uwagę na pyskatą i nie dającą sobie nikomu do rosołu dmuchać dziewoję z ogniem w żyłach i wściekłymi kurwikami w oczach. Kolejne udane etapy podboju jej oblężonego rosołu...- tfu znaczy - serca mamy okazję wręcz namacalnie doświadczać przez pozostałą część opowieści, aż do ekscytującego spełnienia w wielkim finale. Robi to duże wrażenie głównie dzięki wyjątkowo barwnym i soczystym opisom autorki, w których jego "nabrzmiałej męskości, wyglądającej niczym wskazujące chmury ramię niemowlaka" często towarzyszą "drżące z rozkoszy uda, niekontrolowanie acz obficie podlewane sokami z jej wewnętrznego źródełka namiętności".
I to się nazywa gorący romans, a nie tam jakieś pitolenia: "A wtenczas owa panna takoż była wyrozumiała iż mimo nobliwości mej parówki w usta chciała" - którymi próbują rywalizować książki z gatunku Highlander's Romance
To wszystko prawda tak było, potwierdzam.
.
Wikingowska wizja raju i to jedzenie dzika do mnie nigdy nie przemawiało zbytnio.
nabrzmiałej męskości, wyglądającej niczym wskazujące chmury ramię niemowlaka
Serio?