9 największych absurdów trylogii Star Wars Disneya
Pominęliście chyba jeden z większych absurdów, które mogłoby być numerem 10.
W starej trylogii mówiło się, że do skoku w nad-świetlną są potrzebne dokładne i precyzyjne obliczenia, żeby przy wyjściu nie zderzyć się z żadnym obiektem, bo automatycznie kończy się to śmiercią. W 8 części muszą zniszczyć urządzenie (dość sporych rozmiarów), które jako jedyne jest w stanie śledzić statek, który porusza się nad-świetlną (i jest to jeden z głównych motywów tej części!). I co się dzieje na początku 9 części? Sokół skacze sobie bez ładu i składu w nad-świetlną ile sobie chce, w dodatku tie-fightery bez problemu podążają za nim do każdego miejsce do którego skacze.
Nie dość, że zaprzeczają starej trylogii, to jeszcze zaprzeczają sami sobie.
Coraz więcej wychodzi na to, że ta trylogia jest bez sensu i tak naprawdę nikomu potrzebna.
Czy w jakiejś 'Star Warsowej encyklopedii' jest wytłumaczone skąd Nowy Porządek bierze załogi do gwiezdnych niszczycieli? Pranie mózgu? Dobry pakiet socjalny i karta MultiSport ich przyciąga?
Pamiętam, że pierwszy raz o absurdach w Gwiezdnych Wojnach przeczytałem w dziale humorystycznym jednego z pierwszych numerów CD-Action.
Ale fakt, każda kolejna trylogia wchodzi w tej kwestii na wyższy poziom.
Coraz więcej wychodzi na to, że ta trylogia jest bez sensu i tak naprawdę nikomu potrzebna.
Pominęliście chyba jeden z większych absurdów, które mogłoby być numerem 10.
W starej trylogii mówiło się, że do skoku w nad-świetlną są potrzebne dokładne i precyzyjne obliczenia, żeby przy wyjściu nie zderzyć się z żadnym obiektem, bo automatycznie kończy się to śmiercią. W 8 części muszą zniszczyć urządzenie (dość sporych rozmiarów), które jako jedyne jest w stanie śledzić statek, który porusza się nad-świetlną (i jest to jeden z głównych motywów tej części!). I co się dzieje na początku 9 części? Sokół skacze sobie bez ładu i składu w nad-świetlną ile sobie chce, w dodatku tie-fightery bez problemu podążają za nim do każdego miejsce do którego skacze.
Nie dość, że zaprzeczają starej trylogii, to jeszcze zaprzeczają sami sobie.
Największym absurdem nowej trylogii jest to, że zrobiła wielką śmierdzącą kupę na to co wydarzyło się w epizodach 1-6. W tym stwierdzeniu zawarte jest wszystko. Twój zarzut, przykłady autora publikacji i wiele innych zrobionych źle elementów.
Czy w jakiejś 'Star Warsowej encyklopedii' jest wytłumaczone skąd Nowy Porządek bierze załogi do gwiezdnych niszczycieli? Pranie mózgu? Dobry pakiet socjalny i karta MultiSport ich przyciąga?
O ile dobrze pamiętam, w 7 części i w obecnej, kiedy Finn poznaje koleżankę po "fachu", była mowa o porywaniu dzieci i szkolenia ich jako nowe "klony".
Myślałem że Finn będzie miał jakieś ostre PTSD po byciu szturmowcem, w Przebudzeniu Mocy jego wątek był nawet ok ale potem jakoś się to rozpłynęło.
W dodatku do Battlefronta 2 Najwyższy Porządek porywał dzieci.
Star Warsy zawsze były "absurdalne" bo to zwykłe baśnie i należy zawiesić "logiczne myślenie" na kołku.
Co ma gatunek do bycia konsekwentnym i logicznym wedle wcześniej ustalonych reguł?
Ma to do siebie, że czytając dziecku czerwonego kapturka nie będę roztrząsał jak to się stało, że wilk zeżarł w całości babcię i kapturka.
Gdyby SW było od początku czymś więcej (np prawdziwym SF) gdzie faktyczne "reguły były ustalone" to pretensje teraz byłyby zasadne. A tak trzeba na nie patrzeć przez pryzmat tym czym były i są.
Czyli jeżeli w 2 częściach mieliśmy przedstawione 2x takie same informacje np. w postaci budowy zaawansowanej broni jaką jest Death Star jako czegoś skomplikowanego i trudnego do osiągnięcia w krótkim czasie to mam nie roztrząsać faktu, że powstały ot tak z martwych Palpatine ukrył sobie na planecie 1000 zminiaturyzowanych Gwiazd śmierci w postaci niszczycieli z działkiem rozwalających planety?
Aha.
Ohh ależ ja nie zabraniam nikomu niczego roztrząsnąć. Można się bawić w rozbiór całej serii na dowolny sposób tylko czy to:
a) największy problem SW?
b) problem dotyczący jedynie filmów od Myszy?
To nigdy nie była spójna całość dlatego blisko jej do baśni naginającej rzeczywistość niż "realności".
Odpowiedź brzmi "b". Przecież tekst który komentujemy dotyczy Gwiezdnych Wojen od Myszy. Wojen, które wpadły w pułapkę bo nawiązują do Skywalker Sagi i postaci oraz historii ze Starej Trylogii. Jest to więc ten sam świat, te same realia. Tylko Disney sobie nagiął zasady, aby im się scenariusz zgadzał.
To nigdy nie była spójna całość dlatego blisko jej do baśni naginającej rzeczywistość niż "realności".
Lucasowi można zarzucić wiele - słabą reżyserię i brak umiejętności prowadzenia aktorów oraz dialogów, a także miłość do CGI. Ale miał przynajmniej wizję całej historii, która łączyła się ze Starą Trylogią. Historia opowiedziana w prequelach w kategoriach ogólnych dobrze się łączy i mamy faktycznie jakąś kontynuację wątków lub historii postaci z głównej osi fabularnej. Prequele to cienkie filmy, ale reprezentują przynajmniej jakiś koncept i pomysł. U Disneya czegoś takiego nie ma, bo TFA to zrzyna z ANH, TLJ wyrzucił wiele magię mocy i zasady oraz kult bohaterów do kosza, a TROS rozpaczliwie stara się to łatać budując fabułę, dialogi i akcję na komentarzach zawiedzionych fanów z Reddita.
10 - Luke
11 - Poe
12 - Rose
13 - Palpatine
14 - Holdo
No dokładnie. Podobnie jak nie pilnowany nawet przez kamery panel na zewnątrz budynku w LOTR 1, przez który wlamywali sie do głównego systemu
Cała ta trylogia jest bez sensu, przykro patrzeć na to jak zmarnowali taki potencjał jaki mieli.
Według mnie najbardziej logiczne wytłumaczenie
spoiler start
pochodzenia Rey i więzów krwi z Darth Sidiousem
spoiler stop
jest opowieść Palpatine'a o Darth Plagueisie. Niewykluczone, że podczas potężnych eksperymentów z mroczną stroną mocy
spoiler start
powstało życie, tak jak być może w przypadku Anakina, a chłopiec stworzony w ten sposób stał się później ojcem Rey.
spoiler stop
Nie zmienia to jednak faktu, iż zbyt wiele wątków pozostawiono w nieładzie, przez co niemożliwym było wyjaśnienie i przedstawienie ich wszystkich we właściwy sposób w jednym filmie.
Zawsze chce mi się śmiać jak ludzie w filmach doszukują się absurdów itp. W filmach fantasy i s-f WSZYSTKO jest absurdem.
A mi się chce śmiać jak ludzie nie potrafią zrozumieć że światy scifi i fantasy żeby działały nie mają być realistyczne, tylko spójne, konsekwentne i wiarygodne.
Jeśli ich twórca ustala i przedstawia odbiorcy, że zamieszkujący je bohaterowie są zielonoskórzy, potrafią skakać na dziesięć metrów i są standardowej inteligencji, to wszystko jest w porządku, akceptujemy to w miarę konwencji. Ale jak nagle ci sami bohaterowie bez żadnego uzasadnienia robią się czerwoni, zamiast skakać latają i zaczynają zachowywać się jak debile, to wtedy spójność i wiarygodność tego świata się sypie, a razem z nim odbiór całego dzieła.
Mi się za to chce śmiać, jak ludzie wciąż mylą sci-fi z fantasy, albo co gorsza- uważają to za jedno i to samo.
Podstawą sci-fi jest przewidywanie rozwoju technologii i wpływu na ludzkość. Więc sci-fi, z definicji, nie może być absurdalne- a jeśli jest, to jest po prostu słabym sci-fi.
Fantastyka za to musi być spójna ze swoimi założeniami i być konsekwentna- nie problemem jest to, że np. magia w prawdziwym życiu nie istnieje, więc fantasy głupie i fe, a to, że sam świat jest niespójny i łamie swoje założenia.
Nie mówiąc o tym, że SW to fantasy, nie sc-fi.
Star Wars to space opera - jednak podgatunek sci-fi, a nie fantasy.
Akurat Scott Card dosyć sprawnie opisuje działanie technologii w swoich książkach. Od ansibla do Jane, czy w ostatnich tomach teorię strunową.
Star Wars to space opera
nope
Lool, ja wiem, ze sci jaki i fantasy to dwie rozne rzeczy. Do jednego wora po prostu wrzocilem podobne teksty zwiazane z Wladca Pierscienie. A jezeli gosciu moze strzelac firebalem z kija badz reki (fantasy) albo strzelac laserem z serca (sci) no to tyle, jezeli idzie o szukanie absurdow, bo to wszystko sa absurdy. I tyle.
Science fiction polega na tym, że bazując na współczesnej wiedzy możemy teoretycznie zaakceptować "strzelanie z lasera" w odróżnieniu do strzelania ogniem z patyka.
Pisanie w taki sposób znamionuje dużą wiedzę i dużą głupotę. Space opera faktycznie wywodzi się z fantastyki naukowej, ale bardzo dużo czerpie z baśni, będących podstawami fantasy. Mówienie "żadne fantasy" jest absurdem. To jak hardcore punk - wywodzi się z punka, ale mówienie "nie ma nic wspólnego z metalem" jest absurdem.
Wrzuć na luz, właśnie miałem edytować tego posta.
TobiAlex -> nie chodzi o absurdy tylko bledy logiczne i przyczynowo skutkowe :P Wine ponosza najczesciej scenarzysci ktorzy nie patrza na to co bylo w poprzednich czesciach. To samo masz przecierz w grach, nie raz sie zdarza ze nastepna czesc gry zawiera bledy z poprzedniej czesci, czesto poprawione, tak jakby tworcy tej kontynuacji wogole nie patrzyli na poprzednia czesc :P
A jezeli gosciu moze strzelac firebalem z kija badz reki (fantasy) albo strzelac laserem z serca (sci) no to tyle, jezeli idzie o szukanie absurdow, bo to wszystko sa absurdy
Czyli nie odróżniasz realizmu od logiki i spójności świata przedstawionego... W filmach o Supermanie nikt nie ma problemu z tym, że facet lata, jest kuloodporny, strzela laserem z oczu i zamraża oddechem, a wiesz dlaczego? Bo wszystkie te niesamowitości mają swoje uzasadnienie, zgodne z logiką uniwersum Supermana. Kal El jest po prostu przybyszem z innej planety, który ma te wszystkie moce z uwagi na oddziaływanie na niego ziemskiego Słońca. Tyle, wytłumaczenie proste i sensowne.
A co zrobili twórcy od Disney'a, żeby wytłumaczyć wszystkie wymyślone przez siebie dziwactwa? Zupełnie nic i to jest żałosne. Świat SW łączy w sobie SF i fantastykę, co czyni go niezwykle pojemnym, a wymyślenie CZEGOKOLWIEK sensownego nie powinno zając filmowcom więcej niż 10 minut. Oni nie zrobili nawet tego...
Choćby te nieszczęsne bomby w kosmosie, które post factum próbują teraz tłumaczyć. Czegokolwiek jednak nie wymyślą, mleko się już rozlało. Na kinowym ekranie widzieliśmy bowiem broń, która bez sensu i wyraźnego powodu łamie podstawowe i oczywiste dla większości widzów prawa fizyki. Koło takiego obrażającego inteligencję widza niechlujstwa scenarzystów, trudno przejść obojętnie.
Oczywiście nie wszystko scenarzyści nam muszą tłumaczyć, bo pewne rzeczy jesteśmy w stanie sami założyć, biorąc poprawkę na prawidła uniwersum. Np. dlaczego pojawiają się tam lewitujące pojazdy? Bo to taka futurystyczna technologia i nie musimy konkretnie wiedzieć jaka, bo i po co? Dlaczego moc działa? Bo to magiczna energia, którą posługują się wrażliwi na jej działanie itd.
Co innego, gdy nie ma oczywistego wytłumaczenia, bo wtedy to na barkach scenarzystów spoczywa przekonanie nas, że to co widzimy na ekranie ma sens.
Odniosę się tylko do tego " widzieliśmy bowiem broń, która bez sensu i wyraźnego powodu łamie podstawowe i oczywiste dla większości widzów prawa fizyki". W tym momencie powinieneś olać WSZYSTKIE filmy, których akcja dzieje się w kosmosie. A wiesz dlaczego? Bo w każdym filmie, po wybuchu w kosmosie, masz nie dość, że dźwięk, to jeszcze falę uderzeniową. Dlatego dla mnie, to zawsze jest TYLKO film, oderwanie się od dnia codziennego. Nie po to oglądam film, szczególnie s-f czy fantasy, żeby się zastanawiać, czy to ma sens itp. To jest tylko rozrywka. Pamiętam jak wyszedł episod pierwszy Gwiezdnych Wojen a po jakimś czasie w necie znalazłem film, w którym ktoś tam, dosłownie klata po klatce pokazuje jak walki na miecze świetlne są bez sensu. Poważnie? Oglądać film klatka po klatce i coś tam udowadniać? LOL! Ważne, że choreografia walk na swoje czasy była ok i to się widzowi podobało.
To zjawisko nazywa się "zawieszeniem niewiary" i oddziałuje na nasz mózg tylko w pewnych granicach.
https://en.wikipedia.org/wiki/Suspension_of_disbelief
W latach 80 i 90-tych popularny był efekt filmowy polegający na tym, że osoba trafiona z broni palnej przelatywała w powietrzu kilka metrów, zupełnie tak, jakby została trafiona z armaty. Mało komu to przeszkadzało, więc nie było problemu. Od tamtego czasu jednak standardy kinematografii mocno się zmieniły i coś takiego by zwyczajnie nie przeszło, bo byłoby zbyt rażące dla widzów, w większości oczekujących realizmu i zgodności z rzeczywistością, a nie daleko posuniętej umowności.
Nadal jesteśmy w stanie zaakceptować pewne ustępstwa, ale nie mogą one być rażące. Dźwięk w kosmosie akceptujemy głównie dla własnej wygody (nie chcemy filmów niemych), ale to nie znaczy, że machniemy ręką na każdą bzdurę. Choćbyśmy nawet chcieli to zrobić, mózg nam na to nie pozwoli, bo to jego będzie "uwierać" i wybijać z immersji (zanurzenia w świecie przedstawionym)... Różne są granice tolerancji, ale jeżeli większość ludzi czuje takie wybicie, to jest to bez wątpienia porażka filmowców.
TobiAlex -> Jak widze przejawiasz typowe podejscie wchodze do kina i wylaczam mozg, a po seansie: film dobry bo sie duzo blyskalo :D Zapewne jakby na filmie SF/fantasy w glowna postac wcielal sie co 30 sekund inny aktor tez bys niewnikal wszak to filmy pelne absurdow :)
Tak, dokładnie, jeżeli są to filmy s-f / fantasy. No nie mów, że doszukujesz się czegokolwiek np. w Transformerach O.o Oczywiście tu są odstępstwa np. film Ink - ktoś z Was oglądał ten film? Dla mnie to jeden z lepszych filmów jaki widziałem w swoim 40letnim życiu (do tego ta muzyka!). Oczywiście sprawa wygląda inaczej w filmach np. opartych o fakty itp.
Umiejętność odróżnienia pojęcia realizmu i wiarygodności w podobnych tematach od lat stanowi jeden z najlepszych wyznaczników inteligencji rozmówcy.
O ile zgodzę się, że nowa trylogia pełna jest nieścisłości i głupotek, o tyle wiele z tych podpunktów po prostu kupy się nie trzyma:
1.Najwyższy Porządek znikąd- zazwyczaj tak to bywa, że zabicie Imperatora, króla czy innego monarchy to tylko usunięcie jednego człowieka- cała struktura zostaje. Ci sami ludzie, dla których "za imperium było lepiej" teraz służą Porządkowi. Podobnie było w komiksach, gdzie Imperium nie zniknęło w sumie nigdy. Ba, potomek hana solo zasiadał na tronie 100 lat po oryginalnej trylogii.
2. Baza Starkiller strzela przez pół galaktyki- owszem, czemu by nie? Nie ma to sensu z perspektywy narracji, ale z fizycznego punktu widzenia? To wiązka światła, raz wystrzelona w próżni będzie lecieć w nieskończoność, bez strat energii. A bohatery mogą to obserwować z odległej planety, bo efekt paralaksy.
3. Nigdzie w filmie nie ma powiedziane, że stoi tam lata. A tym bardziej nie ma dowodów na to, że statki działają jak samochody i po czasie nieużywania występują kłopoty... Z resztą, to przecież logika rodem z gier. Starożytny mechanizm zakopany pod ziemią? Wiadomo, że działa.
4. Bombowce w kosmosie- powiem więcej, myśliwce w kosmosie. Których główną zaletą jest to, ze są, najwidoczniej, lżejsze. W próżni, gdzie coś takiego jak ciężar nie istnieje. Może czas przemyśleć, czy Ruch Oporu na pewno był taki szlachetny? No tak, powinni przecież im wkładać kwiatki w lufy...
5.Pościg- nie rozumiem, w jaki sposób można by zagrodzić drogę. To kosmos, można taką blokadę oblecieć (chyba, że jest się epizodem 1). Owszem, kończące się paliwo w kosmosie, gdy już zostalo ono raz zużyte i statki nie skręcają- idiotyzm. Ale tak po prostu to uniwersum działa.
6.Tym argumentem można podważyć każdą bitwę w SW. Zwłaszcza te ze starej trylogii- po co szturmować planetę? Można z orbity.
7.Nie chcę nawet myśleć, kiedy to sie stało, ale mam nadzieję, że przed "przemianą" Imperatora w dorsza.
8.Z tym się absolutnie zgadzam- idiotyzm wynikający z tego, ze w dwa lata musieli napisać film od podstaw, bo Disney nie wie jak planować trylogie.
9.Też się zgadzam w 110%, scena z -Strzelać do smigaczy -Nie mają śmigaczy... Mają koniec jest w top najdurniejszych scen z ep9, a konkurencja przecież była niezła.
Reasumując- wiele z tych przytyków wynika albo z ogólnej durnowatości epizodu 9, albo tego, iż autor z jakiegoś powodu patrzy na SW jak na militarystyczne sci-fi, nie na heroic fantasy w kosmosie.
A taki drugi artykulik, albo i dwa, można by na podstawie samego epizodu 9 napisać. Plan Imperatora, któemu ciągle zmieniała się koncepcja? Cyrkiel w sztylecie, który działa tylko z jednego miejsca na brzegu (przypływy? co?). No i dwa nowe zastosowania Mocy- jedno to teleportacja na drugi koniec Galaktyki, a druga to wskrzeszanie.. co zawsze w rozszerzonym uniwersum było niemalże skrajnie po ciemnej stronie mocy. Ba, cała historia Dartha Plagueisa opierała się na tej mocy- i przecież w lore był przez to jednym z najpotężniejszych Sithów. A tutaj wskrzeszanie traktowane jest jako coś niezwykle dobrego...
2. Skoro leci z prędkością światła to zakładając iż średnia odległość między układami gwiazd z planetami to 5 Lat świetlnych to od wystrzelenia minie 5 lat do czasu uderzenia. Bo w hiperprzestrzeni nie leci skoro widzą ów wiązkę... Super efektywna broń.... To taniej po prostu wypełnić średniej wielkości statek antymaterią i wbić się w planetę niż robić takie absurdy. Gwiazda śmierci była już absurdem ale przynajmniej nie waliła głupotą przez łeb jak dresiarz z bejsbolem. Starkiller to absolutny gwałt zbiorowy na fizyce i logice.
4. Bombowce w kosmosie mają rację bytu po prostu są to większe statki do niszczenia większych celów poprzez możliwość zabrania większego ładunku amunicji. Tu problemem jest sposób dostarczenia ładunku brak grawitacji = bomby pozostaną w miejscu ich uwolnienia. Pociski kierowane to co innego mają własny napęd i nie trzeba ich odpalać bezpośrednio nad celem. A nie będę wspominał o idiotycznym przyciąganiu magnetycznym. Najpotężniejsze magnesy działają na niewielkiej odległości. Pole magnetyczne strasznie szybko traci swą moc.
5. Normalnie wysyłasz 5 statków kilkaset tyś kilometrów przed ściganego. I masz go jak na widelcu. Pamiętaj on aby zmienić znacząco kurs musi wytracić prędkość.
"myśliwce w kosmosie. Których główną zaletą jest to, ze są, najwidoczniej, lżejsze. W próżni, gdzie coś takiego jak ciężar nie istnieje."
A co? obiekty magicznie i cudownie tracą swoją masę? W kosmosie, z uwagi na próżnię, nie masz tarcia i przez większość czasu możesz pominąć grawitację. Nie piszę, że jej nie ma, bo to zależy jak blisko będziesz się znajdować odpowiednio dużego obiektu. W rzeczywistości w przestrzeni kosmicznej można korzystać z asysty grawitacyjnej, żeby zaoszczędzić paliwo. Jak są dziś wysyłane sondy kosmiczne, poza układ słoneczny? Nie lecą cały czas na własnym silniku. Wysyła się je po takiej trajektorii, żeby zahaczyły o pole grawitacyjne planety (np. Jowisza), które je przyspieszy, ale nie zostały ściągnięte na jej powierzchnię. W każdym razie, nawet zakładając, że znajdujesz się w takim punkcie przestrzeni, gdzie na statki nie oddziałuje żadna grawitacja, wciąż musisz liczyć się z masą i związaną z nią bezwładnością. Nawet w takim środowisku lekki myśliwiec będzie znacznie łatwiej zawrócić i wykonać unik niż masywnym krążownikiem.
"Jak bombowiec się rozpędzi i odczepi ładunek to taka bomba będzie się poruszać dalej z prędkością i kierunkiem jak w momencie odczepienia, a że to kosmos to będzie tak lecieć w nieskończoność."
Pozwolę sobie tylko doprecyzować, że ta nieskończoność będzie trwać dopóki na jej drodze nie znajdzie się jakiś obiekt, albo nie ściągnie jej pole grawitacyjne jakiegoś ciała niebieskiego.
Te bombowce nie mają sensu głównie dlatego bo Y-Wing istnieje. Dlaczego go nie użyli a X-Wing już tak?
Już od jakiegoś czasu Disney zarabia na czysto.
Hahaha. Nie.
A płyty, a streaming, a książki (Disney skasował Expanded Universe, ale dalej na nim zarabia), T-shirty, pudełka śniadaniowe...?
SW zawsze najwięcej zarabiały na zabawkach, a ich sprzedaż jest tak żałosna, że doprowadziła do bankructwa Toys 'R' Us w Ameryce. Książki, DVD i BluRaye to kropla w morzu. EA spartoliło po całości kwestię gier przez aferę z mikrofonizacjami i ogólnie bardzo małą ilość gier SW na rynku. A największym ciosem jest wynik finansowy Galaxy's Edge. Dwa parki (w Kalifornii i na Florydzie), z których każdy kosztował miliard dolarów, a parki świecą pustkami.
Tych zabawek, które czwarty rok gniją na półkach drugorzędnych sklepów z przecenami, bo przez brak popytu na zabawki SW zbankrutowała przez nie największa sieć sklepów zabawkarskich w USA?
[link]
Jak znajdziesz informację za ile Disney sprzedał licencję producentom (protip: Disney nie zarabia na nich od sztuki), to możesz śmiało nanieść na wykres. To samo tyczy się licencji na gry od EA i paru innych rzeczy. Ale jeśli całkowita suma tych wpływów nie wyniesie circa 4,5 mld dolarów, to po 7 latach Disney wciąż będzie na minusie, bo musisz też doliczyć koszt budowy Galaxy's Edge.
A na dodatek te 4 mld, które Disney wydał wtedy na franczyzę byłyby dziś więcej warte. Inflacja itd. dzisiejszy dolar to nie dolar sprzed 7-miu czy 8-miu lat. To dlatego wszelkie statystyki box office się dostosowuje do dzisiejszego dolara odpowiednim wskaźnikeim inflacyjnym.
Trzeba przyznać, że TLJ skutecznie zatopił na jakiś czas marzenia Disneya o szybkim zwrocie inwestycji. W końcu na niej zarobią, ale będzie musiało upłynąć jeszcze dużo wody. Nie sądzę też żeby kupując franczyzę zakładali, że będą musieli czekać kolejne 15-20 lat na zwrot inwestycji, o zarabianiu nie wspominając.
"Zwrot" inwestycji po 15-20 latach to nie zwrot, tylko strata. W takiej sytuacji równie dobrze można było te pieniądze przeznaczyć na jakąkolwiek inną inwestycję. Mówimy o absurdalnej sytuacji, kiedy lokata bankowa zarabia pieniądze lepiej niż oddział światowej korporacji.
Pamiętać należy, że Disney nie trzyma pieniędzy w skarbcu Sknerusa, tylko cały czas nimi obraca. A idąc dalej - pieniądze Disneya są często pieniędzmi udziałowców. Ciekawe jak Bob Iger wytłumaczył im, dlaczego TLJ zarobił w kinach 1,3 mld dolarów zamiast prognozowanych 1,9 mld (źródło: Forbes). Also dlaczego Solo nie zwrócił nawet kosztów produkcji.
Forbes donosił też, że Hasbro jest wściekłe ze względu na beznadziejny design pojazdów czy kosmitów, przez który nie mogą sprzedać swoich zabawek, bo nikt ich nie chce. Po premierze TLJ domagali się od LucasArts większej ilości designów, które w branży nazywa się "toyetic", czyli "nadający się do robienia zabawek". Niestety dzieci nie są zainteresowane figurkami Rose Tico, Admirał Holdo i kosmitów w nudnych, ziemistych kolorach, wyglądających jak odbyty z oczami (dla porównania: obrazek obok). Kontrakt z Hasbro i innymi producentami jest negocjowany co rok. Wątpię, żeby w takiej sytuacji każdego roku Disney był w stanie żądać za licencję więcej.
nikt nie chce tych g.. zabawek bo to g... serial disneya / jestem pewny że maskotka małego jedi jednak będzie się sprzedawać. Zwrot inwestycji jest opłacalny tylko do 10 lat, aczkolwiek w przypadku korporacji które mają gotówkę do inwestycji długoterminowych która i tak zalega wtedy może to być i 20 lat (2xsimple payback time)
nerdy się dobrze bawią ;)
https://www.youtube.com/watch?v=4QAeXaqx4k4
O zasadzie 10 lat wiem. O dłuższym terminie dla korporacji nie słyszałem wcześniej. Pewnie to prawda, ale weźmy pod uwagę, że widzowie byli złaknieni marki. TFA zarobiło piorunujące 2,1 mld, kolejny epizod już 800 mln mniej, a Solo utopił mnóstwo kasy. Na pewno nie taki był biznesplan Disneya.
Szarża miała osłabić morale przeciwnika, duch Tarkina robił pod siebie jak ich zobaczył xddd
Do każdego z tych filmów, będę wracał, ale można śmiało powiedzieć, że w ogólnym rozrachunku, Disney nie podołał. Więcej, popisał się szokującą niedbałością majstrując przy najbardziej miłowanej marce w historii. Czy to był pośpiech, by im nie pomarli aktorzy z oryginałów? Nie tłumaczy to jednak braku spójnej wizji na całą trylogię, co było po ludzku nieodpowiedzialne i zaowocowało tym, czym wszyscy widzą.
Szkoda, ale co zrobić. Dalej kocham SW, nawet w tych disneyowskich jest wiele rzeczy, które bardzo lubię i do których bd wracać. I ogólnie to cieszę się mimo wszystko, że Gwiezdne po latach wróciły na scenę i znowu wychodzą filmy itd. Brakowało mi tego.
Zapomniałeś napisać o liskach na słonej pustyni w Ostatnim Jedi. Uciekają ich setki jeśli nie tysiące. Same kryształowe liski na pustej pustyni. Nic więcej. Jest to czysty debilizm. Skoro nie ma innych zwierząt to co one jedzą? Sól? Po drugie jest ich całe zatrzęsienie a pustynie słyną z tego, że jest tam bardzo niewiele zwierząt. Po trzecie jest niemożliwe by powstały jakieś kryształowe liski. Proces konwergencji polega na tym, że odlegle spokrewnione gatunki w podobnym środowisku przybierają podobne formy. Tu mamy całkowicie inne środowisko, zwierzęta są zbudowane z kryształów czy czegoś a wyglądają jak lisy. Absurd. Dla mnie całe Gwiezdne Wojny to stek absurdów, które w ogóle nie trzymają się kupy a ta nowa trylogia to już totalny szajs wymyślony przez niedorozwiniętych umysłowo scenarzystów.
Dla mnie całe Gwiezdne Wojny to stek absurdów...
Oczekujesz od science fiction/fantasy logiki? Gratuluję myślenia.
CzEmU lEgOlAs Ma TaKiE dLuGiE uSzY, pRzEcIeRz LuDzIe NiE mAjOm TaKiCh DlUgIcH uSzU
Wiesz jakie jest dobre fantasy? WIARYGODNE. A żeby coś było wiarygodne to musi być logiczne.
Dlatego w wielu si-fi masz pseudonaukowe wyjaśnienia pewnych technologii i zjawisk. Nie muszą one mieć faktycznego sensu, ale mają brzmieć wiarygodnie i logicznie.
I dlatego np czarna pantera to najgorszy film MCU. Bo nie ma w nim za grosz logiki.
Marcin, skandal! Najpierw wziął kasę od Disneya za pochwałę skasowania EU, a teraz bezczelnie krytykuje nowe filmy - na pewno Lucas w zamian weźmie go na ranczo!
Oj już tak nie śmieszkujmy. Tamten artykuł o EU był bardzo tendencyjny, autor postawił sobie na początku tezę i kolejno wyciągał skrajne przykłady z EU, aby ją potwierdzić nie prowadząc żadnych konkretnych dywagacji. Autor sam przeczytał małą część wszystkich książek i zabrał się za artykuł oceniający całą serie. Po co zatem w ogóle zatem zabierać się za taki artykuł?
Przy recenzji Wiedźmina napisanej przez Entertainment Weekly (gdzie autor obejrzał dwa pierwsze odcinki i ostatni po czym wystawił serialowi ocenę 0) nazwaliście ją nieprofesjonalną i nabijaliście się z niej. To czemu nie mówiliście nic przy tekście Pana Marcina? Zrobił on podobną rzecz w stosunku do EU jaką EW zrobiło w stosunku do Wiedźmina. Oczywiście nie można tego porównać 1:1, bo tekst Pana Marcina to nie recenzja, ale nie oszukujmy się że jest jakieś podobieństwo dwóch sytuacji. W artykule o EU znalazło się co prawda "zabezpieczenie" w stylu "może coś tam dobrego jest, ale nie znalazłem i za dużo czasu by Disneyowi zajęło to szukać", ale to jest dosyć leniwa argumentacja ze strony autora, któremu bardziej o chodziło przedstawienie swojej racji niż staranie się o rzetelny artykuł.
Ale cóż efekt najwidoczniej osiągnięty, bo podejrzewam, że "kliknięć" na artykuł było mnóstwo a gównoburza w komentarzach zacna. Jakość artykułu w dzisiejszych czasach nie jest tak ważna jak jego "sprzedawalność". Szkoda jednak, że redakcja nie stara się podejmować jakiś merytorycznych dyskusji w komentarzach. Bardziej skupiacie się na odpowiadaniu na te bardziej skrajne komentarze (dosyć nieprzemyślane/emocjonalne) niż na te, które rzeczywiście próbują z tekstem normalnie dyskutować. Nie wspominając już o tym, że czasami zdarza się Wam używać "karty męczennika" w stosunku do tych "mniej ambitnych komentarzy" (bo w stosunku do nich jest to dosyć łatwe) i robicie z siebie ofiary hejtu internetowego.
Tyle że tamten artykuł nie był recenzją, autor stwierdził po przeczytaniu kilku-kilkunastu książek że EU to ... no że słabe jest. I napisał o tym felieton. Więc nie widzę w tym nic nierzetelnego. Jak będziesz miał kosz pełen 100 jabłek, ale pierwszych 15 będzie robaczywe to będziesz żarł dalej bo byłoby "niwrzetelne" mówić że ten kosz jest do wywalenia?
Mówisz że tamten artykuł był tendencyjny i Ci to najwyraźniej przeszkadza, ale tekst "9 absurdów trylogii Disneya" już tendencyjny nie jest tylko dlatego że się z nim zgadzasz? :P
Zgadzam się, że tamten artykuł nie był pełnoprawną recenzją, ale jego celem było wyrażenie opinii o EU i miało namiastki moim zdaniem "recenzji". Sam tytuł i postawiona teza na to wskazują.
Nierzetelność tamtego artykułu polegała na tym, że autor postawił sobie (nawet podejrzewam przed przemyśleniem tematu) tezę "EU jest do bani i dobrze, że je skasowano" i aby to potwierdził wybrał największe głupoty ze zbioru ogromnej ilości książek. To tak jakbym teraz napisał artykuł "Nowa trylogia jest super i dobrze, że Disney ją zrobił" i wypisał najlepsze momenty z nowych filmów a o wadach wspomniałbym może w jednym zdaniu.
Nawiązując do porównania z jabłkami, to oczywiście, że jak komuś 15 pierwszych książek nie podeszło to nie ma po co się zmuszać do czytania dalej. Ale po co wtedy pisać opiniotwórczy artykuł o temacie nad którym się nie ma pełnej (bądź sporej) wiedzy? Jeśli już chcemy się za to zabierać po przeczytaniu tych powiedzmy 15 książek to można było taki artykuł sformułować inaczej. Stawiać pytania, podejść do tematu łagodniej (świadomi swojej niepełnej wiedzy) po to by zachęcić do dyskusji (albo ew. zrobić wyliczankę jak w artykule tutaj) a nie posługiwać się absolutami (tylko Sithowie tak robią :P). Wtedy sam tekst miałby zupełnie inny odbiór.
Mówisz że tamten artykuł był tendencyjny i Ci to najwyraźniej przeszkadza, ale tekst "9 absurdów trylogii Disneya" już tendencyjny nie jest tylko dlatego że się z nim zgadzasz?
Ale ja nic nie mówiłem o artykule tutaj, komentowałem artykuł poprzedni (trochę tutaj z Twojej strony tzw. straw man argument). Tego artykułu tutaj nie nazwałbym tendencyjnym, bo ma zupełnie inny cel (i w przeciwieństwie do EU autor zapoznał się z całym materiałem czyli obejrzał wszystkie filmy). Autor napisał ten artykuł, aby wykazać jego zdaniem błędy logiczne w nowej trylogii i każdy uargumentowuje (czy już się ktoś z tym zgadza czy nie to nie jest takie ważne). Sam nie wyraża opinii o filmach (cytat "Nie będę analizować całej nowej trylogii, każdy ma już na jej temat własne zdanie").
Zabawne jest, że struktura tego artykułu jest bardzo podobna do tego o EU (autor w obu po kolei opisuje różne absurdy). Różnica jednak polega na tym, że celem napisania artykułu o EU była ocena wartości książek a celem tego artykułu było tylko wypisanie niespójności nowej trylogii. Naprawdę nie widzisz różnicy i dalej uważasz, że w tekście o EU wszystko było w porządku?
Twoim podstawowym błędem jest uznawanie, że sam najlepiej wiesz "co autor miał na myśli" - oba artykuły były tendencyjne, oba broniły postawionej na początku tezy, problem polega na tym, że z jedną się zgadzasz a z drugą nie.
Co autor miał na myśli? Ale autor sam tłumaczy co ma na myśli stawiając tezę w tytule "Skasowanie Expanded Universe w Star Wars to jedyna dobra decyzja Disney". Tutaj nie mamy do czynienia z literaturą piękną gdzie trzeba doszukiwać się ukrytych wątków i interpretacji.
Znowu wkładasz mi słowa w usta. To nie jest tak, że z którymś artykułem się zgadzam czy nie, to nie ma znaczenia. Problem jaki mam z artykułem o EU jest taki, że autor porwał się na niego nie mając odpowiedniego przygotowania w temacie o jakim pisał. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie taki artykuł pisać. Można nawet na takiej podstawie zrobić dobry tekst, ale autor wybrał ścieżkę, w której postawił odważny punkt widzenia, który wymagałby trochę więcej wiedzy w temacie.
Artykuł tutaj nie stawia sprawy takiej sytuacji. Autor ma pełną wiedzę o temacie i nikt tego nie może podważyć (w przeciwieństwie do EU). Jest to wyliczanka, gdzie w każdym punkcie autor stawia czytelnikowi pytania, które mają go zmusić go zastanowienia się na sensem rozwiązań scenarzystów. Omija mówienie nam bezpośrednio "to jest absurd", stara się tak zadać pytania aby czytelnik sam do tego doszedł.
W artykule o EU mamy inną sytuację. Autor z miejsca nam mówi, że EU jest do bani i stara się to uargumentować. Problem jest jednak taki, że potem sam przyznaje się, że nie ma pełnej wiedzy w temacie a sam tekst opisuje same negatywy EU to jak traktować taki tekst w pełni poważnie? Jakby tytuł tekstu o EU brzmiał np. "9 największych absurdów EU" i pominął fragment o "najlepszej decyzji Dinseya" to kompletnie nie miałbym do artykułu pretensji, bo wtedy treść w pełni zgadzałaby się z założeniem tekstu. Jednak autor postanowił rzucić się na głęboką wodę z "najlepszą decyzją Disneya" i trochę moim zdaniem nie do końca wyszło.
Sama ilość negatywnych komentarzy (i "łapek" w dół) też coś mówi. Oczywiście, trzeba to traktować ze sporym (z naciskiem na sporym) przymrużeniem oka, bo dużo osób po prostu nie zgadza się z samym założeniem a nie jakością artykułu i durnie wystawia łapkę w dół, ale było też pod tekstem trochę wyważonych komentarzy, którzy może nie krytykowali samego zdania, ale przygotowanie autora.
Tak czy inaczej są święta i nie ma co chyba prowadzić aż takich długich dyskursów. Moim zdaniem tekst o EU mocno nie wyszedł, zdarza się. Raczej już widzę, że nie dojdziemy do konsensusu więc nie ma chyba sensu tego ciągnąć.
Tobie i Panu Marcinowi życzę więc wszystkiego dobrego a w nowym roku wielu fajnych gier i dobry tekstów (tekst Pana Marcina o czekoladzie np. był bardzo dobry!).
Technicznie rzecz biorąc tamten artykuł też był jedynie wyliczanką absurdów - no ale na naszym forum każdy ocenia tylko po tytule :P Nadal nie uważam, że pisząc felieton o tym, że nie podobało mu się EU, autor powinien przeczytać WSZYSTKIE jego elementy. A biorąc pod uwagę jakość nowych filmów, faktycznie wywalenie EU mogło być najlepszą, bo jedyną dobrą, decyzją Disneya.
Let's agree to disagree i wesołych świąt ;)
"Czy to miało sens narracyjny, militarny, symboliczny?
Źródło: https://www.gry-online.pl/opinie/10-najwiekszych-absurdow-trylogii-star-wars-disneya/zd8b3"
"Panie, trza beło jakoś uzasadnić te myliony zielonych dolców na speców od oczoyebności. Inaczy by rachunkowy tylec stracieł..."
A na poważnie, pewnie miało być epicko ;-)
Gwiezdne Wojny spokojnie mogłyby się zamknąć pierwszą trylogią, a nawet samą Nową Nadzieją, która stanowiła zamkniętą całość. Pierwsze SW były fajne, bo zostały stworzone z pasji. Oczywiście, że Lucas był (jest?) kiepskim reżyserem, że gdyby nie montażyści to byłoby fatalnie, że jest to film klasy "B" ale co by nie mówić, to był początek legendy. Czy gdyby nie oryginalna trylogia, to dziś by ktoś pamiętał o "Mrocznym Widmie"? Ta najnowsza trylogia nie budzi większych emocji, ot kolejny film nakręcony w 99% przy pomocy CGI, trochę grający na nostalgii.
Tytuł artykułu jest zły, bo sugeruje że istnieje cokolwiek DOBREGO w SW od Disneya, a to nie jest prawda.
*spoiler ep. IX*
spoiler start
To że Rey jest spokrewniona z Palpatine
spoiler stop
było już podejrzewane od ep. VII. Niewykluczone że to przypadek, ale chociażby sam styl walki mieczem świetlnym to sugerował. Akurat ten wątek uważam za w miarę udany, pomijając jego zakończenie.
Szarża husarii to oczywiście ukłon wobec Polaków w zamian za to, że zostali śmiertelnie obrażeni przez Netfliksa. ;-)
Ten artykuł jest bez sensu z jednego powodu nowe Star Wars są bez sensu, są stworzone dla jakiś antyfanów Star Warsów, prawdopodobnie miały być parodią ale jak Disney dostrzegł że odbiorcy jego filmów mają IQ szympansa postanowił ich złupić z bananów ;)
Po pierwszym filmie brało już mnie na wymioty, ale po drugim to byłe już totalnie zażenowany, film trzeci po prostu dopina całość "amazońska szarża i strzały z łuku"
"amazońska szarża i strzały z łuku"
Może JJ naoglądał się Avatara ;-)
Dla mnie były to filmy okej. Zawsze lubiłem SW, ale podchodziłem do nich jak do przeciętnych filmów. Nowa trylogia była fajnym widowiskiem i tyle. Nie nastawiałem się na żadną rewolucję czy nawet głębie w tych filmach, ale rozumiem zagorzałych fanów i ich niezadowolenie. Filmy miały wiele problemów i zgadzam się z większością krytyki. Nie żałuję kupionych biletów, bo koniec końców przyjemnie się dla mnie oglądało.
A jeśli chodzi o łupienie z bananów, to muszę Tobie powiedzieć, że niestety tyczy się to zarówno mnie, Ciebie jak i każdej innej osoby, która ten film oglądała (legalnie), więc wstrzymałbym się z ocenianiem IQ odbiorców.
LEGEND OF THE GALACTIC HEROES
Ktoś za granicą napisał bardzo mądrą rzecz. George Lucas powinien obejrzeć LoGH'a, wystosować oficjalne przeprosiny i przemianować swoją serię na coś w stylu "Kosmiczne Przygody".
Rozpoczynam dyskusję:
Ale za co George ma przepraszać chińską bajkę zrobioną kilka lat po tym, jak wyreżyserował Gwiezdne Wojny?
LoGH to dyskurs filozoficzny dotyczący tego co jest lepsze: demokracja czy monarchia? To pytanie, które ludzkość zadaje sobie od zawsze.
Po obejrzeniu najnowszych części Gwiezdnych Wojen można zadać jedynie pytanie: Czy da się wymyślić jeszcze coś głupszego? A Disney przy kolejnych epizodach udowodni, że się da.
Za to, że chińska bajka skopiowała większość jego pomysłów i wykorzystała je sto razy ciekawiej i autentyczniej. To, że pokazała nam prawdziwe "Gwiezdne Wojny".
Właśnie tu jest pies pogrzebany. Dyskurs filozoficzny przybrał formę autentycznego kina wojennego.
Ale to ma być powód, żeby kogoś przepraszać? Wiesz w ogóle, na czym polega koncept przeprosin?
Nazwa Gwiezdne Wojny pasuje dużo bardziej do LoGHa, niż do serii filmów Lucasa. Los chciał, że ktoś wykorzystał ją wcześniej. Skrzywdził tym samym kinematografię, i za to powinien przeprosić.
Zrozumiałeś o co mi chodziło, a mimo to, próbujesz ciągnąć za język.
Daj sobie spokój, bracie.
Dobrze, że zauważyłeś to już przy trzeciej z kolei mojej odpowiedzi.
Ta dziwna zaczepka z drugiego posta była zbędna.
Wesołych Świąt, przyjacielu.
Tam nie było żadnej zaczepki. Jesteś nienormalny.
Gwiezdne Wojny to od samego początku zero science i maks fiction, więc żeby dobrze się przy nich bawić trzeba po prostu wyłączyć myślenie i nie analizować co jak i dlaczego.
Oczywiście ale filmy IV-VI były naprawdę dobre ze świetną częścią V, nawet I-III miały w sobie klasę, te nowe to po prostu żenada w czystej postaci.
To się nazywa fantasy tak BTW. Sci fi to może być star trek. Fantasy to nie tylko średniowieczne elfy
@
Qmasz to?
"To się nazywa fantasy"
Nie, to się nazywa bajka. Dobre fantasy ma to do siebie, że zachowuje logikę w ramach przyjętych założeń, jest po prostu spójne wewnętrznie.
Weźmy takiego Sandersona i jego "Zrodzonego z mgły". Tam allomanta, miejscowy odpowiednik magów, korzystał z niezwykłych umiejętności, dostępnych dzięki spalaniu metali. Mało prawdopodobne, ale przyjmujemy to jako założenie, że tak działa magia. Jedną z umiejętności allomantów było przyciąganie i odpychanie metali (nie magnetyzm, bo mógł je też odpychać i wpływać na metale niemagnetyczne). A jak przyciąganie i odpychanie, to tylko po prostych i allomanta nie mógł na przykład w połowie rzutu posłać przedmiotu w bok czy po łuku. I od pierwszego, do ostatniego tomu ta zasada obowiązywała. Bohater po prostu nie mógł mocą zrobić z metalowym przedmiotem nic, poza przyciągnięciem, albo odepchnięciem. Dodatkowo obowiązywały go prawa fizyki i jeśli spróbował odepchnąć/przyciągnąć coś cięższego od siebie, albo dobrze umocowanego, to on się poruszał, a nie przedmiot, na który oddziaływał, a allomanta i nieumocowany obiekt o takiej samej masie byli w jednakowym stopniu przyciągani do siebie lub odpychani.
A teraz weźmy takiego Supermana, jako przykład z pogranicza "fantasy". Wygląda jak człowiek, ale jest wielokrotnie silniejszy i niemal niezniszczalny. I znów można by dyskutować czy przy takim podobieństwie do człowieka możliwe są takie różnice. Nawet jeśli budowa tkanek jest zupełnie inna (może nawet na poziomie komórkowym zupełnie nie przypominająca jakichkolwiek ziemskich organizmów), to materia, z której jest zbudowany powinna na poziomie atomowym poddawać się takim samym prawom jak ziemska. Ale znów przyjmujemy założenie, że tak jest. I teraz taka scena. Ulicą pędzi wielka ciężarówka, którą nasz niezniszczalny bohater chce zatrzymać. Staje więc swobodnie (o nic się nie zapierając) na środku drogi. Rozpędzony pojazd wpada na niego przy akompaniamencie trzasku gnących się blach i chrzęstu tłuczonego szkła. Efekt: stojąca w miejscu kupa złomu i nieporuszony heros. A teraz szybka analiza. Ciężarówka waży kilka ton, dajmy na to 8 i porusza się z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę, a Superman stoi w miejscu, nie mając dobrego punktu podparcia, o który może się zaprzeć i waży, powiedzmy 100kg. To, że superbohater wyszedł ze zderzenia bez szwanku jest w porządku, bo przyjęliśmy założenie, że jest prawie niezniszczalny. Tyle, że zgodnie z trzecią zasadą dynamiki Newtona, to on, jako znacznie lżejszy i bez odpowiedniego punktu podparcia powinien polecieć w tył, a ciężarówka nie powinna nawet mocniej zwolnić.
Inny taki przykład: Robocop, jako maszyna jest niezwykle silny, a dodatkowo bardzo ciężki. Takie przyjęliśmy założenie. Mamy scenę, w której bandzior grozi mu pistoletem maszynowym, a Robocop zgina mu lufę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby bohater najpierw wyrwał mu broń i dopiero potem ją zgiął. Niestety przestępca cały czas tę broń trzyma. Wychodzi więc na to, że pospolity zbir ma w łapach tyle samo siły co hiperzaawansowana maszyna, a w dodatku waży więcej niż wynosi odporność lufy broni na zginanie, więc pewnie kilkaset kilo (w innym wypadku, nawet mając w łapach tę niesamowitą siłę, żeby utrzymać broń, zostałby po prostu uniesiony w powietrze, a lufa by się nie wygięła).
Porównaj sobie te trzy przykłady i stwierdzisz, że mimo, iż w każdym zrobiliśmy pewne założenia, co jest możliwe, to właśnie przykład fantasy zachowuje najwięcej wiarygodności i logiki w granicach przyjętych założeń. Dlatego właśnie nie nazywam Star Warsów fantasy tylko bajką.
Ta cała trylogia di$neya nadaje się tylko do kosza.
Rozumiem, że autor najpierw pisze felieton kpiący z Legends a teraz z kanonu Disneya. Nasuwa mi się w takim razie pytanie czy autor w ogóle interesuje się/lubi uniwersum Star Wars i w takim razie, dlaczego w ogóle pisze te felietony?
Skoro autorowi nic się nie podoba, to sugeruję napisanie własnych opowieści i opublikowanie ich na stronie z fanfiction.
No chyba, że jest to próba ratowania wizerunku po ostatnim artykule.
Ale zdajesz sobie sprawę, że można się czymś interesować/lubić, ale jednocześnie widzieć w tym błędy i niedociągnięcia?
Gościu ma ponad 200 dislike'ów w poprzednim artykule, który napisał. Rozumiem, że próbuje się odkupić przez napisanie 9 stron tego artykułu. Niestety powinien był pomyśleć o tym wcześniej, zanim zadecydował wysmiać 36 lat twórczości Star Wars która powstała przed Disneyem.
Już w tamtym tekście pisałem, że to co robi Disney mi się nie podoba i nawet dwa tysiące dislike'ów nie sprawi, że polubię Expanded Universe. Czytałem książki, uznane przez fanów za najlepsze i one były słabe. Takie mam zdanie i tyle.
Nie przeczytałeś żadnej książki, tylko żeś przejrzał troszkę artykułów typu "point and click" na internecie, przetłumaczyłeś je i sparafrazowałeś na swoje, kłamczuszku.
Niemożliwe jest ocenienie tylu dziesięcioleci literatury (i nie tylko) na podstawie paru niewielu słabych (wg. Ciebie) stron.
To, że przeczytałeś kilka książek, nie zmienia faktu, że wyszedłeś na ignoranta. Zanim Disney nie kupił franczyzy, a Lucas się obijał, fani mieli jedynie właśnie te cykle książek i komiksów do czytania a było ich o wiele więcej niż te "najlepsze" które twierdzisz, że przeczytałeś.
Wątpię w to jednak, ponieważ argumenty, które poruszasz (Skippy, który nawet wtedy nie był w kanonie, superbronie klony Palpatina) często pojawiają się w innych "point and clickowych" artykułach na stronach typu Looper czy IO9 lub na filmikach na Youtube. Dlatego właśnie śmiem twierdzić, że niczego nie przyczytałeś, ponieważ inaczej Twój artykuł nie skupiałby się na samych negatywnych ogólnikach. Jest także dużo artykułów oraz filmów na tych stronach chwalących EU, ale o tym napiszę na koniec.
Stwierdzenie, że Disney oraz nowy Lucasfilm pod przywództwem Kathleen Kennedy i jej politpoprawnego klubiku "zrobił dobrze" robiąć dużą kupę na twórczośc dziesiątek bardziej utalentowanych ludzi którzy utrzymywali Star Wars przy życiu przez prawie 4 dekady jest moim zdaniem szczytem ignorancji oraz głupoty, której dziennikarz (nawet internetowy) nie powinien przejawiać.
Z resztą Expanded Universe to nie tylko książki ale również i gry komputerowe (o czym jest portal dla którego piszesz) w tym seria Jedi Knight i Old Republic, symulatory X-Wing, TIE Fighter, zręcznściówki typu Force Unleashed czy strategie takie jak Empire at War.
Wielu fanów starego EU to także gracze, co pewnie również było przyczyną, czemu między innymi Twój artykuł tak się negatywnie odbił na czytelnikach.
Rozsądniejszym wyjściem byłoby napisanie artykułu o DOBRYCH i ZŁYCH stronach Expanded Universe, ponieważ wszystko je ma. No ale niestety to wymagałoby pewnie więcej "researchu" a tutaj trzeba pewnie było szybko zdobyć jak najwięcej kliknięć.
Dziennikarz nie powienien być zawsze obiektywny ale wciąż mogłeś napisać o wiele fajniejszy i bogatszy w treść felieton i zjednać sobie czytelników. Jednak chciałeś kontrowersji i paru minut internetowej sławy to teraz masz 200 łapek w dół. Nie pamiętam już który artykuł na GOLu miał taki rekord. Winszuję!
„Niemożliwe jest ocenienie tylu dziesięcioleci literatury (i nie tylko) na podstawie paru niewielu słabych (wg. Ciebie) stron. To, że przeczytałeś kilka książek, nie zmienia faktu, że wyszedłeś na ignoranta. Zanim Disney nie kupił franczyzy, a Lucas się obijał, fani mieli jedynie właśnie te cykle książek i komiksów do czytania a było ich o wiele więcej niż te "najlepsze" które twierdzisz, że przeczytałeś.” Sam wychodzisz na ignoranta pisząc takie komentarze pod adresem autora, to że nie jest zaznajomiony ze wszystkim co dane uniwersum ma do zaoferowania nie oznacza, że nie ma prawa pisać i komentować wydarzeń, które miały miejsce w poznanych przez niego dziełach. Same książki, komiksy itp. były zresztą bardzo różne jeśli chodzi o poziom (po nocach śnią mi się takie koszmarki jak Star Wars Death Troppers) i to, że było to jedyny kontakt fanów z uniwersum również nie usprawiedliwi tego że większość z niech była co najwyżej przeciętna.
„Wątpię w to jednak, ponieważ argumenty, które poruszasz (Skippy, który nawet wtedy nie był w kanonie, superbronie klony Palpatina) często pojawiają się w innych "point and clickowych" artykułach na stronach typu Looper czy IO9 lub na filmikach na Youtube” to że te argumenty pojawiają się często na innych portalach nie oznacza że autor opierał się na nich pisząc ten artykuł, a to, że pisał o samych wadach? Taki widocznie miał pomysł na artykuł i tyle, niema co doszukiwać się tutaj jakiś teorii spiskowych bez pokrycia. Zresztą twoje argumenty również są przytaczane przez największych fanów Star Wars przy obronie starego kanonu (aktualnie legend) i takim tokiem rozumowania również mogłeś nie przeczytać książek i opierać się w swoich wypowiedziach na słowach innych (konkretnych argumentów z reszta nie podałeś).
„Stwierdzenie, że Disney oraz nowy Lucasfilm pod przywództwem Kathleen Kennedy i jej politpoprawnego klubiku "zrobił dobrze" robiąć dużą kupę na twórczośc dziesiątek bardziej utalentowanych ludzi którzy utrzymywali Star Wars przy życiu przez prawie 4 dekady jest moim zdaniem szczytem ignorancji oraz głupoty, której dziennikarz (nawet internetowy) nie powinien przejawiać.” A czy Disney zaczął jakoś krytykować expanded uniwerse? Czy powiedział ktoś że nie możesz tego czytać, oglądać? Czy wymazują pamięć o legendach? Właśnie nikt nic takiego nie robił i nazywanie zwykłego przeniesienia z kanonu do legend „dużą kupą” jest mocnym przesadzeniem. A utalentowanym ludziom chyba bardziej zależy na tym aby ich praca była doceniona niż byciu w kanonie czy nie.
„Z resztą Expanded Universe to nie tylko książki ale również i gry komputerowe (o czym jest portal dla którego piszesz) w tym seria Jedi Knight i Old Republic, symulatory X-Wing, TIE Fighter, zręcznściówki typu Force Unleashed czy strategie takie jak Empire at War.” To ni jak ma się do tematu artykułu oraz komentarzy.
„Wielu fanów starego EU to także gracze, co pewnie również było przyczyną, czemu między innymi Twój artykuł tak się negatywnie odbił na czytelnikach.” Ludzie maja w zwyczaju pisać negatywne komentarze pod czymś co im się nie podoba lub kłuci się z ich przekonaniami i wierzeniami. Człowiek prędzej cos skrytykuje niż pochwali (sam zresztą tylko krytykujesz bez szukania plusów). Bardziej miarodajne byłoby porównanie liczby łapek i negatywnych komentarzy do ogólnej liczby użytkowników czytający dany artykuł.
„Rozsądniejszym wyjściem byłoby napisanie artykułu o DOBRYCH i ZŁYCH stronach Expanded Universe, ponieważ wszystko je ma. No ale niestety to wymagałoby pewnie więcej "researchu" a tutaj trzeba pewnie było szybko zdobyć jak najwięcej kliknięć.” Z tego co pamiętam to były również artykuły o zaletach, albo o pozytywnym wydźwięku dotyczący Expanded Uniwerse, ale tego nie pamiętam dokładnie.
„Dziennikarz nie powienien być zawsze obiektywny ale wciąż mogłeś napisać o wiele fajniejszy i bogatszy w treść felieton i zjednać sobie czytelników” Słowa Fajniejszy i bogatszy można interpretować różnie, a wszystkich nigdy nie zjednasz. Nie zdziwiłbym się zresztą gdyby wasza grupa krytyków była w mniejszości, która po prostu głośno krzyczy i tupie nóżką, ale tego się nie dowiemy dopóki nie mamy większej ilości danych
„Jednak chciałeś kontrowersji i paru minut internetowej sławy to teraz masz 200 łapek w dół. Nie pamiętam już który artykuł na GOLu miał taki rekord. Winszuję!” znowu wszystko nadinterpretujesz, jak zresztą cały twój komentarz.
Dobra dobra. Lucasowe mają na koncie niemniejsze głupoty.
Ewoki kładące szturmowców rzucając kamieniami (na co im te zbroje w takim razie?)
Gwiazda Śmierci z wadą konstrukcyjną, że jest na strzała (inżynierowie Imperium tego nie zauważyli?)
Zasilanie pola siłowego drugiej gwiazdy śmierci ze słabo chronionej powierzchni Endoru (zaproszenia do ataku na jakim papierze drukowali?)
Obi Wan do Anakina: "Miałeś przywrócić równowagę mocy!" Kiedy o jedi się potykasz na każdym rogu, a sith to legenda, do straszenia małych padawanów.
Poczęcie przez midichloriany
Glizda w meteorze
Dźwięk w kosmosie
BTW, mam wrażenie, że autor nieuważnie oglądał Rise of Skywaler. Część zarzutów ma sens, ale np. wrażliwość armady w atmosferze wyjaśniono w porządku. Bez danych nawigacyjnych, w syfie i zakłóceniach statki powpadałyby na siebie, więc potrzebują naprowadzania. Co zresztą doskonale potwierdza Rey wytyczając szlak X-wingiem. Z drugiej strony X-wing jest mały i zwrotny, w przeciwieństwie do jakiegoś krążownika.
A co do szarży - oficer Nowego Zła rzuca tekstem o niszczeniu ścigaczy rebelii, na co jego podwładny odpowiada, że nie używają ścigaczy. Czyli zgaduję, że ochrona pokładowa namierza źródła energi lub coś w ten deseń. Co w sumie ma sens, bo w kosmosie desant piechoty brzmi jak samobójstwo. Trzeba podlecieć blisko, a potem jeszcze trafić człowiekiem w obiekt pędzący z prędkością liczoną w kilometrach na sekundę, a to z kolei oznacza albo wystawienie desantowca na cel poprzez pozostanie w bezruchu w stosunku do celu, albo hamowanie przed samym celem z przeciążeniem przerabiającym nieszczęsnego komandosa na tatar. W tym kontekście broń naprowadzana na pojazdy jest nawet logiczna. Przynajmniej we wszechświecie, gdzie obowiązuje newtonowska fizyka. Jeśli odwiesimy ją na kołek, to i promień szybszy od światła mi nie przeszkadza.
W kosmicznej próżni kolos będzie tak samo zwrotny jak X-Wing :)
Nie będzie bo musi przezwyciezyc wieksza mase... To, ze proznia nie stawia oporu jak powietrze nie znaczy, ze nagle masa znika.
Jak wyżej. Więcej energii potrzebne do zmiany kierunku i prędkości, większe obciążenia, które musi znieść konstrukcja przy przeciążeniach. No i Rey pokazała trasę przelotu przez atmosferę, a nie próżnię, więc aerodynamiki też nie możesz pominąć.
Nie wspominając już o tym, że nawet najbardziej charakterystyczny element tego świata, czyli miecz świetlny aka laserowa szabla w żaden sposób nie trzyma się choćby podstaw zdrowego rozsądku.
Niby jakim cudem promień lasera po tym metrze magicznie znika? I jak, do cholery, jeden promień lasera jest w stanie odbić inny? Jak ktoś ma wątpliwości, zapraszam do eksperymentu; wystarczy wziąć 2 laserowe wskaźniki i sprawdzić czy po skrzyżowaniu ich promienie się przetną czy odbiją od siebie. A można było zrobić miecz Mocy, twierdząc, że jedi jest w stanie manifestować Moc w fizycznej postaci i używać jej jako broni. Dalej głupie? No głupie. Ale przynajmniej zasługuje na przywilej wątpliwości, bo nie mamy żadnego rzeczywistego odpowiednika Mocy, na podstawie którego moglibyśmy wyciągać jakieś wnioski i możemy uznać, że Moc mogłaby tak działać. A w przypadku światła widzialnego, którego najwyraźniej używają miecze świetlne, mamy nasz rzeczywisty odpowiednik i wiemy jak powinna zachowywać się ta fala/cząsteczka.
I znów o laserach. Wszystkie te blastery i działa statków strzelają promieniami, które wyglądają na lasery. Więc dlaczego to są stosunkowo wolno lecące kreski? W rzeczywistości to powinno wyglądać tak: szturmowiec naciska spust i natychmiast pojawia się ciągła linia, prowadząca od jego broni, do celu (lub miejsca, w które spudłował), szturmowiec puszcza spust, linia natychmiast znika.
W kosmosie sprawa nie jest już tak jednoznaczna ze względu na ogromne odległości. Łatwo można sobie wyobrazić kosmiczną bitwę na dystansie, na którym światło musiałoby lecieć przez pewien czas, zanim dotrze do celu. Mimo to bitwa na odległościach przekraczających 1-2 sekundy świetlne mija się z celem, bo wymaga celowania na wyprzedzenie i w gruncie rzeczy zgadywania, gdzie za te kilka sekund znajdzie się okręt wroga. Miałoby to jakiś sens przy walce wielkich, mało zwrotnych okrętów, które nie mogą wykonywać błyskawicznych zwrotów i systemy namierzania celu są w stanie przewidzieć ich przyszłą pozycję, ale już strzelanie w ten sposób do eskadry szybkich i zwrotnych myśliwców mijałoby się z celem. Zresztą na dystansach, na których toczą się filmowe bitwy, całe te rozważania nie mają sensu, bo jakiekolwiek opóźnienie, w dotarciu wiązki lasera do celu jest tak małe, że zupełnie niedostrzegalne. Tu też powinniśmy mieś strzały w postaci ciągłych linii.
Kolejny zarzut: w uniwersum Gwiezdnych Wojen wszystkie statki latają najwyraźniej na wiarę, bo nikt nawet nie próbuje wyjaśniać jak działa ich napęd i z jakich praw fizyki korzysta hipernapęd. W każdym razie w filmach, bo żadnych książek/komiksów Star Wars nie czytałem i nie wiem czy padły tam jakieś wyjaśnienia i jak (bez)sensowne były. Jeśli się mylę i coś o tym było w filmach, poprawcie mnie. Zresztą zhipernapędem wiąże się jeszcze jeden problem. W filmach zdarzało się, że pokazywano sceny, gdzie statki wychodzą z nadprzestrzeni i natychmiast praktycznie stoją w miejscu. Cóż, być może brak nam pewnych danych, żeby wysnuwać ostateczne wnioski, co do jego wpływu na tradycyjną fizykę newtonowską, ale zdrowy rozsądek przypomina, co się dzieje z osobami stojącymi w jadącym 40 km/h autobusie, które nie zdążyły się czegoś przytrzymać przed gwałtownym hamowaniem (bezwładność), gdy jakiś dureń uznał za stosowne przebiec przez ulicę na czerwonym świetle. A teraz wyobraźmy sobie, że poruszamy się z prędkością, która wielokrotnie przewyższa prędkość światła i natychmiastowo hamujemy do zera. Ze statku poddanego takim przeciążeniom zostałaby kupa złomu. O tym, co by się stało z nieszczęsną załogą nie warto nawet wspominać.
Po wyjściu z hiperprzestrzeni statek może stać w miejscu w nigdzie się przez podróż nie ruszył, poruszała się za to przestrzeń w okół niego. Najpopularniejsza teoria o lotach FTL mówi o zaginaniu przestrzeni przed statkiem gdy sam statek jest w bąblu niemienionej przestrzeni
Dzięki za wyjaśnienie. Jednak nasuwa ono kilka kolejnych pytań. Broń jedi nazywana jest w oryginale lightsaber/laser sword. Świetlny/laserowy, nie plazmowy. Skąd taka niezgodność nazwy z metodą działania? Najprawdopodobniej najpierw wymyślono sobie broń i jej nazwę, a dopiero potem ktoś usiłował jakoś w miarę przekonująco wyjaśnić, dlaczego działa tak, jak działa.
Innym oczywistym pytaniem jest źródło zasilania broni. Już w przypadku lasera potrzeba by było bardzo wydajnego zasilania, a co dopiero dla plazmy i pola siłowego. Według dostępnych informacji miecze świetlne zasila jakiś rodzaj kryształu. Ale w jaki sposób miałby produkować taką ilość energii? Może zimna fuzja? I rzeczywiście, tu źródło zasilania nie wydaje się tak niewiarygodne. Szybkie podgrzewanie kryształów o właściwościach piroelektrycznych ma wytwarzać pole elektryczne. Co prawda na razie skala zjawiska jest za mała do praktycznego wykorzystania, ale możemy uznać, że w świecie Gwiezdnych Wojen rozwiązano ten problem techniczny, albo klucz stanowił odpowiedni rodzaj kryształu. Tak więc dla źródła zasilania plus, bo wyjaśnienie trzyma się kupy.
Przejdźmy teraz do pola siłowego. Z jakim rodzajem pola mamy do czynienia? Skoro chodzi o plazmę, najprawdopodobniejsze będzie magnetyczne. I teraz zagadka. W jaki sposób zmusić pole, żeby przybrało odpowiedni kształt, pozwalając na uformowanie ostrza miecza? Wszelkiego rodzaju pola (magnetyczne, elektromagnetyczne, grawitacyjne) są przecież znane z tego, że nie chcą się naginać do zachcianek człowieka. Już przy mieczu stanowi to problem, który ciężko rozwiązać. A w przypadku strzału z blastera sprawa robi się jeszcze trudniejsza. Zakładając, że mamy odpowiednie źródło zasilania (może podobny rodzaj kryształów, pozwalających na uzyskanie masy energii dzięki zimnej fuzji) i odpowiednio zminiaturyzowane układy, pozwalające wytworzyć w lufie broni pole wokół plazmy, które chroni mechanizmy broni, oraz wyrzuca plazmę naprzód, jakim cudem udaje się wygenerować/utrzymać istniejące pole siłowe wokół lecącego strumienia plazmy? Biorąc pod uwagę problemy z manipulacją tymi rodzajami pól (ciekawie problem pól siłowych przedstawił dr Michio Kaku w filmiku "Science of Mass Effect 2 with Dr. Michio kaku", który można znaleźć na Youtube).
Jeśli chodzi o podróż nadświetlną, możesz mieć rację. Nie znam filmów na pamięć i wydaje mi się że Sokół Millenium zawsze skakał w nadprzestrzeń w ruchu, więc założyłem, że taka metoda transportu wiąże się z rzeczywistym przemieszczaniem się z dużą prędkością. Jeśli rzeczywiście ta metoda transportu polega na zaginaniu przestrzeni, to faktycznie możliwe, że statek będzie "ześlizgiwać się" z zagięcia, jednocześnie pozostając w miejscu. W przypadku skorzystania z tunelu czasoprzestrzennego Flamma/mostu Einsteina-Rosena statek może sobie "spaść" na drugi koniec wszechświata. Ale już np. korzystając z asysty grawitacyjnej przy użyciu układu podwójnego czarnych dziur używamy zakrzywienia przestrzeni w potężnym polu grawitacyjnym, ale też rozpędzamy statek. Tyle, że ta metoda podróży zabrałaby jednak kilka lat.
A tak w ogóle, nie jestem taki czepialski. :) Jak wcześniej napisałem, przy SW można się dobrze bawić, wyłączając analityczne myślenie. No ale skoro wszyscy wyszukują absurdy, to i ja włączyłem swojego wewnętrznego złośliwca i umysł ścisły.
Tylko, że inni wylapuja bzdury logiczne a ty zgrywasz naukowca domagając się wyjaśnienia technologii, która nie istnieje. No gratulacje.
No właśnie, inni wyłapują, więc po co mam się powtarzać? Skoro inni już wymienili błędy logiczne, to po co jeszcze ja miałbym to robić? Zamiast tego skupiłem się na czymś innym. I nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że zgrywam naukowca. Czy ta odrobina podstawowej wiedzy, logicznego myślenia i umiejętność ich zastosowania to coś tak niespotykanego? Cóż, poza graniem jeszcze się czymś (przynajmniej powierzchownie) interesuję i lubię książki, gdzie pojawia się sporo wątków z dziedziny nauki (choćby priony w "Amazonii" Rollinsa, genetyka w "Relikcie" Prestona i Childa czy korpuskularno-falowa teoria materii i światy równoległe w "Równaniu Dantego" Jane Jensen). A jak mnie jakiś temat z takiej książki szczególnie zainteresuje, to potrafię poświęcić godzinkę, dwie, żeby zapoznać się z podstawowymi wiadomościami z tej dziedziny, żeby wiedzieć czy to, co napisał autor ma jakieś oparcie w rzeczywistości i potrafię je zapamiętać. Poza tym od czasu do czasu przeczytam jakąś lżejszą pozycję popularnonaukową. Oto cały mój zakres naukowej wiedzy. Jeśli to przestępstwo, jestem winny.
Powiem ci, co bym zrobił, gdybym chciał zgrywać naukowca. Wszedłbym na wikipedie i pierwszą lepszą stronkę dla entuzjastów fizyki, skopiował kilka odpowiednio zaawansowanych wzorów z fizyki kwantowej i wrzucił na poparcie moich teorii. I raczej nikt by mi nie wytknął, że to jakieś bzdury. Jeśli ktoś nie jest prawdziwym entuzjastą fizyki, to po prostu takich wzorów znać nie będzie, bo nie są mu do niczego potrzebne. Nigdzie nie twierdzę, że mam jakiekolwiek kwalifikacje, żeby być autorytetem w tej dziedzinie. Ba, nie ukrywam nawet, że wszystko to znam i rozumiem powierzchownie, ale gdyby ktoś chciał mnie przeegzaminować i podać np wzór fizyczny na poparcie teorii korpuskularno-falowej (do której wcześniej nawiązałem), mógłbym tylko bezradnie rozłożyć ręce.
Nie chcę wyjaśnienia technologii, która nie istnieje. Nie domagam się, żeby ktoś przedstawił mi szczegółowych planów konstrukcyjnych działającego modelu blastera. Interesuje mnie tylko czy przy obecnym stanie wiedzy coś takiego mogłoby być w przyszłości możliwe. Mógłbym tu przytoczyć argument, że najlepsze science fiction to takie, które potrafi logicznie wytłumaczyć, że istnienie przedstawionej technologii jest przynajmniej w teorii możliwe, ale chyba obaj się zgadzamy, że SW to samo fiction bez science. Powiem więc tylko, że po prostu z natury jestem dociekliwy i lubię sobie takie rzeczy analizować. A jeśli ty tego nie chcesz robić, to przecież nie musisz.
Po pierwszej stronie przestałem czytać. Nie dlatego, że tekst jest słaby, wręcz przeciwnie, ale przypomniałem sobie dlaczego nie trawię Star Wars :) Jest bezdennie głupie :)
Ma kilka fiuczerów, które mogę wymienić na palcach jednej ręki, a cała reszta to kicz, głupota goniąca głupotę. Znamienne, że takie idiotycznie skonstruowane uniwersum jest tak popularne :) Ludzie to jednak głupi są :)
A Ty obrażając ludzi, którzy mają inne upodobania od Ciebie, pokazujesz, że jesteś dupkiem. Nie będę się wypowiadał na temat Twojej inteligencji, bo nie znam i nie oceniam, ale lepszy idiota, który wie jak się zachować i nie obraża innych, niż wywyższający się dupek, który IQ ma wyższe od większości, ale jest debilem społecznym.
Jednym z niewielu plusów trylogii Disneya jest to że coraz więcej ludzi zaczyna doceniać prequele (Osobiście uważam Zemstę Sithów za jeden z najlepszych filmów w serii po Nowej Nadziei i klasycznym Imperium Kontratakuje). W sumie to jedynie Rogue One i seria o Mando są porządne a czasami nawet dobre, jeśli chodzi o dzieła ekranowe disneya.
W bodajże części I Quay-Gon tłumaczył że sithów jest zawsze tylko dwóch - uczeń i jego mistrz. A tutaj mamy całą planetę sithów.
Tam chodziło o to, że działają dwójkami, mistrz-uczeń. Ale nigdzie nie było powiedziane, że w całym wszechświecie może jednocześnie istnieć tylko dwóch sithów. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby cała zgraja sithów na planecie była podzielona właśnie na takie dwuosobowe zespoły.
To zasada dwóch, wprowadzona przez Darth Bane'a. I tak faktycznie w całej galaktyce mogło być tylko dwóch sithów: uczeń i mistrz. Zasadę tą wprowadzono żeby uczeń po osiągnięciu wystarczającej potęgi pokonywał swojego mistrza i w ten sposób każde kolejne pokolenie było potężniejsze od poprzedniego.
A w dodatku ci sithowie nie byli czuli na moc i byli bardziej nw akolitami(?) tutaj masz wyjaśnione od 3:57 https://www.youtube.com/watch?v=wQjC2HELcPk
Albo "Toksyczne ubiory Szturmowców".
Na temat nieporadności Szturmowców napisano setki "esejów" i stworzono tysiące memów. Ślepi, niekompetentni... problemy z błędnikiem... A tymczasem nowa trylogia wyjaśnia tę wielką tajemnicę na przykładzie Finna. Gdy tylko zdjął hełm i wdzianko szturmowca stał się i celny i niezły w walce wręcz, także machać mieczem świetlnym potrafił nie obcinając sobie nic. xD
Moim skromnym zdaniem scenariusz nowych gwiezdnych wojen z tym całym swoim absurdem przypomina bardziej jakiegoś fanfika średnio uzdolnionego amerykańskiego licealisty niż spójny, zajmujący materiał pisany przez kompetentnych ludzi.
co do drugiego:
gwiazda śmierci popsiada energię z kryształu caiber a starkiller ze słońca, kryształy są też w mieczach świetlnych a one maja ograniczony zasięg natomiast słońce ma owiele większą energię (np: promienie słońca może oświetlić całą galaktykę)
co do pytania
winged hussars arivede
a tak na serio miało to charakter symboliczny w sęsie pokazywało WSPÓLNE natarcie
Autor artykułu czepia się praw fizyki w filmie, w którym główni bohaterowie okładają się świetlnymi mieczami oraz przesuwają w powietrzu skały ruchem dłoni...
Każde dzieło Science-fiction nie opiera się w pełni na znanej fizyce bo inaczej nie byłoby SF.
First Order (Porządek lub rozkaz? ) nie bierze się znikąd ale z rozkazu Imperatora, że w razie jego śmierci należy odbudować struktury w Nieznanych Rejonach. Jest to opisane w książce "Koniec Imperium".
Sytuacja w której Rebelia pod kierunkiem Lei jest osamotniona a Republika nie jest jednością wynika z nieudanej próby ustabilizowania galaktyki po upadku imperium oraz, że informacja o prawdziwym ojcu Lei wychodzi na światło publiczne. Opisane jest to w książce "Więzy krwi". Powoli pojawia się tam First Order w galaktyce.
Budowa floty na planecie bez dostępnych tras jest akurat logicznie uzasadniona bo w przeciwnym przypadku ktoś mógłby tam przypadkiem trafić i zepsuć cały plan powrotu. Zresztą tym się charakteryzują Nieznane Rejony, że nie ma tam wytyczonych tras nadprzestrzennych.
Prawdą jest, że filmy w żaden sposób do tego nie nawiązują i nie wyjaśniają ale poprzednie trylogie również nie tłumaczą skąd się wziął zastany porządek rzeczy.
Traktujmy filmy science-fiction bardziej jako fiction i będzie się je z przyjemnością oglądało.
Pobawię się w obrońce Nowej Trylogii, a co mi tam :D
3. Gdy Sokół Millennium znajdował się na Jakku to jego właścicielem był Unkar Plutt. Zamierzał on go sprzedać jeśli tylko znalazłby się odpowiedni kupiec, dlatego Plutt płacił za to by statek był przygotowany do odlotu. Informacje na ten temat można znaleźć w książkowej wersji Przebudzenia Mocy.
1.
9. Historię pewnej grupy akolitów można znaleźć w książkach z serii "Koniec i początek" Chucka Wendiga. Choć nie jest to bezpośrednia odpowiedź na pytania autora to widać jednak, że "sekta" akolitów ciemnej strony mocy powiększa się. Szczególnie jeśli uświadomimy sobie fakt, że książka koncentruje się na roku 5 ABY, podczas gdy Trylogia Disneya dzieje się w latach 34-35 ABY. Wydaje mi się, że byliby w stanie przez tyle lat zrobić taką flotę. Szczególnie, że pomagał im również Najwyższy Porządek.
W poprzednich trylogiach ilosc nielogiczności jest takze absurdalnie wielka. Jednak autor zapomina moim zdaniem o jednej malej rzeczy:
Ogladal pewnie stara trylogie majac naście lat mniej. Teraz patrzy na te filmy przez różowe okulary nazywane nostalgia. Dlatego wszystko wydaje sie takie fajne, niedoścignione i cudowne.
Pomysl ze te filmy sa takze skierowane do młodszych odbiorcow to raz, a dwa nie sa to filmy Sc-fi w których wszystko musi byc logiczne. Star Wars od zawsze to gwiezdna basn. Gdzie nie trzeba wszystkiego analizować. Bardzo duzo rzeczy jest wytłumaczone w książkach lub komiksach. Rozumie ze nie trzeba ich czytac ale doczepianie sie do niektórych rzeczy to jak pytac jak to mozliwe ze ewoki jednym kamieniem zabijały szturmowców, jak oddychał wielki robal w planetoidzie itd.
Dlatego mam juz kompletnie dosc placz ludzi nazywajacych siebie fanami i po prostu staram sie miec taka mine jak na zdjeciu obok. A pisanie tylko po to aby dolozyc STAR WARS jest widze ostanio w modzie.
W filmach są głupoty i głupoty. Jeśli film dostarcza ciekawych bohaterów, intrygujący główny wątek, cokolwiek ciekawego, to im ciekawsze takie elementy, tym na więcej głupot i uproszczeń ludzie są w stanie przymknąć oko i wybaczyć. Jeśli film nie dostarcza, to ludzie z tym większą skrupulatnością rozliczają z facepalmem każdy absurd.
Disney nie dostarczył ani bohaterów, ani wątków. Rey w ciągu filmów nie miała tylu przygód i trudnych chwil budujących charakter co Luke. Nie było żadnych bohaterów miedzy którymi przez kolejne filmy była taka chemia jak między Hanem a Leią.
Części I-III to chociaż próba pokazania jak działa i funkcjonuje galaktyka od strony politycznej, pokazała też przygotowania do wojny. Części IV-VI to, nawet jeśli banalne, droga od zera do mistrza Jedi czy wygrana rebelii nad imperium. O częściach VII-IX jak już można powiedzieć to samo co o IV-VI, tyle że to nie działa, właśnie dlatego że to to samo co IV-VI. Na tym tle części I-III są czymś innym. Udanym czy nie, trylogia prequeli chciała być czymś innym. Tutaj Disney nawet nie udawał.
Można więcej, tylko po co kopać leżącego...
Bomby nie były przyciągane magnetycznie, ale w luku nadawano im kierunek i prędkość. Niejako więc były wystrzelone w "dół", a nie zrzucone.
Kto to policzył, że zarabia na czysto? Panie autorze proszę bez kompromitacji, Jeżeli jakieś filmy zarabiają 4,8 mld to z tego ok 1/3 trafia do producenta, czyli z tego wychodzi 1,6 mld, odejmijmy od tego koszty produkcji, promocji... Wykupiona licencja pewnie jest jeszcze głęboko w kosztach i daleko do zysków jakichkolwiek. Proste
Mi się najbardziej podobały prequele, na starych się wynudziłem (i te drewniane pojedynki na miecze świetlne czy czysty, święty jak Jezus nieskazitelnie dobry Luke bez żadnych rozterek czy choćby cienia zwątpienia), a nowe choć były głupie jak kilo gwoździ i zupełnie niepotrzebne, przynajmniej nie męczyły nudą, jedynie głupotą, a ostatnia część miała nawet momenty. Szkoda tylko, że pierwsza część i druga nie skończyły się źle, żeby happy ending był dopiero w ostatniej. Rey powinna zostać zmieciona przez Rena, potem przejść na stronę zła i dopiero w ostatniej części ewentualnie wrócić na dobro. SW bez Jedi i Sithów nie ma dla mnie żadnego sensu, wybrali najgorszy możliwy timeline. Dlatego najbardziej lubię prequele i Kotory, nawet SWTOR jest fajny, bo tam chociaż jest MOC, a nie jeden jedi na całą galaktykę.
Zamiast tworzyć kolejne przesunietę dalej w czasie nowe beznadziejne trylogię, to Disney mógłby powrócić do korzeni i np. stworzyć trylogię o Darth Bane i początkach Jedi. Na pewno ludziom bardziej by się to spodobało niż cudowanie z nowościami.
W pokzywaniu tak odleglej przeszlosci w nowych filmach jest ten problem ze trzebaby pokazac gorszej jakosci technike (to jednak 5 tysiecy lat wstecz).
Stary dylemat - czym zaskoczyc widza skoro wszystko ma byc gorszej jakosci :)
Jak ksieznicka leia pokonuje Luka widamym bylo ze obydwoje sa wrazliwi na moc ale to było co najwyrzej srednie
Punk 1.
Odpowiedź znajduje się w książkach, więc warto je przeczytać chociaż nie są najwyższych lotów (mówię tutaj o tych opisujących jak powstał first order)
Punkt 3.
Jak sokół millenium stał na jakku to raczej ktoś musiał się nim zajmować, oraz raczej znikąd tam się nie wziął, więc należał on do osoby, która o niego dbała.
Punkt 5.
No tutaj to jest standardowy zabieg filmowy często używany w filmach i raczej nic innego nie wchodzi w grę.
Oczywiście nie mówię, że te saga od disneya była jakkolwiek dobra, nie ja tutaj chciałem tylko podkreślić, że jeśli już się czegoś czepiać to warto zapoznać się czy dany temat nie jest poruszony w książkach, komiksach, serialach itd.
Jeżeli książki muszą wyjaśniać nieścisłości (a nie poboczne wątki) z filmów, to coś tu jest nie tak. Nie mam obowiązku grać w gry, czy czytać książki i komiksy by zrozumieć film.
Jak dla mnie ten sokoł to bardziej przypomina pająka bez nóg niż ptaka
Chyba część ludzi zapomina że całe uniwersum Star Wars są to widowiskowe opowieści dla dzieci i młodzieżyo przygodach kilku bohaterów. Tam nic więcej nie ma.
Niech Marcin nie błaźni się pisaniem takich toksyn i zostanie przy robieniu tego co potrafi, czyli opowiadaniu o Rosji i o czołgach. Ciekawe czy równie toksyczy tekst dostaniemy o starej tryogii i o prequelach? Niech no zgadnę... Pewnie nie, bo hipokryzja true fanów nie widzi że w tym uniwersum nigdy nie było jakiegoś prymatu logiki nad efektywnością historii.
Jakoś nikt się nie trzepia że Luke z marszu lata sobie kosmicznym myśliwcem i leci na misję od której zależy przeżycie rebeliantów. A Rey już tak. Sokół na pustynnej planecie może jak najbardziej być sprawny bo tam nie ma wilgoci. Dlatego Amerykanie swoją bazę gdzie trzymają sprawne maszyny i te na części trzymają na pustynii, bo tam nic się nie zerdzewieje. Atak-kamikadze to był wyjątek i desperacja Holdo by ratować pozostałych za cenę jej życia. Bo ten statek nie był malutki więc szkody wyrządził dość spore.
Planeta -kasyno, czy wy serio myślicie że w Szwajcarii, Szwecji czy w Monako za wojny nie toczyło się życie pełne rautów i imprez dla bogaczy? Pewnie że się toczyło. Niemcy nie musieli ich zajmować, to nawet się nie opłacało i wszystkie strony były zadowolone. Kasa się zgadzała? Zgadzała. Stal się zgadzała? Jak najbardziej.
Mam nadzieję że Arasz napiszę polemikę do tego tekstu, bo z jego materiału na TvFilmy aż biło zdroworozsądkowym podejściem do tych filmów przygodowych dla dwunastoletnich dzieci w scenerii sf.
Absurdem to ogólnie są SW od Mikiego
nowa saga jest tak beznadziejna że tylko disney mógł stworzyć takiego kupola, zresztą jest z tego znany ostatnia czarna wdowa to najwyższe dokonana :)
Największym absurdem jest to, że Disney pomimo potencjału uniwersum wyprodukował 3 filmy, a każdy jakby robiony z innym pomysłem na całą trylogię.
Mimo wszystko za Rogue 1 mają u mnie plusa ale szkoda tyko, że scenarzyści podjęli takie decyzje żeby kontynuacja nie była możliwa.
W każdej, powtarzam w każdej części gwiezdnych wojen można wymienić 10 absurdów. Gwiezdne wojny nie są spójne. To są filmy które ma się oglądać dla akcji, nie zastanawiając się nad sensem, bo wtedy tracą sens.:) Zgadzam się, że można by było wszystko zrobić spójniej i lepiej, dokładniej, bardziej przemyślanie itp. Ale główną grupą docelową tych filmów, nie są stratedzy, fizycy oraz co absurdalne fanatycy gwiezdnych wojen, tylko przeciętny kowalski, który ma iść do kina z synem/córką i się dobrze bawić. Taka smutna prawda.
Może pójdźmy już dalej, filmy były jakie były, trudno, na szczęście są jeszcze seriale, High Republic jest na tę chwilę całkiem dobre, w drodze są nowe gry, z filmami zobaczymy.
Btw. Żona Palpatine (w legendach była to Sly Moore, w Rots parę razy obok niego siedziała) mi aż tak nie przeszkadza, chłop to chłop, nawet jedi związki bez zobowiązań tolerowali, a nawet popierali
Kolejny absurd: w cześci 8 żądni sojusznicy ni chcieli pomóc ruchowi oporu, na koniec filmu cały ruch zmieścił się w sokole. Dlaczego w 9 części nagle zyskują korwetę i dużo żołnierzy?
Ciężko walczyć z absurdami 9 części i zakończeniem 8 części (od połowy wygląda jakby zmienili scenariusz na szybko), ale
-Nowy Porządek wyrósł na gruzach imperium tak samo jak po obaleniu dyktatora na jego miejsce trafia nowy dyktator (gang, mafia, ta sama analogia)
-Już Anakin był stworzony przez midichloriany, jeśli kontrolowałby je Palpatine to mógł w ten sam sposób zostać ojcem, aby pośrednio stworzyć Rei (czemu? nieistotne, może tak musiał bo inne metody ne działały, ale nie musiał zabawiać się na stronie)
-Bomby, Starkiller a nawet Sokół to bardziej wizualne drobnostki dla lepszego odbioru filmu