witam. czy któryś z golasków brał kiedyś udział w jakieś terapii związanej z fobiami społecznymi, kontaktem z innymi ludźmi itd. i może mi napisać że to naprawdę działa? jak to możliwe, że mówienie mi rzeczy i dawanie rad z których doskonale sobię zdaję sprawę może cokolwiek pomóc?
w moim przypadku rozchodzi się podtrzymywanie rozmowy, te upierdliwe "small talk" ja myślę o tym, że muszę podtrzymywać zaciekawienie/rozmowę to od razu czuję się wyprany z energii
Przecież fobii nie leczy się dawaniem rad, lecz najczęściej w ramach szkoły behawioralnej poprzez stopniową ekspozycję.
Tez byłem kiedyś mega zamknięty, nie pewny siebie itp wiesz co mi pomogło znalezienie dziewczyny ( poprzez aplikacje)z która byłem blisko w (realu) nawet jeżeli z czasem wyszło ze to fake, ale mega mi to dodało pewności siebie i wyżej wymienionych pozostałych cech, nie koniecznie musi być to dziewczyna może być to jakiś ukończony kurs z powodzeniem itp, mówię to tylko na swoim przykładzie gdyż psychologiem nie jestem ale brak pewności siebie była taka blokada otworzenia się.
tzn. ja w teorii doskonale wiem co powoduje u mnie fobie, w lutym problem teoretycznie powinien być być rozwiązany, tyle że boję się że okaże się że jednak jestem społeczną pizdą i tyle; nie mam problemu w zdobywaniu przyjaciół czy znajomych, zdecydowanie ciężej jest mi przy ludziach na których poznaniu naprawdę mi zależy, myślę że gdyby nie wspomniany wcześniej problem już bym mógł być szczęśliwy co najmniej kilka razy, tyle że te osoby muszą zdobywać moje zaufanie przez jakiś czas, abym się otworzył na tyle aby poznały prawdziwego mnie
btw. jest to mój pierwszy problematyczny i osobisty wpis z mojego głównego konta, wcześniej newralgiczne posty pisane były z kont dodatkowych
Dobrze radzę, idź na terapię i to najlepiej grupową. Terapia trwa minimum pół roku, jeśli trzeba to rok a nawet kilka lat ale daje o konkretne efekty i zmienia życie.
Znam temat z najbliższego otoczenia.
Jeśli terapeuta jest konkretny,tak zwany "z powołania" , kocha to co robi - powinny być dobre rezultaty. Ale jeśli skończył kierunek, bo na inne się nie dostał, bo była taka moda, zrobił papiery "za bułę sera lub świnię" , to...cóż, sam znasz odpowiedź.
Szczerzę życzę powrotu do zdrowia!
Ja chodzę na trapię, omawiamy na niej wiele tematów, szczególnie dlaczego jestem taki pojebany jak jestem i próbujemy z tym walczyć, pracujemy nad tym, abym był lepszą wersją siebie. Ale nie dałbym rady gdyby nie to, że mój terapeuta to spoko ziomek!
To nie jest fobia, wiele osób po prostu nie lubi small talk, bo smoltoki są głupie.
No, ale ok, rozumiem o co ci chodzi. Ja sam potrafię godzinami sypać jak z rękawa gadką i żartami w kręgu znajomych czy nawet nieznajomych (choć tutaj jeszcze zależy czy jest "chemia"), a potem stracić głos wypowiadając się przed salą pełną ludzi (i to z tłumu, nie ze sceny).
Tzn. teraz już nie, ale kiedyś mi się to przydarzyło, a mam niestety pracę, która wiąże się z publicznymi wystąpieniami, także w radiu, przed kamerą czy ludźmi (szkolenia itd.)
Jakoś w szkole zdarzało mi się występować publicznie i nie miałem z tym problemu ponad normę, ale najwyraźniej coś sie pozmieniało z wiekiem, większa presja, poważniejsze tematy i nagle stało się to wszystko dużym problemem.
Zdałem sobie z tego sprawę mniej więcej w okolicy 2014 roku, kiedy zostałem zaproszony do radia i mnie zatkało (na szczęście nie byłem jedynym gościem), potem jeszcze miałem parę kłopotliwych sytuacji. Jak ktoś nie rozumie o co chodzi, to mniej więcej o coś takiego -> https://youtube.com/watch?v=R4rMy1iA268 oczywiście, nie na taką skalę i nie z tymi konsekwencjami.
Bardzo szybko sobie uświadomiłem, że przez ten problem tracę pieniądze, bo nie prezentuję się, odmawiam odpłatnych wykładów itd., co nie ukrywam było dla mnie dostatecznie silną motywacją, by coś z tym zrobić i to szybko.
Nie korzystałem z żadnej pomocy, zacząłem działać instynktownie. Przede wszystkim zacząłem prowokować zachowania, którymi się najbardziej na świecie brzydzę (nawet dzisiaj). Wyobraź sobie na przykład scenariusz, że w windzie są 3 osoby, drzwi się już zamykają, a ty biegniesz i krzyczysz "proszę zaczekać!". Obrzydliwe, prawda? Jak każdy zawodowy introwertyk powinniśmy raczej dreptać i czekać na kolejną windę, którą pojedziemy sami. Ale ja zacząłem prowokować takie sytuacje, żeby moja podświadomość uczyła się tego, że ludzie "w realu" są niegroźni - często bardziej zagubieni od Ciebie, raczej życzliwi, mają w dupie Twoje niedoskonałości, a często bardziej posrane myśli od nich, podrzuca Ci Twój umysł (na przykład, że konieczność przytrzymania Ci drzwi od windy to miałby być dla nich jakiś problem).
Nie znaczy oczywiście, że przeszedłem w jakieś radykalne stadium śpiewania z akordeonem w tramwaju, ale zacząłem być bardziej ekstrawertyczny, zagadywać ekspedientkę o ruch i pogodę. Teraz już tego nie robie, bo jak na przyzwoitego introwertyka przystało gardzę takim zachowaniem, ale wiem, że bez problemu jestem w stanie takie rzeczy robić.
Potem poszedłem do radia jeszcze 15 razy, udzieliłem 15 szkoleń itd. Nawet jak dziś gdzieś wchodzę w tłum osób, to jestem przestraszony. To bardzo ważne, żebyś miał jasność - trema nigdy nie zniknie (znajomy z telewizji ma program, z 5000 konferencji na koncie, a i tak zawsze przed wejściem na scenę robi pół małpki), ale w pewnym sensie masz doświadczenie, które pozwala Ci kontrolować emocje, oswaja ze stresem (choć go nie eliminuje).
Jesteśmy jacy jesteśmy, takie dostaliśmy geny, wychowanie, takie padły rzuty kością, ja bym się z upierdliwymi znajomymi ekstrawertykami, którzy nie potrafią się zająć sobą przez 15 minut nie zamienił, ale pomimo różnych wad jesteśmy w stanie się wytresować.
Psycholog srolog, moim zdaniem musisz sobie uświadomić, że:
- żaden z Ciebie specjalny płatek śniegu, takich jak my jest pewnie ze 2 miliardy na świecie
- nie ma w tym nic złego, to podejście do życia ma wiele zalet
- czasem trzeba być bardziej otwartymi, wtedy przywdziewamy maski, półpancerze praktyczne i udajemy kogoś kim nie jesteśmy
- każda rola wymaga wytrenowania, ale praktyka czyni mistrza