Zaskakująco długo nie było żadnego sensownego wątku o kociastych, aż do wątku pt. "Czym zająć kota?"
Jak się okazało, całkiem liczne grono GOLowiczów ma na swoim wychowaniu mrucząco-miauczących i chyba warto, aby taki temat był tu kontynuowany cyklicznie.
Zapraszam, w takim razie wszystkich, którzy mają pytania, porady, chcę się podzielić swoimi doświadczeniami lub po prostu zaprezentować swoich kocich podopiecznych.
Zdecydowanie nie zapraszam kocich hejterów lub osoby o żenującym poziomie kultury.
Link do poprzedniej części:
https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=14328924&N=1#
Gra i tak konczy sie w momencie jak kot kladzie sie na srodku planszy, demolujac wszystkie domy i hotele. Po czym idzie spac, w swoim nowo zdobytym imperium. ;)
Moj lubi (wsumie to lubial bo nowy ustawiony jest tak ze nie moze i olal sprawe) spac na kompie. ;) ----->
lifter - heheheh, jedno już mamy (dziecko) a z drugim też coś działamy.
Ogólnie byłem przeciwny, bo widziałem jak łazi po sprzęcie i zrzuca wszystko z brzegów, ale PÓKI CO nie ma tragedii, a kot dość psowaty, łazi za człowiekiem, wita i w ogóle zauważa obecność. Ponoć, że to taka rasa.
Koty nie są wcale takie głupie lepiej uważał aby cie nie zrobił bankruta.
A propos bankructwa, jak zacząłem podliczać swojego, to mi wyszło, że nie zmieścił się w budżecie 1000 zł/rok.
Ale dzięki temu jak się wyżarł :) (rozmiar płytki 60 cm)
Moj kot to skromnie liczac 500 zl miesiecznie (leki na cukrzyce, akcesoria (glukometr, paski, strzykawki, lancety), specjalizowana karma, wizyta kontrolna u weta etc).
A w kwietniu nawet +/-3000 bo 2 tygodnie jezdzilismy na kroplowki i zastrzyki, dzien w dzien. Plus badania, diagnozy etc.
Moj DROGI kotek. Dodajcie do tego 2 inne, na pewno tansze ale tez pewnie po 150-200 na glowe skromnie liczac.
Właśnie byłem uśpić Czarnego. Przedwczoraj zaczął się męczyć sikając i oddawał krew z moczem. Wczoraj weterynarz, zastrzyki, próby opróżnienia. Dzisiaj stan się pogorszył. Były dwa wyjścia z uśpić, albo szpital. Niestety na leczenie mnie nie stać, bo tutaj gdzie mieszkam, to koszt ponad 3000 złotych za dzień pobytu. Trzeba się rozejrzeć za ubezpieczeniem jakimś. Myślałem, że nie ruszy mnie to w ogóle, a ryczałtem jak bóbr.
Do dupy :(
Ale co mu bylo kamienie nerkowe/piasek w moczu?
Moj Mopik tez od wczoraj chory, rano zaczal rzygac, zero apetytu, po poludniu sraka i wymioty, w nocy sraka. Bylismy u weta, dostal leki, zobaczymy co dalej. Martwi mnie, ze to powrocilo zapalenie trzustki, bo ona TEZ daje takie objawy, choc lekarz twierdzi ze "na jego oko" to jednak jakas "jelitowka". Oby mial racje.
Mi ostatnio kot udławił się karmą , został jego brat i prawie cały czas miałczy no tylko jak jest sam...
...było ich 5 bo matkę przejechało auto i trzeba było wykarmić , 3 znalazły dom , 1 miał zostać i ten co miał zostać zdechł miał na imię Lucky reszta miał jakieś dziwne imiona bo nowy właściciel zmieniał i tak imię , wiec został jego brat Tadek bo każdy się przyzwyczaił do tego imienia...
...Tadek miał mieć innego właściciela ale został...
Kiedyś też miałem kota ale wpadł do szamba u sąsiada i się utopił.
Miałem dużo kotów przyczyny śmierci były rozne...
-zabity przez psa (przez amstafa...)
-przejechanych przez sąsiada (podczas z wyjezdzania spod domu...)
-udoszony (coś utkło w gardle i zdechł na rękach u weterynarza...)
i ostatnio jeden się udławił karmą było za późno na ratunek...
Było więcej ale te pamiętam...
->Lifter. Jak często mierzysz swojego cukrzyka, jakie leki mu podajesz? Swojego mierzę rano i wieczorem. Po przetestowaniu paru insulin zadziałała u mnie Solostar Lantus. Jak jest hardkorowy cukier to kot dostaje dodatkowo Sciofor.
Standardowo 2x dziennie, co jakis czas krzywa cukrowa (4-6 pomiarow dziennie), czasem jak np. ma bardzo niski cukier to nie podaje insuliny, robie pomiar po 2-4 godzinach by zobaczyc w ktora strone pojdzie i dopiero wtedy. Lantus, ale podaje specjalna strzykawka, a nie penem, bo dzieki temu jestem w stanie odmierzac dawke co 0,1 jednostki, a nie 1, co w wypadku kota jest bardzo wazne, bo co innego podniesc mu dawke z 1.5 na 1.6 a co innego z 1 na 2.
U mnie na szczescie "ekstremalnych" cukrow nie ma, choc nie wiem co przez to rozumiesz, srednia z dnia to obecnie 280 (zakladajac, ze norma to 100-120), a i tak teraz jest wiecej niz wiosna, gdy przypaletalo sie zapalenie trzustki, bo bylo juz ok. 250, a zdarzaly sie dni ze srednioa ponizej 200, co jest wazne, bo to tzw. prog nerkowy.
W razie czego to jest specjalne forum dla kotow cukrzykow http://www.kotycukrzycowe.pl
Mój ma średnio ok 130-160, staram się go tak trzymać. Krzywą robiłem na samym początku, przy zatkaniu kłaczkami albo jakiejś chorobie ląduje z cukrem w granicach 300. Wyszło mu, że ma niedoczynność tarczycy, więc codziennie dostaje Eutyrox (po połówce rano i wieczorem + obowiązkowa witamina B25). .Za "hardkor" uważam cukier powyżej 300. Dodatkowo co jakiś czas badania paskiem moczu na obecność ketonów. I tak od ponad 3 lat... Chodząca apteka. Pogadaj może ze swoim wetem o wprowadzeniu Sciofora. Minusem jest gorzki smak. Co się czasami dzieje przy podaniu to książki można pisać :). Mój cukrzyk przed mierzeniem cukru.
A było słuchać Liftera z tymi mniejszymi paczkami suchej karmy. Kupiłem Concept for Life 10 kg + 3 kg gratisowe a kot ledwo co to rusza, ostentacyjnie próbując "zakopać" miskę jakby dając do zrozumienia że nie jest to zbyt smaczne. Wcześniej dostawał jakąś karmę za 25 zł za kg, widocznie za mocno się już do niej przyzwyczaił.
No mowilem.
Problemy z karma marketowa sa takie jak z chipsami - dodaja tam cos, co koty uwielbiaja, choc niezdrowe, a potem sie wykrzywiaja na dobra karme (pomine fakt, ze moze byc iz dana karma po prostu mu nie smakuje i juz!).
Mozesz sprobowac na poczatku mieszanki 3/4 tej marketowki, 1/4 nowej, a jak bedzie to zarl to stopniowo zwiekszac dawke dobrej. Choc cwane koty umieja wybierac te ziarna karmy, ktore im smakuja.
W razie czego zawsze mozesz te karme dac do schroniska, albo wystawiac miseczke bezdomniakom (byle z woda do popicia...), spelnisz dobry uczynek.
U mnie mialem maly sklep z karmami, zanim trafilem na te, ktore stwory akceptuja. Pomine fakt, ze np., ukochana przez rok karma nagle stala sie "niejadalna" i z 7 kg worka zdazyly zjesc 0.5 kg. Coz, kotka mojej mamy (niestety juz nie zyje) byla z tego bardzo zadowolona, jej smakowalo.
Polecicie jakąś suchą karmę dla małego kocurka (2-3 miesięcznego)? Coś sensownego w przeliczniku cena/jakość :) Będę mu to mieszał w proporcjach pół na pół, a nóż może się do obecnej mimo wszystko przekona w końcu.
Kotów się nie dokarmia, bo się robią leniwe. Lepiej wypuść go na dwór żeby połapał jakieś myszy albo małe psy.
W moim środowisku w pobliżu mojego domu to w ciągu tygodnia albo:
1) Wdałby się w bójkę z jakimś dzikim kotem w skutek czego albo zostałby ciężko ranny albo złapałby wirusa kociej białaczki (skutkiem śmierć w męczarniach)
2) wpadłby pod samochód ze względu na bardzo ruchliwą ulicę zaraz przy podwórku
3) zagryzłby go bezdomny pies których też się w okolicy kręci sporo
4) zatłukłaby go jakaś pijana hołota której też w okolicy sporo
Innymi słowy będzie to kotek domowy, tylko tak ma gwarancję przeżyć te kilkanaście lat (a przynajmniej mam taką nadzieję)
To jeszcze lepiej, jak przeżyje w takim środowisku to będzie królem na dzielni.
Nie na mój budżet obecnie, jak będę miał lepiej płatną pracę i odejdzie część kosztów w moim życiu to może i brałbym pod uwagę :)
Zacznij od 1/4.
I nie czekaj polecen, po prostu szukaj bezzbozowej, kupuj male porcje na sprobowanie, nikt nie wie co twemu kotu zasmakuje, moje wykrzywily sie na najdrozsza karme na swiecie, de facto suszona cielencine (95% miesa + suplementy), na szczecie kupilem tylko 20 dkg na probe co kosztowalo chyba 30 zl :)
A w sprawie karm i nie tylko karm warto zajrzec tu: https://forum.miau.pl
No to się zgotowałem nieźle, pewna wolnobytująca kotka którą dokarmiam od miesięcy własnie zaczęła podchodzić pod mój dom (a właściwie w sumie okupować całe podwórko) razem z 5 kilkutygodniowymi kociętami. Się za karmę nie wypłacę. Co radzicie? Schronisko, szukanie nowych właścicieli? (same kocieta-dzikusy, wszystkie oprócz ich mamy boją się do mnie podejść, w krzakach głównie buszują albo biegają po trawniku...)
Jednego jestem w stanie jeszcze przyjąć, ale na całą 5; nie mam ani warunków, ani środków (sterylizacje, odrobaczanie, szczepienia i przede wszystkim - karma...), przynajmniej mój obecny koci domownik będzie miał kogoś do zabawy. Dziś po pracy skoczę do schroniska popytać, czy istniała by możliwość przyjęcia kilku kociaków z momentem jak kocia mama całkowicie je odtrąci. Wypytałem wszystkich znajomych i nikt nie jest zainteresowany przyjęciem dachowców-dzikusów. Zwyczajnie nie mam innego wyjścia już.
Taaaa... tak sie zaczyna.
Jednego kotka mozesz adoptowac, kocieta w dwupaku to wprawdzie nieco wyzsze koszta ale, gdy sie zaakceptuja, a maluchy nie maja z tym problemu, duzo mniejsze problemy, bo np. same sie z soba bawia, sa radosniejsze, i generalnie np. ucza sie, ze pazurkow trzeba uzywac ostroznie etc.
Skontaktuj sie z jakas fundacja, niech zlapia kicie i wysterylizuja, bo inaczej bedziesz mial przychowek 2-4x w roku. Potem ja albo wypuszcza w tym samym miejscu albo, jak sie okaze proludzka, sprobuja dac na adpocje. To samo z kitkami. Nie czekaj az je odtraci, bo wtedy sie rozejda, tylko lap kicie z malymi, zwykle fundacje znajduja jakis dom tymczasowy, gdzie kotki (razem z mama) podrosna i przyzwyczaja sie do ludzi. A takie oswojone duzo latwiej radza sobie w adpocji.
Swoja droga zwykle w miocie jest 4 albo 6, wiec tutaj pewnie jeden kitku juz zakonczyl egzystencje. Niestety koci katar i panleukpemia kosza mioty niesamowicie :/
No to długi weekend przyjdzie mi spędzić na budowie budy dla kotów; 4 dzikie kocurki i jedna nieśmiała i bardzo strachliwa i wychudzona samiczka (staram się osobiście dopilnować by dla niej też starczyło jedzenia i dopchała się do miski, z różnym skutkiem). Mam ukończone tak w 70%, muszę dokończyć dach, ocieplić styropianem i ustabilizować bardziej podstawę budy, zastanawiam się też nad powiększeniem nieco wejścia. Byłem w schronisku w tym tygodniu i oczywiście nie mają miejsca by je przyjąć, ale zagwarantowali że jak wykonam zdjęcia to spróbują znaleźć za pośrednictwem ich fanpage'a i strony internetowej nowych właścicieli :)
Już ogółem cała paczka nie jest aż tak strachliwa jak na początku, bywa że nie boją się zostać przy mnie bez ich kociej mamy w pobliżu. Ale przy zbyt bliskim kontakcie dalej potrafią syczeć (będzie trochę głupio, jak osoba zainteresowana adopcją przyjdzie kota odebrać a ja będę musiał go łapać w roboczych rękawicach, może do tego czasu się otworzą nieco bardziej...)
Niestety, po różnego rodzaju testach stwierdzam, że mój domowy kocurek raczej nie zaakceptuje współlokatora :(
Żeby było śmieszniej, w ostatnich dniach odkryłem że ta kocia mama [ z postu 15] ponownie jest w zaawansowanej ciąży. Nawet mi do głowy nie przyszło, że może w trakcie opieki nad kilkutygodniowymi kociętami zrobić sobie następne... Nie zdążyłem jej wysterylizować (co też wykluczała w mojej ocenie konieczność jej obecności przy opiece nad młodymi, obawiałem się skutków jej nieobecności poprzez pobyt u weterynarza wykonującego sterylizację), normalnie ręce opadają...
Niestety, niektore kotki tak maja. U nas na podwroku byla kotka, ktora tak czesto zachodzila w ciaze, ze nigdy nie zdolala odchowac poprzedniego miotu :/ (nawet kiedys przez 2 dni probowalismy utrzymac przy zyciu 5-7 dniowego kociego oseska, ale dostal sepsy (lekarz zlekcewazyl objawy) wskutek drobnej ranki i kocina odeszla. choc juz u nas pieknie specjalne mleko ze smoczka dudlala. Jedno jedyne kocie, ktore odchowala wcisnelismy tesciowej, kotke sie w koncu wysterylizowalo (bardzo cwana byla i nie pozwalala sie zlapac(... a niedlugo potem wpadla pod samochod.
W poniedziałek byłem u weta, żeby podać "powtórną" (po tygodniu) tabletkę na odrobaczenie. Pamiętając pierwszą wizytę wolałem nie ryzykować tego w domu, tym bardziej, że mam blisko;-). Już po wszystkim, pani weterynarz stwierdziła, że Pianka ma zadatki na zostanie drugą kotką w mojej pipidówie, którą trzeba będzie odrobaczać za pomocą zastrzyków ;-).
Najbardziej podobała mi się sama końcówka, kiedy weterynarz w końcu wygrała i tabletka została połknięta - odwrócenie się kotki dupą, ostentacyjne wejście do kontenerka i pozostanie tam w pozycji wyrażającej moralną wyższość, do momentu opuszczenia gabinetu pani weterynarz ;-)
ps. W domu, po dwóch tygodniach wycierania moczu z podłogi (co dziwne - kupę od drugiego dnia pobytu u mnie robi do kuwety!) w końcu się poddałem i przemeblowałem korytarz i postawiłem kuwetę tam gdzie sikała. I jest spokój, chociaż tak wiem - 1:0 dla kotki ;-).
Mój kocurek jest dziwny... Po wypróbowaniu chyba szóstej suchej karmy w końcu trafiłem na coś, co mu smakuje. Otóż jest to marketowe byle-co o nazwie Friskies Junior dla kotów. Docelowo chciałem to kupić do ogrodowych kotków ale z braku laku, skoro znalazło się w końcu coś co mojej marudzie pasuje, to tymczasowo będę go karmił tą karmą. Przez ostatnie tygodnie jadł głównie mokrą karmę i resztki z obiadów/parówki.
Friskies to syf totalny. Nie wiem czy jest jeszcze cos gorszego.
A co ci przeszkadzalo, ze jadl mokre? To bardzo dobrze, ze jadl mokra karme.
A teraz przestawiasz go na "cole i chipsy" czy inne chinskie zupki instant- friskies to jakeis mielone dzioby i piora kurczakow i tym podobne miesno/bialkowe odpady, plus masa weglowodanow roslinnych, ktore przekaldaja sie tylko na wzrost masy (tluszczu) i sporo chemii - rozmaitych polepszaczy i atraktantow, zeby kot chcial to jesc.
podawaj troszke na deser. ale nie jako bazowy posilek. Jak przywyknie to juz wypnie sie na wszystko.
A probowales np. dawac mu swieze siekanr mieso?
Albo ostatecznie jakies ciut lepsze marketowki, typu Purina czy inny Perfect Junior?
Zdaję sobie sprawę że w tej cenie, jak na suchą karmę, to nie miało prawa być niczym dobrym... Nie jest to stałe rozwiązanie, na wypłatę teraz czekam to znów mu kupię kilka karm na próbę.
Wcześniej miałem na próbę od kolegi- Smilla, Josera mix, ale reaguje tak samo (pogryzie i po chwili próbuje "zakopać" miskę) jak na te 13 kg Concept for Life Kitten- obecnie wszystkie trafiają do kotków ogrodowych. Pozostałych nazw nie pamiętam, w osiedlówce kupowałem w kilogramowych woreczkach.
I absolutnie nie przeszkadza mi, że je mokrą karmę, to jego codzienny obiadek :)
Purina czy inny Perfect Junior - dzięki, sprawdzę niebawem. :]
Mój kot ma problem z czucaniem, ssaniem czy jakoś tak to sie nazywa poprostu czuca koc lub nawet powietrze no rusza tak mordką jakby czucał powietrze , kot ma ok.3 miesiące więc może z tego wyrosnie...
Mam jeszcze drugiego kota który nie wiem czy nie jest chory albo ma robaki bo jest chudy ale długi więc niewiem może poprostu ma taką budowe , ten ma ok.2 lata....
To mogą być robale, ale 100% pewności nie mam. Jeden z moich kotów przez świerzb bardzo schudł, a w niektórych miejscach wypadała mu sierść. Po odrobaczeniu robale pozdychały, a koteł przybrał na masie i odrosła mu sierść. Pewności nie mam dlatego, że mój drugi kot też miał ten sam świerzb, a takich objawów nie miał.
"czucał" kurde, skąd ty jesteś, w jakim regionie Polski się tak mówi?
Po za tym to moze byc choroba sieroca.
"czucał" kurde, skąd ty jesteś, w jakim regionie Polski się tak mówi?mieszkam w Małopolsce...
Na necie tego słowa nie ma wie ktoś gdzie to zgłosić żeby dodali to słowo do słownika
(ssie chyba przez to ze wczesnie stracił matkę miał mniej niż miesiąc gdy stracił matkę)
Może tabletki na robaki wystarczą dla tego drugiego...
Ja bym przed podaniem tabletek najpierw poradził się weterynarza.
SkuBBi-->Choroba sieroca. Nasz jeden kot też tak ma. Najbardziej upodobał sobie szlafrok mojej dziewczyny. Z początku próbowaliśmy oduczyć ale kot był tak uparty że odpuściliśmy. Po prostu częściej pierzemy ten szlafrok...
Na necie pisało że może z tego wyrośnie albo będzie to robił do końca życia , a jak nie to do kociego psychologa trzeba sie udać
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/taste_of_the_wild/taste_wild/619417
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/bozita/feline/284045
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/happy_cat/happy_cat_junior/694821 - póki co skłaniam się chyba ku niej, wiadomo że w opisach zawsze to bardziej reklama, ale cytat o wybrednych kotach w moim wypadku zdaje się dość zachęcający..
Którą z tych trzech byście polecili? Postaram się znaleźć jakieś mniejsze paczki niebawem na próbę; do teraz tez nie wiem czy dopisek "junior" czy "kitten" jest aż tak istotne u kotów- na chwilę obecną to lepiej żeby jadł chyba jakąkolwiek lepszą karmę niż Friskies.
Ostatnia dobra karma, którą mu kupiłem to:
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/concept_for_life/kitten/510570
Nie znosi jej...
"kitten" o tyle ma znaczenie, że to teoretycznie karma bardziej wysokobiałkowa niż inne. W praktyce bywa różnie, tyle że są to małe granulki, które mały kot daje pogryźć bez problemu.
I naprawdę nie ma co czekać na polecenia, bo i tak nikt nie wie, co twemu kotu zasmakuje.
Spróbuj z tymi marketówkami, co ci poleciłem, w wersji Junior większość moich kotów, o bezdomnych nie wspomnę, jadła ją bez problemów. A w międzyczasie kupuj próbki. Dobrze jest zarejestrować się na jakimś "kocim" forum, np. www.miau.pl, tam często ludzie się wymieniają karmą (tzn. próbkami po 50-100 g) żeby sprawdzić czy dana kotu zasmakuje, a bez konieczności zakupu całej paczki. Sam w ten spoób z 10 sprawdziłem. Dodam, że żadna nie smakowała :)
Plazmacytarne zapalenie dziąseł u kota, spotkał się ktoś kiedyś z czymś takim?
Kot 3 lata, brytyjski, z dobrej, renomowanej hodowli. W styczniu 2018 roku temu zauważyłem u niego zaczerwienione dziąsła, mocno zaczerwienione, byłem w szoku, że u kota w tym wieku może wystąpić coś takiego. Szybka wizyta u weterynarza i stwierdzenie, że "niektóre koty tak mają, nie wygląda to źle, proszę przyjść jak kot zacznie mieć problemy z jedzeniem".
No to posłuchałem tej rady weterynarza i teraz żałuje. Ostatnio zaczął się drapać po pyszczku, więc umówiłem się na wizytę do innego weterynarza. Diagnoza, plazmacytarne zapalenie dziąseł, stopień zaawansowany. Lekarz mówi, że mógłby to leczyć sterydami, ale to nie ma na dłuższą metę sensu i chce wyrwać kotu wszystkie (!!!) zęby.
Kilkugodzinne googlowanie i okazuje się, że przyczyna choroby nie jest znana, podobno coś z układem odpornościowym, ale do końca nie wiadomo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet usunięcie wszystkich zębów daje relatywnie mają szansę na całkowite wyzdrowienie. Według jednego z opracowań, 60% kotów doznaje pełnego nawrotu, 20% jest w stanie normalnie żyć, ale muszą stale przyjmować leki, a tylko 10% faktycznie zdrowieje. Mówiąc szczerze, jestem zdruzgotany i chyba bezsilny w obliczu tej choroby....
Jest tu może ktoś, kogo kot chorował na to?
Moje na szczęście, nie chorowały. Ze znanych mi kociarzy, też nie znam nikogo z takim przypadkiem.
Mój kociak. Jeszcze jednego białego mam, rodzeństwo.
A wiesz, że nie wiem? :P Myślałem, ze to Rosyjski kot. :P
Rosyjski kot raczej nie występuje w takim umaszczeniu, już prędzej Syberyjski ale sierść za krótka
Niewiele wiem o rasach. :P Sprawa z tymi kociakami wygląda tak, że kilka miesięcy temu ktoś podrzucił do mnie na podwórko dwa małe kocięta i tak jakoś wyszło, że przygarnalem je do domu. Szybko się zaklimatyzowaly i odwdzięczyły za troskę. :) Rosną jak na drożdżach, chociaż nie spodziewam się, że będą jakieś duże.
Czy jeśli będę miał półrocznego kota, który będzie już wysterylizowany (planowany zabieg w grudniu), to czy powinienem stosować suchą karmę "junior" czy "dla wysterylizowanych"?
Przez jakiś czas i tak będzie jeść jeszcze tą "junior", bo przy obecnych zapasach na pewno mu zostanie do tego czasu (miksuję ten Concept z Happy Cat i kilkoma innymi średnio-dobrymi karmami i już tak nie kręci nosem), ale zastanawiam się, którą powinienem zamawiać w dalszej kolejności.
Przez pierwszy rok zycia kot rosnie, wiec smialo mozesz mu podawac juniora, bo wszystko i tak pojdzie w mase miesniowa i kosci (zakladajac, ze nie podajesz totalnego gowna).
Mozesz pod koniec zaczac robic domieszki innej mniej kalorycznej karmy, wtedy dosc prosto zwykle robi sie przesiadke.
Tak czy siak sucha karme ograniczaj, niech to bedzie dodatek a nie podstawa zywienia kota.
@Kanon - wet poleci te karme, ktorej banery reklamowe ma w gabinecie... czyli pewnie cos Royal Canin. Z tego co pamietam to maja na calych studiach 4 godziny o kociej diecie...
Mam kota cukrzyka, to co sie naslychalem o diecie i sposobach leczenia u paru calkiem na pozor sensownych wetow to autentycznie jezy wlos na glowie. Cukrzykowi polecaja karme z 30% weglowodanow, insuline dawkuja wedle MASY kota a nie wynikow pomiaru... i to nie sa zli lekarze, bo w SWOJEJ dziedzinie (chirurg, kardiolog) sa kompetentni - no ale oni musza sie znac na wszystkim i efekty sa takie, ze poza swa specjalnoscia czesto sa jak dzieci we mgle. I w efekcie sensowny spec od kociej cukrzycy we Wroclawiu nie istnieje, najblizszy jest w Poznaniu (na szczescie mozna z nim pogadac przez internet i on mi w miare wyprowadzil kota na prosta, ktory ma teraz cukry o polowe mniejsze, biorac dawki prawie 2x nizsze niz te, ktore zalecali weci)
lifter
możesz przestać bredzić?
Insulinę się zaczyna od najmniejszych dawek /tak tak, na MASĘ a nie od POMIARU/. Dietę ogarnia się na możliwości właściciela.
Żaden wet nie musi się znać na wszystkim, te czasy już dawno minęły.
Nie wmówisz mi, że we Wrocławiu nie ma NIKOGO kto się nie zna na kociej cukrzycy. Ciekawe co to za specjalista w Poznaniu, magister barfologii?
wszystko i tak pojdzie w mase miesniowa i kosci (zakladajac, ze nie podajesz totalnego gowna).
Zastosowawszy się do Twoich porad, zamiast Friskies (trafiła ostatecznie do kotków ogrodowych), kupiłem na próbę w markecie Purina ONE junior i Perfect Fit junior- patrząc na składy też nie są to jakieś bardzo dobre karmy, w porównaniu do Friskiesa sklasyfikowałbym je jako średnie), te jednak niedługo się skończą i raczej nie planuję zamawiać większych ilości. Następne do testu są: Bozita i Taste of Wild, ale to dopiero, gdy aktualne suche karmy zaczną się kończyć. Purinę i Perfect Fit mieszam w równych proporcjach z Concept for Life Kitten oraz Happy Cat junior, z czego za jakiś czas mieszać będę wyłącznie dwie ostatnie.
Z mokrej karmy mam jeszcze zapas Felix junior, daję mu na obiad pół saszetki, drugie pół ląduje oczywiście w lodówce i dostaje na drugi dzień. Też mam świadomość, że nie jest to najlepsza karma, ale zwyczajnie w pierwszych tygodniach po faktycznym zaadaptowaniu kociaka desperacko chciałem zamienić mu podawanego na początku Whiskas junior.
Mozesz pod koniec zaczac robic domieszki innej mniej kalorycznej karmy, wtedy dosc prosto zwykle robi sie przesiadke.
Dokładnie tak planowałem zrobić :)
Ostatnio najbardziej się obawiam, że mój kot też może złapać kiedyś cukrzycę; mimo wieku 4 miesięcy już nabawił się nadwagi. Pracuję nad tym, by poza jego posiłkami go nie dokarmiać, jednak mój kot to wyjątkowo uparty głodomór. Można zapomnieć o spokojnym posiłku w kuchni, gdy kot nie jest zamknięty. Później, jak nie zapomnę, to wstawię zdjęcie, jak aktualnie wygląda. Obawiam się że po kastracji w grudniu problem nadwagi może się tylko powiększyć, dlatego już teraz muszę zacząć przeciwdziałać- głównym problemem są pozostali domownicy, którzy bez mojej wiedzy go dokarmiają raz na jakiś czas. (mimo moich próśb...). No cóż, trudno mi powiedzieć, czy on po prostu jest wiecznie głodny, czy zwyczajnie ma duże skłonności genetyczne do tycia.
lifter pakowanie wszystkich wetów do jednego wora jest niesprawiedliwe. Ja swoje koty leczę tutaj https://www.wettermin.pl/lecznice/wroclaw/2005 nie wiem czy są tam specjaliści od kociej cukrzycy, nie mniej świetnie się zajmują się moją kotką, leczymy się u dr Martyny Polit
Z Twojej wypowiedzi jednoznacznie wynika, że weterynarze to niedouczeni dyletanci, którzy sprzedali się producentom karm dla zwierząt. Być może Cię zaskoczę, tak nie jest.
Zastawia mnie fraza: Z tego co pamietam to maja na calych studiach 4 godziny o kociej diecie...
Pamiętasz, bo studiowałeś, wykładałeś na weterynarii czy układałeś program nauczania ? :D
Megiera
Ok, tylko pierwotna dawka była tak ze 4x wyższa od tych, które obecnie są sugerowane. I była wyjsciowo duzo za duża, a jedyne co sugerowano, to "zwiekszyć", skoro cukier nadal nie spada. I juz do 4 jednostek dochodzilismy... Dlaczego nie powiedziano mi o kontrregulacji, robieniu krzywej cukrowej, o spiaczce ketonowej i paru innych rzeczach, ktore jako opiekun kota POWINIENEM wiedziec?
A tu sie okazuje, ze wystarczylo 0.75 jednostki by cukier nagle radykalnie spadl. I te sugestie "pan nie kluje tego kotka tak czesto, po co, wystarczy jeden pomiar na 2-3 dni" (a u mego kota byly straszne wahania cukru, jednego dnia 375, drugiego 130. I ja mam takiemu kotu walnac w ciemno te sama dawke...?
No wybacz.
W Poznaniu jest dr Pernak, weterynarz, Neo Vet. Nie wiem czy "barfolog" bo akurat o diecie nie rozmawiamy. Mozesz go sobie wyguglac i sprawdzic.
Jak znasz kogos DOBREGO we Wroclawiu, tzn. fachowca od cukrzycy to ja chetnie wezme namiary, bo przez dwa lata niestety jakoś nikogo takiego nie udalo mi sie znalezc, a szukalem bardzo intensywnie. Zaliczylem Kenzawe, Hildebrandta i paru innych Bardzo Polecanych Wetow, ale niestety, bez efektow.
Wiem, ze urazona duma zawodowa ale ja nie neguje umiejetnosci wetow ani nie twierdze ze musza sie znac na wszystkim. Mowie tylko, ze jesli idzie o leczenie cukrzycy, to niestety we Wroclawiu nie ma dobrego specjalisty, a porady niektorych z calkiem dobrych wetow (ale nie diabetologow) ze tak powiem, nie pomogly, a wrecz przeciwnie.
Po dwoch latach udalo mi sie kota wyprowadzic na tyle, ze ma fruktozamine ponizej 350. A gdyby od razu byl leczony tak, jak powinien?
Ok, tylko pierwotna dawka była tak ze 4x wyższa od tych, które obecnie są sugerowane.
A czy ktoś cię uświadomił, że cukrzyca u kotów jest akurat uleczalna? I że jak są lepsze wyniki, to schodzimy z dawki, nawet do zera?
Krzywa cukrowa u kotów jest akurat bardzo kontrowersyjna, w lecznicy za bardzo się nie da, a kto w domu chciałby nakłuwać kotu pazur/ucho o 2h...
Kontaktowałeś się ze specjalistami ale sorry, nie z tej działki. Kanzawa i Hildebrandt są mega, ale na określonym poletku. Najlepsze oceny, najlepsze nazwiska nie dają gwarancji. Ja też się mocno specjalizuję i podejmuję się leczenia tylko wtedy, kiedy czuję że mam choć ułamek wiedzy. Te czasy, że weteryniorz ma odrobaczyć psa i przyjąć poród od krowy jednoczeście dawno już minęły. My naprawdę nie musimy znać się na WSZYSTKIM, bo jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego.
@Megiera
Problem w tym, że sam się musiałem w wielu rzeczach (cukrzycowych) uświadamiać i szukać po internetach etc, bo weci u ktorych bylem nie za bardzo mi o wielu rzeczach powiedzili.
Krzywa cukrowa może jest kontrowersyjna, ale lepsza niż jej nierobienie i dawkowanie insuliny "po uważaniu", nie uważasz? A i chyba latwiej byloby mi gdybym startowal od niewielkiej dawki, stopniow ja podnoszac, niz dawac kotu bycze dawki insuliny na dzien dobry, co ewidetnie mu nie pomoglo, plus sugestie, ze jak nie dziala, to trzeba podnosic dawke. Choc i tak moglo byc gorzej, bo ktos tam leczyl kota kroplowkami 250 ml w jednej dawce i 7 jednostkami insuliny dla kota wazacego 4.5 kg.
No i już mówiłem, że nie neguję wiedzy i kompetencji wetów, dzięki nim moje koty nadal żyją, a parę razy bywało z mimi źle (od ostrego zapalenia trzustki po bodaj kalciwirozę) itd. Mówię tylko, że w kwesti kociej cukrzycy ciężko we Wrocławiu o dobrego fachowca i dopiero dzieki zdalnym konsultacjom z poznanskim wetem udało mi się mego cukrzyka wyprowadzic na prosto.
Wiem, ze jako wet nie lubisz gdy sie wlasciciele kotow wymadrzaja i kwestionuja decyzje lekarzy, ale z drugiej strony jak sama mowisz nie ma wetow nieomylnych i wszechkompetetnych, wiec slepa wiara we wszystko co mowia tez nie jest dobra. Zreszta akurat teraz chodze do weta, ktory w tej kwestii jest otwarty i sobie dyskutujemy, bo akurat mam dziwny problem z Mopikiem, ktorego nikt do konca nie potrafi zdiagnozowac - nocne wymioty (zwykle raz dziennie) mocno przetrawiona trescia pokarmowa. Robione byly USG (nic nie wykryly groznego), jonogramy (podejrzanie niskie albuminy), morfologie (nic podejrzanego) etc. I choc sprawdzalismy rozne warianty (od chloniaka, poprzez nadkwasote, robaczyce, zaklaczenie, alergie, cos tam z odzwiernikiem etc). to niestety jak rzygal, tak rzyga. Jedno co wiadomo, to to ze jelita mocno pracuja (silna perystaltyka), a kot sobie wylizuje brzuszek. Ale poza tym dobre samopoczucie, w miare przywoity (acz w sumie nie za dobry) apetyt. No i ja szukam w necie podobnych objawow, a potem wet mi mowi dlaczego to nie moze byc to, co znalazlem. :) I nie ma z tym problemu, bo sam przyznal, ze nie ma juz koncepcji, co to moze byc. Zreszta nie on jeden, bo tez kota konsultowalem u innych wetow, na zasadzie ze mozne "swieze spojrzenie" cos da. O czym zreszta poinforowalem weta. No ale nie dalo.
@Kanon
Jesli zabrzmialo to jak "wrzucanie wszystkich do jednego worka" to nie bylo to moja intencja. Podkreslam, ze mam duzy szacunek dla wetow, bo tez niejeden raz postawili tego czy innego mego kota na cztery lapy(*). Tyle, ze nie wszyscy wiedza wszystko, wiec nalezy brac na to poprawke i nie wierzyc w kazde slowo jak w przekaz od Bozi.
A co tych czerech godzin to kiedys widzialem wrzutke z "rozpiska" ile czego tam ucza. I te 4 godziny o kociej diecie jakos tak wryly mi sie w pamiec, szczegolnie po tym jak polecono mi dla cukrzyka karme absolutnie dla cukrzyka nieodpowiednia i to tonem kategorycznym.
To byl dobry wet, generalnie, ale potem juz do niego nie poszedlem.
I ja naprawde nie jestem z tych, co sami wiedza lepiej i patrza z gory "na niedouczonych lekarzy/wetow" i mowia, ze "internety wiedzo lepiej". Ani troche. Ale przez 30 lat trafialem na wetow rozmaitych, a wychodze z zalozenia, ze dla weta moj kot to tylko jeden z wielupacjentow, a dla mnie to MOJ kot, wiec wole trzy razy sprawdzic i zweryfikowac rozne rzeczy niz potem zalowac, ze tego NIE zrobilem.
(*)I jednego zabili i to w sposb wrecz rzeznicki :/ I to ekipa z Akademii Rolniczej (acz dawno temu, a dodac musze, ze INNY pracujacy tam czlowiek utrzymywal mego kota przy zyciu przez +/- dwa lata, skuteczniee cewnikujac go 2-3 razy w tygodniu LUDZKIM cewnikiem, bo we wczesnych latach 90 u nas innych nie bylo. Co oznacza tyle, ze byl absolutnym magikiem, bo wczesniej OSMIU wetow powiedzialo "uspic, nic sie nie da zrobic". A on - ze 100-200 x to bezblednie zrobil. A potem sie zwolnil, a jego nastepca za pierwszym razem tak poharatal kotu drogi moczowe, ze trzeba bylo go uspic. Co gorsza sie do tego (fuszerki) nie przyznal, wiec kot cierpial okrutnie dwa dni...
lifter
Gwoli wyjaśnienia, nie denerwuje mnie, że klient się "mądruje", pod warunkiem że to, co mówi, ma sens - bo np. było konsultowane z innym lekarzem /nie mam żadnego "ale" jeśli jakiś klient chce zasięgnąć drugiej opinii, często sama do tego zachęcam, jeśli czuję że wyczerpują mi się koncepcje/, niestety dużo ludzi czerpie wiedzę z internetu, od laików spod szyldu "mój kot miał to samo, był leczony tak i tak, pomogło i wyzdrowiał" - po czym się okazuje, że ten drugi kot miał jednak coś zupełnie innego. Wkurzam się bo muszę marnować czas i energię na naprostowywanie głupot "domorosłych specjalistów".
Inna sprawa, że środowisko wet jest bardzo hermetyczne i mocno nastawione na konkurencję/rywalizację. Znam ludzi, którzy będą robić rzeczy zupełnie absurdalne, byleby tylko klient nie poszedł do konkurencji. Na szczęście to się powoli zmienia, weterynaria się dość mocno "odmładza", coraz więcej jest lekarzy którzy dostrzegają, że współpraca przynosi korzyść wszystkim /najbardziej zazwyczaj pacjentowi/.
Pozwoliłam sobie podpytać na zamkniętej grupie, kto we Wrocławiu czuje się mocny w cukrzycy - tak z ciekawości :) Jestem ciekawa, czy się otarłeś o tych lekarzy, a jeśli nie, to może jest szansa że polecę kogoś ogarniętego w endokrynologii.
Z checia skorzystam z dobrej podpowiedzi, bo moje proby namierzenia we Wrocku dobrego specjalisty nie za bardzo sie powiodly.
A z moim "madrowaniem" to jest tak, ze mowie "wyczytalem ze kot mial podobne objawy i mial to i to", po czym zwykle slysze, ze to jednak nie dokonca tak, bo tte i tamte wyniki swiadcza, ze to jednak nie to. I fajnie, bo przynajmniej wiem, ze probowalem i zapytalem. A czasem "hm, brzmi sensownie - sprobujemy". Choc akurat w wypadku Mopika to nie podzialalo (tzn. na jego rzyganie).
Czy ktoś z Was miał bliższą styczność z kotami wolnobytującymi? Mam w szczególności na myśli młode kotki...
Dziś jednego z piątki straciłem bezpowrotnie, niby to tylko koty "dokarmiane", dzikie, ale strata dotknęła mnie dużo mocniej, niż się w ogóle spodziewałem. Kociaki (pozostałe 4) mają jakieś 3 miesiące z hakiem, może cztery; dziś jednego po pracy znalazłem w krzakach w ogrodzie tak słabego, że nawet nie próbował uciekać przy próbie głaskania. Niezwłocznie zabrałem go do weterynarza, który dał mu jakiś antybiotyk na nie-wiadomo-na-co, dwie godziny po powrocie do domu i zapewnienia mu ciepłego i bezpiecznego zakątka w domu było już po wszystkim. Jak sobie pomyślę, że coś podobnego może mnie czekać jeszcze 4-5 (kocia matka dalej przychodzi jeść), to zaczynam w ogóle żałować, że zacząłem w ogóle dokarmiać wolnobytujące kotki- wiem, że brzmi to okrutnie, ale po prostu czuję się całkowicie bezsilny. Jesień się ledwo-co zaczęła, a te kotki mimo wybudowania im budy wyłożonej w środku słomą, całe noce spędzają na ławce ogrodowej na podwórku (sic!). Zero instynktu przetrwania- a do domu sprowadzić nie mogę, gdyż mój domowy kocurek jest bardzo agresywny w stosunku do obcych kotów.
Jednym słowem mam dość, zostawiłem im dziś na podwórku zapas karmy bo całkowicie straciłem ochotę na wychodzenie z domu po dzisiejszych emocjach.
Szkoda, fajny kotek z niego był, strachliwy ale gdyby sytuacja na to pozwalała, byłby jednym z tych adoptowanych. Nie udało mi się znaleźć dla żadnego z nich nowego właściciela. Całkowita porażka.
spoiler start
Szczerze nie wyobrażam sobie co będę czuł, gdy kiedyś przyjdzie czas na mojego domowego. Naprawdę zawsze współczułem, gdy znajomemu zakończył żywot pies/kot, ale teraz sobie zdaję sprawę, że to musi być podobnie straszne przeżycie (jak ktoś jest zżyty ze swoim pupilem), jak utrata najbliższego członka rodziny. Mam raptem 30 na karku, a dzisiejsze wydarzenia całkowicie zrujnowały mi humor. Może powinienem do kwestii kotów wolnobytujących nabrać dużo większego dystansu? Jakoś nie potrafię zachować obojętności w tego typu sytuacjach.
spoiler stop
Nie mam na tym komputerze lepszego zdjęcia(z pierwszego dnia, jak do nas zostały przyprowadzone przez ich matkę), na którym się znajduje, ale niech pożyje chociaż jeszcze jakiś czas w zasobach GOL'a... (drugi z lewej)
Wiesz, rob swoje - pomagaj, dokarmiaj. Wszystkim kotom, nawet w poblizu, nie pomozesz, ale zawsze los kilku choc troszke odmienisz. Malo ktory dziki miot kotow obywa sie bez strat. Zapewne kicia na poczatku miala 6, teraz sa 4, to i tak nienajgorzej. To niestety troszke jak wojna, straty sa praktycznue nieuniknione.
Do domku to wejda, nie boj zaby, jak sie zrobi zimniej.
Generalnie to chyba powinienes rozejrzec sie po okolicy i poszukac jakiejs fundacji, ktora sie opiekuje zwierzetami, a jesli nie mieszkasz na totalnym zadupiu to na pewno jakas sie trafi. A wiadomo, ze w kupie razniej i maja juz praktytke w np. odlawianiu kociat i znajdowaniu im domow zastepcznych.
Ale najwazniejsze jest abys(cie) zalapali i wysterylizwali kotke. Bo inaczej co kwartal/co pol roku, bedziesz mial ten sam problem i on bedzie narastal, bo przychowek tez sie zacznie rozmnazac.
I coz, mam koty od wielu lat... i nigdy odejscie ktoregos nie splywalo po mnie jak woda po kaczce. To oczywiste, ze sie czlek przywiazuje. Teraz moj najstarszy ma 11,5 roku, cukrzyce, kiepskie nerki. Wiem, ze to juz powoli jego ostatnia prosta. Mialem 11,5 roku by sie na to przygotowac ale niestety, to tak nie dziala.
Dzisiaj rano przed wyjściem do pracy z przerażeniem zauważyłem, że już kolejny z pozostałej przy życiu czwórki kotów jest w złym stanie; bezwzględnie będę dziś dzwonił (po 10 dopiero będzie kierownictwo schroniska uchwytne) do najbliższego w okolicy schroniska, by zabrali i wyleczyli wszystkie 4. Dlaczego 4? Sądzę, że szanse dzisiejszego kota również mogą nie być za wysokie (po lewej na zdjęciu btw.), to wygląda tak że całą noc spędzają na ławce ogrodowej jeden na drugim by się ogrzać. Skutek- skupiają się głównie wokół tego, który najbardziej grzeje- gorączkuje; stąd zaraza się przenosi więc prawdopodobnie pozostałe kotki też to już złapały :/ Dlatego leczyć już trzeba całą 4, by miały w ogóle jakieś szanse... Mam przeczucie, że po dzisiejszym dniu zostanie już tylko 3, z czego ten który zachorował dziś był najbardziej przyjacielski (jedyny, który dawał się głaskać bez ucieczki i nawet spokojnie na rękach siedział...)
Odrębną kwestią jest skandaliczna ochrona kotów w mojej gminie, wczoraj przy okazji z weterynarzem mającym podpisane umowę z gminą dowiedziałem się, że cały budżet przeznaczony jest głównie na psy. Nie, żebym psom żałował, ale to jest chore, że w mojej gminie budżet dot. kotów skupia się ponoć głównie na organizowaniu sporadycznie (z wielkiej łaski zarządzających w gminie) akcji sterylizacji kotek (już nie kastracji kocurków, które ogółem jak wyczytałem na forach o kotach, również dla ich dobra powinny być kastrowane). Weterynarz około 15:00 zaaplikował mu zastrzyk, kotek musiał zdechnąć po godzinie 16, sztywnego znalazłem po wejściu do pomieszczenia ok. godz. 17. Z przyczyn praktycznych nie mogłem z nim siedzieć non stop, także nie byłem przy jego odejściu, życie zakończył przy misce z wodą (zdążył się jej napić i nawet trochę rozlać z miski), więc zdołał jednak wyjść z wygodnego legowiska (co też mnie zaskoczyło, gdy ostatnim razem go widziałem był tak słaby, że praktycznie oczy w słup miał skierowane w dół siedząc przykulony z głową do dołu... Przeraża mnie myśl, że jeśli schronisko odmówi pomocy (mieszkam na zadupiu, nie wiem czy będą chętni przyjeżdżać tak daleko), to może mnie coś podobnego czekać jeszcze 4 razy...
Mają budę, w ustronnym miejscu i na pewno o niej wiedzą bo na pewno już jakiś kot/koty wchodził/y, bo trochę słomy było rozrzucone przed wejściem do budy. Dla mnie to jest niezrozumiałe, całą noc, czy wilgoć czy wiatr, czy nie, to one wolą siedzieć u mnie w ogrodzie jeden na drugim całą noc na ławce ogrodowej :/
Mam pytanie odnośnie mokrej karmy w puszkach. Otóż: ile po otwarciu puszki taka karma może stać w lodówce? Puszki standardowo zawierają dużo większą ilośc karmy, do tej pory mojemu dawałem pół saszetki 100 g felixa junior, ale za miesiąc mam zamiar zamówić jakąś lepszą karmę; ta, która mnie interesuje jest akurat w puszkach.
3 dni max i najlepiej przełożyć po otwarciu pozostałość, do hermetycznego pojemnika.
Dobe powinna wytrzymac (ja owijam gore puszki folia aluminiowa by mniej wysychala. Dwa dni - moze, ale bym juz troszke sie bal. Krakowskim targiem - 36 godzin max.
A poza tym puszki sa w roznych wielkosciach, oczywiscie im wieksza puszka tym taniej...
Jak masz jednego kota to mozesz liczyc smialo 100-200 g na dobe (o ile mu zasmakuje), a i 300 moze zejsc jak kotu bardzo zasmakuje.
Majc tez bezdomniaki, to raczej nie masz szansy by otwarta puszka stala dluzej niz dobe :)
Kupuję te największe 800g puszki. Przy dwóch dorosłych kotach starczą one na maks 2 dni. Do tego kupiłem pokrywki na puszki takie o np --> https://www.zooplus.pl/shop/koty/automatyczne_poidelka_karmniki/pojemniki_na_karme/95115
Ostatecznie wybrałem zachwalaną przez znajomą karmę- Gourmet Gold (Kawałki w sosie). Standardowe saszetki 85 g, także póki co problem puszek mogę odwlec. Ponoć to już jest z wyższej półki.
https://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_mokra/gourmet_karma_dla_kota/778417
Skład:
Białko surowe 7.5 %
Tłuszcz surowy 3.7 %
Włókno surowe 0.5 %
Popiół surowy 1.3 %
Wilgotność 81.5 %
Moja uwielbia Gourmet. Takie male puszki jej kupuje, chyba sa po 85g. Wsysa jak szalona.
Z karma bym nie przesadzal, choc tutaj w watku ludzie maja dziwnego pierdolca na tym punkcie i uwazaja ze kot powinien jesc lepiej niz czlowiek.
Miliardy domowych kotow jedza codziennie te zakichane 'trucizny' aka Whiskasy czy KitiKaty (a jest jeszcze sporo tanszych rzeczy) i zyja po 15+ lat.
Natomiast otwarte puszki 400g staly mi w lodowce po 3 dni i kotka dalej jadla ze smakiem. Ja zakladam na otwarta puszka, od gory woreczek foliowy (jak kondomka ;)), nawet nie tyle zeby sie nie zepsulo, tylko zaby reszta lodowki nie przeszla zapachem, ktory potrafi byc intensywny.
Choc jak tak patrze to chyba sobie kupie takie nakladki plastikowe jak ktos wyzej postnal, nawe tnie mialem pojecia ze cos takiego istnieje (kotka mam 8 rok ;))
Z 'marketowych' moja uwielbia tez 'Sheba'. Chociaz mam to szczescie, ze absolutnie nie wybrzydza i zje doslownie wszystko, nawet takie za 3 zlote za duza puszke. ;)
Z gourmetem tez trzeba przetestowac rozne warianty, bo konsystencja maja rozmaita - np. moje bardzo lubia mus/pasztet, a kawalki w sosie ostentacyjnie zagrzebuja (ten sam smak!), a jest jeszcze jakas terrina i cos tam jeszcze. A ze smakow to np. wolowina srednio, jagniecina wcale (*), a kurczak i indyk bardzo chetnie
(*) tak miedzy nami tych wolowin czy jagniecin itd. jest w nich tyle, co za grosz uranu, bo doslownie chyba gram na puszke i to pewnie w formie bialka odzyskanego z kopyt czy kosci... No ale im smakuje i zra.
Generalnie Gourmeto to takie samo gowno jak wszystkie inne, moze ciut lepsze, ale nadal do chocby animondy im daleko. Sklad procentowy maja niezly ale jak wczystasz sie w konkretny to coz... w dobrej karmie podaja konkretnie "mieso z piersi indyka" - tyle i tyle procent, podroby - tyle i tyle procent. Bo sie nie maja czego wstydzic.
No ale cukrzyk Mopik ma w dupie Animody, a zre Gourmety i co zrobie? Nic nie zrobie, jkupuje, bo wazne zeby jadl, a jest niejadkiem.
We wtorek zobaczywszy objawy u kolejnego kota stwierdziłem że konieczna jest interwencja i wszystkie 4 kotki zawiozłem do schroniska. W schronisku zostałem potraktowany bardzo podejrzliwie, pytany byłem o to czy "ktoś ich nie podtruwa" (wiedzieli, bo wcześniej im mówiłem, że przebywaja głównie na MOIM podwórku). I po pierwszych oględzinach stwierdzono że wyglądają na zupełnie zdrowie ale uparłem się by je zostawić opisawszy wcześniej dokładny przebieg choroby i objawy tego, co już zszedł oraz że zaczynają się także u drugiego biało-czarnego.
Wczoraj rano dostałem telefon, że lekarz weterynarii je "przebadał" (specjalnie daję kocie łapki) i są zupełnie zdrowie i można je odebrać. Traf chciał, że wczoraj nie byłem w domu przez część dnia, kiedy zadzwoniłem w okolicy godz. 14:00 powiedzieli mi że już tego dnia nie mogę ich odebrać, gdyż nie ma nikogo z pracowników biura.
Ok, zadzwoniłem godzinę temu, dostałem na wstępie informację że można je odebrać, ale wczoraj wieczorem zszedł drugi kotek, mając wcześniej dokładnie te same objawy, co pierwszy. Jakaś masakra, czy wizyta lekarza weterynarii sprowadza się jedynie do oględzin zewnętrznych i zajrzenia pod ogon?! Powiedziałem, że w tej sytuacji pozostałe koty powinny być dokładnie przebadane, zanim je odbiorę i mi zejdą na własnym podwórku bo potencjalnie mogą chorować na to samo, a mój domowy kocurek czasem jednak z domu wyjdzie (ucieknie na podwórko, daje się złapać, więc to nie było do tej pory problemem) zatem może mieć potencjalny kontakt z chorobą. Mój domowy kot jest zaszczepiony, ale jednak mam obawy. (te kotki do schroniska zawoziłem kontenerkiem mojego domowego!). Podczas dyskusji usłyszałem też taki tekst, że powinny być odebrane gdyż stwarzają zagrożenie zarażenia się przez pozostałe koty w schronisku. Zapytałem się wprost, czy wobec tego jedynym słusznym rozwiązaniem jest to, by mi padły w ciągu tygodnia-dwóch na moim podwórku. Stwierdzono, że zadzwonią do kierownictwa...
Ostatecznie schronisko postanowiło, że kotki zostaną tam w celu dalszej diagnozy. Trochę się obawiam, że podejmowałem do tej pory niedostateczne środki ostrożności i mój kot może mieć potencjalnie utajoną postać tej choroby. Zachowuje się normalnie na szczęście, póki co.
Postępujące osłabienie, obniżony apetyt i późniejsze siedzenie w miejscu w bezruchu. Brak sił by się ruszać, oczy wpatrzone w jedno miejsce przed siebie i widoczne problemy z oddychaniem (tak mi się wydaje, gdy pierwszego odebrałem od weterynarza miał oddychał wyraźnie głęboko, godzinę przed zejściem odwróciło się to tak, że kot już ledwo co się poruszał podczas oddychania...) Ktoś zna te objawy? Jeśli ktoś nie czytał moich wcześniejszych postów, to dodam że chodzi o koty wolnobytujące, 4 miesięczne.
Prawdopodobnie zatrute. Kiedyś u nas na podwórku biegały dwa male koty z matką. Dzikie. Trochę dokarmialiśmy. A potem jeden kotek zszedł w cierpieniach, bo jakaś łajza go otruła. Dwa pozostałe w końcu przygarnęliśmy do domu. Jeden żyje do dziś.
Trochę dokarmialiśmy. A potem jeden kotek zszedł w cierpieniach, bo jakaś łajza go otruła.
Skąd i dlaczego takie kurestwo chodzi po świecie... Wczoraj zszedł najbardziej ze mną zżyty dziki kotek, jedyny który już dał się głaskać mrucząc przy tym, pozwalał się nawet brać na ręce (mimo iż mniej chętnie). Z kotków, które bardziej mi ufały, została tylko kotka. Ale jeśli też jest zatruta, lub jeśli to jest kocia białaczka (czytałem od wczoraj sporo o tym, jeśli kocia mama na to chorowała, to mogła urodzić słabe młode zarażone tym wirusem, w takich wypadkach śmiertelność wśród kociąt jest b. wysoka... Martwi mnie to, bo mój kot chcąc nie chcąc wchodził z nimi w różne interakcje, najczęściej z użyciem pazurów. Kilka razy zdarzyło się również, że zaczął podżerać karmę z ich miski. Na szczęście nie za dużo, bo szybko dawał znać że mu ona nie smakuje (szczęście w nieszczęściu)
Chyba będę musiał w tym tygodniu przebadać mojemu domowemu krew; mój niefrasobliwy weterynarz -chociaż jak widać, Ci schroniskowi nic lepsi- zaszczepił go na kocią białaczkę (między innymi) bez wykonania wcześniejszych badań krwi. Uznał, że kot jest żwawy i nic po nim nie widać i "nie ma sensu go niepotrzebnie stresować", mimo że na wykonanie badań nalegałem kilka razy... Czy naprawdę tak trudno trafić na kompetentnego weterynarza, który traktuje swoja pracę poważnie?!
Generalnie to moze byc jakas infekcja wirusowa - panleukopemia bodaj sie nazywa takie kure*two, ktore kosi mlode kocieta seryjnie. Wirusowe zapalenie jelit takoz. Generalnie jak z dzikiego miotu przetrwa 2-3 z 6 to juz sukces (o ile nie sa pod opieka).
Megiera jest tutaj specjalistka, bo to weterynarz, niech sie wypowie.
Dobrego weta trzeba po prostu troszke poszukac. Na szczescie sa i to sporo.
"Nie znam się to się wypowiem" ;)
Zgony młodych kociąt mogą mieć różne podłoże, najczęściej tak jak pisze lifter - zakaźne. Nadostra panleukopenia i FIP to jest pierwsze o czym warto pomyśleć, poza tym intensywny "koci katar", czy cokolwiek zakaźnego/toksycznego.
Uważałabym z tym krytykowaniem wetów ze schroniska. Pracowałam w schronisku jakiś czas i odkąd tam nie pracuję, jestem szczęśliwsza. Przede wszystkim nie da się zaopiekować taką ilością zwierząt potrzebujących na raz, to przerasta możliwości człowieka. Druga kwestia to kwestia finansów. Weterynaria to nie jest działalność charytatywna, przykro mi.
Odnośnie szczepienia na białaczkę - koty muszą być przebadane przed podaniem, wystarczy przeczytać szczepionkową ulotkę..
Nadostra panleukopenia i FIP to jest pierwsze o czym warto pomyśleć, poza tym intensywny "koci katar", czy cokolwiek zakaźnego/toksycznego.
Wczoraj dzwoniłem do schroniska by się zapytać o stan pozostałych przy życiu kotków- nie wykazują żadnych oznak choroby i ponownie dostałem sugestię żeby je odebrać. (podobnie, jak w sobotę rano...) W tym cały sęk, że u dwóch pozostałych kotków nie było oznak chorobowych oprócz nagłego osłabienia, letargu i zejścia. Weterynarz w mojej wiosce oraz schroniskowy nie zauważyli niczego po nich. Ja jakoś weterynarzem nie jestem, ale zauważyłem że są jakieś dziwnie osowiałe i że konieczna jest szybka interwencja. Pierwszego próbowałem ratować ale było już chyba za późno, drugi miał większe szanse bo objawy dopiero zaczynały się u niego pojawiać. Przy przyjęciu do schroniska pracownica biura bardzo sceptycznie zgodziła się na ich przyjęcie stwierdzając że są na oko w pełni zdrowie (!). W czwartek były "badane" (o ile zajrzenie pod ogon można nazwać badaniem, bo coś czuję że na tym to badanie się zakończyło). Ostatecznie okazało się, że to ja miałem rację. Nie jestem weterynarzem, więc albo oni wykonali swoją pracę całkowicie na odpierdol, albo to ja pomyliłem ścieżki kariery i powinienem zajmować się czymś całkowicie innym, niż obecnie.
Koci katar całkowicie wykluczyli, jeśli wykonają dziś bardziej szczegółowe badania, niż obserwacja (np. pobiorą krew do badań), wykonają sekcję zwłok kota, który zszedł w sobotę (wyraźnie wczoraj zasugerowałem wykonanie owej, skoro w niedzielę pracownica biura pieprzyla mi coś o stanowieniu zagrożenia epidemiologicznego w schronisku!)
Uważałabym z tym krytykowaniem wetów ze schroniska.
Dlaczego miałbym uważać? Ktoś przychodzi do pracy nie wykonując przy tym standardowych badań, mimo podpisanej umowy o pracę chyba pije tylko kawkę te kilka godzin w tygodniu, stwierdza że koty są całkowicie zdrowe i nic im nie dolega, podczas gdy dwa dni później jeden zdycha. Mimo opisania wcześniejszych objawów, wskazania, że ten kot jest najbardziej chory (przywiozłem go w oddzielnym wentylowanym pojemniku, pozostałe 3 miałem zamknięte w kontenerku mojego domowego). Wyraźnie zaznaczyłem, jakei objawy występowały u tego kota który mi padł tydzień temu oraz że zaczęły się pojawiać u tego konkretnego. Zaznaczyłem też, że pozostałe praktycznie były do niego stulone podczas nocy, bo tak sobie radzą z zimnem, a więc prawdopodobieństwo złapania tego samego choróbska jest bardzo wysokie. Bardzo możliwe jest, że mamy do czynienia z tzw. utajonymi objawami, które też się wkrótce rozwiną.
Odnośnie szczepienia na białaczkę - koty muszą być przebadane przed podaniem, wystarczy przeczytać szczepionkową ulotkę..
Zatem ponownie pytam, dlaczego mam uważać z krytykowaniem weterynarzy oraz ich podejścia? Sama właśnie przyznałaś, że weterynarz zachował się bardzo nieodpowiedzialnie ignorując podstawowe przepisy i odmawiając mi wcześniejszego poddania badaniu kota.
Zdaje sobie całkowicie sprawę, że z punktu widzenia weterynarzy i schroniska jestem "upierdliwym" klientem, ale to oni powinni przykładać większą wagę do tego, czym się zajmują. A nie czekać, aż "pacjent" im po prostu zejdzie i czekać czy pozostali pacjenci zaraz nie zejdą na to samo. Nie zeszli? No to wypuszczamy! Teraz sobie wyobraźmy, co by było gdyby szpitale zaczęły w ten sposób traktować ludzi.
Druga kwestia to kwestia finansów. Weterynaria to nie jest działalność charytatywna, przykro mi.
Zdaję sobie z tego całkowicie sprawę, lecz weterynarz który nie zauważa objawów choroby, podczas gdy człowiek, który zajmuje się kotami raptem od kilku miesięcy zauważa te objawy, to ktoś tu tylko udaje, że pracuje... Chyba, że chcesz mi napisać, że doskonale są świadomi tego, że zwierzęta im umierają, ale ich świadomie nie leczą.
Pracowałam w schronisku jakiś czas i odkąd tam nie pracuję, jestem szczęśliwsza.
I może w tym jest cały problem z wetami ze schronisk; Ci, którzy się przejmują losem zwierząt (zakładam, że zaliczasz się do tej kategorii wetów), szczególnie powinni tam pracować. A zostają w tej pracy bumelanci, którzy przychodzą odbębnić te 8 godzin tygodniowo.
Osobiście jestem wściekły na podejście weterynarzy oraz pracowników schronisk. Może mam po prostu pecha i tak zwyczajnie trafiłem.
Ok, przepraszam za powyższy post, mogłem w kilku miejscach trochę przesadzić z emocjami :)
Megera -> Jaki był dokładny powód Twojego odejścia z pracy w schronisku? Jak wygląda praca weta w schronisku?
Rozumiem Twoje rozgoryczenie, ale muszę też kilka spraw sprostować.
To, że lekarz/pracownik schroniska/ktokolwiek nie widzi objawów chorobowych u zwierzęcia, nie jest niczym nienormalnym - taki ludź widzi to zwierzę 5-10-15 minut. Zwierzę w warunkach stresowych /nowe miejsce, badanie, obce osoby itd/ reaguje zupełnie inaczej, jest tak napędzane adrenaliną, że wszelkie objawy potrafią zniknąć. Multum razy widziałam zwierzęta, które były ciężko chore /tak mówili właściciele i tak mówiły wyniki badań/, jak tylko przekroczyły próg gabinetu, następowało "cudowne uzdrowienie". 2 dni temu trafiła do mnie kotka, która kulała - gdyby mi właściciel nie powiedział, na którą łapę kuleje, to bym w życiu nie zgadła - w gabinecie chodziła, wręcz biegała, zupełnie normalnie, i pomimo tej dysfukcji była w stanie pogryźć mnie tak, że mam lewą dłoń praktycznie nieczynną. Dlatego tak ważne jest, by jak najwięcej wypytywać właściciela, jak zwierzak czuje się w bezstresowych warunkach domowych - bo w lecznicy działa to zupełnie inaczej. Z drugiej strony, jest pewien procent właścicieli, którzy koloryzują i są mitomanami... są też tacy, którzy bagatelizują naprawdę poważne objawy.. Ciężko znaleźć tutaj jakiś złoty środek. Często uciekamy się do pytań "podchwytliwych", żeby zweryfikować prawdomówność właściciela. Ja rozumiem, że to strasznie brzmi z perspektywy człowieka-klienta który jest pełen empatii i mówi szczerze - i to jest wówczas zwyczajnie przykre, że jest traktowany z wybitną nieufnością - ale naprawdę oszołomów u nas nie brakuje, musimy mieć jakiś bufor.
Moja praca w schronisku nie była pracą pełnoetatową, tylko zleceniem. 2x w tygodniu miał się pojawić lekarz. Takie warunki są akceptowalne tylko pod warunkiem, że jest dobry, obeznany w temacie kierownik i przynajmniej jeden doświadczony technik. I w "moim" schronisku tak było, dopóki technik i kierownik nie wypowiedzieli umowy o pracę. Obsada zmieniła się na tyle, że doszłam do wniosku, że zwyczajnie nie ma z kim rozmawiać - nieudolność, opieszałość, brak wiedzy /tej naprawdę podstawowej/ i współproporcjonalne do tego awanturnictwo - poczułam że strzelam sobie w kolano, zwyczajnie. Jest mi bardzo żal tych wszystkich psów i kotów, które zostawiłam - no ale nie da się "robić" schroniska w pojedynkę.
Schroniska są w Polsce różne, z tego co wiem. Niektóre pod opieką ToZu, inne pod opieką miasta. Niektóre mają lekarzy "na zawołanie", inne na etat. Wydaje mi się jednak, że wszystko sprowadza się głównie do tego, z kim /jako lekarze/ współpracujemy, i czy ktoś jest nam w stanie za to zapłacić.
Często uciekamy się do pytań "podchwytliwych", żeby zweryfikować prawdomówność właściciela.
Czyli np. o co pytacie i w jakich sytuacjach? Pytam z ciekawości, koty zawiozłem z powodu moich własnych obaw, a nie mitów. Zwyczajnie odpowiedź na to pytanie da mi wskazówkę, czy wet traktuje mnie poważnie :p
W sprawie tej trójki dzwoniłem w środę, póki co nie wykazują objawów ale postanowili je jeszcze zatrzymać i mają się kontaktować ws. ich odbioru. Po dotychczasowych doświadczeniach ze schroniskiem, zaczynam się obawiać, czy nie przeprowadzili na nich eutanazji by zapobiec "zagrożeniu epidemiologicznemu" a mnie zbywają licząc że przestanę się kontaktować, skoro schronisko wzięło koty pod swoją opiekę...
Mój smoluch niestety jest już na krawędzi (jak powiedział wet, 3 łapami na tamtym świecie). Najgorsze jest że nawet nie wiem co mu się stało (najprędzej podtruty), leży jak zdechlak, język lekko wysunięty i tylko czasami zmienia pozycje.
Słabo to widzę :(, a jeszcze 3 dni temu nic mu nie dolegało
Współczuję. Ja swoich kotów nie wypuszczam na dwór właśnie przez tego typu akcje. Nigdy nie ma się pewności czy nasz pupil wróci do domu, a jak wróci to w jakim stanie.
A co wet zrobil, poza tymi "3 lapami"?
dał mu kroplówkę, zastrzyk przeciwzapalny i chyba na wzmocnienie
No ale jakas diagnoza? Bo np. zatrucie trutka na szczury podowuje wewnetrzne krwotoki, bo dziala na krzepliwosc krwi i moza temu jakos przeciwdzialac... bo teraz to mam wrazenie ze tak troche na odczepnego "a dam kroplowke...". Ja bym szalal, wydzwanial, konsultowal, probowal...
mówił że, tu cytat " nie ma czasu na badania bo one trwają a tu się liczy każda minuta" , więc może być tak jak ty mówiłeś, kot generalnie był dość zimny 36,4* i w ogóle nie reagował na wetknięcie połowy 10cm termometru w tyłek, nawet na nakłucie do kroplówki nie reagował.
Serdecznie współczuję, na moim podwórku w zeszłym tygodniu też prawdopodobnie ktoś otruł 2 kociąt. Dlatego mojego domowego nie wypuszczam z domu w ogóle (po ostatnich akcjach to już w ogóle jest mocno pilnowany pod tym względem...) Objawy (prawdopodobnie) otrutych kotów możesz poczytać wyżej. Może to nie otrucie?
W ramach ciekawostki - kot mi naszczal wczoraj do przedluzacza, pod moja nieobecnosc. Korki wyje***, wracam, swiatla nie ma... no dobra, zdarza sie. Ale potem widze, ze na korytarzu swieci... sprawdzam korki - aha... wlaczma - brzek, znow wywalilo. Na szczescie mam osobne na kazdy obwod i centralny, wiec wlaczajac po kolei zobaczylem, ze wywala na tym odpowiedzialnym za kontakty, obszedlem wszystkie i znalazlem zalany przedluzacz. Specjalnie musiak sie dupa wpasowac miedzy sciane i kredens, zeby to zrobic, no...
Chyba najważniejsze pytanie w tym wszystkim: kot cały? :)
Niestety... został uśpiony, te ostatnie godziny był w strasznym stanie. Nie życzę nikomu podjęcia takiej decyzji.
Predi-> Serdeczne wyrazy współczucia. Ja mam swojego domowego od zaledwie połowy lipca ale też już się bardzo do niego przywiązałem.
Wiem, że to żadne pocieszenie ale koteł któremu się udało.
Nasza kotka po jedenastu latach postanowiła spróbować się z ulicą. Niestety. Mieliśmy sobie zrobić przerwę bo mamy jeszcze dwie znajdy - suczka i kot. Nie minął tydzień jak żona mi pokazała koteła, któremu bliżej było do śmierci niż pozostania na tym padole. Zakochaliśmy się oboje no i jest z nami od czerwca.
Wrzucę dwie fotki bo zmiany jakie w nim zaszły zaskoczyły nawet naszego weta.
Kot jest z okolic Dusznik Zdroju. Dziewczyna od której go przygarnęliśmy znalazła go na urlopie. Kot był umierający. Robactwo, katar, smarki z nosa, łzawiące oczy, pchły i wszy miały używanie.
Kot jest naturalnie czarny, co widać na drugim obrazku.
Daliśmy mu Blues, bo wszystkie nasze zwierzaki mają imiona muzyczne, a on tak przejmująco śpiewał.
Jak do nas trafił wyglądał tak. już po pierwszych wetach.
Dzisiaj jest tak.
Z zębów zostały mu te dwa z przodu i ze dwa z tył. Wieku nikt precyzyjnie nie określił ale zachowuje się jak głupi małolat.
Waga 3,5 kg z ledwo dwóch.
Nadal niestety ma problem ze smarczeniem. Kombinujemy od dwóch miesięcy z lekarzem. Zastrzyki, tablety, zmienianie żarcia, a on jak sobie kichnie patrząc ci w oczy to szukaj ręcznika :)
Jak czarny kot robi sie rudy, to znaczy ze juz kiepsko z nim mocno.
Ale dobrze, ze dostal szanse, pewnie byl domowym kotem, ktory wybral wolnosc i sobie nie poradzil.
Na koci katar dobra jest lizyna, jest tak preparat o nazwie Felisa, ale trzeba podawac go codziennie przez 2 miesiace, by cos dal. Naszmu pomogl, gdy mial rzut kociego kataru, ktory zlapal w dziecinstwie i po podbrych 7 lat powrocil ,gdy kot byl oslabiony po infekcji bakteryjnej. Tez smarki itd przez pare tygodni. No i po lizynie przeszlo (albo samo przeszlo w tym czasie, trudno powiedziec)
PS Fajny zasmarkniec, taki Drakula.
To był bezdomniak. Miał podobno kilkoro rodzeństwa. Ocalały dwa ale spierdzieliły z domu zastępczego i tego naszego znalazła właśnie ta dziewczyna od której go mamy. Drugi niestety nie przeżył. Do nas trafił osowiały, schorowany i ogólnie, bieda z nędzą. Tydzień siedział w kojcu bo troszkę z obawy o ucieczkę, a trochę o zdrowie innych. Nie zaraża, nie zarażał i w sumie ok, zdołał się oswoić.
On nie ma kociego kataru. Od weta usłyszeliśmy, że coraz częściej koty mają problemy alergiczne (i to nie od jednego weta). Blues na początku strasznie charczał przy oddychaniu. Vader wypisz wymaluj. Po serii zastrzyków (no dobra, jestem domowym dawaczem zastrzyków psom i kotom, około setki zrobiłem różnym naszym) dzisiaj oddycha normalnie ale podejrzewamy wady genetyczne. ma zwężone naczynka do tego porusza się jak pijany marynarz. Nauczył się w końcu włazić na kolana i spać oraz nie spierniczać jak tylko wyciągasz rękę.
Na focie, z domowym przytulasem (teraz to jest konkurencja) *stare zdjęcie - chyba pierwsze wyjście z klatki
Edicia - sprawdzę w książeczce czy podawaliśmy mu Felisa. W nastepnym tygodniu mamy wizyte to ewentualnie spytam jak nie znajdę wpisanej.
Generalnie szacunek za to, co zrobiles i robisz.
Sam mam 3, wszystkie przybledy w sumie.
Ja pier.... WAMPIR ! :D
Ale zajebiste kły
Mam sierściucha od dwóch lat i nikt i nic mi nie przegada że najlepszy dla kota jest zwykły karton. Wystarczy mu kawałek 5 na 5 cm a i tak się na nim położy.
Na obrazku mój Kajtek :)
Taka ekipa spod śmietnika.
Zdjęcie archiwalne.
Panie i Panowie!
Mam taki problem z moją kotką, że regularnie leje mi pod drzwi wejściowe. Codziennie mam więc do uprzątnięcia plamę albo zaschniętą plamę (mam ogrzewanie podłogowe). Oczywiście woda do sprzątania dzień w dzień świeża, żeby nie czuła zapachu moczu (guzik to daje). Zrozumiałbym absolutnie, ale nie potrafię pojąć, dlatego że kupy grzecznie wali do kuwety. Natomiast sika tam tylko czasami (znajduję te zbrylone "kule moczu").
Próbowałem już (oprócz codziennego sprzątania ofc.) - wykładać tam gazety, bo podobno kot nie lubi (guzik prawda - leje na gazety, a jak jeszcze odkryła, że gazety można rozszarpać, to miałem tylko więcej sprzątania), "psikać" tam jakimś ładnym zapachem (nic to nie dało). Nie próbowałem jeszcze - położyć tam wycieraczki (sądzę , że nic to nie da, bo wycieraczki obecnie tam nie ma, bo poprzednią zasikała) i pryskać jakimś zapachem odstraszającym koty. Dziś po prostu położyłem tam kuwetę (ale to rozwiązanie tymczasowe - niewygodne i nieestetyczne) i zobaczę po pracy jak będzie. Jakieś pomysły? Bo serio nie potrafię pojąć, że kotka "2" robi z klasą do kuwety, a "1" prosto pod drzwi :/
ps. Na zdjęciu sprawczyni zamieszania w łazience, nie tam akurat nie sika ;-).
Śliczna kicia :)
Mój domowy kocurek zsikał się poza kuweta tylko raz i mam potężne wrażenie że zrobił to mi na złość, bo próbował mnie budzić od 5 rano (przyzwyczajony, że wtedy wstaję do pracy...) a po ciężkim tygodniu obudziłem się dopiero przed 9, zobaczywszy zielony szlaczek na białym dywaniku... Więc to akurat chyba był upust frustracji i gniewu ale kto tam wie z kotami. Nie wiem co Ci poradzić, chyba faktycznie na Twoim miejscu bym zobaczył, czy robi siku do tej kuwety ustawionej pod drzwiami i wtedy dalej kombinował. Zdarzyło się, że zrobiła jeszcze w innym miejscu poza tym? (i kuwetą). Spróbowalbym chyba uniemożliwić jej dostęp do pomieszczenia w którym sika i próbował w ten sposób nauczyć, by korzystała z kuwety (no, chyba że w innym pomieszczeniu znajdzie sobie nowe miejsce- znów poza kuwetą. Wtedy to chyba tylko koci behawiorysta pozostanie :)
Generalnie takie sikanie to zaburzenie behawioralne. COS sie kotu nie podoba i w ten sposob daje ci to poznac. Ale CO? Ha, dobre pytanie. Moze byc WSZYSTKO. Male dziecko w domu, drugi kot, zmiana umeblowania etc.
Ale z drugiej strony moze to tez byc np. objaw zapalenie pecherza. Byles z nia u lekarza?
Probowales stawiac tam kuwete? Dokladnie w tym miejscu?
Podpowiem tyle (bo tez mam kota-sikacza), ze) mozna rozkladac specjalne podklady higieniczne, zeby mocz w nie wsiakal (kupujac 100 szt wychodzi po jakies 50 gr szt). Ulatwi to sprzatanie. A do neutralizacji kociego moczu jest takie cos, co sie nazywa Urine Off.
Słyszałem o kotach, które "jedynkę" załatwiają do jednej kuwety, a "dwójkę" do drugiej. Też można spróbować.
Sam mam "sikacza". Mój dla odmiany leje przy wejściu na schody (mamy tam kafelki) albo obok kuwety. Robi to zwykle do pięciu minut po tym jak któreś z nas wróci z pracy. Kiedyś lał też na kanapę ale pomogło, że wychodząc na dłużej kładliśmy tam kawałek deski :)
Postaw w okolicy poidło, albo miskę z żarciem.
^^Jest całkiem niedaleko, po prawej stronie (ok 1,5 m).
Ale z drugiej strony moze to tez byc np. objaw zapalenie pecherza. Byles z nia u lekarza?
^^Z 4 tygodnie temu, po tabletki na odrobaczenie, wszystko jest w porządku. Zresztą ona nie sika nie wiadomo ile, to nie jest jakiś "potop szwedzki", przeważnie jak wracam z pracy, to ta plama jest już zaschnięta. Problemem jest tylko to, gdzie leje :). Dziś wchodzę na korytarz rano - plama już pod drzwiami, a Pianka akurat kończyła zakopywać w kuwecie kupę, no myślałem, że mnie trafi ;-). Powtórzę też, że czasem sika też do kuwety - jak czyszczę (codziennie), to są tam te zbrylone "kulki moczu".
Probowales stawiac tam kuwete? Dokladnie w tym miejscu?
^^Pisałem o tym wyżej - dokładnie dziś tak zrobiłem, no i zobaczę po pracy efekt. Wygląda to nieestetycznie, bo kuweta stoi dosłownie "w drzwiach", no ale gdyby miało pomóc, to jestem w stanie jakoś przełknąć tą niedogodność. Czasowo, aż się nie nauczy.
W te maty i Urine Off się zaopatrzę, dzięki za rady :).
@Deser
^^Teraz jak przeczytałem Twoją wypowiedź, to przyszło mi do głowy, że może ta moja kotka po prostu tęskni? Rano wychodzę do pracy, żona do pracy, dzieciaki do szkoły, kotka na osiem godzin zostaje sama (nie mam drugiego kota). Nasikane mam albo przed wyjściem do pracy albo znajduję zaschniętą plamę jak wracam. Nie wiem, czy to ważne, ale jak już po południu, jak któreś z nas jest już w domu, to nigdy nie mam pod drzwiami nasikane - myślę, że wtedy jak sika to już do kuwety. Ja już sam nie wiem... wariactwo z tym zwierzakiem ;-). W każdym razie, na ten moment kuweta będzie stała "w drzwiach" i się zobaczy ;-)
ps. Jeszcze jedna rzecz, bo padło takie pytanie: sika albo do kuwety (rzadziej) albo właśnie pod drzwi wejściowe (częściej) - tylko i wyłącznie w tym miejscu (ofc. jako, że ma pięć miesięcy, to jak wdepnie, to trochę łapkami poroznosi), nie leje mi po całym domu ;-).
Faktycznie. to moze byc objaw tesknoty. Mlody kot nudzi sie sam w pustym mieszkaniu, szczanie pod drzwiamui moze byc wlasnie sygnalem "nie podoba mi sie ze tam [za nimi] znikacie". Moze sprobowac dokocic panne o kumpelke? Dwa koty to czasem o polowe mniej problemow niz jeden kot...
Tak się zastanawiam z tą "tęsknotą". U mnie są dwa koty i suczka. Leje tylko jeden (ten starszy i najdłużej mieszkający z nami). Robił to zawsze (wtedy mieszkała z nami kotka i inna sunia). Zawsze nasika tylko pod schodami albo obok kuwety. Żaden inny zwierzak się tak nie zachowuje, a niestety czasem trafi się taki dzień, że muszą zostać same na dwanaście godzin. Wracam, nie ma nic, chwilę potem (jak się przebiorę, czy tez pokręcę po mieszkaniu) mam nalane. Jak mu nagadam to ostentacyjnie pójdzie i nasika do kuwety po czym będzie tak długo zasypywał aż się znudzę.
Troszke ryzykowne to na pierwszym planie, bo kot moze sie oprzec o boczna krawedz i spac. Kotu sie nic nie stanie ale temu co bedzie pod nim? :) Chyba ze toto umowano do polki?
Tak. Rynna jest przykręcona dwoma solidnymi imbusami do drewnianej półki. Także jest bezpiecznie. A rynna to ulubione miejsce moich kotów.
Ja mam chyba koty naziemne. Żaden jakoś szczególnie się nie wspina (kotka owszem, ta to latała tylko po wysokościach). Oba lubią spać na ziemi, często obok psa. Czasami wskoczenie na szafkę to naprawdę wyczyn. Wiem, że potrafią ale nie pokazują. Chyba, że o czymś nie wiem kiedy mnie w domu nie ma ;)
Deser--> Co kot to inny charakter. Trafiłeś na koty nizinne. Może i lepiej, nie trzeba kasy na drapaki czy półki:) Ja mam koty średnio górskie i wysoko górskie:)
[Edit]
Może jeszcze inna kwestia co do Twoich kotów. My swoim trochę zaaranżowaliśmy przestrzeń meblami, półkami czy drapakami żeby się im łatwiej śmigało na wysokości.
Sam bym się kimnął w takiej rynnie.
Moja kotka włazi wszędzie gdzie się da. Ma różne fazy co do miejscówek do spania. Raz śpi na szafie przez pół roku a potem rok szafę olewa. Potem spała w kociej budce, potem na budce. Potem znowu w legowisku, które po czasie zmieniła na kanapę, teraz kocha kartonowy drapak.
kali93 - z drapakami to nie problem. W domu było troje plastyków i wszędzie mamy porozstawiane obrazy bez ram. Drapią ile wlezie ale kulturalnie, zawsze od drugiej strony i po drewnie. Obrazy nadal całe :)
Co do aranżacji przestrzeni, mają po czym skakać. Nieżyjąca już kotka wiecznie okupowała półki, latała po biurkach, poręczach czy też zjeżdżała po rynnie na podwórko. Ten co leje obserwował ale nigdy się nie odważył.
A mój zaanektował sobie jedną półkę w szafie i nie było innego wyjścia jak oddać mu ją we wieczne władanie,
Yaca--> Jest spora szansa że za pół roku mu się znudzi:D
Jeszcze co do kwestii spania. Wasze sypialnie są otwarte dla zwierzaków czy raczej to strefy "absolutnie żadnych zwierząt"? U nas raczej jest otwarta, mają swoje półki do spania. Chyba że za bardzo dokuczają w nocy to dostają czerwoną kartkę.
Jak z żoną zamykamy, to mamy po drzwiami chór pieśni ich ludu na zmianę z chrobotem pazurów. Więc jest otwarte. Jak jest ciepło to tylko Furia na nas włazi. Pi woli spać w szafie, a Gabi obojętne gdzie. Jak jest zimno, to wszystkie trzy nas obkładają.
Z 3 młodych kotów ogrodowych zostały tylko 2. Jeden wpadł tej nocy pod koła na ulicy kilka metrów od domu. Teraz sobie myślę, że jak mój domowy kiedyś mi nie daj losie ucieknie, zważywszy na jego całkowity brak instynktu samozachowawczego to chyba będę umierał ze strachu... Prosta zasada- jak Ci na kotu zależy to trzymaj je w domu. Ja niestety nie mogę pozostałej dwójki przygarnąć (chociaż chyba teraz na dniach podejmę ponowne próby) jednak te koty uwielbiają wolność podwórkową, nie będą się dobrze czuły zamknięte w 4 ścianach, szczególnie że z przyczyn praktycznych jak jestem w pracy musiały by sobie poradzić przez 10 godzin w zamkniętym pokoju... z kotem, który nienawidzi innych potencjalnych nowych domowników i który się rzuca na nie z pazurami.
Jeden wniosek nasuwa się sam- nie dokarmiaj dzikich małych kotów, jeśli nie masz warunków ich przygarnąć lub rozdać znajomym. W przeciwnym wypadku będziesz po kolei patrzył, jak odchodzą i co jakiś czas będziesz mieć zwalony humor. Człowiek chce dobrze, poświęca swój czas i środki na karmę i budowę schronienia a natura (brak instynktu samozachowawczego) i tak zrobi swoje. A najgorsze jest to, że człowiek zdąży się przywiązać przez ten czas i co jakiś czas musi ten wstrząs przeżywać na nowo. Człowiek taki stary i taki naiwny...
Mój domowy za to chyba choruje na coś, całą noc miał biegunkę (wstawał do kuwety co dwie godziny). Wcześniej zawsze myślałem, że tego typu zbrylowane formy żwirku to jest zawsze mocz, jednak przy konieczności dodatkowego czyszczenia kuwety w dniu dzisiejszym odkryłem że te bryły wyglądają praktycznie tak samo. Stąd wniosek, że on musi mieć biegunkę dużo częściej, niż mi się wydawało- po prostu tego nie zaobserwoałem, bo prawdopodobnie akurat wtedy jestem w pracy. Trudno będzie zdiagnozować przyczynę, mój kot próbuje zjadać wszystko co mu się nawinie pod nos a nie zawsze mam go na oku. Jeszcze możliwe, że któraś karma mu szkodzi, chyba zacznę po kolei robić testy odstawiając różne smakołyki. + mój kot ma wyraźną nadwagę, może organizm daje po prostu znać, że się przejada?
A jednak warto dokarmiac, trzeba byc przywoitym. Nawet jesli to nic nie da, to te biedaki beda mialy pelne brzuszki w czasie swego krotkiego zycia. Tyle mozna zrobic. Jakos nie wyobrazam sobie, ze siedze w domu i cieple i maj wyje*** ze gdzies tam maly stworek zdycha z glodu "bo i tak zdechnie". Dlatego od lat dokariamy lokalne bezdomniaki. Jest wsrod nich rotacja, ale z drugiej strony jedna z tychkotek ma juz co najmniej 15 lat (i zadnego zeba). Tej akurat znalezlismy domek, bo takiej seniorce toi sie po prostu nalezy i ma tam miejsce dozywotnio. Mamy w bandzie kota trzylapego (amputowano mu tylnia lapke, bo jak sie pojawil to mial ja po wypadku fatalnie zrosnieta). Niestety byl na tyle dzikusem, ze nie dalo rady go udomowiac, no ale pod blokiem ma swoja budke i jedzenie, wiec dzieki temu sobie niezle zyje. A inna kotke, ktora dokarmialismy przez dobrych 6-7 lat, mam w domu na etacie kota nr 3.
A kota wez do weta, na wszelki wypadek, infekcje jelit MOGA byc grozne, lepiej dmuchac na zimne. Mozliwe ze jest uczulony na jakis skladnik karmy. Kup moze jakas karme weterynaryjna dla kotow o wrazliwym ukladzie pokarmowym i zobacz czy to cos zmieni.
A jednak warto dokarmiac, trzeba byc przywoitym.
Tak, przez większość czasu też dokładnie tak myślę. Nawet nie chodzi o przyzwoitość, opcji zaprzestania karmienia kompletnie nie biorę pod uwagę. To są już "moje" koty i ani myślę je olać. Jeśli tak myślisz, to błędnie zrozumiałeś moją wypowiedź. Po prostu jestem załamany dotychczasową nieskutecznością; moje usilne próby zapewnienia im przetrwania są całkowicie nieskuteczne- jak do tej pory. Pierwszego próbowałem ratować u weta, kilka godzin później było po sprawie. Dzień później zawiozłem je do schroniska, gdyż kolejny zaczął mieć te same objawy. Zapewniano mnie, że są całkowicie zdrowe, ale kolejny padł kilka dni po ich przyjęciu. Pozostałe 3 koty przez dwa tygodnie były na obserwacji z podejrzeniem zatrucia trutką na szczury. Po obserwacji zaproponowano mi zaszczepienie ich i odrobaczenie przez schroniską z zastrzeżeniem, że będą musiały spędzić kolejne dwa tygodnie poprzez jakieś ich tam procedury związane ze szczepieniami. Zgodziłem się. We wtorek je odebrałem. Wygląda na to, że przez 4 tygodnie trzymali je zamknięte w klatce, gdyż po wypuszczeniu ich z kontenerka (pomijając fakt, że przez te 4 tygodnie nie zmieniły się nic (!), tak jakby naprawdę słabo je karmili) miały wyraźne problemy z chodzeniem. Trzy dni później jeden z trzech wpada pod koła (po prostu pięknie mu załatwiłem ostatnie tygodnie życia, zresztą pozostałym też zafundowałem "odsiadkę" w ostatnich godzinach życia). Mam wrażenie, że popełniałem błąd na błędzie- może to wynika z moich bardzo małych doświadczeń związanych z opieką nad kotami, może ktoś z większym bagażem doświadczeń reagowałby lepiej. Mając na uwadze wszystko powyższe, mam wrażenie że jedynie pogorszyłem ich sytuację chcąc dla nich dobrze. Zdecydowanie nie wyszło. Pozostałe dwa dziś rano ponownie mnie powitały (myślałem, że trzeci śpi) ale też nie wiem czy zaraz w moim chorym otoczeniu również im się coś nie przytrafi. Jak nie samochód to trutka rozstawiana przez debili, jak nie trutka to wolno latające psy na ulicy, jak nie psy to po prostu ludzie idioci, którzy prawdopodobnie nie zawahaliby się przed zrobieniem im krzywdy(lata tu mieszkam i wiem do czego ci ludzie są zdolni). To nie są warunki dla wolnobytujących kotów, szczególnie dorstających i nie znających życia. Innymi słowy w tym wypadku ja zawaliłem. To było z góry skazane na porażkę.
Oczywiście pozostałą dwójką nadal się będę opiekować, jednak nawet próba przeniesienia ich do domu jest już znacząco utrudniona- koty po przywiezieniu są jeszcze bardziej dzikie, niż je zostawiłem. Pracowników schroniska kilka razy pogryzły. Patowa sytuacja, którą nie mam pojęcia jak rozwiązać... Będę je karmił i liczył że chociaż jeden przeżyje do zimy.
Mojego domowego z kolei chyba ponownie odrobaczę i po powrocie z pracy zrobię dodatkowe czyszczenie kuwety- jeśli dalej miał biegunkę to chyba nie będę miał wyboru jak zabrać go do weta.
Ostatnio zmieniłem karmę mojej na https://www.farmina.com/pl/farmina/2817-n&d-quinoa-feline.html wcześniej stosowałem Biomill ale dwa razy trafiła mi się paczka o podejrzanie zjełczałym zapachu i futrzak nie był skory jej jeść. Farmina niby nieco droższa 38pln/kg ale kotkowi aż się uszy trzęsą jak zajada.
Zazdroszczę, że stać Cię na tego typu karmy. Jakbym zarabiał więcej, też mój domowy dostawałby wszystko, co najlepsze. A te felixy zostawiłbym ogrodowym- i tak je częstuję, ale nie regularnie. Dla ogrodowych mam kilkanaście kg suchej karmy i zawsze ustawioną pod zadaszeniem michę z wodą, którą wymieniam co 2-3 dni.
W 2020 planuję stopniowo przestawiać kota na karmę głównie mokrą- gdzieś czytałem, że sucha karma nie jest dobrą podstawą diety kota; cierpią nerki gdyż kot w naturze jest przystosowany do czerpania wody z pokarmu (zwierząt), które sam upoluje. Oczywiście ważna też jest jednocześnie jakość tej mokrej karmy- a przynajmniej z tego, co udało mi się ustalić. Także karmienie kota w 90% Felixem raczej na dłuższą metę nie skończy się za dobrze... Chyba, że jestem w błędzie- ktoś w wątku tej serii bronił kiedyś suchych karm.
Weni-Chi Lee--> Karmisz tym na co Cię stać. Zazdrościć nie ma czego:) Lepszy taki Felix od resztek że stołu.
Wen–Chi Lee problemy z nerkami u kotów to rzecz powszechna, jeśli zgłębisz temat w internetach dowiesz się z czego to wynika. W kwestii diety, jeden wet powie tak a inny powie tak. Z moich doświadczeń jako kociarza, nie wynika nic poza tym, że każdy kot "sam sobie" ustala co chce jeść. Jeżeli czegoś nie będzie chciał jeść, to nie zje i już. Miałem w swoimżyciu w sumie cztery koty z tym aktualnie posiadanym, jedne jadły saszetki, inne suchą + saszetki. Dwa z nich miały nerkowe przygody, a dwa się bez nich obyły. Moja obecna kotka, miała epizod po tym jak na dwa tygodnie wyjechaliśmy i była na "koloniach" u mojej rodziny, która zaadaptowała jej siostrę. Ale wyszła na prostą po niespełna rocznej diecie na chrupkach specjalnych dla kotów z problemami nerkowymi. Potem po badaniach i w konsultacji z wetem wróciła do zwykłych chrupków i od 3 lat jest zdrowa jak koń, zresztą najzdrowsza ze swojego rodzeństwa a jest ich pięcioro, reszta też u mojej rodziny. Tak więc przez sześć dni w tygodniu je chrupki w niedzielę dostaje jedną saszetkę seby. W tygodniu w ramach przysmaków mleko dla kotów i wyciskane przysmaki tzw "budyń". Kot dużo pije, sika trzy razy dziennie i ma piękne kupki :)
Mój kot domowy z zeszłego piątku na sobotę zaczął mieć biegunkę w nocy średnio co 2 godziny. Za dnia w sobotę niby było już ok, ale późnym wieczorem wyrzygał... glistę kocią. Nie zwlekając, rano podałem mu środek na odrobaczenie (zostało mi pół tabletki z zeszłego razu). Nie było łatwo zmusić go do połknięcia leku, wszystkie metody były nieskuteczne oprócz usiłowego rozdrobnienia tabletki i włożenia mu do pyszczka. Resztę dnia był trochę obrażony, ale co rzuciło mi się w oczy, że od tego czasu przestał niemal w ogóle pić (względem jego normy, gdyż uważałem że zawsze pił całkiem sporo...). Już się wspomagałem podając mu nawet Milkies (takie mleczko dla kota), jednak mimo iż apetyt miał (i ma) nadal, to pić pije dalej mało.
W nocy z z poniedziałku na wtorek, a konkretnie to chyba około 3 rano wyrzygał na podłogę potężny kawał treści z żołądka (normalnie, to 'dwójki' chyba takiej nie robi) przypominający mokre trociny i od tego czasu jest cholernie osłabiony. Wymiotował jeszcze kilka razy dziwną białą treścią. Traf chciał, że jestem na L4, więc poszedłem z nim dziś rano do lokalnego weterynarza, który stwierdził że z kotem jest wszystko w porządku i że może być zwyczajnie oslabiony przez rewolucje pokarmowe. Sprzedał mi kolejną tabletkę, żeby znów mu podać za 2 tygodnie i w sumie tyle. Po powrocie miałem wrażenie, że kot się trochę ożywił, ale od mniej więcej 15:00 kot jest bardzo apatyczny i osłabiony. Pół doby spędził na kocyku niedaleko kominka, do tego jest widocznie bardzo głodny. Dałem mu 3 razy więcej mokrej karmy na dobę, niż zazwyczaj to robiłem, jednak po trzeciej stwierdziłem że coś jest nie tak i chyba podawanie mu dalej jedzenia nie złagodzi tych objawów, tylko możliwe że jeszcze bardziej je zaostrzy. Bardzo dużo śpi, a jak już wstanie, to kładzie się na boku przymrużając oczy.
Ktoś się już kiedyś zetknął z tak negatywną reakcją na leczenie kota z robaków? Przyznam, że jestem mocno zaniepokojony i się zastanawiam, czy jest to normalne, czy jutro muszę się wybrać do "porządniejszego" weta w miejscowości w której pracuję... Ale będe miał kłopoty, jeśli ktoś z pracy jakimś cudem mnie zobaczy na mieście, tym bardziej że sam też jestem dość mocno osłabiony chorobą i nie za bardzo mam ochoty na takie wycieczki.
Poza tym, w kuwecie nie zobaczyłem później by się cokolwiek ruszało po jego kolejnych biegunkach w ciągu ostatnich 2 dni.
Sprostowanie, bo ktos może wyciągnąć błędne wnioski:
"Bardzo dużo śpi, a jak już wstanie, to kładzie się na boku przymrużając oczy." - miałem na myśli, że trochę pochodzi po domu, nawet coś tam pobiega, później podchodzi do mnie na korytarzu i ni z tego, niz owego się kładzie na bok i przymruża oczy. Pierwotnie trochę to tak napisałem, jakby kotek był na skraju już- raczej nie jest, wyraźnie go musi boleć brzuch. Ale nie jestem w stanie nic na to poradzić, dostęp do wody ma (nawet mu dodatkową miskę na wodę postawiłem), ewentualnie do suchej karmy także- nie jestem pewien, czy może lepiej bym zrobił, odstawiając także i ją żeby kota "przegłodzić" z bólu brzucha. Nie mam pojęcia, czy tak to właśnie działa.
Niektóre koty nie tolerują niektórych środków na odrobaczanie. Tak mi mówił mówiła Wetka mojego Axela. Po pierwsze, kota nie ma co głodzić. Jak się będzie dobrze czuł, to zje, jak nie, to nie zje. Ważne, żeby zawsze miał świeżą wodę i się nie odwodnił, bo padną mu nerki. Sytuacja nie wygląda zbyt dobrze, tym bardziej jeśli to trwa już kilka dni i nie ma jakiejś szczególnej poprawy. Jednak poszukałbym innego weta, żeby obejrzał kota.
Mój Axel, jak 2 lata temu miał biegunkę i rzygał, a potem też zachowywał się podobnie jak Twój, to w końcu wylądował na stole operacyjnym. Tylko, że u niego nie było kwestii robaków i środków na odrobaczanie, a czegoś co zjadł. Albo jakiegoś latającego robala albo jakąś toksyczną dla kota roślinę jak chodził po ogrodzie.
Dziś zdaje się już czuć dobrze na szczęście, jak zwykle przyszedł mnie obudzić o 5:40 :) Pierwszy raz się chyba ucieszyłem z takiej pobudki, nawet zważywszy na fakt, że jestem na L4 do końca tygodnia. Chciałem dziś go zabrać do weterynarza, zobaczę jak się będzie czuł przez resztę dnia- jeśli będzie powtórka z wczoraj, to jutro niezwłocznie go zabiorę do innego weta.
Martwi mnie tylko, że mam wrażenie że po kilku dniach od zastosowania środka na odrobaczenie, niespecjalnie widać, by do kuwety cokolwiek "nowego" trafiało. Czy to w ogóle możliwe, że środek na odrobaczenie może nie działać? Wykonam drugą turę po dwóch tygodniach dla pewności, ale wydaje mi się, że po kilku dniach coś już się powinno nowego w kuwecie znaleźć.
Ale ładny kotek.
Jest cały biały i ma niebieskie oczy.
Nazywa się Coby.
https://www.youtube.com/watch?v=GhXiBL2DchE
Kota znowu dziś zmuliło toteż udałem się do nowego weta... Dostał jakieś 4 zastrzyki, tabletkę na robaki (inną i nie kłócącą się z tą, którą dostał w niedziele), i jakaś tabletka która zamienia się w żel w żoładku (będzie gigantyczny problem ze zmuszeniem go by przyjął). Oprócz tego przez badanie USG dowiedziałem się że:
1) ma powiększone węzły chłonne- niby może być typowe przy zapaleniu jelita, które to badanie wykazało
2) ma lekką przepuklinę, niby od urodzenia może mieć
3) mówiła też coś o nerkach- nie jestem pewny czy dobrze zrozumiałem ale jedną ma wyżej nad drugą czy coś (?) jutro doptyam.
4) ogólnie kluczowym problemem raczej jest zapalenie jelit, które jest ewidentne. + oczywiste zaawansowane zarobaczenie, które trzeba leczyć.
Jutro kolejna seria zastrzyków i badanie krwi. Być może znów trzeba będzie mu szukać nowej karmy, jeśli ma uczulenie na któryś ze składników. Trudna sprawa przy tak wybrednym kocie :/
Plus dowiedziałęm się, że pierwotny wet popełnił błąd gdyż szczepienie trzeba przeprowadząć w dwóch fazach- pierwsza i 4 tygodnie później druga. Zdaniem weterynarza do którego udałem się dzisiaj, tamto szczepienie mogło być nieskuteczne (sic!). Też będę się dopytywał, jak to teraz ma wyglądać, skoro pierwszy wet zawalił sprawę. Dramat.
Ok, badanie krwi na nerki i wątrobę wyszło póki co ok. Teraz wet podejrzewa problemy z trzustką; wykluczył przy tym cukrzycę więc nie za bardzo wiem, czego się spodziewać. Dodatkowe dzisiejsze badania krwi pod kierunkiem trzustki i wyniki w przyszłym tygodniu maja powiedzieć więcej. Tymczasem leczę go na odrobaczenie i zapalenie jelit.
Czy ktoś tu się zetknął z tzw. zewnątrzwydzielniczą niewydolnością trzustki?
Miałem dziś trochę więcej czasu na googlowanie i im więcej czytam, tym bardziej jestem zaniepokojony :/ Oczywiście nie znam jeszcze wyników badań na lipazę i amylazę ale objawy niebezpiecznie pasują do przypadku mojego kocurka. A ponoć nawet wyniki tych badąń w normie nie dają pewności, że z trzustką wszystko jest ok. Oprócz tego jest zarobaczony (w sumie trudno powiedzieć, czy jeszcze, ale objawy z apatią nie ustąpiły ani trochę...) i miał stwierdzone zapalenie jelit. Ale coś długo to wszystko trwa, kot dużo mniej pije. Wet zakazał dawania mu mokrej karmy na jakiś czas, tylko że mój kocurek suchej prawie nei chce tykać... Dziś rano mnie złamał i mu dałem Gourmeta, zjadł aż mu się uszy trzęsly. Później byłem zmuszony poczęstować go pozostałym z obiadu schabem (już bez panierki), bo po antybiotyku (ditrivet) strasznie pieni mu się z pyszczka... Za 1 razem połknął bez problemu ale dziś była niezła walka, by mu to wcisnąć. I ze średnim skutkiem, trudno powiedzieć ile % zalecanej dawki przyjął tym razem.
Cóż, jeszcze jest szansa że to nie to- kocurek ma wyraźną nadwagę i zamiast braku apetytu jest wręcz na odwrót- apetyt ma bardzo silny i ciągle prosi o inne żarcie niż suchą karmę. Trudno jest mu odmawiać, odnoszę wrażenie że kot czuje się za coś karany :/ (jakby trauma z zastrzykami i pobraniem krwi była niewstarczającą karą... za nic. Kot jest bardzo grzeczny i towarzyski.) W sumie kiedyś nie wiedziałem, że kocurki mogą być aż tak emocjonalnie związane z drugim człowiekiem. Zawsze miałem je za samotników-obserwatorów, osobiście coś takiego doświadczając stwierdzam, że przyjaźń między kotem a człowiekiem jak najbardziej jest możliwa. Przypuszczam, że nie z każdym kotem, ale jednak.
Wczoraj wieczorem już chciałem dzwonić do mojego weta, bo kot spał dosłownie prawie całą dobę albo leżał w miejscu, od wieczora zdawało się że już lepiej, dziś też zachowywał się już względnie normalnie, ale teraz znów go zmuliło... Pierwszy raz widzę, by spał w takiej dziwacznej pozycji, czy owa oznacza że kotu wciąż może coś dolegać?
#1
# 2
(kilka minut później)
Mój też często śpi w różnych dziwnych pozycjach, pytanie czy wcześniej też miał tak w zwyczaju czy to jednak nowość?
Niestety, po ułożeniu ciała kota podczas spania nic nie da się wywnioskować. Bo te potrafią mieć naprawdę pokręcone.
Pamiętaj że koty mogą spać nawet do 16h w ciągu doby i to nie jest nic niepokojącego.
Radykalne skrócenie lub wydłużenie tego czasu może być objawem.
Częściowo opanowałem sikanie Pianki pod drzwi :P. Wycieranie, mycie, nawet Urine Off nie pomogło, ale...
… był teraz długi weekend, to przez bite trzy dni wypuszczałem ją na dwór, mocno dłużej niż zwykle, tak na 5-6 godzin. Do domu dopiero jak się zaczęło ściemniać, więc była tak "wylatana", że zaraz do swojego legowiska i do spania ;-). A rano nasikane, ale w kuwecie :)
i tak myślę, że to chyba to, teraz na dłużej (po pracy) ją wypuszczam i jest spokój. Jeden wyjątek miałem wczoraj - polatała tylko godzinę, zgarnąłem ją do domu, ale że miałem sprzątanie, to zamknąłem ją na korytarzu (jak nie sprzątam - wpuszczam i lata po chacie). Oczywiście zaraz jakieś miauczenie i hałasy z korytarza, ale nie wchodziłem, bo najpierw obowiązki, żeby trochę w chacie ogarnąć.
Jak tam wlazłem, gdzieś po godzinie to: nalane pod drzwiami (od korytarza do salonu tym razem), żwirek z kuwety rozpieprzony po połowie korytarza (a umie "2" tam zrobić, bez brudzenia), a Pianka siedzi na drapaku obrócona do mnie dupą, gdzie zawsze jak wracam z pracy, to już się łasi od progu! Powiem Wam kociarze z wątku, że dla mnie to jest jednak szok i mnie zatkało! Po Micku (który był jednak dużo bardziej spokojny), to dopiero mój drugi kot (a pierwsza kotka), wszędzie czytam różne "mądre głowy" (bo ja w końcu laik jestem), że zwierzęta nie robią nic na złość, no to chyba nie mogę się zgodzić, bo mi to wyglądało na niezłego "focha" i "obrazę majestatu";-)
Mycie Urine off nie ma zapobiegac sikaniu, a zneutralizowac jego efekty (smrodek). Szczegolnie gdy mocz w cos wsiaknal (np. wykladzina dywanowa czy nawet drewninana podloga).
BTW: Mopik czasem szcza poza kuweta, wiec w jego ulubionych miejscach wykladam takie podklady higieniczne, zeby na nie siusial. Sukinkot dzisiaj NAJPIERW starannie odgarnal je na bok, a POTEM naszczal.
A koty jak najbardziej potrafia walnac focha i dac to do zrozumienia czlowiekowi. Przywykaj.
Mam trzy koty, jedynie moja kotka jest strasznie wybredna jeśli chodzi o żwirek. Przez kotkę sprawdziliśmy już z 20 różnych żwirków, zawsze coś jej nie pasowało. A jak już znaleźliśmy dobry żwirek to nagle żwirek zniknął z oferty danego sklepu. Do droższych żwirków nie chce robić, tylko do tych ze średniej półki. Na tą chwilę udało nam się trafić dobry żwirek, wystarczy pamiętać o regularnych wymianach i wszystko jest ok.
PS. Zdjęcie mojego rocznego kocura którego znaleźliśmy w pracy jak miał z 2-3 miesiące.
Jak tam koteł?
Z tego jak śpi nie wygląda jak dla mnie na cierpiącego, to pozycja raczej zrelaksowana.
Co z trzustka? Bo generalnie kot ma albo ostre zapalenie trzustki (ale wtedy zapewne juz by bylo z nim bardzo kiepsko) albo przewlekle. Oba sa wyleczalne, na szczescie, przy czym w wypadku pierwszego wszystko zalezy od tego jak szybko zostanie zdiagnozowany.
Lekarz powinien zrobic test na lipaze - i jest jeszcze jakis drugi specjalistyczny test na trzustke, nie pamietam nazwy, poza tym ze drogi jak cholera (okolo 80 zl).
W wypadku trzustki dosc czestym objawem jest jej bolesnosc, jak chwytasz kota pod przednimi lapkami i podnosisz, to zachowuje sie normalnie? Moj wtedy, jak mial zapalenie trzustki, dawal do zrozumienia ze cos go boli.
Swoja droga przeszedl, biedak, i przewlekle, i ostre. W tym drugim wypadku to byl prawdziwy Sajgon i finansowy armageddon, bo przez dwa tygodnie codziennie jezdziliem z nim na kroplowki i zastrzyki, a ze klinika calodobowa i 24 h/na dobe, to sobie liczyla za to, jak za zboze.
Chyba doszedł do siebie, dalej ma biegunki (wet podejrzewa alergie pokarmową lub drażliwe jelito). Wynik na amylazę wyszedł ok, jego osłabienie i senność mogły być spowodowane przez odwodnienie spowodowane przez biegunki oraz reakcją na leki na odrobaczanie i zastrzyki + środek na odpchlenie bo akurat wszystko zbiegło się w tym samym czasie. Zaleciła przejście dla testu na suchą karmę (w ramach ceny wizyty- 250 zł za 2 x 20 minut!- dała mi na próbę pół kg karmy Royal Canin Gastro Intestinal, jednak z moim kotem przejście na wyłącznie suchą karmę jest niemożliwe! Dziś rano robiąc sobie kanapki do pracy praktycznie musiałem z nim staczać walkę o szynkę (nawet margarynę chciał zlizywać). Ostatecznie się poddałem bo już musiałem na autobus lecieć i dałem mu znów pół saszetki Felixa... a i tak był wielce obrażony. Domownicy przyzwyczaili, że oprócz mokrej karmy zawsze dostawał coś ze stołu. A to kawałek szynki, a to jakieś resztki z obiadu... Kot się chyba czuje w jakiś sposób karany.
Dodatkowo, od kiedy przywiozłem te kotki (zostały 2 i na szczęście obaj mają się dobrze), to mój koci domownik wiecznie ma nos w szybie, gdy idę je karmić. To może być przyczyną jego potencjalnego ZJD, jeśli to nie nietolerancja pokarmowa... Jednak nie mam pomysłu do tej pory, jak przerzucić mojego kota na suchą karmę i wyłącznie suchą karmę. Dodatkowo jest trudne kiedy on sam obserwuje jak idę karmić Felixami koty ogrodowe... Jego mina wtedy mówi wszystko. Chyba wszyscy go tu strasznie rozpuścili i teraz nie da za wygraną.
Swoją drogą mam ostatnio straszny problem z pchłami, możliwe że przyniosłem je niechcący od kotów ogrodowych, po odpchleniu mojego domowego futrzaka dalej zdarza mi się w mojej sypialni jakieś znaleźć... oraz nowe ślady po ugryzieniach na ciele po obudzeniu. Próbowałem na razie octem przetrzeć podłogę i w rozsądny sposób też łóżko i meble ale chyba nie zadziałało to do końca.
W wypadku trzustki dosc czestym objawem jest jej bolesnosc, jak chwytasz kota pod przednimi lapkami i podnosisz, to zachowuje sie normalnie?
Raczej tak, ale kot ogólnie wyrobił sobie nawyk wskakiwania na ramię, nie lubi być niesiony w tradycyjny sposób, więc w sumie trudno powiedzieć.
lllll
Wczoraj nadarzyła się okazja, żeby dłużej pograć w The Outer Worlds, ale kotka zadecydowała inaczej ;-). Tutaj już po zwycięstwie - wcześniej było łażenie po klawiaturze i strącanie myszy (komputerowej).
Tak, koty zdecydowanie potrafią doprosić się o uwagę. Niezależnie czy chodzi o napełnianie miski, zabawy czy "mizianie".
My mamy jednego atrcjusza który zawsze się wpycha gdy coś robimy. Ostatnio gdy moja druga połówka chciała sobie pograć w TFT masz kocur uznał że będzie jej leżał przez całą grę na barkach :D. Dekielek zawsze wymaga sporo uwagi i to nietylko od nas ale również jak pojawią się jacyś goście.
CzarnaKreda-> Mój kot jest nieco podobny :)
Macie może jakiś sprawdzony sposób na czesanie kotów? Jeden z naszych 3 kotów bardzo tego nie lubi, zaczyna wyrażać swoje niezadowolenie przez drapanie. Staram się go cześć delikatnie ale to nic nie daje, nagle zaczynają się wrzaski i trzeba kota przytrzymać bo inaczej jestem cały podrapany. Nawet łapówki w postaci przysmaków nic nie dają bo kot łapie focha i chce jak najszybciej trzymać się z dystansu. Niestety kot wymaga regularnego czesania bo posiada długą sierść i w okresie jesienno-zimowym wymaga szczególnej pielęgnacji. Jest to mieszaniec chyba z kotem syberyjskim. Ktoś ma jakieś sprawdzone metody by kot się mniej stresował?
Dorzucam zdjęcie kota z dnia naszej przeprowadzki na nowe mieszkanie.
Mam taką samą kotkę, normalnie identyczny kot jak twój, tylko że moja kotka jest czarno biała.
Co do twojego pytania to po prostu trzeba to robić to we dwoje, czyli jedna osoba trzyma kota a druga czesze.
Coz u mnie Mopik uwielbia i sam leci gdy pociagne palcem po zgrzeble, Kropek toleruje, a Kicia teoretycznie nie lubi, ale podrapana za oboma uszami naraz od razu odplywa i wtedy mozna jej zrobic wszystko (byle caly czas drapac) wlacznie z czesamiem.
Chodz z nim do weta, tam zwierzeta pokornieja i tam go czesz. Serio.
U weta mój Huffer zachowuje się jak szatan, bardzo nie lubi kontaktu z kimś kogo nie zna. Musiałbym regularnie odwiedzać weta bez większego powodu. Zazwyczaj robimy tak z moją narzeczoną że ja trzymam ona czesze ale nie zawsze jest czas na takie akcje. Dwa pozostałe koty bardzo lubią czesanie, nasza Puszka jak tylko widzi szczotkę to leci z prędkością światła w moją stronę. Dwa pozostałe koty nie wymagają aż tyle czesania ale jak jednego czeszemy to od razu wszystkie.
PS. Zdjęcie mojej Puszki. Ogólnie zauważyłem że koty po przeprowadzce zmieniły się na bardziej przyjacielskie. Każdy z kotów zmienił się na lepsze, a bardzo się obawialiśmy że koty będą miały problem z nowym otoczeniem. Huffer był bardziej nieśmiały i raczej rzadko do nas przychodził, a teraz śpi z nami i szybciej przyzwyczaja się do obcych jak ktoś nas odwiedza. Puszka nie dawała się brać na ręce, a obecnie rzadko kiedy się sprzeciwia i wskakuje na kolana. A Dekielek jest jeszcze bardziej atencyjna. A przed przeprowadzką czytaliśmy że koty mają duży problem z nowym otoczeniem.
Powszechnie wiadomo, że koty to skur.... matki natury. Tak jak np. kot Dayton
Imię to najlepiej wypracować po kilku dniach pobytu ze zwierzem, zazwyczaj samo się pojawi. Tak na przykład było z moją kotką, ma na imię Cisza i ciągle gada :D
Znajomi mają kota Stefana i kotkę Grażynę, inni mają Szopena jeszcze inni Kapsla. Hulaj dusza :)
https://www.youtube.com/watch?v=FSh8lcLdzVY
Imię samo się pojawi. Mopik zostal Mopikiem bo jako kociak lubil sie chowac w wiadrze od mopa i wymiatal wszystkie kurze spod szaf, bo pod kazda sie wciskal, choc teoretycznie byl 2x wiekszy niz przezswit. Kropek zostal Kropkiem bo mial czarna plamke na nosie. Kicica bo "kicia i kocica", potem skrocilismy do Kici, bo i tak ma w dupie i nie reaguje na swe imie.
Szacunek za ten ratunek.
Update Promykowy
Póki nie wyleczy się z kociego kataru będzie u cioci. Docelowo oddamy go też cioci jak odbierze swoje większe mieszkanie. Chyba że nie będę umiał go oddać to zostanie nasz:D
Po wyleczeniu trafi już do Guzika i Pirata czyli do nas.
No i stało się. Mała kicia z pozostałych przy życiu dwóch młodych kotków podwórkowych daje już mi się normalnie głaskać, niepewnie brać na ręce nawet i w ogóle po brzuszku miziać itp.
Ktoś ma jakieś doświadczenia z wprowadzaniem "dzikiego" kota do domu? Na 99% jest zapchlona, więc na początek porządne odpchlenie ale w jakich warunkach? Czy sprowadzić do domu i zastosować jednorazowy dozownik na grzbiet i to starczy? Czy lepiej zrobić to u weterynarza? (ale wtedy też jej podpadne bo sama taka wyprawa będzie kolejną traumą i podburzeniem zaufania...) Nie chcę w domu epidemii, gdyż mam już jednego kociaka... którego będę musiał chyba tymczasowo izolować i ograniczać początkowo kontakt z potencjalnym nowym domownikiem. To nie będzie łatwe zadanie, ale jakoś będzie musiał się przystosować.
Czy ma rację bytu "przeniesienie" takiego kota jeszcze zanim on sam zacznie próbować się wpraszać do środka? W sensie, czy przy ewentualnej panice i strachu nie zacznie się mnie nagle bać i nagle zmieni się jej stosunek do mnie całkowicie na negatywny? Czy lepiej poczekać, aż sama zacznie nieśmiało wchodzić na ganek..? Trochę tego rozwiązania się obawiam, gdyż zima za pasem i też nigdy nie wiem, kiedy na drodze przy domu zobaczę kolejny nieprzyjemny widok...
Drugi kotek (jej brat) nigdy za mną i ogólnie za ludźmi nie przepadał (do dziś nawet głaskać przy karmieniu się nie da, nie da się karmić też z ręki etc.) więc dopóki się nie otworzy, to pozostanie wolnym kotem. Budę ma wybudowane (oba kotki na szczęście od miesiąca z niej korzystają! kolejny sukces) i żarcie też dostają, ich mama wciąż przychodzi i także zawsze na dokarmienie może liczyć i to się nie zmieni :)
Na razie cierpliwie będę czekał, może sama zacznie chętniej wchodzić do środka. Póki co nadal zachowuje się, jakby się bała że drzwi za nią zatrzasnę i zostanie w środku...
Prawdopodobnie otruto mi w ostatnich dniach kolejnego kota podwórkowego. Objawy identyczne. Po prostu super miejsce zamieszkania. Ludzie kompletnie nie mają już mózgu chyba, najgorsze że nie potrafię udowodnić ani sprawdzić, kto gdzie i czym. W przypadki nie wierzę, albo ktoś nagminnie rozstawia trutkę w jakimś dostępnym dla kotów miejscu, albo umyślnie otruwa okoliczne koty bo po prostu jest debilem.
Inna sprawa, że kiedyś byłem tu tak bardzo "popularny", że nawet mógłbym podejrzewać że ktoś życzliwy dobrze wie, czyje to są koty i czerpie z tego jakąś chorą radość. Ludzie to najgorsze żyjące stworzenia w całym wszechświecie.
Ok, kocurek chyba się pozbierał. Widocznie ma słabszy układ odpornościowy od jego siostry i widocznie był po prostu chory. Zmieniająca się stale pogoda na zimową widocznie mu nie służy, ale wygląda na to, że zatruty nie jest. A wyglądał już źle, chodził trochę jak pijany obijając się na boki. Chyba, jeśli będzie to możliwe, to przygarnę oba kotki. Przynajmniej z początku nie będą miały dostępu do wszystkich pomieszczeń (szczególnie w godzinach, gdy wszyscy są w pracy), problemem też będzie przyzwyczajenie domowego do nowych domowników. Nie mam doświadczeń w tym zakresie ale już wiem, że nie będzie to łatwe...
Od soboty Promyk już u nas. W trakcie socjalizacji. Radzi sobie bardzo dobrze. Zmienił się nie do poznania. Z zapuszczonej biedy bojącej się własnego cienia przeszedł w to co widać na ostatnich zdjęciach.
U mnie coś się tak poprzestawiało że jakoś ludzka tragedia nie rusza mnie tak jak zwierzęca. Nie mogę nawet doczytać tej historii bez wzbierającej we mnie fali złości. Udostępniłem. Finansowo niestety nie mogę pomóc.
Jestem biedakiem, ale sam się dołożyłem. Mam nadzieję, że kanalię za to odpowiedzialną karma w końcu dopadnie.
A tak wrzucę, bo mi ostatnio telefon wydobył w kadrze całą naturę demona z piekła.
lol, podobny do diablo :P
Grzeje się przy piekarniku :-)
Przed chwilą żoną kroiła cebulę i bydlaka zaczął płakać. Nie wiedziałem, że na koty też działa.
A niby czemu kocie oczy mialyby byc niewrazliwe na te drazniace opary? Toz dokladnie z tych samych bialek zbudowane co nasze.
PS. A nochala sobie zabrudzil czy tak ma?
Myślałem, że są twardsze. To są kocie piegi :-) Identyczne ma na dziąsłach.
Przy okazji odpowiem na pytanie z 8 posta. Niestety badania przeprowadzone na miejscu nie wykazaly niczego. Spuchla mu cewka moczowa tak, ze nie dalo sie w nia wcisnac cewnika, ani waskiej igielki, zeby odciagnac troche moczu. Obwiniamy z zona siebie po czesci. Stres, ktorego dostarczylismy mu przeprowadzka, a pozniej wyjazdem wakacyjnym mogl poglebic ten stan. Weterynarz powiedzial nam, ze niektore koty maja po prostu problemy z pecherzem. Wtedy ma sie dwa wyjscia, albo sie leczy, albo usypia. Pani obslugujaca nas powiedziala, ze swojego kota operowala 3 razy. Przy 4 razie, gdy pojawil sie ten problem postanowila uspic kota.
Mała aktualizacja statusu:
Drugi kotek (jej brat) nigdy za mną i ogólnie za ludźmi nie przepadał (do dziś nawet głaskać przy karmieniu się nie da, nie da się karmić też z ręki etc.)
Okazało się przy próbie leczenia zapalenia spojówek za pomocą specjalnych kropli do oczu, że kot jest strasznie agresywny przy próbie wzięcia go na ręce i unieruchomienia. Miałem pogryzione ramię, brzuch a nawet nogę bo odkładając go na ziemię dostało się także i tych częściom ciała... No ale trudno, moje ryzyko, bo kot nigdy ludzi nie lubił.
Jako, że niedługo później oba trafiły do mojej piwnicy (było widać, że się zwyczajnie męczą na dworze- temperatura i zapalenie spojówek u drugiego kota), stwierdziłem że coś z tą agresją można by zrobić i postanowiłem kota wykastrować. Zapakowałem go do kontenerka (tym razem już w rękawicach ochronnych- ugryzień niemal nie poczułem), pomogłem weterynarzowi przy przytrzymaniu go przy aplikowaniu zastrzyku (do narkozy). Obieram kota kilka godzin później i... weterynarz na progu już mówi mi, że zabieg się nie odbył. Myślałem, że serce nie wytrzymało albo coś, ale po chwili wyjaśnił, że się nie odbył ponieważ nie było czego wycinać xD Więc z tą dzikością nic już nie zrobię. Obie piwnicowe kicie się wdrażają po mału w życie domowe i coraz częściej pozwalam im wychodzić i przyzwyczajać mojego domowego do ich obecności...
... i tu natrafiłem na mały problem;
mój domowy kot to 7 miesięczny kocurek, który nie był kastrowany. I bywa, że potrafi przez 10 minut wyć przy drzwiach od piwnicy (już nie mówiąc o usilnych próbach dostania się do owej). Wiem, że to jeszcze kocię, bo z tego co mi wiadomo to dorosłość koty osiągają przy około półtorej roku życia, więc niby jeszcze trochę czasu zostało, ale to zachowanie mnie zaczęło niepokoić. W związku z tym:
Ktoś tu kastrował już swojego kocurka? Czy charakter się kotu mocno zmienia po tym zabiegu (jakby nie patrzeć z dość trwałymi skutkami dla psychiki zwierzaka)? Sprawa wygląda tak, że bardzo lubię charakter mojego zwierzaka i słyszałem, że koty po tym potrafią wpadać w depresję, życie spędzając głównie na jedzeniu i spaniu. Kot jest bardzo przytulaśny i nie wykazuje objawów jakiejkolwiek agresji. Z tych powodów do niedawna nie planowałem jeszcze kastracji (kocurek nie oznacza terenu i nic nie zapowiada, by miało to ulec zmianie), ale zwyczajnie obawiam się że w najbliższych miesiącach ktoś kota nie upilnuje i spędzi w piwnicy za dużo czasu bez nadzoru... Zwyczajnie nie chcę sobie namnażać domowników. Mimo, że zabiegi kastracji i sterylizacji są bardzo drogie, to rozważam tą kastrację z powodu tej obawy mimo to... Na co powinienem się przygotować, jeśli na początku stycznia zdecyduję się poddać go kastracji? Czy koty mocno się zmieniają?
Kastruj i tyle.
Kastrowany kotek jest w sumie milszy dla otoczenia, bo nie wyje, nie szcza po katach, jest mniej agresywny (takze w kontaktach z innymi kotami), mniej terytorialny, co przeklada sie na jego bezpieczenstwo, bo nie bedzie sie szlajal po dworze.
Krotko mowiac nie widze zadnych wad tego rozwiazania, a same plusy.
PS. Jak ci kot zacznie znaczyc terytorium bardzo smierdzacym moczem, to sam zobaczysz, ze warto.
Wszystkie moje kocury byly/sa kastratami i zaden nie mial depresji. Energii im tez nie brakuje, niestety - bo czasem ich nocne harce sa wk,...
Kotki tez warto wykastrowac/wysterylizowac, bo nie beda mialy rujki (co jest meczace i dla nich i dla otoczenia), a przy okazji zmniejsza szanse na ropomacicze (co wymaga zabiegu operacyjnego i jest zagrozeniem zycia) i guzow listwy mlecznej na starosc. Tyle, ze to zabieg dosc inwazyjny, chyba ze zrobia to laparoskopia, ale wtedy to z kolei zabieg dosc kosztowny.
PS. 7 miesieczny kot to taki nastolatek - jeszcze dzieciak ale juz do bab ciagnie. :) Kastracje zwykle robi sie miedzy 6 a 9 miesiacem zycia kota, wiec jest jak najbardziej na nia gotow.
Też polecam kastracje. Mam 3 koty i wszystkie wykastrowane i nie stwierdziłem zmian w zachowaniu. Pierwszy pod nóż poszedł kocur bo zaczął oznaczać teren, później kotka po paru miesiącach zaczęła jej cyklicznie odwalać, zaczęła miauczeć i specyficznie się ustawiać. Reagowała nawet na głos jak z kimś rozmawiałem, było widać że się strasznie męczy. Kocura którego mam najkrócej postanowiłem wykastrować jak tylko weterynarz na to pozwoli. Ogólnie polecam, nawet jak kot siedzi tylko w domu, bo po prostu się męczy. A jak jest wypuszczany to tym bardziej, bo w przypadku kocura nie będzie on produkował bezdomnych kotów, a w przypadku kotki nie przyniesie Ci niespodzianki.
Jeśli planujesz trzymać w domu dwie niesterylizowane kotki i niewykastrowanego kocura, szykuje ci się, za przeproszeniem ... niezły pierdolnik.
Kastrowanie kocura, potraktuj raczej w kategorii obowiązku. Oszczędzisz mu w ten sposób życia sterowanego hormonami i instynktem. Koty kastrowane z reguły żyją dłużej, zdrowiej i spokojniej, a o depresji kastrowanych kotów nie słyszałem.
Kastrowanie często bywa dofinansowane przez jednostki samorządowe, warto sprawdzić. Ja, za wykastrowanie swojego kocura zapłaciłem 30 zł, resztę dało miasto.
[88]--> Po moich kotach jakoś szczególnej zmiany nie zauważyłem. Dalej szaleją jak opętane...
Moje maja na choinke wy***.
Duzo wieksze emocje budzi karton po 17" calowym monitorze CRT, w ktorym chyba od 20 lat trzymam bombki w piwnicy. Po przyniesnieniu i ustawieniu w korytarzu jest cicha wojna o to, ktory bedzie na nim siedzial. A jak polozylem kocyk to dwa tam spaly przez noc (specjalnie od razu nie wynosze kartonu). Trzeci, ktory sie tam nie zmiescil, ze zlosci obryzal karton na krawdzi i plul strzepami tektury dookola.
Kali ten twój kocur nie ma przypadkiem jakiegoś "osłabionego" miejsca na uchu ? to znaczy jakieś małej blizny gdzie futro nie chce rosnąć
Czego Wam życzyć kociarze?
Chyba nieustającej radości płynącej z posiadania tych czworonożnych, futrzastych stworzeń?
Trzymajcie się ciepło i wymiziajcie swoje czworonogi ode mnie.
A ten po lewej czemu płacze? Dostał rózgę pod choinką? :)
A u mnie nowy członek rodziny którym Kota poki co jest umiarkowanie zachwycona ;)
Ja mam dość poważny problem, ponieważ moi rodzice mają cztery koty i żeby zamieścić tutaj te fajniejsze/słodsze zdjęcia, musiałbym chyba dodać kilkanaście komentarzy z rzędu. Ale w sumie czemu nie, przecież ten wątek od tego jest, by się chwalić swoimi zwierzakami. Może wybaczycie mi taki spam, tym bardziej, że jeszcze w kocim wątku się nie wypowiadałem :)
Mamy dwóch facetów i dwie kobitki: Lulek - 9 lat, Drapek - 6 lat, Misia - 7 lat, Bunia - nieco ponad rok.
Kilka lat temu mieliśmy również kotkę Lulcię, niestety nieszczęśliwie zginęła potrącona przez samochód na naszej mało ruchliwej ulicy, zginęła na miejscu. Pochowaliśmy ją.
Kiedyś część naszych kotów miała dzwoneczki, ale uznałem, że może to kotom przeszkadzać mając na uwadze ich dobry słuch, więc poleciłem mamie, by je zdjęła i od paru lat żaden kot nie ma dzwonka. Informuję, bo na niektórych starszych zdjęciach mogą być jeszcze z dzwoneczkami, więc żeby nie było jakiejś tam krytyki :)
Zacznijmy od Buni. Mamy ją nieco ponad rok, dostaliśmy kotkę od rodziny ze wsi, bo urodziło się kilka kotów jak to na wsi i nie mieli co z nimi zrobić, więc po prostu rozdawali. Na uwagę zasługuje jej ciekawe umaszczenie. Kotka jest piękna i urocza, prawdziwa damulka, ale przy tym nie jest zbytnio złośliwa. Daje się głaskać praktycznie wszędzie, jest przyjacielska i skora do zabawy. Oczywiście czasami "ugryzie", chociaż ciężko to nazwać ugryzieniem, raczej delikatnym uszczypnięciem ząbkami. "Bije" też raczej bez pazurów. Jak była młodsza mogła bawić się non stop, w szczególności uwielbiała jak machałem drewnianym wężem, te jej akrobacje, skoki. Jest też jedynym kotem z czterech, która wyjątkowo reaguje na kontakt wzrokowy. Otóż gdy jest obecna np. w pokoju i wtedy się na nią spojrzę, łapiemy kontakt, ona wydaje takie ciche pomruki i ledwo słyszalne miauki. Bardzo szybko również nauczyła się otwierać wszystkie drzwi klamką.
Lulek - to pierwszy kot w domu. W ogóle ciekawa to historia jest, bowiem moja mama nigdy za kotami nie przepadała, zawsze mieliśmy psy i woleliśmy psy. Coś jednak pękło, przyszło to nagle. Mama robiąc zakupy na hali targowej minęła panią, która coś tam sprzedawała, a przy okazji miała do oddania koty i liczyła, że je rozda. To był jakiś odruch, spontan, nie wiem jak to nazwać. Po prostu wzięła kotka ze sobą. I od tego się zaczęło, teraz ciężko sobie wyobrazić dom bez kotów. Było to 9 lat temu. Lulek to dorodny, duży kot, ma puszyste, mięciutki futro. Z charakteru jest dobrym kotem, jest dość cierpliwy, bardzo lubi być głaskany praktycznie po całym ciele i ze wszystkich kotów które mamy wydaje się być najbardziej spokojny. Taka przytulanka. Podobnie jak Bunia bez problemu radzi sobie z otwieraniem drzwi.
Lulek i Bunia x2
A, i pies Putin. Ten to jest dopiero wariat. Bardzo dobrze dogaduje się z kotami, lubi się z nimi bawić, czasami drażnić i je ganiać, ale wszystko w zabawie. Zwierzęta znakomicie się tolerują. A sam pies... no cóż, szalony. Z nami też lubi się drażnić, np. jak ma wsypaną karmę do miski to zbiera ją w pysk, odchodzi od miski, rzuca na podłogę i czeka aż ktoś się spojrzy na niego i zacznie podchodzić, wtedy warczy i szczeka i dopiero wtedy je karmę. Potem idzie po kolejną porcję i ta sama zabawa. Podobnie jest z wszelakimi piłeczkami, pluszakami itd. Podchodzi i chce, by się z nim drażnić. Śmieszny pies.
Drapek - kot, który ma dość ciężki charakter. To znaczy, uwielbiał przychodzić do mnie do pokoju spać na kanapie naprzeciwko mojego łóżka. Teraz już nie mieszkam z rodzicami i w ogóle nie przychodzi do mojego pokoju, ale kiedy tylko przyjeżdżam, od razu melduje się na noc i śpi razem ze mną. Z drugiej jednak strony to kot, który lubi być głaskany, lecz nienawidzi trzymania na rękach. Bardzo szybko się denerwuje, gdy się go weźmie, jęczy, stęka, prycha, a przy puszczaniu go odpycha się mocno tylnymi łapami z pazurami, więc trzeba uważać. No cóż, każdy kot jest inny. Ma też tendencję do złośliwego sikania poza kuwetę. Jako jedyny nie potrafi otwierać drzwi, tylko stoi pod nimi i żałośnie miauczy. Jest oczkiem w głowie wspomnianego Putina, który uwielbia go lizać... no, wiecie w jakich miejscach. Ale nie tylko ;)
Również otrzymaliśmy go kilka lat temu od rodziny (tej samej).
Podobny do Mopika i wygladem i charakterem - Mopik tez szcza pozakuwetkowo czasem, nie jest za bystry, a ludzi lubi ale z dystansu. Przy czym akurat on uwielbia byc branym na rece (ale na kolana nigdy nie wlazl) i czasem sie wrecz tego domaga. Ale to pewnie dlatego, ze jak byl maly i tesknil za mama, to go bralem na klate, gdzie zasypial, czujac bicie mego serca, co go uspokajalo. I do dzis czasem chce by tak mu robic.
No i w końcu Misia. Kotka ma około 7 lat. W 2013 roku potrzebowałem trochę zarobić, więc udałem się na wieś na zbiór wiśni. Idąc piechotą w stronę sadu na środku ulicy leżał malutki, maleńki kotek. Szedłem wtedy z ówczesną dziewczyną i jej siostrzenicą. Kotek był słodki, biegł za nami, taki malutki. Jednak nie przyszłoby mi do głowy, by go brać, tym bardziej, że idę zbierać wiśnie. Wzięła go na ręce ta siostrzenica i zabrała ze sobą do sadu. Była jeszcze wtedy dzieciakiem, więc szybko straciła zainteresowanie zwierzęciem. No a kotek... cały czas chodził za nami, od drzewa do drzewa, nie odstępował na krok, dawał się głaskać, chciał się bawić. Gdy nadszedł fajrant nie mogłem, po prostu nie mogłem go tam zostawić. Mieliśmy wtedy już 2 koty ( Lulka i zmarłą już Lulcię), ale pomyślałem, że zrobię mamie niespodziankę. Wziąłem kotka na ręce i tak niosłem wracając na powrotny autobus komunikacji podmiejskiej. Od razu też wiedziałem, że to kotka i sprawdziło się. Początkowo spała u mnie w pokoju i była milusińska, ale gdy podrosła, zaczęła co raz bardziej pokazywać pazur. Ma najwredniejszy charakter ze wszystkich naszych kotów. Jest bardzo obrażalska i pamiętliwa, złośliwie sika, bardzo rzadko daje się brać na ręce, jest niecierpliwa i łatwo się denerwuje. I jako jedyny kot potrafi mocno ugryźć i udrapać. Uwielbia delikatnie smyranie po głowie, pod brodą i na szyi, wtedy jest łagodna, ale spróbuj zjechać niżej lub dotknąć łapy czy brzucha albo grzbietu, od razu dostaniesz łapą lub podejmie próbę ugryzienia. Raz było tak, że nasikała na dywan, mama na nią nakrzyczała. Uciekła z domu i nie wracała przez wiele dni. Ma charakterek, arystokratka.
Jednak nie sposób było się jej oprzeć i zostawić ją w tamtym sadzie na pastwę losu --->
Na dokładkę koty z moich wojaży, tutaj ateńskie okazy.
Zmęczony życiem Sokrates --->
Pizystrat nieustraszony.
Niestety zdjęć Lulki nie mam na obecnym telefonie. Jeśli kiedyś znajdę, zamieszczę. Mam nadzieję, że nie obrazicie się za mój spam i dodanie tylu komentarzy z rzędu.
https://www.koty.pl/weterynarz-uspil-kota/
Przypadkiem trafiłem na artykuł... O losie, znając amerykańską cebulowatość aż dziw, że nie skończyło się pozwem o setki tysięcy dolarów zadośćuczynienia. Straszna historia ogółem.
Doceniam, jako kociarz. Nie wiem tylko, czy dla kotow ten wirus jest zarazliwy, ale ktos wolal dmuchac na zimne. Swoja droga, ze kot mu na to pozwolil?
Okazalo sie, ze Rudy ma paradontoze. Ktos mial z nia stycznosc?
Cale szczescie, ze ta choroba wolno postepuje, bo trzeba troche kasy przyoszczedzic na operacje.
Nasz najmłodszy kocurek wczoraj miał kastrację. Wszystko poszło szybko i sprawnie. Przy okazji dwa pozostałe pojechały na coroczny "przegląd techniczny". No i dopuszczenie do ruchu na następny rok jest.
Ale niestety coraz gorzej to znoszą. Na następny razem nie wiem czy jakiegoś uspokajacza nie trzeba będzie.
Mój kocurek bardzo źle zniósł zabieg kastracji. Przez pół dnia aż przykro było na niego patrzeć, przewracał się i był baaardzo osłabiony. Dochodził do siebie chyba przez 3 dni. I trochę mam obawy, bo w przyszłym tygodniu sterylizacja moich dwóch kici (ponoć one jeszcze gorzej to znoszą; operacja na jamie brzusznej, szwy i te sprawy...) i trochę się już obawiać tego zaczynam. Za dużo chyba czytałem na ten temat, zdarza się ponoć, że kotki nie przeżywają; rzadko, bo rzadko, ale jednak ponoć się to zdarza ;/ Już się do nich przywiązałem, fajnie jest mieć 3 kiciuchy w domu :) Ale ruja jest okropna, po prostu obecnie nie widzę innej opcji niż sterylizacja.
Znajoma kastrowała dwie kotki w UK i ogólnie wygląda to inaczej, szwy kotki mają na boku i są one mniejsze. A same koty jak przyjechały kilka godzin po operacji to od razu biegały po domu.
No to kicie po sterylizacji, wszystko przebiegło sprawnie i właśnie dochodzą do siebie.
U jednej z nich przy okazji wykryto jakąś narośl/guzek na macicy i zalecono mi wykonanie zdjęcia RTG jak już dojdzie do siebie w celu wykrycia potencjalnych innych guzów. Zapytano mnie tylko, czy przyjmowała jakiekolwiek hormony, co od razu wykluczyłem. Ktoś się zetknął z czymś podobnym? Kotka ma jakieś 8 miesięcy dopiero- wczesny wiek jak na raka...
No i stało się, mam świeżego sierściucha, prawdopodobnie podrzutka, kotka ewidentnie była między ludźmi i szybko się zaaklimatyzowała (żeby nie wyszło że komuś kota gwiznąłem), tylko jeszcze z psami się nie dogaduje i puki co nie miauczy ( lubię miauczące koty.
Młoda jest, ciekawe jak obecnie ze sterylizacją wygląda sprawa.
Śliczna, przypomina moją trójkolorkę (jednak miała jakąś cystę.. nic groźnego ogółem). Jak ją nazwałeś? :)
Moja druga kica- czarnula (ta niedotykalska) chyba ma małego zeza. -->
Jeszcze imienia nie ma, szukam jakiegoś porąbanego, żadne mruczki, kicie itp
Moje nazwałem Taiga i Asuka (oczywiście fonetycznie każdemu przedstawiam jako "Aska"... :) To drugie się wzięło od chwili, kiedy chciałem ją (wtedy myślałem- go...) wykastrować bo był(a) wyjątkowo wredny(a). Ogólnie zabawna historia- wet też mi na jesień uwierzył na słowo, że to kocur. Dopiero po zastrzyku do narkozy, jak już mięli się zabrać za operację, wyszło że jednak to kicia ;) Nie pamiętam, czy opowiadałem tutaj tę historię. Jest już coraz lepiej na szczęście, mimo że totalna awersja do brania na ręce jej pozostała do dziś); jak ją łowiłem do kontenerka na drugą serię zastrzyków (po sterylce) to mi przegryzła rękawice robocze i drobny ślad ugryzienia mam do teraz na kciuku :)
Jesli chodzi o ciekawe imiona kotow, to znajoma ma kota Mscichuja.
Bo jak mial kiedys zakraplane oczy (bo mial jakies problemy) to najpierw szalal, potem sie wyrwal i uciekl, po czym szybko przemyslal sprawe, wrocil i spuscil wlascicielce porzadny wpierdol. I tak z jakiegos tam Mruczka zostal Mscichujem.
A Mopikowi stuka dzisiaj 12 latek. Kocisko juz dosc schorowane wiec nie wiem jak bedzie z 13 urodzinami, no ale dzis o tym nie bede myslec.
A tak wygladal, gdy sie u nas pojawil na poczatku lipca 2008.
...w ramach celebracji urodzin kolegi Kropek po porannym posilku rzygal SZESC RAZY w ciagu 10 minut, za kazdym razem w innym miejscu, i to ze tak powiem rzygal z rozmachem. Po czym poszedl spac, wstal po godzinie i zaczal domagac sie jedzenia, ktore juz NIE wrocilo (odpukac) w podobny sposob.
Ja pierdziu...
Ludzie walcza o swego malego, chorego kitku. Sprzedali laptota, smartfona, wzieli kredyt (kolejnego juz nie chca im udzielic), zapozyczyli sie... ale ciagle jest za malo :/
Pomozcie, udostepnijcie na FB, cokolwiek!
To roczne koty mogą zachorować na FIP? Zawsze wydawało mi się, że to choroba łapiąca góra kilkumiesięczne kiciuchy. Dramat, współczuję właścicielom i życzę powodzenia w walce.
Tymczasem ja sobie odświeżam wątek i czytam o własnych obawach, że mój kocurek nie zaakceptuje współlokatora. Dziś to bardzo zgrana trójka przyjaciół. Na szczęście :)
Niestety tak. Moja Freya była młodziutka, jak ją cholerstwo zabiło, ale Teofila teściowej dopadło w 3. roku życia. Rozumiem ludzi, byłem tam, ale ta zbiórka niestety nie ma sensu. Co prawda co jakiś czas pojawiają się informacje o skutecznym leczeniu, ale póki co FIP to w praktyce wyrok.
Nawet stare - to jak ospa wietrzna, niby choroba dziecieca ale dopasc moze kazdego.
A to moja ekipa na spacerniaku, Kropek (na pierwszym planie), Kicia w koszu i Mopik.
Mam ostatnio problem z jednym z moich kotów. Od pewnego czasu zaczął mi wylewać wodę z miski, specjalnie ciąga ją po podłodze i rozlewa. A ja nie mam zielonego pojęcia czemu się tak zachowuje. Nie robi tego ciągle ale potrafi czasem parę razy w ciągu jednego dnia. Nie ma znaczenia ile wody ma w misce. Zmiana na inną miskę nie pomogła. Ogólnie jest to kot dosyć problematyczny bo nie dogaduje się z innymi kotami, taki koci Seba i ciężko przekonuje się do nowych osób. Ale ostatnio nie musiał przyzwyczajać się do nowych warunków więc raczej nie winika to ze stresu.
znajda przy wodopoju i jeszcze jak się franca domaga żeby ją wpuścić do łazienki
Moje unikają kranów, jak ognia :) Jak ją ostatecznie nazwałeś?
Wen, wciąż nie ma imienia ale chyba będzie "latawica" ze względu na częste, całodniowe wycieczki po okolicy. Boje się trochę że już ją jakiś kot wziął w obroty a nie wiem jak teraz weterynarze przyjmują.
Dlaczego po swoich poprzednich doświadczeniach pozwalasz wciąż kotom latać samopas? Nie wiem, w jakim środowisku mieszkasz. U mnie sobie tego nie wyobrażam ze względu na bardzo ruchliwą szosę obok domu oraz ogólnie dość nieciekawe środowisko. 2 koty zdaniem schroniska mi zwyczajnie otruto... Trzeci skończył pod kołami właśnie na tej ulicy.
Będziesz miał małe kotki...
How sweet...
Dlaczego po swoich poprzednich doświadczeniach pozwalasz wciąż kotom latać samopas?
Mieszkam na wsi, ruch raczej niewielki zwłaszcza teraz, co do "pozwalania" , weź zamknij kota w domu i nie wypuszczaj, rano jak tylko wstaje, ona czatuje pod drzwiami i czeka żeby ją wypuścić.
Moje też czatują i tylko czekają na okazję, by się wyrwać :) Raz się mojemu kocurkowi udało- w listopadzie. około 2 w nocy znalazłem go obok domu trzęsącego się z zimna. Jaki był zachwycony, jak go wniosłem ! Normalnie tarzał się na dywanie z zadowolenia. Na jakiś czas odechciało mu się takich wycieczek, jednak ostatnio znów próbują coś wykombinować. Ale z zasady nikt ich nie wypuszcza. Może było by inaczej, jakbym mieszkał na wsi, a nie w małym mieście :) Ale też raczej bym nie wypusczał, a przynajmniej unikał tego.
Moje koty mimo że są typowi kotami domowymi ciągnie na dwór. Ale raczej jest to tylko ciekawość bo szybko wracają do domu. Obecnie mam dwa kocury które się w miarę dogadują i miałem parę sytuacji że mi się wymknęły ale szybko zmieniały zdanie. Jak jeszcze mieszkałem w PL to Dekielek uznał że sobie ucieknie przez lufcik który otowrzyl się prawdopodobnie przez podmuch wiatru bo nie był domknięty. Skończyło się to tak że szukaliśmy do przez godzinę kota, a robiło się już ciemno, postanowiłem więc włączyć latarkę i wypatrzyłem świecące się ślepia. Był pod podjazdem dla wózków inwalidzkich, wciśnięty tak że ledwo udało mi się po niego wdrapać. Później już jakoś nieszczególnie chciał uciekać ale zdążało mu się i szybko zmieniał zdanie jak się tylko na dworze znalazł :D. A kotka którą postanowiliśmy rozdzielić z moją ex z resztą moich kotów, bo nie dogadywała się z nimi, często ma zapędy do ucieczki. Ale nie czuje się źle w towarzystwie 2 innych kotek i ogólnie wydaje się bardziej szczęśliwa. A mój najmłodszy mimo że został złapany na dworze to go w ogóle nie ciągnie na dwór. Także jeśli ktoś obawia się o zdrowie swoich kotów to polecam trzymać w domu kot pomiałczy ale przynajmniej będziemy mieli pewność że nic mu nie grozi. Wiadomo że jeśli trzymamy koty wyłącznie w domu to ma to swoje minusy bo trzeba im zapewnić więcej uwagi niż normalnie ale ja wolę mieć spokojna głowę niż później nie spać przez kota bo nie wróci do domu.
Dokładnie tak jak Czarna Kredka pisze :)
Mój, jak w listopadzie uciekł, to szukałem go mniej więcej od 21 coś do prawie 2 w nocy. W nocy z piątku na sobotę w okolicy, gdzie pałętało się mnóstwo nawalonego menelstwa i patoli. Ostatecznie po którejś rundzie znalazłem go... leżącego przy domu z główką skierowaną ku ziemi. Nie mam pojęcia, co przeżył przez te kilka godzin, czy ominął cudem koła samochodu, czy jakiś prymityw próbował mu wyrządzić krzywdę- na szczęście wyglądał na całego. I mimo śladu na psychice (kilka dni był mocno strachliwy- byle co mogło go przestraszyć (skakał w miejscu)). Na szczęście doszedł do siebie po kilku dniach. W ciągu tych kilku godzin po jego ucieczce każdy w domu się martwił; nie jest to kot przystosowany do życia na wolności- bardzo łagodna przylepa mimo, że kocur. Dlatego u nas tak bardzo każdy pilnuje, by po prostu nie wychodził z domu. Te dwie kicie by przeżyły i wróciły po kilku godzinach zapewne, ale co do tego kota nigdy nie możemy mieć pewności.
Moj Kropek ZAWSZE nawiewa na korytarz przy otwarciu drzwi. ZAWSZE. A jednak jakos nigdy jeszcze nie nawial skutecznie (na dwor) bo wlasnie dlatego mamy na niego oko.
U mojego też chojrakowanie kończy się na korytarzu. Chociaż raz nie zauważyłem jak uciekł przy odbiorze pizzy. Zorientowałem się,że go nie ma po paru godzinach. Z żoną szukaliśmy go na dworze, a że było już sporo po dwunastej w nocy wróciliśmy do domu. Na klatce już wisiało ogłoszenie, że ktoś w latce obok znalazł kota. Pieprzony nawet na mnie nie spojrzał, gdy przyszedlem go odebrać.
Z cyklu "wiosenne porządki"
1)Wypuszczasz kotkę na dwór, żeby "nie przeszkadzała w robocie"
2)Zbijasz skrzynki ogrodowe (kotka przeszkadza, obwąchuje wszystko,
łącznie z wkrętarką)
2) Układasz skrzynki ogrodowe (kotka kładzie się w skrzynki ogrodowe)
3) Bierzesz taczkę, żeby zwieść lepszą ziemię do skrzynek. Kotka, mająca
do dyspozycji DUŻE podwórko i tereny sąsiadów KŁADZIE się w tacze. Wyjęta MIAUCZY OBRAŻONA :)
ps. Absolutnie kocham :). Najlepsze co zrobiły moje dzieciaki, to
namówiły mnie, żebyśmy po śmierci Micka wzięli kota, bo ja niespecjalnie
chciałem.
Mickowi nie pomozesz, ale ratujesz inne futerko. Tyz piknie.
Koty tak maja, ze lubia w taki sposob uczestniczyc w zajeciach. Mopik mi sie uwala przed monitorem nalogowo, choc mu niewygodnie. Albo na rozlozonej gazecie. Albo na stole, gdy przy nim siedzimy itd.
PS Jesli ona ma przy obrozce dzwonek, to go zdejmij. Raz, ze ten dzwiek przy kazdyn ruchu frustrusje kota majacego znacznie lepszy sluch niz czlowiek. Dwa, ze jak kiedys "wybierze wolnosc" to bedzie jej utrudnial polowanie, wiec i przezycie.
Byc moze to ostatnie dni zycia Mopika, jest podejrzenie nowotworu nerki. Jak w poniedzialek diagnoza sie potwierdzi, nie bede go dreczyl operacjami, rehabilitacja etc. i uspie biedaka. Dopiero co mial 12 urodziny, wiec tak na ludzkie ma z 65. Mlody nie jest ale jednak nie jest to wiek sedziwy, ot akurat przeszedl na emeryture.
***jnia, krotko mowiac. :(
Serdecznie współczuję. Mimo wszystko trzymam kciuki, żeby ta straszna diagnoza się nie potwierdziła. Jeśli natomiast, niestety sprawdzi się czarny scenariusz, to myślę że skrócenie cierpień zwierzaka to dobra, humanitarna decyzja.
Nawet nie chcę zgadywać jak się teraz czujesz :(. Ja Micka (po dwóch latach, które u mnie był) nie mogłem długo odżałować, 12 lat, to już po prostu członek rodziny :/. Trzymaj się!
Na razie nie cierpi, wyglada na zadowolonego z zycia (tylko apetyt mial cos kiepski ostatnio), mruczy, lasi sie, chce sie bawic itd. To wyszlo przypadkiem przy rutynowych badaniach kontrolnych. Ale nie bede czekal az zacznie - miesiac czy dwa zycia niczego juz nie zmieni, a co gorsza bede mial swiadomosc, ze to tak czy siak "final countdown". Jak wyrwac zeba to od razu, i tak bedzie bolec, nie ma co odwlekac.
No ale jest jeszcze CIEN nadzi, ze to jakas cysta albo co. Przy czym - nie postawilbym na to zadnych pieniedzy, wiec sie juz nastawiam psychicznie na najparszywszy poniedzialek w moim zyciu.
No i bylem z kotem. Nie ma raka nerek, choc same nerki niefajne juz mocno.
Ale za to znaleziono jakies zmiany na sledzionie. Moze zlosliwe, moze nie, jeszcze nie wiadomo.
W kazdym razie kot na razie zyje i siedzi na balkonie.
Cóż, przynajmniej najgorszy scenariusz wykluczony. Da się jakoś "podreperować" te nerki? Cóż, z tego co piszesz to najgorzej tak z nim nie jest, skoro wygląda na zadowolonego z życia. Więc może te zmiany na śledzionie to też nic poważniejszego...
Dbaj o niego tak mocno jak możesz. U mojej sytuacja bardzo szybko się rozwinęła i nagle było już za późno...
To znaczy nie wykluczono najgorszego, bo podejrzewali raka nerek, a wychodzi na to, ze to moze byc rak czego innego. Nerek u kota nie da sie podreperowac, ich niewydolnosc to wyrok smierci, i to dosc typowe schorzenie starych kotow.
No ale tak czy siak... na razie zyje, i wyglada na zadowolonego. A bedzie, co bedzie.
No i nie zdążyłem kici ogrodowej wysterylizować na czas... 5 nowych kotków dziś przyszło na świat.
Moja najukochańsza mordeczka.
Nawet teraz władował mi się pod kołdrę i po prostu że mną sobie śpi. Prywatny kaloryfer.
No i latawica sprawiła mi niespodziankę, 2 małe kocięta (były 3 ale 1 martwe)
Dwa pytanka do was- czy świeżo upieczoną matkę można odrobaczać, i kiedy najwcześniej można ją wysterilizować żeby mi takich niespodzianek już nie robiła.
Nie wolno jej teraz odrobaczac, absolutnie. Dopiero gdy przestanie karmic mlekiem mlode.
Ze sterylizacja poczekac tez ze 3 miesiace, niech male podrosna, kotka po operacji nie bedzie w stanie sie nimi dobrze opiekowac, a do tego beda ja meczyc itd.
Zes pomylal rychlo w czas.
Mopik ma raka i to z przerzutami :(
Apetyt praktycznie zaden, jak dziennie zje tyle, co na lyzke stolowa wejdzie, to sie ciesze.
Ale poza tym kot zachowuje sie jak zupelnie zdrowy - lasi sie, mruczy, wyglada na zadowolonego itd.
No, przejeb**** :(
Zeby cierpial, sprawa bylaby jasna - ale tak?
Uspic mruczacego kota, wywalajacego brzuch do poglaskania? A on zachowuje sie normalnie, poza tym ze (niemal) nie je, ale nie wyglada ze jest glodny itd. Po prostu niezainteresowany zarciem, czasem cos tam skubnie i idzie sobie.
A co weterynarz radził? Ja nie czuje się na siłach, żeby cokolwiek radzić, to byłoby nie w porządku - to Twój zwierzęcy kumpel, kupę lat, swoje przeżyliście, to Twoja decyzja.
Sam nie wiem, jakbym w takiej sytuacji postąpił, bo w takiej sytuacji nie byłem. Mogę tylko teoretyzować - pewnie spytałbym weta. Dlaczego? Weterynarz pewnie widział już niejeden taki przypadek - wie jakie są rokowania, wie jak to się kończy, wie KIEDY można zwierzakowi skrócić cierpienie, a kiedy jeszcze można powalczyć. Tak to widzę.
Moja kotka bardzo schorowana i stara (ponad 18 lat) już od dłuższego czasu nic nie chce jeść. Lekarz przepisał jej coś na apetyt - pół tabletki co trzy dni. Po dostaniu pigułki trochę wariuje, ale przez kilkanaście godzin wcina jak szalona, dwa dni nic później nie je i tak w kółko...
lifter-> Szczerze współczuję. Nie chcę udawać mądrego i udzielać rad w tym zakresie- zwyczajnie jeszcze nie byłem w takiej sytuacji. Mogę napisać tylko to, że życzę Mopikowi tyle dobrego samopoczucia, jak to tylko możliwe w aktualnej sytuacji :(
A ja znowu zawaliłem sprawę z tym razem inną kotką wolnobytującą, która się zagościła kilka miesięcy temu w ogrodzie. Zamówiłem klatkołapkę, nie byłem w stanie w inny sposób złapać kici, czekałem trochę na zamówienie etc. Dziś udało mi się ją sprowadzic do weta tylko po to, bym dowiedział się, że jest już w bardzo zaawansowanej ciąży i na dniach urodzi kociaki- za późno na sterylizację, by było to bezpieczne dla życia kotki. Ostatecznie musiałem ją wypuścić. Focha strzeliła takiego, że zaraz po wypuszczeniu sprintem uciekła z podwórka i zjawiła się później tylko raz- jak zgłodniała. Jak zjadła, to poszła i znów jej nie ma... Co nie zmienia faktu, że prawie na pewno za miesiąc będę miał kolejną partię dzikich kotków do opieki.
Współczuję. Przynajmniej nie męczy się już i nie cierpi, tyle "dobrego" (cudzysłów celowy).
Po zdjęciach widzę, że to niezły ananas był, z błyskiem w oku ;-). Jedynka i dwójka, to klasyczne "wtf" :). Numer trzy - to wiadro do mopa? Stąd pewnie imię ;-).
[*]
Widać, że ciekawy kotek z niego był.
Łączę się w bólu. :(
Tak i zostal Mopikiem.
W mlodosci byl zreszta kawalem sukinkota, bo mial problemy z kontrola agresji. Poki byl malutki to nie byl problem, ale jak roczny 7 kg kot harata ci dlon wszystkim, co natura dala (i to z furia) to juz bylo malo smieszne. Glaszczesz go, on mruczy, po czym nagle wchodzi w tryb rage, bez najmniejszego ostrzezenia. Jak uzarl tesciowa, gdy sie nim opiekowala gdy wyjechalismy, to juz chciala jechac na ostry dyzur na szycie. A uzarl ja, bo go czesala (co uwielbial...). I przez nastepne 10 lat tesciowa bala sie go poglaskac, choc kot naprawde sie zmienil.
No ale tak po 3 latach jakos sie uspokoil, a im starszy tym bardziej taka "poczciwa pierdola" sie z niego robila.
Niechaj Mopik hasa szczęśliwy po Krainie Wiecznych Łowów.
[*]
lifter --> Bardzo Ci współczuję, bo powoli też szykuję się, że moja kochana Mikunia od nas odejdzie. Ma już prawie 18,5 roku. Codziennie dostaje rano i wieczorem kropelki na serce, na wieczór 1/3 luminalu na problemy z układem nerwowym, rano wyciskamy jej do pyszczka specyfik na nerki, co trzeci dzień robimy jej kroplówkę z płynu Ringera i dostaje pól tabletki na apetyt, bo nic nie chce jeść a musi wciągać Renal special na nerki. Do tego jeszcze ma duże problemy ze stawami i pokupowałem kocie schodki i domki, żeby mogła się poruszać po domu, bo już nawet na kanapę nie wejdzie :(
No cóż, jest takie powiedzenie, że "starość się Panu Bogu nie udała" i naszła mnie taka refleksja, że nie dotyczy to tylko ludzi, ale naszych zwierzaków też :/ Współczuję, ale i gratuluję, bo widać, że dbacie o te zwierzaki. Ponad 18 lat na kota to też rekord, mało który dożyje takiego wieku.
lordpilot --> Dbamy, nawet bardzo, więcej w tamtym roku wydałem na lekarza dla kotów niż na siebie :p. Mika miała 4x robione USG jamy brzusznej i 2x serca, każda wizyta 140zł ;P wizyt innych ze 20...
Mika to ten słodki dachowiec, Emmy jak same imię wskazuje to arystokratka, ma już też ponad 14 lat i od pól roku systematycznie traci wzrok :(. Obecnie już reaguje tylko na jasne światło
Ale obie są członkami naszej rodziny.
Mieszkamy kątem u dwóch kotek i nie mamy wyjścia, służba nie drużba ;)
No jakby to znam, Mopikowi cukrzyca zabrala skocznosc, chodzil normalnie ale nie potrafil sie mocno wybic z tylnich lap gdzies od roku, na lozko raczej sie wdrapywal niz wskakiwal (no chyba ze sie rozochocil w zabawie) i czasem po prostu opieral sie lapakami o krawedz np. wersalki i patrzyl zebym go podsadzil.
Generalnie widze ze majac lat 12 zachowywal sie jak twoja kotka (z grubsza) ale on byl zawsze chorowity wiec po prostu szybciej sie (ze)starzal...
A mojej 3 czerwca stuknie rok :). Uwielbiam! Chodzi oczywiście swoimi drogami (kot wychodzący, mieszkam w niedużej mieścinie), ale jak jest czas (oczywiście kotka o tym decyduje), żeby ją "pomiziać", to wystarczy, że wyjdę z domu, zawołam i wyrasta jak z podziemi, a później pędzi jak pies (w ogóle, czasem dosłownie przy nodze się trzyma - ofc. tylko kiedy ona tego chce).
Dostaję też "prezenty", głównie jaszczurki, ale czasem zdarzy się mysz, zostawia na tarasie ;-). Czytałem, że nie wolno tego kotu zabraniać, to nie zabraniam, chociaż łowna jest dość mocno ;-). Najbardziej hardkorowy był początek marca - dokarmiałem ptaki, przylatywały też takie dwa duże, nie mieściły się w karmniku - jednego potem "dostałem" pod oknem od kuchni, w większości zostały z niego tylko pióra. Kiedy już myślałem, że sprzątania przynajmniej nie będzie dużo, to okazało się, że głowę też mi "zostawiła" - była wciśnięta w taką gumową wycieraczkę przed drzwiami (taka z dziurami). Mi już ręce opadły, a Pianka już się łasiła, żeby ją pochwalić ;-). Cóż zrobić - pochwaliłem, a później poszedłem ogarniać ten bajzel ;-).
ps. Dlatego dzwoneczek, o którym kiedyś pisał
U mnie będzie chyba problem, rano wypuściłem kocicę z domu i do tej pory nie przyszła, a w pokoju czeka głodne, 2 tygodniowe kocięcie.
Próbuje je karmić póki co mlekiem dla niemowląt i strzykawką ale to droga przez mękę.
z ciekawości- co się stało z drugim kiciem?
Nie dawaj mleka dla niemowlat, sa specjalne preparaty dla kociat, krowie mleko sie nie nadaje!
Swoja droga karmilem pare dni 5-dniowie kociatko porzucone przez matke (niestety, zmarlo na przegapiona przez weta infekcje...) i poki bylo zdrowe, ciagnelo ze strzykawki mleko az milo bylo patrzec.
Nie dawaj mleka dla niemowlat, sa specjalne preparaty dla kociat, krowie mleko sie nie nadaje!
jutro dopiero kupie mleko dla kociąt i może flaszkę z cyckiem, na dzisiaj musi wystarczyć to.
i poki bylo zdrowe, ciagnelo ze strzykawki mleko az milo bylo patrze
u mnie nie ma tak łatwo, trzeba trochę przymuszać, lać małymi dawkami w pyszczek
Bo widac mu to mleko nie podchodzi. Kot dostanie biegunki i zobaczysz... jak odwala kite, bo takiemu malenstwu niewiele trzeba.
A jutra moze na glodniaka nie dozyc. Maluszka trzeba masowac po brzuszku (leciutko namoczonym w cieplej wodzie wacikiem) by trawilo, bo jego jelita jeszcze nieprzyzwyczajone do dzialania i wymagaja stymulacji. Do tego moze sie wychlodzic - butelki z ciepla woda (max. 40 stopni) owieniete recznikiem, jako podklad legowiska.
Tu nie wystarczy wlac mleka do pyszczka (swoja droga kot sie moze zadlawic. On powinien miec odruch ssania!). Krowie mleko zreszta powinno sie lekko rozcienczyc woda w ostatecznosci.
Wyguglaj sobie cos o karmieniu kociat, bo masz dobre checi ale mozesz zrobic maluchowi wiecej krzywdy niz pozytku.
No wlasnie, w ostatecznosci. Nie chcialo ci sie isc dzisiaj do weta i kupic taki preparat? No to mozesz miec kociaka na sumieniu.
do najbliższego veta mam 20km, a nie poszedłem bo miałem nadzieje że stara wróci
Do tej pory nie wróciła? Niepokojące.
Wcześniej miałem tylko podejrzenia, ale dziś mam pewność, że jeden z moich kotów połyka moje gumki do włosów. Wcześniej im dawałem je w formie zabawy, myśląc że "giną" bo wsuwają pod jakieś dywany, półki itd. Jednej z kici ulubiona zabawka praktycznie, problem tylko w tym-że jak dziś odkryłem- druga-jej siostra je połyka... Wcześniej kiedyś widziałem, jak połykała sznurki od takiego dywanika imitującego trawę.
Czy kot samodzielnie jest w stanie to zwrócić? Sytuacja musi już trwać od tygodni/miesięcy a nie zauważyłem, by którejś dokuczał ból brzucha czy problemy z układem pokarmowym...
Nie zauważyłem też, by w kuwecie chociaż raz znalazła się któraś gumka...
Coz, gumka zapewne zostanie wydalona... Mopik kiedys mial faze na gryzienie sznurowadel u butow. Co gorsza potem te odgryzione kawalki zzeral. I kiedys mial spory problem z wydaleniem chyba 10 cm kawalka, no ale w bolach ale udalo mu sie pozbyc... ze tak powiem w sposob klasyczny.
Pilnuj tych gumek, bo kiedys moze byc jakis problem wymagajacy interwerncji weta, a moze i operacji, jak cos zle pojdzie. Ja sie nauczylem chowac wszystkie buty do szafki :)
Za żadne skarby też nie staraj się wyciągać kotu z tyłka wystających kawałków sznurka. Obetnij przy tylko i czekaj, aż wysra resztę.
Nawet bym nie pomyślał, by coś takiego zrobić ale dzięki za radę- gdzieś kiedyś zdążyłem już wyczytać, że tego się nie robi.
Koty zdają się żwawe i zdrowe póki co.
Na szczęście pinda wróciła, o 4 rano beczała pod oknem żeby ją wpuścić i od razu do dziecka.
Uffff.
Moze ktos ja gdzies zamknal albo co, bo zwykle matka sama by dzieci na tyle nie zostawila.
Też tak podejrzewam, albo gdzieś wlazła i nie mogła wyjść. Tak straciłem swoją poprzednią pieszczochę
No i mam kolejny problem, ta pinda ma chyba ruje, dlatego chce wychodzić.
Swoja droga wysterylizuj ja, skoro jest wychodzaca, bo bedziesz mial przychowek i to spory 2x w roku.
No wiadomo, ze nie,. Ale jak kotek bedzie mial z 3 miesiace i juz zywil sie sam, to koniecznie. A jak ma ruje to jak najszybciej. Zapytaj weta kiedy mozna.
Swoja droga to ruja 2 tygodnie po porodzie jest nieco... dziwna, ale moze ma jakies zaburzenia hormonalne.
No i nie wypuszczaj w takim razie.
Może przesadzam, ale jak wyszła a ja za nią szedłem to w pewnym momencie się wywaliła na plecy , zaczęła mruczeć, ( pomrukiwać jak do kociaka) a później przyjęła dziwną pozycję do.... wiadomo czego.
Na chwilę obecną leży szczęśliwa z dzieckiem.
No moze byc, u nas byla bezdomna kotka, ktora nieustannie miala ruje i w efekcie praktycznie nigdy nie odchowala zadnego kotka, bo szla w tango jak jeszcze male wymagaly karmienia. W koncu ja odlowilismy i wysterilozowana zostala.
Dzialaj, albo bedziesz mial kocieta co kwartal do samodzielnego odchowania.
No i nie wypuszczaj na dwor, niech z malym siedzi.
Czasem odnoszę wrażenie, że trójkolorki z jakiegoś powodu mają zwiększone libido... Ale z drugiej strony moja przed sterylką też miała nieustanną ruję w odróżnieniu od jej czarnej siostry. Okazało się, że miała jakąś narośl na jajniku/macicy, która mogła powodować zaburzenia hormonalne. Także też zalecam sterylkę od razu, jak przestanie karmić kocię.
Skoro już ktoś wyżej upnął, to przy okazji zapytam: Racjonujecie swoim kotom suchą karmę, czy też pilnujecie, by wiecznie w misce coś było? Ja ostatnio zastanawiam się nad rozpoczęciem racjonowania, bo po zakupie nowej karmy dla kotów wysterylizowanych kotki ewidentnie zaczynają tyć. Nie wynika to ze składu samej karmy, a przynajmniej bezpośrednio- karma chyba zwyczajnie smakuje im zbyt mocno. Zauważyłem, że częściej muszę dosypywać karmy do miski. Mój kocurek to już niezły lorbas...
Inne pytanie, skoro już się tu wpisuję: czy Wasze koty mają "własne" miski? Czytałem ostatnio, że jedna miska może wzbudzać stres u kotów ze względu na potencjalną rywalizację o pokarm, przez co koty mogą jeśc zwyczajnie więcej (napychać się na zapas). Do tej pory miałem oddzielne miski do karmy mokrej, ale na suchą karmę miskę miałem jedną. Jak Wy macie?
Racjonuję. Podaję dzienną porcję zgodnie z zaleceniem z opakowania. Dzielę na trzy i daję raz po wstaniu, raz po powrocie z pracy i raz przed pójściem spać. Stare nie chudną, bo to lenie, ale młoda trzyma linię. A jest w wieku, kiedy tamte zaczęły garfildzieć.
Również racjonuję. Około 4 posiłków dziennie przy obecnej karmie https://zoo8.pl/karmy-suche-koty/picart-select-sterilised
Też mam dwie miski. Drugą do mokrej karmy, raz w tygodniu dostaje mokre, albo np. do wyciskanych przysmaków.
Trzyma wagę wzorowo.
Jak nie chcesz by kot na starosc mial problemy z nerkami (a to dla kota wyrok smierci) to odwroc proporcje - duzo mokrego, chrupki czasem jak chipsy, czyli nie za czesto i nie za duzo.
Ogólnie lekko zmienie temat. Pytanko jak bym chciał powiedzmy małego kota to polecacie by zabrać go po 4 tyg od urodzenia od matki cyz po 8 tyg?
Jeśli masz wybór, to poczekaj. Jak za wcześnie odstawisz od cycka, to będzie psychol.
No i kuwety się nauczy.
Zostawilbym z matka nawet do 10-12 tygodni. Szczegolnie gdy ma rodzenstwo, bo wtedy sporo sie uczy np. o kontroli agresji. Moj Mopik np. nie nauczyl sie, ze gryzienie/drapanie nalezy kontrolowac i potem jak dorosl to mielismy spore przeboje z nim, bo dla niego zabawa w niczym nie roznila sie od walki, wiec niezle nas haratal. Z czasem ogarnal, no ale hardkor byl.
Rozumiem, bardziej mi chodzi by był w zasadzie łagodniejszy w przyszłości niż agresywny..
No to jak po edycji :)
Tylko wiesz, kot to nie pies. Może się trafić odludek i nic z tym nie zrobisz. Znaczy jak będzie z tobą mieszkał, to będzie miewał napady czułości. Ale jeśli bierzesz kota, żeby mieć samobieżnego pluszaka, to się dobrze zastanów, bo tak być nie musi.
A agresja u kota to zwykle przejaw stresu lub znudzenia. Jak będziesz o niego dbał i się wybiega, to nie powinien być bojowy. Dlatego adopcje lepiej robić parami. Dwa koty w naturalny sposób zapewniają sobie to, co w innym przypadku musi zrobić obsługa techniczna.
A gdzieś się doczytałem że im dłużej z Matką tym go bardziej ,,oswoi''
Jak będzie za krótko, to dostaniesz pierdołę z chorobą sierocą. To może być fajne, kiedy taki zaczyna ci ufać, ale trzeba trochę cierpliwości, bo na początku może być strachliwy, sikać po kątach albo demolować okolicę. Jak za długo, to wyjdzie samodzielny łowca, pan i władca na włościach, a ty będziesz służbą(żartuję. I tak będziesz).
Wszystko zależy, czy będziesz miał "farta". Prawie 18 lat temu wzięliśmy ze schroniska do domu 8-9 miesięcznego kociaka dzień po sterylizacji, który okazał się być kocią dobrocią i miłością. Nigdy na nikogo z domowników nawet nie zasyczała, jest super pieszczochą i przytulasem. Pozwala ze sobą zrobić prawie wszystko (teraz bez żadnej agresji i wyrywania się przyjmuje co 3 dni kroplówki i kupę lekarstw codziennie) Jak czasami wracam wkur... z pracy, to przychodzi kładzie mi się na klacie i mruczeniem łagodzi stresy. Pani doktor z lecznicy jak ją widzi to się cieszy i mówi "o przyszli państwo z aniołkiem" ;). Twierdzi, że jeszcze nigdy nie spotkała tak spokojnego kota. Ale jak może tak nie mówić, skoro jakiś czas temu pobierała jej krew do badania i musiała ja kłuć cztery razy, a ta tylko za tym czwartym razem cicho miauknęła, ze ją już za bardzo męczymy. Ale tak trafić, to tak jak z wygraną w totka ;P Znajomi mają koty i rożnie z nimi jest, niektóre dają nieźle popalić :)
No bez przesady z tym totkiem. U mnie jedna z trzech jest taka. Druga to odludek z napadami czułości, a najmłodsza to harpagan, ale jak wiadomo łobuz kocha najbardziej. Na ręce nie weźmiesz, bo awantura, ale jak wrócisz do domu, albo rano otwierasz oczy, to ogon jak peryskop i z Zidane'a dostajesz.
Jeśli nie próbujesz kota tresować przemocą, to nie będzie miał powodu, żeby się odgrywać.
Ech :(
lifter --> Zostają wspomnienia, zdjęcia, filmiki i trzeba kolejnego sierściucha przygarnąć...
Takie jest niestety życie, a nasi futrzaści przyjaciele żyją 1/4 tego co my...
Mam jeszcze dwa i nie chce nowego - za ciezko znosze ich odejscia.
Czasem kot sam wybiera sobie dom i czlowieka, wtedy bronic sie nie bede, ale sam z siebie nie chce brac nowego. Za krotko zyja, za bardzo boli pustka jaka po sobie zostawiaja.
Na razie nie moge jeszcze nawet patrzec na jego fotki, od razu mnie dlawi.
Widzę to jako naturalny cykl życia. Owszem, to okropne żegnać długoletniego towarzysza, ale uważam, że moim obowiązkiem jest przyjąć u siebie jego następcę, skoro robi się miejsce. Zdjęcie pechowca z ulicy, skoro mam taką możliwość jest IMO ważniejsze niż strach przed stratą.
Poza tym obaj wiemy, że za jakiś czas na twoim fejsie pojawi się jakiś post, albo koleżanka zapyta, czy nie zajmiesz się futrzakiem, którego właścicielka wylądowała w szpitalu, albo nawet trafisz pod krzakiem lub śmietnikiem na zapchlony, zaświerzbiony kłębek nieszczęścia i po prostu opuścisz gardę.
Mamy tę samą chorobę i obawiam się, że jest nieuleczalna.
Trzymaj się.
Jaką mokrą karmę polecacie? Dodam, że kot jest bez zębów, więc dobrze gdyby była w formie pasztetu. Muszę przejść z karmienia suchym na mokre, a nie mam rozeznania w tym, które karmy są dobre. W ogóle byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś napisał mi jak zorganizować taką zmianę diety. Najpierw mieszać 50/50 suche z mokrym?
Nie przejmuj się, że jest bez zębów. Sam mam takiego kota. Wystarczy kroić małe porcje. Je bez problemu piersi kurczaka, wątróbkę jak i różne saszetki.
edit: do suchego ma dostęp cały dzień, widziałem jak sobie pomlaskuje. Moi weci mówią - nie traktuj go jak gorszego, świetnie sobie poradzi.
Mają rację, wyżera większemu kotu ;)
Wiesz, bez zebow, to lyka suche w calosci, a potem rzyga. Wiec jak juz to kupuj mu jak najdrobniejsze (ps. w ogole nie ma zebow, trzonowych tez?) mozesz nawet lekko namaczac w wodzie, zeby byly mieksze.
Moje koty zlewaja rowno wszelkie dobre karmy mokre. Jedyne co im podchodzi to mus (pasztet) Gourmet, najlepiej jeszcze z sosem. Swoja droga warto takie karmy kupowac w wiekszych ilosciach w sklepach internetowych. Np. w zooplus albo bitiba, jak kupie ok. 60 puszek (80 g) naraz to dostawa jest gratis, a cena jednej puszki to jakies 1.6 zl, gdy w sklepie stacjonarnym, to 2.2-2.4 zl. A jak bierzesz wieksze puszki (200 g) to cena w przeliczeniu na cene kilograma karmy jest sporo nizsza. Tak samo zreszta suche, czasem roznica siega 5-8 zl za kg, co przy zakupie 10 kg paczki czyni spora roznice.
Nie przejmuj się, że jest bez zębów. Sam mam takiego kota. Wystarczy kroić małe porcje. Je bez problemu piersi kurczaka, wątróbkę jak i różne saszetki.
O surowym mięsie nigdy wcześniej nie pomyślałem, może faktycznie to dobry pomysł, kroić małe porcje i podawać.
Wiesz, bez zebow, to lyka suche w calosci, a potem rzyga. Wiec jak juz to kupuj mu jak najdrobniejsze (ps. w ogole nie ma zebow, trzonowych tez?) mozesz nawet lekko namaczac w wodzie, zeby byly mieksze.
Moje koty zlewaja rowno wszelkie dobre karmy mokre. Jedyne co im podchodzi to mus (pasztet) Gourmet, najlepiej jeszcze z sosem. Swoja droga warto takie karmy kupowac w wiekszych ilosciach w sklepach internetowych. Np. w zooplus albo bitiba, jak kupie ok. 60 puszek (80 g) naraz to dostawa jest gratis, a cena jednej puszki to jakies 1.6 zl, gdy w sklepie stacjonarnym, to 2.2-2.4 zl. A jak bierzesz wieksze puszki (200 g) to cena w przeliczeniu na cene kilograma karmy jest sporo nizsza. Tak samo zreszta suche, czasem roznica siega 5-8 zl za kg, co przy zakupie 10 kg paczki czyni spora roznice.
W ogóle nie ma zębów, musiał mieć usunięte ze względu na rozległe zapalenie dziąseł. Ta oferta na zooplus faktycznie jest bardzo konkurencyjna cenowo, normalnie w sklepie płacę około 25 zł za 400 gram suchego pokarmu.
Dzięki.
25 zl za 400 g to rozboj w bialy dzien, ale oczywistym jest ze im mniejsza torebka tym drozej za 1 kg wychodzi. W zooplusie tez za np. 2 kg paczke karmy placi sie np 25 zl za 1 kg, ale jak wezmiesz 4 kg to juz wychodzi 22 zl za kg, a przy 10 kg cena schodzi do 20 zl. Oczywiscie zawsze istnieje ryzyko, ze po zakupie 10 kg kot powie "ale dziekuje, mnie to juz nie smakuje". :) Mialem w domu sporo takich zakupow, przy czym na szczescie po jakims czasie kotu wracal apetyt na dana karme, wiec po prostu stosowalem rotacje. Tak, ze na poczatek kup mniejsza porcje, a jak kotu zasmakuje, to zainwestuj w wieksze opakowanie. Warto zreszta patrzec na rozmaite "pakiety startowe" gdy dostajesz kilka malych opakowan roznych karm za dobra cene, bo wtedy latwiej dobrac to, co kotu zasmakuje.
Co do mies, to lepiej podawac KIEPSKIE mieso niz schabiki, czy poledwiczki (bo te to czyste bialko, a kot potrzebuje tez tluszczu itd). Wiec kupuj raczje mieso na gulasz, poprzerastane tluszczem i je bardzo drobno kroj, bo przeciez sam tego nie pogryzie. Odradzam mieso mielone, u nas koty sie na nie wykrzywiaja (choc to pewnie kwestia gustu). Najlepsza jest wolowina, warto czasem kupic rybe (w Tesco mozna trafic na scinki z filetow z tunczyka pakowane po 12 zl za 300 g, bardzo dobre, koty za tym przepadaja).
Mozna sprobowac podroby (serca i watrobe ) ale z watrobka uwazaj - nie wolno jej dawac za duzo, bo kot sie moze... zatruc (zawiera duzo witaminy A, ktora sie kumuluje w kocim organizmie i jej nadmiar moze doprowadzic do wymiotow i zaburzen neurologicznych). Powiedzmy raz w tygodniu 30-50 g na kota o masie 4-6 kg. U nas koty bardzo ja lubia. Kotka mamy lubila nerki wieprzowe, nasze absolutnie nie.
Raczej niewskazana wieprzowina (acz Mopik bardzo lubil karkowke), kurczak i indyk (filety) to czyste bialko, wiec tu tez bym nie przesadzal, tzn, mozna podawac ale nie jako bazowe mieso, a w ramach urozmaicenia.
Kurczaka (piersi) warto sparzyc przed poadniem, bo choc koty maja w zoladkach wiecej kwasu niz my, wiec sobie radza z bakteriami, to salmonella to zadna przyjemnosc.
Sprobuj tez zoltko z jajka - u nas bardzo lubi je Kropek, ale zeby bylo smieszniej to nie calkiem surowe ale takie z jajka gotowanego na miekko. Bialka nie podawaj, weci odradzaja z roznych powodow.
Tak jak inni napisali, brak zębów z reguły nie przeszkadza zbytnio kotom. Przestawienie na karmę mokrą natomiast jest jak najbardziej wskazane ze względów ogólnie zdrowotnych, podrzucam dwie przydatne grafiki, jedna z karmami, druga z pomocą do przestawiania z suchego - https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10202822486160271&set=oa.390343584669607&type=3
edit: double post, do usunięcia, sorry
A oto moja 3 tygodniowa kiteczka, dostała już nawet imię
spoiler start
Cebula ;D
spoiler stop
Tak z innej beczki- szczepicie swoje koty co roku, czy to taka sama ściema, jak coroczne szczepionki na grypę (ludzką)? Moje koty miały szczepienia na jesień, więc za kilka miesięcy znów by wypadało się przejść... pod warunkiem, że faktycznie coś dają.
Gdzieś kiedyś przeczytałem, że starczy raz w życiu kota zaszczepić. Jak Wy robicie?
Szczepilem Mopika jak byl mlody na te najgrozniejsze choroby - FIP, bialaczka itd. - ktore wlasnie dosc mocno zagrazaja mlodym kotom i sa smiertelne.
Potem, jako ze byl niewychodzacy to zaniedbalem to, przyznaje.
Szczepienie zwykle nie daje odpornosci na cale zycie, wiekszosc trzeba ponawiac.
Jak kot wychodzacy to bym jednak bardziej na to uwazal.
W takim razie także będe szczepił, pomimo że mam 3 koty niewychodzące.
Pozostaje jeszcze kwestia, czy ma jakiś sens szczepić tylko dwa koty z trzech, ponieważ czarna kicia problemów ze spaniem ze mną w łóżku nie ma, ale za to na widok kontenerka reaguje niesamowitą paniką. Do tego stopnia, że jak kilka miesięcy temu byłem zmuszony ją łapać do kontenerka... kilka razy- najpierw na samą sterylkę a później co kilka dni na zastrzyki z antybiotykiem. Za każdym razem była to ciężka walka, podczas której kicia choćby miała sobie zrobić krzywdę, broniła się jak tylko się dało przed zapakowaniem w kontenerek. Za każdy razem łapanie zajmowało mi godzinę-półtorej, raz ugryzła (przegryzła dosłownie rękawice) mnie do krwi, a do tego za każdym razem wydzielała jakąś wydzielinę z gruczołów przyodbytniczych (tak mi wet tłumaczył, za 1 razem myślałem że po prostu ze strachu się zes... czymś białym). Także naprawdę musi mieć jakąś niesamowitą traumę na tym punkcie (może kojarzy, że w czymś takim wywiozłem ją i jej rodzeństwo do schroniska na dwa miesiące, gdzie po kilku dniach pobytu straciła niestety brata...)
Chcę jej tego zaoszczędzić (przynajmniej w tym roku...), póki udało mi się z nią zbudować w miarę fajne relacje ostatnio i zabrać na szczepienie dwa pozostałe kotki. Ma to sens?
I niestety dalej ma traumę na widok kontenerka. Ostatnio trochę się w wolontariat bawię i łapię do sterylki okoliczne samice kotów więc i widziała mnie, jak czasem wchodzę i wychodzę z kontenerkiem- za każym razem chowała się, że później jej przez pół dnia nie widziałem :)
Zawsze lepiej zaszczepic, niz nie.
Biedna kicia, Mopik tez strasznie przezywal wizyty u weta (ale nie az tak). W razie czego mozna zamowic wizyte domowa weta, choc to nie jest tania usluga. Jak tak przezywa, to pewnie bym odpuscil szczepienie, jesli to niewychodzace - choc rozmaite swinstwa TY mozesz przyniesc z dworu, szczegolnie jak sie w wolontariat bawisz. No ciezko powiedziec, co byloby lepsze.
Jeżeli aż tak przeżywa, to nie ma co dręczyć zwierzaka. Większe szkody przyniesie taki ładunek stresu, niż brak szczepienia, jeżeli to niewychodzący. Dla niewychodzących w sumie największe zagrożenie to buty właścicieli i owady wlatujące, zwłaszcza muchy.
choc rozmaite swinstwa TY mozesz przyniesc z dworu, szczegolnie jak sie w wolontariat bawisz.
No wiesz, pomijając kwestię butów, to moje koty mogą mieć jedynie styczność z jakimś świństwem, jak zejdą kiedyś do piwnicy po tygodniowym dochodzeniu do siebie kici po sterylce. Aktualnie mam jedną kotkę w piwnicy. Uniemożliwiam fizycznie moim domowym kotom schodzenie tam (tym bardziej, że by jeszcze bardziej zestresowały tę kicię...) ale nie mogę wykluczyć że dorwą się do piwnicy np. kilka dni po jej wypuszczeniu albo nawet tydzień lub kilka po. Zawsze jakieś zarazki może tam zostawiać. Szczególnie, że aktualny bezdomniak zdaje się nie korzystać w ogóle z kuwety ...
Takie cuś kupiłem miesiąc temu -->
Najgorszy moment, to u weta złapać ją do zastrzyku. Do tej pory mój lokalny wet miał pomocnika, coś czuję że z tym zadaniem sam mógłbym sobie nie poradzić. Ona była bardzo agresywna podczas łapania za kark; uciekła z klatki i zaczęła biegąć bo całym gabinecie weta. Ostatecznie pomocnik zarzucił na nią koc i dopiero udało się jakoś zaaplikować narkozę.
Oczywiście sterylki udało mi się ogarnąć na koszt gminy, inaczej nie było by mnie stać, by się w to bawić. Ale klatkołapkę kupiłem za swoje.
Ja ze szczepieniami jestem ostrożny - te za malucha to jak najbardziej, ale później, profilaktycznie, raczej nie praktykujemy. Wynika to ze złych doświadczeń - sprawa rzadka, ale jedna z naszych kotek miała mięsaka poiniekcyjnego i przechodziła amputację łapy i chemioterapię, żeby zwalczyć to cholerstwo. A może zrobić się po każdym wkłuciu, dlatego teraz też nawet krew z łapek, a nie z karku.
Tak, dokładnie o czymś takim czytałem. I dlatego też mam dylemat. To w sumie ciekawe, że człowieka można kuć do woli i nic mu się nie dzieje, a jednak z kotami to zawsze jest jakiś tam ułamek ryzyka.
Właśnie mnie uświadomiliście, że dla bezpieczeństwa moich kocich domowników powinienem zmieniać obuwie schodząc do piwnicy do tego bezdomniaka (w celu wymiany wody w misce i karmienia). Już te kilka dni i tak je głupio narażałem...
Dzisiaj te dwutygodniowe kociaki trafily do schroniska po tym jak rano ich mama zginela pod kolami samochodu.
Bardzo duzy zal.
Cholernie przykre :(
Dlatego wypuszczanie kota z domu uważam za duży błąd. Sam ze dwa razy mało nie rozjechałem jakiegoś sierściucha, a raz lekko potrąciłem psa, który spuszczony ze smyczy wyleciał na ulicę.
Spokojnie raz w miesiącu widzę na ulicy jakiegoś trafionego biedaka...