Coraz więcej w mediach pojawia się, ze zrozumeniem przytaczanych przez te media, głosów oburzenia rodziców na to, że dzieci muszą się uczyć, że czegoś się od nich wymaga. Czytam dzisiaj co następuje:
"Uczniowie rozwiązali test. Matka gimnazjalistki: w mojej córce coś pękło" - Wirtualna Polska (jako, że - jak się okazuje - Gry Online to niedorzeczny portal nie pozwalający linkować, wpiszcie w Google)
Problem w tym, ze ani ten test, ani ta akcja nie jest skierowana przeciwko dyslektykom i nie usiłuje podważać, że takie zaburzenie poznawcze istnieje. Jest to akcja skierowan przeciwko postawie, którą wszyscy znamy, a która polega na uznawaniu poprawności językowej za rzecz nieistotną.
Niedługo wcześniej czytam coś takiego:
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Co o tym sądzicie?
Sądzimy, że od wieków w polskim systemie edukacji dzieci uczy się za dużo i nie tego, co trzeba.
Poprawność językowa jest jak najbardziej przydatną umiejętnością, podobnie jak podstawy matematyki i czegoś takiego należy oczywiście od ludzi kończących kolejne szczeble edukacji wymagać. Podobnie jak znajomości historii własnego kraju i ogólnych dziejów cywilizacji, prostej wiedzy geograficznej, biologicznej czy chemicznej - zasady rządzące światem, proste ciagi przyczynowo-skutkowe tak w historii, jak i w naturze, przydadzą się każdemu na dowolnym stanowisku i na dowolnie obranej ścieżce życiowej.
Natomiast nie oczekuję, że na przyszłym rynku najprostszych prac komukolwiek przyda się szczegółowy rozbiór logiczny zdania z przydawkami czy też umiejętność zastosowania ciagów i silni. Nie wymagam od programisty znajomości cyklu rozrodczego ślimaka. Nie oczekuję, ze analityk biznesowy wybudzony o trzeciej w nocy wyrecytuje mi poczet królów Polski, a technolog żywności nie musi znać na pamieć Ody do młodości. Taką wiedze powinni zdobywać ci, którzy wiązą swoją przyszłość z daną tematyką lub mają do tego naturalne predyspozycje. Ale tak nie jest i wszyscy uczą się wszystkiego, przez co najcześciej cały program musi równać w dół do najsłabszych, więc ci zdolniejsi nie poszerzają swoich umiejetności, a ci najgorsi i tak nie mają łatwiej.
I na tym polega cały problem, a nie na mitycznym "idoceniu społeczeństwa" - to rzekome powszechne zdurnienie to jest tylko efekt szerszego dostępu ludzi głupszych do środków umożliwiających epatowanie swoją głupotą i dzielenie się nią z innymi debilami. Paradoksalnie, także dzięki globalizacji i powszechnemu dostepowi do informacji IQ społeczeństwa nie spadło, lecz wzrosło na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, ale nie jest to wcale zasługa kulawego systemu edukacji, lecz po prostu łatwiejszego dostepu do interesujących nas danych (przy czym ci madrzejsi łatwiej potrafią odsiać te naprawdę wartościowe od bzdur, a ci głupsi są jeszcze głupsi, zatem różnice między człowiekiem rozumnym a małpą w spodniach jeszcze bardziej się uwydatniają).
Któryś profesor na to słowa kogoś, że ma dysleksję fajnie go podsumował - "No to panowie, mamy tutaj kogoś dys." W ogóle co za głupota. Leniom nie chcę się czytać i pisać, a potem "ja jestem dys, mam taryfę ulgową".
Tyle że dysleksja to realne zaburzenie poznawcze. Problem jest taki, że stosunek osób z realną dysleksją w stosunku do osób, które się na dysleksję powołują, albo nawet do osób mających na to papier, jest bliski zera. Pamiętam jak w latach 90-tych szedłem do liceum i połowa znajomych sobie przed egzaminami załatwiała zaświadczenia o dysleksji.
Problemem jest to, że takie osoby uważają, że w robocie szefa będzie obchodziło czy jesteś dyslektykiem, autystą czy kimś jeszcze innym. Jeśli nie zrobią tego, czego się od nich wymaga, zostaną zastąpieni. To, że w szkole dostaną taryfę ulgową spowoduje jedynie to, że będą gorzej przygotowani do przyszłej pracy.
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Ja bardzo przepraszam ale niektórzy dorośli wymiękają w czwartej klasie (podstawówki) przy dość trywialnych zadaniach gdzie w dzieleniu występuje zero.. (Tak. Chodzi o to, że nie dzieli się przez zero) Klasowy whatsapp rozgrzał się do czerwoności.
Ale ja polecam wyszukanie tego artykułu w Google i przyjrzenie się tej zaawansowanej matematyce z jaką muszą się męczyć dzieci i która przerasta magistrów.
@Raistand
Sugerujesz, że znasz każdy fakt przytoczony w podręcznikach do podstawówki? Ja takich znam i po zadaniu 3/4 pytań z dowolnego podręcznika do podstawówki wszyscy wymiękali. Bo tak naprawdę ci wszyscy, którzy wyśmiewają ludzie z matura to bzdura za brak wiedzy z podstawówki, tak naprawdę wyśmiewają za brak wiedzy, którą oni posiadają bo nawet oni nie mają pełnej wiedzy z zakresu podstawówki.
Sądzimy, że od wieków w polskim systemie edukacji dzieci uczy się za dużo i nie tego, co trzeba.
Poprawność językowa jest jak najbardziej przydatną umiejętnością, podobnie jak podstawy matematyki i czegoś takiego należy oczywiście od ludzi kończących kolejne szczeble edukacji wymagać. Podobnie jak znajomości historii własnego kraju i ogólnych dziejów cywilizacji, prostej wiedzy geograficznej, biologicznej czy chemicznej - zasady rządzące światem, proste ciagi przyczynowo-skutkowe tak w historii, jak i w naturze, przydadzą się każdemu na dowolnym stanowisku i na dowolnie obranej ścieżce życiowej.
Natomiast nie oczekuję, że na przyszłym rynku najprostszych prac komukolwiek przyda się szczegółowy rozbiór logiczny zdania z przydawkami czy też umiejętność zastosowania ciagów i silni. Nie wymagam od programisty znajomości cyklu rozrodczego ślimaka. Nie oczekuję, ze analityk biznesowy wybudzony o trzeciej w nocy wyrecytuje mi poczet królów Polski, a technolog żywności nie musi znać na pamieć Ody do młodości. Taką wiedze powinni zdobywać ci, którzy wiązą swoją przyszłość z daną tematyką lub mają do tego naturalne predyspozycje. Ale tak nie jest i wszyscy uczą się wszystkiego, przez co najcześciej cały program musi równać w dół do najsłabszych, więc ci zdolniejsi nie poszerzają swoich umiejetności, a ci najgorsi i tak nie mają łatwiej.
I na tym polega cały problem, a nie na mitycznym "idoceniu społeczeństwa" - to rzekome powszechne zdurnienie to jest tylko efekt szerszego dostępu ludzi głupszych do środków umożliwiających epatowanie swoją głupotą i dzielenie się nią z innymi debilami. Paradoksalnie, także dzięki globalizacji i powszechnemu dostepowi do informacji IQ społeczeństwa nie spadło, lecz wzrosło na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, ale nie jest to wcale zasługa kulawego systemu edukacji, lecz po prostu łatwiejszego dostepu do interesujących nas danych (przy czym ci madrzejsi łatwiej potrafią odsiać te naprawdę wartościowe od bzdur, a ci głupsi są jeszcze głupsi, zatem różnice między człowiekiem rozumnym a małpą w spodniach jeszcze bardziej się uwydatniają).
A nie przyszło Ci do głowy, że chodzi o wyrobienie ogólnego pojęcia o danych dziedzinach, problematyce przez nie obejmowanej, oraz typie rozumowań jakie ich dotyczą - obok ogólnej zdolności rozumowania i rozwiązywania problemów?
Ponadto, i bardziej przykładowo. Piszesz, że informatykowi nie przyda się rozbiór zdania - a co z automatycznymi tłumaczeniami, które opierają się o gramatyki formalne, piszesz, że przeciętnemu człowiekowi nie przyda się zastosowanie silni, a co ze zrozumieniem tak banalnej rzeczy jak szanse w Lotto? Pomyśl co ty w ogóle wygadujesz. Nie zrozumiesz średniorocznej inflacji bez zrozumienia pierwiastków i potęg. Nie mówiąc już o dzietności, czy zwyczajnym oprocentowaniu nieco bardziej złożonego kredytu. Nie zrozmiesz najbardziej podstawowych statystyk, jak np. średnia krajowa, jak nie rozumiesz śrendniej arytmetycznej. Nie zrozumiesz sensu i ograniczeń sondażu, bez zrozumienia podstaw prawdopodobieństwa. Nabierzesz się na każdą manipulację statystyczną. Będziesz jak dziecko we mgle bez takiej wiedzy. Takiego społeczeństwa oczekujesz? Społeczeństwa, które krzyczy, bo nie rozumie?
A nie przyszło Ci do głowy, że chodzi o wyrobienie ogólnego pojęcia o danych dziedzinach, problematyce przez nie obejmowanej, oraz typie rozumowań jakie ich dotyczą - obok ogólnej zdolności rozumowania i rozwiązywania problemów?
A o czym napisałem, mówiąc, że "zasady rządzące światem, proste ciagi przyczynowo-skutkowe tak w historii, jak i w naturze, przydadzą się każdemu na dowolnym stanowisku i na dowolnie obranej ścieżce życiowej"?
Poza tym, o ile mi wiadomo, potęgowanie, pierwiastki czy ułamki to są podstawy matematyki, które wliczam do normalnej, ogólnej edukacji i sam, nawet jako kompletna matematyczna lebiega, potrafię się nimi posługiwać. Nigdzie nie twierdzę, że człowiek ma umieć tylko dodawać i odejmować, bo to potrafią nawet niektóre głowonogi. Jak na kogoś, kto postuluje za lepszą edukacją wyciągasz za daleko idące wnioski z prostego tekstu.
Pomijam już fakt, że znajomość silni nie jest potrzebna, by wiedzieć, ze szanse w Lotto są niewielkie, nie musze znać ich dokładnie co do przecinka. Nie muszę studiować na politechnice, by wiedzieć, że średnia płaca w wysokości 2500 to mniej niż 3500, a 20% to więcej niż 15%. A programista piszący programy do translacji i tak nauczy się tej gramatyki w stopniu wyższym, niż wiedza z liceum, bo tego wymaga specyfika takowego zlecenia, jeśli program ma należycie działać i spełniać okreslone wymogi. Albo może skorzystać z pomocy jezykoznawcy, bo nie da się być dobrym we wszystkim.
@Yoghurt-- Oj kolego, moim zdaniem mało rozumiesz z tego co się wokół Ciebie dzieje pod względem tego o czym rozmawiamy.
Ludzie powszechnie się oburzają na średnią krajową podawaną przez GUS nie dlatego, że nie oddaje ona dokładnie rynku badający tylko pewien sektor, ale dlatego, że nie rozumieją czym jest średnia. Spodziewają się wartości, która będzie oddawać wartość najczęściej występującą w populacji (dominanty), nie średniej. Większość osób nie rozumie średniej arytmetycznej np. że średnia oznacza, że suma wartości odchyleń na plus od średniej jest równa sumie wartości odchyleń na minus od śrendniej. Z czego płyną proste wnioski. Dla nich średniach to bzdura, bo pies i właściciel mają średnio trzy nogi. To wszystko są objawy analfabetyzmu matematycznego.
Oczywiście, że musisz rozumieć podstawy prawdopodobieństwa, albo przynajmniej kiedyś je zrozumieć i zachować ogólne wyczucie z tego wyniesione, żeby rozumieć szanse w Lotto. Ludzie masowo oburzają się, że nic nie trafiają, bo jedyne co widzą to nic dla nich nie znaczące, nienamacalne, duże liczby których nie potrafią przełożyć na praktyczne wyobrażenia. Masowe tropienie spisków wokół Lotto nie opiera się zresztą na szansie trafienia głównej wygranej. Opiera się o magiczne rozumienie liczb. Np. że częso te same liczby powtarzają się w kolejnych losowaniach, albo że w Bułgarii dwa razy z rzędu wypadła ta sama kombinacja (co jakoby jest równe [1/ilość_możliwych_szóstek]^2 - w istocie astronomicznie niska wartość i całkowicie niepoprawne wyliczenie), albo że 1-2-3-4-5-6 nie może być tak samo prawdopodobne jak 5-12-23-35-42-46.
I nie, programista nie uczy się tego do specjalnego zlecenia. Szczegóły, owszem, wyrabia się na specjalizacji. Ale na każdej porządnej uczelni na computer science przerabia się gramatyki formalne i w zastosowaniu tego do jęz. naturalnego bardzo dużo daje, że już wcześniej masz jakieś wyobrażenie o gramatycznych podejściach do języka, niż że jesteś jak pies, ktorego nagle się uczy żonglować.
Człowiek który nie ma wyrobienia najczęściej zwyczajnie nie rozumie jak wiele nie rozumie. Nie rozumie, że jest drzewem, bo jest drzewem (żeby zacytować dość tandenty, ale jednocześnie idealnie ujmujący sedno fragemtn jednego z filmów). To nie jest tak, że to jest ludziom nie potrzebne. Nie jest potrzebne, żeby przezyć. Ale są pod wieloma względami kompletnie głupi nie mając takiego wyrobienia i nawet tego nie pojmują.
@Yoghurt -- Obejrzyj pełną serię, to może zmienisz zdanie:
[link]
"Flat Earth - Serious Analysis (part 1)" (scifun na Youtubie)
Ludzie powszechnie się oburzają na średnią krajową podawaną przez GUS nie dlatego, że nie oddaje ona dokładnie rynku badający tylko pewien sektor, ale dlatego, że nie rozumieją czym jest średnia. Spodziewają się wartości, która będzie oddawać wartość najczęściej występującą w populacji (dominanty), nie średniej. Większość osób nie rozumie średniej arytmetycznej np. że średnia oznacza, że suma wartości odchyleń na plus od średniej jest równa sumie wartości odchyleń na minus od śrendniej. Z czego płyną proste wnioski. Dla nich średniach to bzdura, bo pies i właściciel mają średnio trzy nogi. To wszystko są objawy analfabetyzmu matematycznego.
No dobrze, wszystko pieknie i ładnie, ale jak się to (i cała reszta powyższej wypowiedzi) ma do tezy wątku, że oddolnie niszczony jest system edukacji, podczas gdy podobne problemy w niezrozumieniu podstawowej wiedzy na temat średniej czy statystyki zauważa się w pokoleniach wykształconych w latach 50, 70, 90 czy obecnie? Wszyscy ci ludzie uczyli się z piętnastu różnych programów i żaden najwyraźniej nie potrafił skutecznie przekazać informacji niezbędnych do zrozumienia prostych zależności. To nie ludzie oddolnie niszczą system edukacji, społeczeństwo nie idiocieje w większym stopniu niż kiedyś - to sam system uczenia wszystkiego i niczego jest zniedołężniały.
Nie bierzesz pod uwagę, ze niektórzy ludzie są po prostu głupsi lub mniej chętni do zrozumienia pewnych rzeczy i żadna ilość wiedzy wtykana im do głowy do nich nie dotrze, nadal się bedą szczerze dziwić, gdy spotkają się z czymś bardziej złożonym od łopaty, wiadra i Passata w gazie. Tacy ludzie też są potrzebni i im cała wiedza na temat badań statystycznych GUSu czy całek i tak się do niczego nie przyda, bo mają ją dokumentnie w dupie, nigdy, ale to przenigdy z niej nie skorzystają. Zawsze takie osoby istniały i zawsze istnieć będą. I mi to w żaden sposób nie przeszkadza.
A co do przykładu z informatykiem (pominę, ze mówiłem w przypadku programisty o znajomości cyklu rozrodczego ślimaka, który podałem zresztą dlatego, ze miałem go wieki temu na maturze czy innym sprawdzianie wiedzy ogólnej) - dalej nie wiem, skad wyciągasz wniosek, że postuluję za całkowitą niewiedzą gramatyczną. Podstawy powinien znać każdy, podmiot i orzeczenie to sa jasne sprawy do wytłumaczenia nawet mojemu psu (a on nie jest zbyt lotny). Za to już złozona syntaktyka i zagłębianie się w morfemy? Budowlaniec na tym nijak nie skorzysta. Zagadnienia te zresztą mają więcej wspólnego z matematyką niż polskim sensu stricto i taki programista sobie z nimi poradzi lepiej niż zawodowy pisarz.
Yoghurt -- Obejrzyj pełną serię, to może zmienisz zdanie:
Przecież wiem, ze na świecie istnieja idioci, to już ustaliliśmy. I żadna ilość wtłaczanej do głowy wiedzy tego nie poprawi. Ba, nawet może pogorszyć ten stan, bo człowiek zasypany nadmiarem informacji przestaje je przetwarzać w odpowiednim stopniu.
Poza tym znam porządnie wykształconych ludzi, którzy są antyszczepionkowcami. Znam jednego dobrego , dobrze zarabiajacego programistę, który święcie wierzy, że ladowanie na kiężycu to fejk. Znam też całkiem niezłego biznesmena, który założył przyzwoicie prosperujący serwis o grach, który twierdzi, że Mass Effect: Andromeda to arcydzieło. Wykształcenie czy napchana do głowy wiedza nie mają tu nic do rzeczy.
spamowanie takimi długimi filmikami jest bez sensu, mało kto ma czas na takie rzeczy
po to jest forum by się dyskutowało - dzielenie się tezami, teoriami, wnioskami, przemyśleniami - a nie obrzucało materiałami video
spoiler start
post sponsorowany przez Kapitana Oczywistego
spoiler stop
@Yoghurt -- Zajrzałeś w artykuły jakie przytaczam? Chyba nie bardzo, co? To jest właśnie oddolne niszczenie edukacji. Sam/sama jestem niekumata, a jakość żyję, a więc będę wmawiać ignorancję własnym dzieciom, a jak zauważę, że realizuje się w szkole coś z czym sama i moje, podobne mi intelektualnie, towarzystwo ma problemy, a CO DOPIERO BIEDNE DZIECI, to doniosę o tym do prasy, a równie niekumaty dziennikarzyna/czy niekumata dziennikarzyna, która nigdy nie powinna zostać przyjęta do jakiejkolwiek redakcji, a przynajmniej dopuszczona do działu edukacji, z pełną życzliwością te moje brednie powtórzy. I w ten sposób tworzy się ruch społeczny, który ma za zadanie wyelimować elementarne treści z procesu nauczania.
Tak, niektórzy są z urodzenia debilami. Nie powinni zatem kończyć szkół średnich, a tym bardziej wyższych. To jest prosty wniosek. Natomiast całkowicie opacznym wnioskiem jest - powinniśmy dostosować do nich program szkół średnich i uczelni. Czy Ty zdajesz sobie sprawę np. że wykładowcy szkół wyższych są przerażeni. Muszą na pierwszym roku douczać ludzi tego, w czym braki nie pozwalały kiedyś zakończyć szkoły podstawowej. To nie jest żart. Tak naprawdę jest.
Ale dodam, że mimo, że niektórzy są z urodzenia debilami, to nie masz pojęcia co oznacza debilizm. Szacuje się, że każdy człowiek o przynajmniej przeciętnym IQ, byłby w stanie uzyskać tytuł magistra matematyki. Nie zostałby wybitnym matematykiem, ale nauczyłby się podstaw matematyki wyższej. Przemyśl to.
Natomiast całkowicie opacznym wnioskiem jest - powinniśmy dostosować do nich program szkół średnich i uczelni.
Mam wrażenie, ze niepotrzebnie się produkuję, bo już w pierwszym moim poście pada "Ale tak nie jest i wszyscy uczą się wszystkiego, przez co najcześciej cały program musi równać w dół do najsłabszych, więc ci zdolniejsi nie poszerzają swoich umiejetności, a ci najgorsi i tak nie mają łatwiej."
Równanie w dół to nie jest rozwiązanie. Podobnie jak rozdawanie magistrów na lewo i prawo, przecież to jest oczywiste. Ale cały wątek opiera się na biadoleniu, jak to źle biadolić na edukację, podczas gdy ta co najmniej od końca drugiej wojny światowej najwyraźniej się nie sprawdza w takiej formie, jaką mamy obecnie. I jedyna zaproponowana reforma to tak naprawdę deforma to tego, co było wcześniej i co także się nie sprawdziło, bo obecne ruchy antyszczepionkowe i płaskoziemcy to sa ludzie wykształceni zarówno w systemie ośmiu klas sprzed zmian ministra Handke, jak i ich młodsze rodzeństwo i dzieci z Gimbazy. Między idiotami nie ma zadnych różnic poza ilością lat przesiedzianych w jednym budynku.
Szacuje się, że każdy człowiek o przynajmniej przeciętnym IQ, byłby w stanie uzyskać tytuł magistra matematyki. Nie zostałby wybitnym matematykiem, ale nauczyłby się podstaw matematyki wyższej. Przemyśl to.
No i po co nam jeszcze więcej średnio zdolnych magistrów matematyki? Już teraz mamy taką sytuację i właśnie na nią narzekasz, ziom. Co z tego, ze pojąłbym matematykę wyższą, skoro musiałbym poświecić na to czas, który wolę zużywać na coś, w czym jestem naprawdę dobry i psozerzać swoje zdolności w innych dziedzinach? Ta wiedza, którą posiadam, w zupełności mi wystarczy i jakimś cudem moja dwója na świadectwie maturalnym nie sprawia, że nagle zacząłem wierzyć w płaską ziemię.
@Yoghurt -- Ależ oczywiście, że się sprawdza. A raczej sprawdzała. Nie znajdziesz wśród osób głoszących te rózne brednie (poza zaburzonymi wyjątkami) nikogo kto skończył studia np. pół wieku temu w Polsce. Znajdziesz osoby wiekowe, owszem, ale to będą ludzie po podstawówce itp. Kiedyś się po prostu nie dało skończyć studiów na tak niskim poziomie intelektualnym. I wynikało to precyzyjnie z tego, że miałeś się w mniejszym lub większym stopniu orientować w ogóle wiedzy, albo papa i nie jesteś promowany do wyższej klasy. Oczywiście z takim podejściem nie można przesadzać, co też z kolei się zdarzało przy patologicznych pedagogach. Nie można kogoś oblewać dlatego, że miał braki w wiedzy dotyczącej jakiejś epoki historycznej. Jest zasadnicza róznica między kimś kto ma braki, a jest po prostu zadeklarowanym olewusem.
No i po co nam jeszcze więcej średnio zdolnych magistrów matematyki? Już teraz mamy taką sytuację i właśnie na nią narzekasz, ziom.
Tutaj to ewidentnie wykazujesz albo bezczelne rżnięcie głupa, albo zaniżony poziom zdolności rozumowania. Nie chodzi o takich magistrow. Chodzi o to, że tłumaczenie, że nie może, bo nie ma zdolności (na poziomie liceum np.), to bzdura, a podstawowy poziom znajomości matematyki powinien być oczekiwany od każdego, kto ma prawa wyborcze i głos publiczny. Czyli obecnie - właściwie wszystkich. W każdym razie od każdego, kogo na to intelektualnie stać, a stać skrajną większość. Skoro właściwie każdy może mieć magistra z matmy, tym bardziej rozumieć procenty czy pierwiastki, nie?
Diulemma
ja znam podstawy matematyki, rozumiem system lotto i prawdopodobieństwo, nie gram ale rozumiem ludzi grających. Bo nie chodzi o to, że oni uważają, że muszą wygrać i nie wiedzą dlaczego tak się dzieje. Po prostu tak funkcjonuje umysł człowieka.
Co do całych twoich wywodów odpowiedź jest jedna - balans systemu edukacji. Z perspektywy czasu uważam za całkowicie niepotrzebne marnowanie czasu nad uczyeniem się tego, co, w jakiej ilości i w jakim regionie wydobywają niemcy. Rzeki afryki? Kolejność królów w XII wieku i rozbicie państwa? Po co? Zapamiętuje się fragment tego, na co poświęca się dekadę życia.
@NewGravedigger -- Nigdy w życiu nie spotkałem osoby grającej w Lotto, a mającej głębsze zrozumienie podstaw prawdopodobieństwa. Chyba że grającej dla zabawy, a nie nałogowo, to inna kwestia. Z osób jakie znam, a są uzależnione od hazardu, część w ogóle nie ma pojęcia o matematyce, część ma pojęcie, ale na poziomie zbierania znaczków. Tzn. znają liczby, często robią nawet złożone zestawienia, ale nie czują ich sensu. Jest to bardzo powierzchowne. Tak jak wartość znaczka nie dlatego, że jest rzadki i jest oddaniem epoki historycznej, dawnych czasów, śladem historii, ale jest rzadki, a więc wartościowy pieniężnie. To zasadnicza róznica intelektualna.
Nie znajdziesz wśród osób głoszących te rózne brednie (poza zaburzonymi wyjątkami) nikogo kto skończył studia np. pół wieku temu w Polsce
Pan Jerzy Zięba, rocznik 56, ukończył krakowskie AGH
Pan Maciej Giertych, rocznik 36, profesor, członek PAN
Pan Janusz Bieszk, rocznik 55, ekonomista
Pierwsze trzy orły intelektu z brzegu. Oczywiście, ze znajdę znacznie więcej takich osób. Zarówno w dawnych jak i w obecnych rocznikach liczba półmózgów jest w sumie znikoma, ale dziś po prostu są głośniejsi, niż byli kiedyś, bo i przybyło im środków wyrazu.
@Yoghurt -- Ale Ty po prostu nie odróżniasz ludzi, którzy cynicznie wykorzystują własne tytuły dla pieniędzy i żerowania na teoriach spiskowych, od ludzi, ktorzy w to naprawdę, z powodu braków edukacji, wierzą i na których ci pierwsi właśnie żerują.
Nie uwzględniasz też chorób psychicznych i demencji następującej czasem z wiekiem.
Jest wiele osób w przypadku których jest oczywiste, że w pewnym momencie życia, bo np. nie wyszło im w karierze, nie udało się zarobić odpowiednio, albo coś znaczyć dla ludzi (a taka była ambicja), albo wręcz utracili jakieś uprawnienia z powodu nadużyć, postanowiło w pełni świadomie żerować na mitach. W tym są ogromne pieniądze. To jest cały biznes. I to jest bines, precyzyjnie właśnie, zbudowany na brakach w edukacji.
Przecież pan Maciej Giertych, profesor, nie zarabia na kreacjoniźmie, on po prostu weń wierzy.
To, co robi pan Jerzy Zięba, robili też hochsztaplerzy w XX, XIX, XVIII i w każdym innym wieku. Istnieją ludzie będący doktorami prawa, którzy wierzą w astrologię i żyją na tym swiecie matematycy, którzy wierzą w homeopatię. Wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy, a ilośc cyników zarabiajacych na niewiedzy innych nie zmienia faktu, ze ta niewiedza jest też nierzadko domeną osób wykształconych.
No i czekam cały czas na propozycję, jak zmienić ten stan rzeczy, skoro najwyraźniej żadna reforma nic nie dała i ile byś tych biednych dzieci nie uczył matematyki, zawsze spora cześć z nich odpada po drodze. Mimo, że każdy mógły być magistrem matematyki, jakimś cudem nie wszyscy chcą. I jak proponujesz to zmienić?
Yoghurt --
Skąd wiesz, że wierzy? A nawet jeśli wierzy, to raczej smutny objaw co ze skądinąd inteligentnym człowiekiem może zrobić porzucenie racjonalności w imię fanatyzmu religijnego, niż czegokolwiek innego.
Oczywiscie, że w dawnych wiekach robiono to samo. Robiono na znacznie większą skalę, niż obecnie. Ale wówczas większość społeczeństwa, to była totalna ciemnota bez żadnego wykształcenia. Skandalem współczesności jest ciemnota, która wykształcenie posiada, i nie dość że posiada, to się nim nierzadko podpiera. Ona wie lepiej od ciemnoty, bo skończyła Harvard, a to że go skończyła na kierunku "women studies", a wypowiada się o ekonomii, nie ma żadnego znaczenia, nie? W szczególności w dzisiejszych czasach nie ma znaczenia. W czasach w których możesz zrobić doktorat nie umiejąc dodawać.
Rozwiązanie? Rozwiązanie jest banalnie proste. W szkole podstawowej - albo nabyłeś elementrnych podstaw danych dziedzin, albo powtarzasz do skutku. Ja nie wychodzi - na nauczanie specjalne. Przywrócenie szkolnictwa zawodowego i technicznego. W szkolnictwie ogólnokształcącym wymaganie na wysokim poziomie wiedzy przedmiotowej ze wszystkich przedmiotów jakie wchodzą w zakres programowy z nastawieniem na ogólne wyrobienie orientacji w skrotowym rozwoju, oraz współczesnej problematyce tych dziedzin z nastawieniem na obecne w nich, naukowe, sposoby rozumowania i wyzwania. Specjalizacja w tym nauczaniu posuwająca obecny program o parę lat do przodu (np. jak ktoś bierze specjalizację matematyczną to w ostatniej klasie liceum powinien mieć mniej więcej to, co obecnie na 2-3 roku studiów licencjackich). Koniec jakiegokolwiek idiotycznego pobłażania - nie radzisz sobie, nie zdajesz, możesz próbowac ponownie raz jeszcze. Uniwersytety wyłącznie dla osób, które mają realne zdolności naukowe. Cetyfikaty dla wszystkich, którym wystarczy pewna orientacja w dziedzinach potrzeba rynkowo, ale nie ma to charakteru naukowego.
KROPKA.
A jak chcesz przykład konkretny, to weźmy geografię. Bardzo ciekawa dziedzina. Tylko w mojej opinii powinna się nazywać: nauki o Ziemii z elementami kartografii. Budowa Układu Słoncznego, mechanika Układu Słonecznego z uwzględnieniem wpływu na Ziemię (np. pory roku, przesilenia, zaćmienia, obserwacje nieba, historia pomiarów wynikająca z obserwaci), elementy geologii (np. jak jest zbudowana Ziemia, dryf kontynentów, jak tworzyły się pewne minerały, czym jest aktywność wulkaniczna, jaka jest skala eksplozywności wulkanicznej, asteroidy w układzie i ich wpływ na Ziemie), historii naturalnej (ewolucja), nauki o klimacie i tak dalej. Po czym, mapy, tworzenie map, używane metody, przyczyny dlaczego płaska mapa nie może oddać idealnie sfery, podstawy nawigacji z kompasem, gwiezdnej, syste GPS i tak dalej. Dopiero jako przyczynek - państwa, rzeki, góry itp.
Skąd wiesz, że wierzy
Bo powiedział, że wierzy,obnosi się z tą wiarą nijak na tym kreacjoniźmie nie zarabia, nie sprzedaje nic związanego ze swoją wiara, to jest po prostu jego pogląd. I jak widać, człowiek wykształcony, a jednak głupi. Da się? Da się. Bez problemu
Szkoły zawodowe i technika istniały i nadal istnieją (czasem pod innymi nazwami).
Podstawa programowa tak naprawdę niewiele zmieniła się od lat i jest w niej to, o czym mówisz. I nie widze w twoich propozycjach żadnej zachęty do tego, by wszyscy zdobyli wiedzę na poziomie magistra z matematyki, o której tak marzysz. Same wymogi, obostrzenia, szkoły specjalne.W ten sposób chcesz ludzi zachęcić do tego, by zdobywali wiedzę? Przecież ta metoda nigdy nie była skuteczna. Przepuszczanie leserów też nie poskutkowało, ale drakońskie metody też nigdy nikogo nie zachęciły. Cały proponowany program to jest pusty slogan, a nie ma w nim metod nauczania, tylko postawione wymagania. Mają sie nauczyć, a jak nie, to won. Jak ich tego nauczyć? Jak zachęcic tych gorszych do poszerzania wiedzy, tych średnich do aspirowania wyżej, a tych najlepszych do zdobywania wiedzy z dziedziń, które ich nie interesują? Bo na pewno nie w ten sposób.
Edukacja to nie tylko sama nauka. To jest zbiór założeń i kilkunastu kwestii, w większości nie mających nic wspólnego z samym przyswajaniem informacji, ale z pedagogiką, psychologią, socjologią i paroma innymi dziedzinami, które absolwenci polibudy zwykli wyśmiewac jako wiedzę dla ludzi na zmywaku w Leeds. Nigdy nie zrobisz ze wszystkich ludzi magistrów matematyki, jesli nie będą tego chcieli. Dlatego zamiast robić z nich matematyków, lepiej zrobić z nich ludzi, którymi chcą być. Sa tacy, którzy nie mają żadnych aspiracji i to jest faktyczny problem, takim ludziom nie powinno się wręczać matury. Ale jest też cała grupa średniaków, którym można pomóc obrać kierunek.
Pomóc, a nie opierdolić, że czegoś nie potrafią i serwować im jedną porazkę za drugą, bo nie ogarnęli wykresu funkcji. To jest błędne koło.
No i też z tą geografią swietny przykład na oderwanie od realiów. ile te dzieci mają spędzac czasu w szkole, by wykonać takie założenia programowe? Jesli chcesz im wtłoczyć ogrom wiedzy ogólnej łącznie z kartografią, musisz poświęcić na to x czasu. Ten czas jest ograniczony nie do 24h, ale do raptem 8, i to przy najlepszych założeniach, że szkoła nie jest przeładowana, nie ma braków kadrowych, nie ma problemów z dojazdem które trzeba doliczac do planu lekcji i tak dalej. Każda wiedza i czynność wymagają minimalnego wkładu czasu nauczyciela, czasu ucznia, pieniędzy szkoły, pieniędzy panstwa, czasu i pieniędzy rodziców i pierdyliarda innych drobnostek, bez których system nie może działać. To jest fizycznie niemożliwe do spełnienia, by nauczyć dzieci wszystkiego o świecie. Nie da się. Chyba, ze zamieszkają w szkole na stałe do 18 roku życia i nie beda robić nic innego poza nauką. Jesli chcesz poszerzyć wiedze z geografii, musisz ją obciąć w innej sferze. jeśli chcesz wykształcić ludzi na poziomie magistrów matematyki, musisz poświęcić godziny nauczania historii, geografii albo polskiego. Inaczej nie da rady, sorry.
PS. I zastanów się dlaczego podałem geografię. Podałem, bo to obecnie kpina. A to o czym mówię, ma pewien myk. W moim rozumieniu na moich "Naukach o Ziemi z elementami kartografii" powinno się np. wykładac datowanie węglem. A żeby wykładać datowanie węglem, dobrze by było, żeby wyłożyć na fizyce rozpad pierwiastków. A żeby to dobrze wyłożyć na fizyce, dobrze by było, żeby już w liceum matematyka była na odpowiednim poziomie. I żeby wykładać sprawy związane z kargografią, to matma też jest niezbędna. Może nie musi być to totalnie już formalne i ścisłe, ale uczniowie powinni przynajmniej rozumieć ideę! A żeby to rozumieć muszą mieć pewne PODSTAWY.
Yoghurt -- Sam jesteś pusty slogan. Bo nie masz pojęcia o czym piszesz. Ludzie mają ogromne problemy w liceum z podstawami kombinatoryki i rachunku prawdopodobieństwa. Nie rozumieją z tego absolutnie nic. Dosłownie, nic. No to masz krótki wykład:
Bierzemy karton i wrzucamy do niego 10 kul. Na ile sposobów możemy te kule wyciągnąć? W pierwszym pobraniu możemy wyciągnąć każdą, a więc 10 różnych. Niezależnie od tego jaką kulę wyciągnęliśmy w pierwszym pobraniu w następnym pobraniu zostaje nam 9, a więc może się ono wydarzyć na 9 sposobów. Mamy zatem 10 możliwości pierwszego wyciągnięcia, i niezależnie od ich wyniku, zawsze 9 możliwości w następnym. Łacznie zatem mamy 10*9 sposobów wyciągnięcia 2 kul z kartonu.
I tak dalej tłumaczysz, i tak dalej. Pokazujesz jeszcze drzewko i je omawiasz, które podbudowuje to rozumowanie. Na drzewku można pokazać doskonale jak to działa i jak się pewne możliwosci eliminują.
Kończysz: Ponieważ wyciągnęliśmy za każdym razem wszystkie kule, jedyna możliwa różnica między ich wyciągnięciami, to zatem kolejność. A więc 10*9*8...*3*2*1, to ilość sposobów na jakie możemy uporządkować 10 elementów. Zapisujemy to 10! Podobnie np. 3*2*1 zapisujemy po prostu jako 3! i ogólnie jak mamy n elementów, to zapisujemy takie ich wymnożenie n!.
I POWIEM CI JEDNO: w 45 minut jak wykładam to w podobny sposób dla ludzi, są w stanie sami obliczyć prawd. np. wylosowania trójki w lotku z jednego zakładu. Więc skończ bredzić o pustych sloganach i nie działającym sposobie. To kwestia rozpisania scenariusza, nic więcej.
No i co mi w ten sposób udowodniłeś? Za rok jak spytasz część tych ludzi o to, co zapamiętali z tego krótkiego wykładu, to znowu wrócimy do punktu wyjścia, bo nie używają tej wiedzy w praktyce, więc ich mózg pozbył się tych danych, by zrobić miejsce na coś innego.
Nadal nie wiem, jak chcesz zmieścić całą wiedzę o swiecie i wszechświecie, matematykę, język polski i języki obce w podstawowym programie nauczania tak, by dzieci nie padły z wyczerpania po dwóch latach podstawówki.
Yoghurt -- Ach tak. Pozbędą się tych danych według Yoghurt'a, bo się to nie zgadza z teorią Yoghurt'a. Otóż nigdy się nie pozbędą. To jest ten rodzaj elemntarnego przestawienia umysłowości, jak komuś kto nie umie rozumować logicznie pokażesz, że z faktu, że a->b, wynika że: ~b->~a. I nagle pokonali podstawową blokadę i już wiedzą na zawsze, że jeśli rozum pociąga nierżnięcie głupa, to rżnięcie głupa oznacza brak rozumu. Tylko trzeba umieć ludzi przestawiać na podstawowym poziomie poznawczym, a to jest kwestia pedagogów i inny (podstawowy, ale inny) problem.
Mówiąc inaczej, nie - nigdy się czegoś takiego nie pozbędziesz. To jest właśnie ogromna zaleta edukacji matematycznej i logicznej. Edukacja ta nie dotyczy faktoidów (ja pewnie się tobie wydaje), a struktury myślenia. Nie pamięci, a więc zapisu faktów w sieci neuronowej, tylko sposobów rozumowania, a więc algorytmów przebiegu sygnałów w tej sieci.
To nie żadna teoria, tylko prosty fakt - ludzie nie zapamiętują wszystkiego, tylko to, co jest im potrzebne lub niesie za sobą jakiś ładunek emocjonalny i mózg wiąże daną emocję z konkretnym wydarzeniem. Ja już nie pamiętam twojego przykładu, a nadal nie zmieniło to mojego postrzegania na prawdopodobieństwo wylosowania liczb w totolotku. Jest małe. Tyle mi wystarczy, by raz na dwa lata puścić los za dychę i liczyć na fuksa w losowaniu bez potrzeby obliczania prawdopodobieństwa. Bo i tak mi to nie pomoże w wygranej ani mi jej nie utrudni.
Acha, "Yoghurta". Apostrof jest zbędny w tym wypadku. W polskiej deklinacji zwykle stawia się go po głosce niewymawialnej.
Za rok sprawdzę, czy będziesz to pamiętał.
Żeby była jasność - tak, zgadzam się, ludzi należy uczyć myślec, a nie uczyć suchcyh liczb, dat i faktów. Związek przyczynowo-skutkowy łatwiej zapamiętac niż wyrwane z kontekstu wydarzenie. To wszystko się zgadza.
Nadal istnieje jednak problem, bo nie da się połączyć wszystkiego w jedną całość i korzystac tylko z serii skojarzeń, czasem, trzeba coś po prostu zapamiętać w oderwaniu od innej posiadanej wiedzy. Geografię można korelowac z biologią, chemią, nawet historią by stworzyć sieć połączeń. Jednakze choćby nauka języka polskiego odbiega konstrukcją od nauki języków niesłowiańskich, wyjątki w języku polskim zaprzeczają idei logiki (dlatego są wyjątkami - to nie matematyka), istnieją "bo tak" i co nam pan zrobi. Cały czas skupiasz się na tej nieszczęsnej matematyce, niewątpliwie królowej nauk, w której jedną rzecz da się wyewieść od drugiej, zapominając, że wielu innych dziedzin nie da się nauczyć w ten sam sposób. Podstawy logicznego myślenia na pewno w tym pomoga, ale nie rozwiąza wszystkich problemów, zwłaszcza tych niezwiązanych bezpośrednio z samą zdolnością do przyswajania wiedzy, a na przykład z uwarunkowaniami społecznymi, z których wynika chocby ilość czasu poświęcanego na naukę.
Yoghurt -- Masz ewidentne braki w zdolności odróznienia tego co jest pamięcią (faktu), a co jest przekształceniem rozumowania. Nie masz zielonego pojęcia jak to działa i czym się różni. Np. Zwodnik A miał wyższą skuteczność rzutów w pierwszej połowie meczu koszykowki, niż zawodnik B, zawodnik A miał wyższą skuteczność rzutów w drugiej połowie meczu koszykowki, niż zawodnik B. Większość osób wnioskuje z tego, że zawodnik A miał wyższą skutecznośc rzutu w całym tym meczu, niż zawodnik B. A to jest nieuprawniony wniosek.
I teraz. Dla Ciebie obecnie to jest ciekawostka i dla mnie też była. Możesz to zapamiętać i przywoływać, jak też mogłem i przywołuję. Tylko róznica między Tobą, a mną jest taka, że ja poświęciłem czas na przeanalizowanie tego matematycznie i zrozumienie zjawiska. Jaki był tego skutek? Ja po prostu odruchowo wiem, a nie dlatego, że ktoś mi to powiedział, czy że to zapamiętałem, że wniosek jest błędny. I wiem to w pozornie całkowicie niezwiązanych sytuacjach. Widzę analogiczne zjawisko w średnich prędkościach, czy hydrologii. Bo to jest po prostu kwestia rozumienia ułamków.
Ty nie odrózniasz faktoidów od rozwoju intelektualnego. Przykre...
Uwielbiam ludzi, którzy onanizują się swoją specjalizacją, ignorując całkowicie zadane pytania.
Popisujesz się podstawową umiejętnością logicznego myślenia, a ja nadal nie wiem, jak chesz zmieścić i skutecznie poprowadzić taki a nie inny program nauczania w warunkach rzeczywistych, objętych wieloma ograniczeniami, a nie w teoretycznym utopijnym modelu, w którym wszyscy przejawiają te same chęci do nauki i są tak samo predysponowani do przyswajania wiedzy.
No i posłużmy się przykładem - jak chcesz dojść do tego, że apostrofu w deklinacji "Yoghurta" się nie stosuje? Z jakiej podstawowej zasady języka polskiego dojdziesz do tej? Jaka cudowna mapa myśli mówiąca o koszykarzach wyciągających kulki z pudełek pozwoli ci do tego dojść?
Yoghurt -- I oczywiście, w jęz. polskim, jak każdym, masa rzeczy jest przypadkowa. Kiedyś byłem genialny w ogarnianiu tego wszystkiego, ale się skończyło. Ale nie tego warto uczyć. Warto uczyć tego co w jęz. nie jest przypadkowe i dlaczego coś jest przypadkowe - takie małe licealne językoznawstwo. A tego co jest całkowicie przypadkowe warto uczyć dlatego, że jest to zasada praktycznej komunikacji.
Może warto by Tobie i osobom które znajdują jakiś wręcz wstręt wobec przypadkowości wytłumaczyć, że każdy jeden protokół internetowy jest przypadkiem historycznym i często mógłby milion razy lepiej działać gdyby nim nie był i się nie utrwalił. To tak odnośnie praktyki kontra matematytcznego idełu - który raptem takich ludzi obchodzi kiedy poza tym matematyka BE, BEEE, BEEEE. Drogie pseudo-humanistyczne dzieci. Przeciętny informatyk w ciągu dnia się więcej uczy (bo musi) od was wyjątków, niż wy w języku przez całe życie.
Nadal nie wiem, jak chesz zmieścić i skutecznie poprowadzić taki a nie inny program nauczania w warunkach rzeczywistych, objętych wieloma ograniczeniami, a nie w teoretycznym utopijnym modelu, w którym wszyscy przejawiają te same chęci do nauki i są tak samo predysponowani do przyswajania wiedzy.
Będę to powatrzał, aż nie uzyskam odpowiedzi.
Yoghurt -- Istnieje jeszcze coś takiego, kolego, jak pamięć, i występuje to na każdym możliwym poziomie w każdej możliwej dziedzinie. Od tego, że jako prawnik masz zapamiętać setki przepisów, które moga się zmienić za rok, po to, że jako informatyk uczysz się co dzień frameworków, które za dwa lata mogą wypaść z mody. A nauczenie się rozbudowanego frameworku, to nierzadko coś jak poznanie wyjątków w jęz. polskim, tylko raz na parę miesięcy. Przy tym wszystkim zapamiętanie reguł języka jest akurat tak skomplikowane i wymagające i tak niepewne, jak chyba wasz poziom intelektualny. To jedna z nielicznych relatywnie stałych w świecie. Przy tym nie uważam, że superpoprawność językowa ma jakieś znaczenie poza szkołą, ale warto się starać.
Yoghurt -- Może ci jeszcze inaczej to uświadomię. Na podrzędnym stanowisku w bankowości musiałem w ciągu miesiąca zapoznawać się z większą ilością przepisów, wyjątków, reguł, wykładni, niż cały kontrowersyjny pamięciowo zasób jęz. polskiego z perspektywy native speakera
Prawnicy nie muszą zapamiętywac setki przepisów. Od tego mają kodeksy. Muszą tylko wiedzieć, gdzie ich szukać i jak je zrozumieć. Jak na człowieka ceniącego logiczne wywodzenie jednego z drugiego zaskakująco oczekujesz, ze ktoś będzie pamiętał coś, czego pamiętać nie trzeba. I jak na zwyczajnego człowieka przystało, nie znasz wielu podstaw z dziedzin, w których się nie obracasz.
Cóż za zaskoczenie.
No i dla porządku:
Nadal nie wiem, jak chesz zmieścić i skutecznie poprowadzić taki a nie inny program nauczania w warunkach rzeczywistych, objętych wieloma ograniczeniami, a nie w teoretycznym utopijnym modelu, w którym wszyscy przejawiają te same chęci do nauki i są tak samo predysponowani do przyswajania wiedzy.
Będę to powatrzał, aż nie uzyskam odpowiedzi.
Yoghurt -- Bzdura człowieku, na bzdurze. Właśnie zaimplementowano prawo unijne, który mówi o tym, że "transakcja okazjonalna" podlega specjalnym reakcjom, a "transjacka okazjonalna", to transkacja zachodząca poza stosunkami biznesowymi między klientem, a instytucją podległą prawu o praniu. Natomiast stosunki biznesowe, to trwałe stosunki między klientem, a podmiotem. I teraz, powiedz mi, drogie dziecko, czy gośc ktory mi przychodził setki razy do banku, i - po wprowadzeniu tego prawa - dokonuje zwykłej wpłaty w kasie, a nie ma u nas konta, dokonuje transakcji okazjonalnej, czy nie? Pamiętaj, grozi ci milionowa odpowiedzialnośc teoretycznie! I już widzę, śmieszny człowieku, jak siedziesz wówczas z kodeksem i dokonujesz analiz, kiedy gośc ci stoi i czeka.
To jest tylko zrekonstuowany opis. Definicje są inne. Jednak co kancelaria prawna, to inna opinia, a ty masz odpowiedzialnośc materialną. Więc skończ z teoriami o mędracach na wyżynie.
A teraz przywołaj jakiś przepis spoza zakresu swojej specjalizacji, chocby z prawa rodzinnego albo z ruchu drogowego i wypowiedz się na jego temat bez zdolności szukania i umiejętnosci czytania innych przepisów.
Nadal nie wiem, jak chesz zmieścić i skutecznie poprowadzić taki a nie inny program nauczania w warunkach rzeczywistych, objętych wieloma ograniczeniami, a nie w teoretycznym utopijnym modelu, w którym wszyscy przejawiają te same chęci do nauki i są tak samo predysponowani do przyswajania wiedzy.
Będę to powatrzał, aż nie uzyskam odpowiedzi.
I chyba nie uzyskam. Kiś się dalej we własnym sosie. Elo ziomuś.
Yoghurt -- Podałem Ci wprost mój program. Nie wymaga on większej ilości godzin. Wymaga jedynie zmiany programowej oraz - i to jest realny problem - nauczycieli, którzy - tak jak to pokazałem - potrafią kształtować rozum i myślenie, mają odpowiedni scenariusz nauczania, a nie ludzi z przypadku. Jedynie kadra jest w moim podejściu problemem. Nic więcej.
Yoghurt -- Ty człowieku po prostu k. nie rozumiesz dzieci. Sam nie mam dzieci. Mój znajomy ma dzieci i zrobił z nich małych geniuszy. Ale to jest gość, który ogólnie programuje, czasem buduje dom, jeździ na motorach na zloty, chciał swego czasu wysłać rakietę poza atmosferę, a potem budował własnego drona. I wciąga w to dzieciaki! We wszystko. Czasem przy przerażeniu żony. Ale wyrosły dzieciaki, które z osoby dorosłej mogły w wieku 5-ciu lat zrobić imprezowy dowcip. Czy ty to rozmiesz? Chyba właśnie nie bardzo. Praktycznie każde dziecko jest geniuszem!
Powodzenia w zapamiętania wszystkich rzeczy kiedy siedzisz od 8 do 15 w szkole 5 dni w tygodniu. Dziwi mnie jeszcze jedna rzecz skoro pisałeś że każdy nieograniczony człowiek zapamięta wszystko to czemu większość twoich przykładów są matematyczne? Czy twoim tokiem myślenia człowiek nie powininen umieć każdej dziedziny na tym samym poziomie?
@laczekgg -- Nigdzie nie napisałem, ze każdy człowiek zapamięta wszystko. Nikt nie zapamięta wszystkiego i nie ma żadnego powodu, żeby to wszystko pamiętać. Jedyne co napisałem, i to jest prawda, że pamięc należy ćwiczyć, bo jak tego nie robisz, to zostaniesz charakterytycznym przypadkiem, który zostaje kompletnie niewyedukowanym głąbem w momencie w którym wyłączą mu prąd (i dostęp do Wikipedii). Pewne rzeczy po prostu musisz pamiętać i nie da się tego przeskoczyć. Żeby rozumować, trzeba jeszcze mieć o czym (dane).
Głównie pisałem jednak o tym, że mnóstwo rzeczy, które Tobie (i wielu innym osobom) wydają się pamięciowe, nie jest. Właśnie to, że traktujecie to jako pamięciowe powoduje, że nic z tego nie rozumiecie, bo nawet nie próbujecie zrozumieć (bo nie da się zrozumieć czegoś, o czym się zakłada, że jest przypadkiem, a więc czymś co należy pamiętać). Wiele rzeczy trzeba po prostu naprawdę dobrze zrozumieć i przećwiczyć, aż staną się nie rzeczą, którą pamiętasz, a schematem, którym myślisz. Dotyczy to w szczególności matematyki i logiki.
Oczywiście przy bardziej złożonych i zaawansowanych, albo po prostu mało ogólnych (bardziej dotyczących jakiegoś partykularnego problemu, niż ogólnego zjawiska) teoriach to nie jest możliwe i wiele rzeczy trzeba pamiętać. Ale nikt normalny nie pamięta zasad potęgowania czy pierwiastkowania. Po prostu zaczynasz rozumieć te przekształcenia na tyle, że stają się dla ciebie równie zagadkowe jak dodawanie liczb całkowitych. Zwyczajnie kolejnym działaniem, kolejna operacją matematyczną, która działa tak, a nie inaczej na poziomie intuicyjnym.
Ale jak ktoś np. ma a^12 i rozpiskę a^12 = a^(3*4) = (a^3)^4 i za głowę się łapie, że kto by tam pamiętał jakąś regułkę która mówi, że a^(x*y) = (a^x)^y i to zastosował, to... cóż. Są ludzie, którzy w tak oderwany od sensu sposób są w stanie manipulować formalnymi zasadami. To też jest przydatna umiejętność. Kiedyś sam byłem w tym zręczny, ale prawdę mówiąc, teraz wątpię, że byłbym w stanie żonglować jak za nastolatka jakimiś pustymi fikcjam w głowie. Możliwość takiego przekształcenia się po prostu WIDZI. Dlaczego się widzi? Bo to tak naprawdę wszystko wynika z zasad mnożenia.
Podnieść coś do potęgi, to przemnożyć tyle razy przez siebie. Tutaj mamy potęgę dwunastą. Dwanaście to natomiast 3 razy 4, a to jest tak, jakby 4 razy wziąć trójkę. To weźmy 'a' wymnożone przez siebie 3 razy, a więc podniesione do potęgi trzeciej, i ten czynnik wymnóżmy jeszcze przez siebie 4 razy, a więc podnieśmy do potęgi 4. Będziemy mieć a^12.
a^12 = (a*a*a) * (a*a*a) * (a*a*a) * (a*a*a) = (a^3)^4.
I w tym więcej nic nie ma. I tak jest właściwie z większością podstawowych zasad potęgowania i pierwiastkowania. Ale wielu osobom się wydaje, że tu się coś pamięta. Nic się nie pamięta. Początkowo się problem bada, żeby zobaczyć jak to działa, zrozumieć logiczny sens. Potem wkłada się wysiłek, żeby to przekształcać na rózne sposoby i się wdrożyć i oswoić, wymusztrować. A z czasem po prostu podświadomie juz widzi i nawet się nie myśli o tym.
Jak ja widzę a^12 to od razu czuję, że mogę to rozdzielić na takie, a nie inne zestawy działań.
Ale jak my mamy chorych na umyśle pedagogów, którzy uczą np. że:
1. Mając równanie np. x + 2 = 10, chcąc sie pozbyć składnika z jednej strony przenosimy go z przeciwnym znakiem na drugą stronę. Serio? SERIO? Nie!!!
Równość oznacza dokładnie tyle: RÓWNOŚĆ. Obie strony równania wyrażają dokładnie tę samą wartość. Dlatego dodając, czy odejmując tę samą wartość od obu stron równania na raz, zachowujemy równość stron. Chcemy się pozbyć dwójki? To ją odejmijmy od obu stron. Po lewej zostaje 0 (bo się anuluje z +2), po prawej pojawia się -2. Tak, skutek jest ten sam. Ale regułka o przenoszeniu z odwrotnym znakiem UKRYWA CAŁY SENS I IDEĘ operacji. Może służyć, jako skrót myślowy, jedynie komuś, kto już rozumie co robi.
2. Jak dzielimy przez siebie dwa ułamki zwykłe, to po prostu przemnażamy przez odwrotność. Np. (a/b)/(c/d) = (a/b)*(d/c) = (a*d)/(b*c). Serio? SERIO? Nie!!!
To jest zazwyczaj któraś z kolei bezsensowna reguła, która tylko na kolejnym poziomie pozwala pedagogom udawać, że nauczyli dzieci operacji na ułamkach, a w rzeczywistości w wielu przypadkach ukrywa całkowite niezrozumienie czym ułamek zwykły w ogóle jest. Bo dlaczego tą operację wykonujemy tak, a nie inaczej?
Gdybym kogoś tego uczył, to bym poświęcił na to znacznie więcej tłumaczeń i znacznie więcej czasu - bo to jest podstawowa rzecz do zrozumienia, a wcale niełatwa dla młodych ludzi. Ale najzwięźlej jak się da, to jest tak po prostu dlatego, że przy tym samym liczniku w obu ułamkach o jaki współczynnik większy mianownik pierwszego ułamka od drugiego ułamka, tyle mniejszy jest pierwszy ułamek od drugiego (i na odwrót, o jaki mniejszy, tyle większy), a przy stałym mianowniku o jaki współczynnik większy licznik pierwszego ułamka, o tyle większy pierwszy ułamek (i na odwrót, o jaki mniejszy, tyle mniejszy).
W istocie robimy więc coś takiego. Pomijając liczniki dzielimy mianownik drugiego ułamka przez mianownik pierwszego: d/b. To, że dzielimy w odwróconej kolejności wynika z tego, że im większy mianownik, tym mniejszy ułamek (i na odwrót). W ten sposób uzyskujemy współczynnik, przez jaki musielibyśmy przemnożyć drugi ułamek, żeby uzyskać pierwszy, gdyby oba miały te same liczniki (nie ważne jakie). Następnie dzielimy licznik pierwszego ułamka przez licznik drugiego ułamka: a/c. Uzyskujemy współczynnik przez który musielibyśmy przemnożyć drugi ułamek, żeby uzyskać pierwszy, gdyby oba miały te same mianowniki (nie ważne jakie). Następnie wymnażamy współczynniki przez siebie: (d/b) * (a/c) = (a*d)/(b*c). Uzyskujemy wynik dzielenia, a więc współczynnik przez jaki musimy przemnożyć drugi ułamek, żeby uzyskać pierwszy.
Rekonstruując przemnożenie przez ten współczynnik (który jest tak naprawdę iloczynem dwóch współczynników). Tak naprawdę wymnażamy drugi ułamek przez pierwszy współczynnik, co dałoby nam pierwszy ułamek, gdyby oba miały ten sam licznik, bo uwzględnia jedynie różnicę wielkości wynikłą potencjalnie z róznych mianowników. Ale nie muszą mieć tego samego licznika. Więc wymnażamy przez drugi współczynnik, który uwzględnia stosunek liczników.
Dilemma, powiem jedno: twoje dywagacje, całkiem interesujące, są zupełnie oderwane od szkolnej rzeczywistości i sprawdzą się doskonale tylko:
a) w utopijnym świecie;
b) w przypadku całkowitej rewolucji w szkolnictwie i w życiu społecznym na wszelkich możliwych płaszczyznach (programy nauczania, czas nauczania, metody nauczania, przygotowanie nauczycieli na studiach, pensje nauczycieli, wyposażenie szkół i struktura szkolnych pracowni, stosunek rodziców do dzieci, sposób spędzania wolnego czasu przez uczniów itp.).
Życzę ci, żebyś dożył takiej rewolucji.
@Bukary -- Oczywiście, że są. Bo to co obecnie mamy w podstawie programowej i ogólnym obrazie szkolnictwa to nie jest edukacja. To jest, i to na dodatek kiepski, żart z tego, jak edukacja powinna wyglądać. Żart wytworzony propagandowym, a potem demokratycznym oczekiwaniem, że jak wszystkim rozdamy dyplomy, to wszyscy staniemy się raptem wyedukowani. Przecież już się debatuje o likwidacji - po prostu śmiesznie prostej - matury podstawowej z matematyki, bo... za mało osób ją zalicza!
To jak próbować wzbogacić ludnośc przez rozdanie każdemu z obywateli 100 milionów dolarów. NIkogo w ten sposób nie wzbogacisz, za to masz dużą szansę doprowadzić do takiego bełkotu finansowego, że położysz gospodarkę państwa.
Dziękuję, mam zamiar :)
Ale idźmy dalej, w tych moich dywagacjach, skoro już zacząłem. Wielu co bardziej szczerych geniuszy przyznało, że ich geniusz polegał bardziej na wybitnej zdolności do upraszczania problemów, niż na czymkolwiek innym. Rzecz jasna są ludzie, którzy mają takie moce przerobowe, że są niemal jak komputer, ale to wcale nie dotyczy wszystkich genialnych jednostek. Niektóre w istocie zdają się funkcjonować na wybitnej zdolności upraszczania sobie życia. A co jak ktoś ma i ogromne moce przerobowe i zdolnośc takich uproszczeń?
Przy tym wydaje mi się, że tą drugą zdolność można w sobie w dużej mierze wyrobić i że jest to precyzyjnie kwestia mierzenia się z abstrakcyjnymi problemami, w szczególności w młodym wieku, kiedy mózg jest znacznie bardziej plastyczny.
Weźmy np. fakt, że Ziemia krąży wokół Słońca po orbicie, ale oś obrotu Ziemii nie jest prostopadła do tej płaszczyzny, tylko nachylona pod pewnym skierowaniem i kontem, który w znaczących dla naszych rozważań przedziałach czasusą w zasadzie stałe. Ogólnie operujemy tu na pewnych przybliżeniach, bo nie interesują nas niuanse (to też jest niesamowicie ważna zdolnośc - wiedzieć kiedy i w jakiej mierze można sobie pozwolić na niedokładność). I teraz mamy coś takiego jak równonoc tzn. moment w którym doba na całej planecie jest podzielona na pół: przez pół doby Słońce jest pod horyzontem, przez pół jest widoczne na niebie. I można się zastanawiać w którym punkcie czy punktach orbity tak będzie. Wyobrażać sobie całe sceny 3D.
Ale prościej narysować na środku kartki okrąg, maznąć w nim kila śkośnych np. opadających od lewej do prawej równoległych linii, które mają wyobrażać równoleżniki. Pod skosem, bo wyraamy nachylenie Ziemii do płaszczyzny orbity, którą niech wyraża prosta równoległa do dolnego brzegu kartki i przechodząca przez środek okręgu. Ten okrąg to rzut prostopadły Ziemii na kartkę, a więc jedna jej półkula. I teraz założmy, że Słońce świeci dokładnie ze środka prawego boku kartki. Dzieli to nam nasz okrąg pionowo na pół na częśc oświetloną i nieoświetloną. I ewidentnie jedynym równoleżnikiem, który jest przecięty tą prostą dokładnie w połowie jest równik (przechodzący przez środek okręgu). Na półkuli północnej (góra) która jest nachylona do Słońca większa częśc równoleżników jest po części oświetlonej, na południowej odwrotnie. A teraz sobie wyobraźmy, że Słońce jest tam gdzie my. Cały okrąg na kartce, będący półkulą jest oświetlony. Druga strona Ziemii jest jakby z tyłu kartki. Ponieważ nasz okrąg wyobraża półkulę, więc i każdy nasz równoleżnik to połowa pełnego równoleżnika. Połowa jest oświetlona, połowa nie. Mamy równonoc.
Banalnie łatwo to teraz przenieść w 3D. Można sobie dywagować o porach roku itp.
I o tym też pisałem. Edukacja powinna być pomyślana tak, ażeby wszędzie pokazywać logiczne i matematyczne metody rozumowań. Roztrząsać metodologię danych dziedzin. I skupiać się na tym, co jest naprawdę ważne i - przyznajmy - ciekawe, a nie na partykularyzmach, które każdy w miarę potrzeby, mając już przygotowanie, potem bez trudu sam podłapie.
(jako, że - jak się okazuje - Gry Online to niedorzeczny portal nie pozwalający linkować, wpiszcie w Google)
Ha! Wystarczy po prostu dorosnąć do tego portalu. Z tym że "rośnięcie" tutaj trwa miesiąc
To jest tania próba eliminacji spamu i pokrewnych nadużyć leniwymi sposobami.
A ja jestem za.
Wyobraźcie sobie, że 80% to ludzie wykształceni i elokwentni a na dodatek obyci kulturowo oraz bardzo szeroko kompetentni.
Nie dałoby się żyć, a tak konkurencja pośród jełopstwa jest niewielka i można nie wypruwać żył, sukces sam na ciebie spada.
To taka sama gadka jak z tym, że ludzie do teatrów nie chodzą i książek nie czytają. A ja się pytam a kiedy k* chodzili i czytali?
Lud zawsze prosty był i od Chama pochodził. Ciemny pozostanie bo mu tak dobrze.
Ale szczęśliwie jest telewizja, internety i czasopisma z programem i wydarzeniami celebryckimi.
@DanuelX
To taka sama gadka jak z tym, że ludzie do teatrów nie chodzą i książek nie czytają. A ja się pytam a kiedy k* chodzili i czytali?
Nie wiem o jakich teatrach mówisz, ale jeśli o tych w dużych miastach to chyba dawno w teatrze nie byłeś. Ja też nie bo... zawsze jak chce kupić to takie tłumy, że biletów nie ma. Chyba więc sam należysz do tego grona nie czytających i nie chodzących do teatru.
@DanuelX
Mi też nad Tobą.
Może zamiast zakładać klapki na oczy i patrzeć na suche statystyki spójrz może na frekwencje w teatrach? Ja w zeszłym roku nie byłem ani razu w teatrze bo na 3 spektakle, które mnie interesowały nie zdobyłem już biletów, więc według tych jakże "rzetelnych" statystyk mieszczę się w tym gorszym sorcie, który nie był w teatrze.
ja ostatnio byłem na zebraniu mam dziecko w 1 klasie
i rodzice gadali że za dużo mają zadane do domu
ja tak widzę, ze syn to z 1h dziennie max coś odrabia, czasem w ogóle
gdzie to za dużo??? dla mnie to za mało, przecież on jak zrobi lekcje to od razu yotub, a tak jak ma lekcje to chociaż coś robi, jak ja mu każę coś więcej robić, to nie bo Pani tylko to dała, no to niech daje więcej.
tez nie rozumiem tych rodziców, co oni chcą by te dzieciaki robiły??
z tą dysleksją to też, ja nią niby mam i faktycznie muszę przez to bardziej się skupiać, bo jak lecę za szybko to wale byki i w ogóle gubię literki etc
jednak za moich czasów to nie było żadnych udogodnień, czy żółtych papierów za to
po prostu moi rodzice zostali poinformowali, że mają syna głąba i tyle, no i że korepetycji potrzebuje
przez 5 lat chodziłem do jakiejś Pani co skończyła uniwersytet jagielloński i jak to po zdanej maturze na 5 stwierdziła ona i moi rodzice że tak źle ze mną nie jest.
Takie dawanie papierów nie polepsza sprawy bo co że nie potrafię to znaczy ze się nie nauczę, po prostu trzeba poświęcić 2x więcej czasu na to co innym przychodzi łatwiej i tyle.
No i podkreślanie na czerwono w przeglądarce też pomocne :)
Ja mam jeszcze zabawniej. Widziałem na własne oczy jak moi znajomi masowo, przed egzaminami do liceum, załatwiali sobie lewe zaświadczenia, że mają dysleksję. W liceum miałem znajomego, początkowo wroga, a potem jednego z najleszych kumpli (spotykamy sie do dziś), który miał zaświadczenie i - w co początkowo nie wierzyłem - naprawdę miał dysleksję. Później został matematykiem. Tyle że gość nauczył się, wkładając w to dużo wysiłku, pisać relatywnie poprawnie. Tak jak czasami stosujemy mnemotechnikę, żeby coś zapamiętać, bo nie starcza nam odruchów, tak on uczył się poprawnej pisowni - metodą naokoło. Da się? Da się. Najzabawniejsze, że jakąś dekadę temu sam dostałem dysleksji. Gubię literki, zmieniam zapis pod wymowę, przestawiam znaki. Czasami najprostsze słowo zapiszę tak, że jestem po prostu w szoku jak w ogóle można było coś takiego wymyślić. Np. zamiast "przepraszam" napiszę "pszepłaszam". Wydaje mi się, że to w dużej mierze wina tego, ze a) przestałem czytać namiętnie literaturę, właściwie już wcale nie czytam b) pisania na klawiaturze, a nie odręcznego
Ciekawa dyskusja między Yoghurtem i Dilemmą...
Otóż nigdy się nie pozbędą.
Krótko: pozbędą się. Niektórzy z moich uczniów nie pamiętają w liceum zupełnie tego, co wałkowali przez rok w gimnazjum. I mówię o wiedzy podstawowej.
Stoję na stanowisku, że nawet PODSTAW najważniejszych dziedzin nauki nie da się wpoić każdemu uczniowi w ciągu 8 lat edukacji. Tym bardziej że umysłowość obecnych uczniów zupełnie nie jest "nastawiona" na pozyskiwanie wiedzy. Multitasking zniszczył jakiekolwiek możliwości dłuższej koncentracji.
Wałkowali. Słowo klucz.
Generalnie jeden i drugi ma rację. Yogh, że i tak z tego efekty byłyby marne, i ten drugi - ze metodyka jest ***, a wielu rzez można by nauczyć, ale są tak żałośnie wprowadzane, że zwyczajnie nie jest możliwe, by ktoś je zapamiętał.
Bądź poważny @Bukary. Ty po prostu nie odróżniasz, a jest to podstawowe rozróżnienie, pamięci oderwanych faktów (mnóstwo osób ma z tym problemy), od zrozumienia. Nie da się zapomnieć czegoś, co się naprawdę zrozumiało. Jak coś naprawdę zrozumiesz, to potem nawet może ci się wydawać, że sam na to wpadłeś, albo że w ogóle nie ma w tym żadnego zagadnienia intelektualnego, chociaż tak naprawdę lata temu mogłeś się z przyswojeniem tego zmagać dłuższy czas.
Mogę nie pamietać wzoru na pierwiastki równania kwadratowego, ale jestem w stanie zawsze go wyprowadzić, bo rozumiem tzw. dopełnienie kwadratu, które jest dość elementarną ideą algebraiczną. Również w matematyce jest wiele zagadnień, ktore są dość partykularne. Nie tyle są zasadą rozumowania, ile skutkiem zastosowania tych zasad do konkretnego zagadnienia. Edukacja nie ma na celu tworzenie umysłów encyklopedycznych, lecz umysłowości, które przyswoiły zasady rozumowania i ogólną orientację w wyzwania i obrazie danych dziedzin.
Po prostu pewne schematy rozumowań stają się operatywne. Przestają być zestawem uświadomionych i wysilonych kroków dowodowych, czy tylko pamięcią wniosku. Same stają się "działaniem". Wymaga to głebokiego zrozumienia i przećwieczenia, ale potem przestaje wymagać świadomej pamięci, czy w ogole świadomego wysiłku, gdyż staje się automatyzmem kojarzenia, rozumowaniem samym w sobie. Takich rzeczy się nie zapomina, bo stają się podstawową częścią twojej osobowości.
To jest zresztą jeden z bardziej znaczących efektów skutecznego kształcenia logiczno-matematycznego. Tylko tego efektu nie da się osiągnąć w próżni. Trzeba rozwiązywać zadania, poznawać teorie i dowody, próbować własnych wyprowadzeń. Jednocześnie elementy logiczno-matematyczne są w każdej dyscyplinie nauczanej w szkole. Nie jest np. tak, że historia to pamięciówka. Nie, poprawnie nauczana historia to zagadnienia związane z badaniem i analizą źródeł, zestawianiem ich ze sobą, stawianiem hipotez, kalendarzami i datowaniem, metodami statystycznymi itd.
też to zauważyłem. przoduje w tym natemat.pl - właściwie nie ma tygodnia, aby nie pojawiły się co najmniej dwa teksty o tym, jak to zły nauczyciel stresuje dzieci, wymagając od nich czegokolwiek.
nawet ukuto tam ciekawy termin - bezradność intelektualna, którym próbuje się wyrugować znacznie bardziej dosadne określenie - nieuctwo.
najlepiej nie wymagać od uczniów niczego - niech się oddają twórczym zabawom, rozwijają kreatywność i odkrywają, jak się pieścić - najlepiej z pomocą specjalnie oddelegownych wolontariuszy.
gdyby rodzice tych małych głąbów dowiedzieli się, jakie wykształcenie otrzymywali uczniowie gimnazjów sto lat temu - zapewne nie uwierzyliby. Młodzież sprzed stu lat była znacznie lepiej przygotowana do wejścia w dorosłość.
Dilemma ->Niedługo wcześniej czytam coś takiego:
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Co o tym sądzicie?
Zapewne o ten link chodzi:
https://kobieta.onet.pl/dziecko/mama-pokazala-zadanie-z-matematyki-dla-siodmej-klasy-nawet-dorosli-nie-dali-rady/50h55tt
To zadanie jest banalne poprostu podstawy operacji na pierwiastkach i potegach :P To ze edukacja na psy zeszla widac po wlasnie tych czterech magistrach, pewnie jakies kaleki matematyczne, albo humanisci :P Ja z matematyka w zyciu codziennym praktycznie nie mam stycznosci z dobre 25 lat, a to rozwiazalem :P
Jeśli chodzi o to zadanie z pierwiastkami, to nawet ja, człowiek który od piatej klasy podstawówki miał najwyżej tróję z matmy (a w liceum miałem wakacyjną poprawkę, zeby w ogóle zdac do klasy maturalnej), po jakichś pięciu sekundach zajarzyłem sens.
Problem z tym zadaniem jednak wydaje mi się nie leży w samej matematyce, która jest do ogarnięcia, tylko w nieumiejętności czytania poleceń. W Polsce lezy przede wszystkim rozumienie tekstu, ludzie nie mają pojęcia, co właśnie przeczytali, za to są w stanie podać datę porąbania biskupa Stanisława i pamiętają, od jakiej wysokości nad poziomem morza rośnie kosodrzewina. Ci, którzy odpadli na tym zadaniu mogliby popatrzeć na nie przez 10 sekund i załapaliby, o co chodzi. Ale już na etapie czytania, czego się od nich oczekuje, rozłożyli ręce i nawet nie spojrzeli na przykładową strzałkę, która wyjasnia, co i jak.
Pomijam już standardową niechęć do wszystkiego, co składa się z więcej niż dwóch cyfr i nie jest napisane na fakturze albo odcinku z wypłaty. Ludzie przez lata nieumiejętnej edukacji nie uczącej myślenia mają wrodzony wstręt do matematyki i uciekają z krzykiem przed każdym działaniem bardziej skomplikowanym od dodawania. Tu się zgodzę z dilemmą - logiczne myślenie to podstawa i coś takiego powinien rozwiązać każdy człowiek z wykształceniem podstawowym. Kłopot w tym, ze trzeba go najpierw zachęcić do tego, by się chciał w ogóle wczytać w tresć zadania.
Poza tym idę o zakład, że gdyby przy tych czterech magistrach rozwiązać pierwszą trójkę pierwiastków, z resztą poradziliby sobie bez trudu sami. Oni po prostu tego nie widzą. Odrzuceni treścią nawet nie przyjrzeli się przykładowi i zrezygnowali z myślenia już na wstepie. Tak jak powiedział Bukary - koncentracja leży i kwiczy. I na tym się trzeba skupić w pierwszej kolejności.
Yoghurt -- Jedyną metodą ćwiczenia koncentracji jest podejmowanie działań wymagających koncentracji.
Problem polega na tym, że osoby z dysleksją, ADHD etc. etc. są uważane za usprawiedliwione przez swoje zaburzenia. Rodzic powie, że jego dziecko "brzydko" pisze, ponieważ ma dysgrafię i to je usprawiedliwia, ale już nie podejmie działań, żeby niwelować negatywne skutki tego zaburzenia.
Ludzie przez lata nieumiejętnej edukacji nie uczącej myślenia mają wrodzony wstręt do matematyki
To, to i jeszcze raz to, czego jestem żywym dowodem. Chociaż w moim wypadku, żaden biedny nauczyciel by nie podołał. Tu trzeba by psychologa, a i moi rodzice (którzy bardzo się interesowali powodami mojej niechęci do tego przedmiotu) nie podołali.
Myślę, że na etapie edukacji, ze świecą było szukać większego debila z matematyki ode mnie. Zaczęło się zrażenia się gdzieś w wieku pierwszej klasy szkoły podstawowej, gdy ten jeden raz się "przyciąłem" się przy tablicy i dostałem czwórkę z zadania, za które piątkę dostałby pies Lessie. Ten pierwszy wybuch frustracji wystarczył, by obrzydzić mi matematykę na najbliższe 10 lat. Dopiero w liceum zacząłem się uczyć, bo byłem zagrożony i strasznie bałem się matematyczki. Do dziś budzę się w nocy z krzykiem, gdy wspominam klasopracownię w pewien upalny dzień. W powietrzu brzęczy sobie osa, wtem świst gazety i nagle truchło osy zostaje rozmazane na ścianie. Wzrok kobry i wycedzone przez zęby, "w tym pokoju głos mam wyłącznie ja".
Dopiero na magisterce, w laboratorium biochemicznym, ktoś w końcu mi powiedział: masz i rób. I nagle okazało się, że trzeba wyliczać pojemności buforów i minimalny błąd skutkuje stratą połowy dnia i zapierdzielem po godzinach. Dwie nocki wystarczyły, żebym nabrał biegłości w obliczeniach. Dopiero, gdy polubiłem matematykę, jako przyjaciółkę, która oszczędza mi nadmiar pracy, coś się odblokowało. Po doktoracie poszedłem już kompletnie w stronę nauk obliczeniowych i po "humaniście" nie było śladu.
A tak swoją drogą, raz Hubert Urbański spytał jakiegoś nieszczęśnika, jaką formę ma miejscownik jakiegoś słowa. Nim padło "definitywnie?", zdążyłem załamać ręce i myślę sobie "co za kretyn, przecież wiadomo. Mianownik - kto? co?, dopełniacz - kogo, czego... k*, tylko co było dalej?! Celownik? Biernik? Chyba celownik...", i ostatecznie sam niemalże wyłożyłem się na czymś, co jako dziecko, mógłbym wyrecytować przez sen, bo nauka języków szła mi akurat bardzo dobrze. Nieużywana wiedza "definitywnie" wyparowuje z głowy i nie ma w tym nic dziwnego, że osoba wytypowana wyrywkowo przed kamerę i poproszona o podanie roku, gdy Chrobrego brzuch bolał, zatnie się i nie odpowie, robiąc z siebie pośmiewisko na youtube, nawet jeśli recytowała to na piątkę w podstawówce.
Prywatnie bardzo sobie cenię ludzi, którzy nauczyli się uczyć. Jeśli ktoś potrafi chociaż na moment wyjść ze swojego bezpiecznego worka, który przynosi mu pieniądze i umiejętnie korzystać z wiedzy, w której nie jest ekspertem, to znaczy, że wyszedł na ludzi i że edukacja nie poszła w las.
A jeśli ktoś poszerza wiedzę w tematach, w których nie jest ekspertem i interesuje się trochę światem, to jest już bardzo, bardzo dobrze, ale tutaj wpadają również inne, poza edukacją, uwarunkowania - zmienność osobnicza :)). Bo znam i doktora zoologii, którego nie interesuje DOKUMENTNIE NIC, poza koprolitami i tym, co jadł stegozaur, nim go szlag trafił. Znajdzie się też jeden technik weterynarii, który w wiedzy ogólnej nokautuje tego powyżej, jak i zapewne mnie.
Jeśli chodzi o wiedzę ogólną w dziedzinach oderwanych od codziennego życia i praktyki, to w zasadzie nie ma żadnego problemu jeśli ktoś ma w niej braki, o ile nagle nie zaczyna zgrywać wielkiego eksperta w zagadnieniach o których nie ma bladego pojęcia.
Nie jest problemem to, że nikt z nas nie zna się na wszystkim. Problemem są ludzi mający realne braki intelektualne wynikłe z olewania sobie nauki, braki na poziomie podstawowym już właśnie: zdolności uczenia się i rozumowania. Oraz ludzie mający braki w wiedzy przedmiotowej, ale zarazem arogancję, która każe im to ignorować w społecznej aktywności. Nic nie wiem, ale mam zdanie. Nierzadko oskarżam, pomawiam, tropię spiski i jeszcze innym wmawiam swoje mniemania.
Owszem, wiedza jest przekazywana często w dość anachroniczny sposób. Młodzi nauczyciele są zupełnie nieprzygotowani do zawodu (poziom zajęć z pedagogiki, metodyki i psychologii na kierunkach nauczycielskich na studiach wyższych to jest nieśmieszny żart), a starzy już mają dosyć bycia pariasami, więc starają się tylko na korepetycjach, za które biorą kilka razy więcej kasy niż za lekcje w szkole.
Podobno rynek weryfikuje wartość pracownika. No więc: płaca za godzinę pracy nauczyciela dyplomowanego w szkole - ok. 17 zł; koszt godziny korepetycji u doświadczonego nauczyciela (w zależności od jego reputacji i regionu Polski) - od 60 do 200 zł. Powtórzę: nauczyciel o najwyższym stopniu awansu zarabia ok. 17 zł za godzinę pracy (nie tylko "godzinę lekcyjną") w szkole. Ucząc w domu, zarobi co najmniej 3 razy tyle.
Konsekwencje: niewielu rozsądnych ludzi chce po studiach rozpocząć pracę nauczyciela, a do szkoły trafiają często nieudacznicy. Liczba młodych nauczycieli systematycznie spada. Starsi z kolei są tak nisko opłacani i zajęci biurokracją, że nie wprowadzają nowych metod nauczania, nie wymyślają ciekawych lekcji itp. Mają dosyć. Zero motywacji. (Ile razy można się zadowolić radością w oczach odnoszącego sukcesy ucznia, uściskiem dłoni dyrektora czy nagrodą za sumienną pracę, która wynosi 8 zł na miesiąc?). A często po prostu nie mają już czasu i siły po napisaniu setnego sprawozdania i dwusetnej analizy, których i tak nikt nie czyta.
A do tego dochodzą jeszcze inne problemy, o których piszecie: "oporna" młodzież, idiotyczne przepisy, ignoranci "reformujący" edukację i układający programy nauczania, brak środków na szkolnictwo itp.
Póki więc ktoś mądry naprawdę nie zreformuje szkolnictwa na wszystkich możliwych płaszczyznach, będziemy zdychać pod gruzami anachronicznego systemu nauczania.
I jak to jest, że im bardziej antyintelektualny, najmniej stawiający wymagań, najbardziej często bezmyślny post w tym wątku, tym więcej plusików? Naprawdę jesteście tak głupi, że nie umiecie wyciągnąć prostego wniosku z faktu, że społeczeństwa różnych państw nie są równie wykształcone?
Naprawdę jesteście tak głupi
Już samo to zdanie świadczy o tym, że niewiele wiesz o nauczaniu. Do pracy w szkole byś się raczej nie nadawał. Nie jestem nawet pewien, czy na uczelni byś się w naszych czasach sprawdził.
@Bukary -- Oczywiście, że bym się nie nadawał. W życiu nie utrzymywałem inaczej. Nie mam odpowiedniej cierpliwości wobec stadnych zachowań ludzi i jestem wulgarny. Mówiąc wprost, szlag mnie trafia. Dlatego ostatnio staram się nawet unikać internetu - ja po prostu tego nie moge na spokojnie czytać. Natomiast zupełnie inaczej rzecz się ma prywatnie, kiedy mam do czynienia z konkretną osobą. Bo i sama ta osoba zachowuje się zupełnie inaczej, niż w grupie.
Bo widzisz @Bukary, nic mnie tak nie wkurza jak zachowania typu: nawet się nie wypowiem w wątku, ale dam anonimowego plusika dla posta, bo post mówi o tym, że nic się nie da zrobić, i w ogóle najlepiej nic nie robić, więc jest w porządku i sam jestem w porządku, haha.
Nie wiem, ale głaz byłby w stanie zauważyć, że społeczeństwa różnia się przeciętnym poziomem edukacji, a więc mamy jasny dowód, że owszem - da się zrobić. Ale po co osiągać szczyty intelektualne głazu, jak można być próżnią i donosić do prasy, że dzieci się pierwiastków w szkole uczą (skandal!) i rozdawać anonimowe plusiki.
Kiedyś potrafiłem trzymać do tego wszystkiego dystans, ale ostatnio krew mnie zalewa. Bo to się po prostu pleni. Tego jest coraz więcej. I nie tylko w kwestii edukacji. W tysiącach zagadnień.
Nie zrozum mnie źle... Również uważam, że obecny model nauczania w Polsce jest anachroniczny pod niemal każdym względem. Poprzednie rządy jeszcze od czasu do czasu raczyły tego trupa jakimiś elektrowstrząsami, więc przez pewien czas nie wydzielał zgniłego odoru. Obecny rząd już go nawet nie próbuje reanimować, tylko rozpoczął wlewanie formaliny do wanny, żeby ciało wolniej się rozkładało.
I, jak widać, konserwacja trupa bardziej odpowiada społeczeństwu (PiS ma ok. 40% poparcia) niż próby ożywienia tego, co umiera. A gdyby zgłosił się ktoś z propozycją dogłębnej reformy edukacji, to pewnie jeszcze więcej osób zaczęłoby w niego rzucać kamieniami.
W tym momencie pierwszym krokiem do poważnej reformy edukacji jest zapewnienie szkołom dobrej kadry. Zdolni, wyposażeni w odpowiednie umiejętności i zmotywowani do pracy nauczyciele potrafią wycisnąć coś nawet z beznadziejnych programów nauczania. A zniechęcony ignorant niczego nie nauczy, nawet gdyby miał najdoskonalsze narzędzia na podorędziu.