...nigdy w trakcie grania nie rozkleiłem się tak jak przy końcówce RDR2. Tylko tyle napiszę i przekleje swoją mini recenzje z wątku RDR2.
Jestem w prologu więc w sumie mogę napisać kilka słów stanowiących ocenę tej gry.
Podczas grania przechodziłem pewne fazy - pierwsze parę godzin: zachwyt, następnie: irytacja pewnymi mechanikami, bugami których doświadczyłem i zawód, potem przyzwyczajenie do tych mechanik i w trakcie rozkręcania się fabularnego (co trochę trwa) coraz bardziej gra z powrotem zyskiwała.
Zacznijmy od tego co mi się podoba w tej grze.
Po pierwsze jest to graficzny killer i majstersztyk. Dosłownie robiąc zrzuty na każdym kroku w każdym zakątku mapy nadaje się to spokojnie na tło pulpitu albo nawet pocztówkę. Widoczki zapierają dech w piersiach i gdybym miał oprawę porównywać do czegokolwiek to jest to Uncharted 4 w otwartym świecie. Plastyczność, piękne kolory, widoki na horyzoncie, różnorodność świata, efekty świetlne i pogodowe, to jak w tej grze wyglądają mgliste poranki i wieczory nad bagnami - tutaj absolutnie nie ma się do czego przyczepić i nie sądzę, żeby jakakolwiek gra w ciągu najbliższych 4-5 lat chociażby wyrównała tutaj osiągnięcie Rockstara.
Po drugie klimat wylewający się z ekranu telewizora. Nie dało się lepiej odwzorować klimatów westernu, tamtej epoki rozwoju Stanów Zjednoczonych. W tej grze jest wszystko - klimaty traperskie niczym w Zjawie? Jak najbardziej. Zaśnieżone góry niczym w Balto lub Nienawistnej Ósemce? Są. Typowo westernowe, suche mieścinki? Są. Duże uprzemysłownione miasta z kominami czarnymi od dymu, ciemnymi uliczkami, kopalnie, wyzyskiwanie czarnych? Jest. No jest tutaj po prostu wszystko. To wszystko plus muzyka, wszystkie te animacje i mechaniki, świat który naprawdę zdaje się żyć własnym życiem zaprojektowany w najdrobniejszych szczegółach daje oszałamiający efekt. Tutaj po jakimś czasie widać nawet nowe budynki bo ludzie się wprowadzają i budują sobie domy, przejeżdżając przez mieścinki słychać jak ludzie rozmawiają o własnych sprawach, tutaj jakiś żebrak prosi o kasę, tutaj wywalają jakiegoś rozrabiake z saloonu, ktoś w bocznej uliczce napada na kobietę - cuda na kiju, nie ma czegoś takiego w żadnej innej grze. Skrypty są zaprojektowane wzorowo i bezbłędnie sprawiając wrażenie jakby świat żył i jakbyśmy my byli tylko jego małym elementem.
Fabularnie jest naprawdę dobrze pomimo tego, że cały wątek rozwija się baaardzo powoli. Naprawdę powoli. Może to męczyć gdy po 20-30h odnosimy wrażenie, że w sumie narazie to nic się nie wydarzyło. Historia jednak nabiera ekspresowego tempa i kończy się naprawdę mocno. Mogę to powiedzieć już teraz (bez zakończonego prologu) jest to jedno z najlepszych i najbardziej satysfakcjonujących zakończeń jakie widziałem w grach w ogóle kiedykolwiek.
Jesteśmy członkiem gangu a właściwie nie gangu tylko powiedziałbym społeczności (bo są w niej kobiety i jest dziecko) pod przywództwem charyzmatycznego i idealistycznego Dutcha van der Linde, którego naprawdę szybko można polubić bo wydaje się bardzo sprawiedliwym i w gruncie rzeczy dobrym..bandytą. W trakcie fabuły oczywiście wszystko się zmienia a kto chociaż kojarzy fabułę jedynki może się domyśleć, że nie ma tutaj szczęśliwego zakończenia.
Arthur Morgan to świetny główny bohater, odrazu można gościa polubić. Jest bohaterem z krwi i kości, wiarygodny, nie jest w żaden sposób przerysowany. Zwykły koleś wychowany przez gang, który próbuje znaleźć miejsce w świecie i który w sumie nie bardzo wie kim tak naprawdę jest. Przywiązałem się do niego tak bardzo, że naprawdę miałem mokre oczy pod koniec gry patrząc na to co się dzieje. Reszta w spoilerze.
spoiler start
Oczywiście na fb w grupie xboksowej jakiś pajac musiał zaspoilerować mi, że okaże się, że Arthur jest chory. I w sumie był to strzał w 10tke bo R* nie poszedł na łatwiznę typu - główny bohater ginie bohaterską śmiercią w ostatniej misji zastrzelony przez kogoś tam. Już dobre 30 misji fabularnych przed końcem gry wiemy, że Arthur jest chory na gruźlicę i w sumie nie ma już dla niego żadnego ratunku. Fajne jest też to, że symptomy widać już dużo wcześniej (pokasływania). Nietypowo, w sumie nie spotkałem się z takimi zabiegiem w żadnej innej grze. Przykro się patrzyło na rozpad gangu Dutcha, na to jak on się zmienia i z prawdziwego lidera i idealisty, ojca za którym wszyscy na początku gry skoczyliby w ogień staje się zapatrzonym w jakiś niezrozumiały dla nikogo cel nie oglądając się na nic po drodze. Gra mocno sugeruje kto jest zdrajcą i przez kogo wszystkie te problemy, wiedziałem już od dawna, że to będzie Micah. Fajne jest też to jak zmienia się podejście Arthura do tego wszystkiego, na początku robi wszystko co Dutch powie, nie kwestionuje niczego. Z czasem sam zaczyna dochodzić do wniosku, że coś się już wypaliło i Dutch się zmienił. W tej grze przeżyłem chyba najbardziej ściskający gardło moment a w sumie były takie nawet dwa, w żadnej innej grze się chyba tak nie wzruszyłem. Pierwze to gdy Arthur wie, że to już koniec i wkrótce umrze ale musi jeszcze załatwić Micah i jedzie do obozu przy kawałku "That's the way it is" a drugi gdy po ucieczce przed pinkertonami ginie koń Arthura i Arthur się z nim żegna. No tutaj już nie wytrzymałem. Szkoda, że wydźwięk całej sceny zepsuł fakt, że 30 minut wcześniej w któejść misji zniknął mi koń na którym jeździłem 90% gry, któego nazwałęm, do któego się przyzwyczaiłem i z którym miałem więź na maksa. Gra po prostu po misji podmieniłą mi konia na jakiegoś losowego, nawet w stajni nie było mojego dotychczasowego konia. Tak czy owak scena śmierci konia Arthura i pożegnanie było mega wzruszające i oczy już miałem mokre. Liczyłem jedynie na to, że Artjur zabije Micah albo, że zrobi to Dutch w naszej obronie. No cóż, licze, że John zrobi to w epilogu albo dzieje się to w jedynce, której nie przeszedłem jeszcze.
spoiler stop
spoiler stop
Co mi się nie podobało:
Głupie mechaniki typu:
- automatyczne chowanie broni do juków konia
- gra wybiera losową broń dla Arthura po cutscence lub po loadingu
- pokręcone sterowanie
- toporność poruszania się
Bugi:
- znikający koń (to mnie dobiło. człowiek jeździ na jednym koniu przez 40h, przyzwyczaja się i nagle gra z dupy daje mi po misji fabularnej jakiegoś innego a tamten znika
- znikające skóry legendarnych zwierząt, któe nosimy na koniu
- od wczoraj w trakcie cutscenek znikałą mi druga kabura na broń krótką
- bugowanie płaszczów (pojawia się dziura na plecach czasami), jednej kurtce stale bugowałą mi się tekstura w trakcie scenek przerywnikowych
I fabularnie:
spoiler start
spoiler start
To ciągłe męczenie buły Dutcha w stylu: jeszcze tylko jeden napad i rozpoczynamy nowe życie na Tahiti, na Kubie, w Europie, w Nowym Jorku gdziekolwiek...A każdy nasz wielki skok kończył się spektakularną porażką. Po słynnym DUtchu van der Linde spodziewałem się troszkę więcej. Po kolejnej masakrze w kolejnej mieścinie i po kolejnym nieudanym skoku było mi go nawet trochę żal. Gang Olsena wersja westernowa.
spoiler stop
spoiler stop
Mógłbym tak się rozpisywać i rozpisywać ale może napiszę po prostu, że dla mnie ocena końcowa dla RDR2 to 9.5/10, pomimo tych wszystkich głupich mechanik i bugów ta gra jest tak piękna, tak świetna fabularnie i tak w nią mi się udało wsiąknąć, że można na te błędy przymknąć oko. Gra roku i zdecydowanie najmocniejszy tytuł R*.
Na koniec OST, który jak tylko usłyszałem w grze poszukałem na YT i gwałcę replay od godziny.
https://www.youtube.com/watch?v=YdW5-uJqCVY
Tak jest, głupia pomyłka.
Chciałem tutaj napisać coś od siebie, ale skoro nie ukończyłeś jeszcze epilogu i jedynki to nie będę ryzykował spoilerowania.
Ale co do zakończenia:
spoiler start
Było bardzo emocjonalne, zwłaszcza śmierć konia po którego zrobiłem wyprawe w góry i łaziłem za nim 20 minut w śniegu i który był ze mną jakoś od drugiego rozdziału. Ale grałem w jedynkę i od samego początku wiedziałem jak to się musi skończyć. Jak dla mnie również dwójka ma pewną przewagę nad jedynką pod tym względem. W jedynce przywiązywaliśmy się do Johna Marstona. W dwójce można się było przywiązać do prawie całego gangu. A przynajmniej kilku postaci w nim.
spoiler stop