https://www.youtube.com/watch?v=09lZOF5NXmI
Mam dziś wieczór Devina Townsenda. To nieprawdopodobne co to jest za głos i ogólnie artysta. Wygląda jak Voldemort po chemioterapii, ale personą jest zacną. Posiada w krtani taką petardę że rykiem miażdży połowę tych długowłosych twardzieli w spandexie, a jednocześnie może spokojną oktawą zabić większość prog-rockowych kogutów i na scenie sypie żartami i anegdotkami, zero tej typowej napinki z której znani są metalowcy i rockmani. Szacun, Devin, potrafisz nagrać numer jak powyżej czyli spokojne mellow dla każdego i kawałek z riffami i wokalem ocierającym się o ciężki metal. Polecam każdemu, ogrom muzycznych pomysłów w tym człowieku zabija. A jeśli nie jesteście przekonani, przesłuchajcie W CAŁOŚCI utwór The Death Of Music na żywo z Albert Hall (początek wydaje się meh, ale boy oh boy, co się dzieje później...) i powiedzcie mi potem, że nie jest to jeden z najlepszych rockowo-metalowych głosów na świecie.
Naprawdr dobre. Dzieki.
Generalnie omijam ballady, bo tak:-)
No ale to zawsze jakiś pretekst dla sprawdzenia sobie dyskografii Townsenda, wszak zatrzymałem się na starym SYL, a zaprezentowany kawałek jest całkiem sympatyczny.
Również wysłuchałem z przyjemnością. Tym bardziej że wraz z wiekiem niegdysiejsza miłość do ostrych brzmień zaczęła u mnie zanikać.
Starość nie radość. :)
Rozumiem, czemu może się podobać, ogólnie miłe dla ucha, ale kompozycja jakoś nie chwyta mnie. Ot, łagodne takie.
Zupełnie bez związku ni zamysłu odpaliłem sobie do odsłuchania to i składankę Vangelisa. Z początku nieźle się zamotałem, bo oba zaczynają się... a zresztą porównajcie, bo może mam zsłuchy:
Jeżeli dobrze zrozumiałem, to...
http://loudwire.com/devin-townsend-downplays-machine-head-riff-similarities-robb-flynn-responds/
I met Jon Anderson
No, kręgi zbliżone. W każdym razie, doświadczyłem zaskakującej koincydencji nieświadomie a równocześnie trafiając na dwa kawałki zaczynające się praktycznie tak samo.