Recenzja gry Micro Machines: World Series – mikropowrót kultowej serii
Liczyłem na powrót marki w chwale ale z tego co widzę to jest jeszcze gorsze niż toybox turbos, jak oni mogli tak zniszcyćtę grę, żadnej głębi, a od micro machines v4 nie mogłem się oderwać z kumplami.
Liczyłem na to, że może coś jeszcze będzie z tej marki. W V3 i V4 grało się świetnie, bo były podobne do pierwowzoru. Tak na prawdę wystarczyłby remake-update pierwszej części z NESa oraz V3 we współczesnej oprawie graficznej i z większą ilością tras, żeby można było pograć ze znajomymi na kanapie jak dawniej i fajny tryb solo, w którym odkrywa się nowe plansze. A nie jakieś bajery w stylu wyboru samochodów przed wyścigiem czy walki na arenie, ale raptem 10 tras i to jeszcze bez przypisanych im pojazdów. Najlepsze w micromachines było właśnie to, że na każdej trasie były inne samochody, którymi jeździło się inaczej i nie dało się ciągle wybierać tego samego auta, przez co każdy wyścig był innym doświadczeniem. Miałem nadzieję, że kiedy usiądę do nowej części micro machines to może poczuję ten sam fun co dawniej, ale wolę grać w stareńką v4 czy nawet w V3 niż w ten ubogi i niedopracowany produkt. Zmarnowany potencjał. Wielka szkoda.
Nawet dzisiaj potrafię zagrać z przyjemnością w MicroMachines na nesie. Odkąd dowiedziałem się o premierze, liczyłem na coś równie dobrego. Szkoda, że się nie udało, tym bardziej że graficznie trasy wyglądają przepięknie.
Lubię multi ale dla nostalgi jakim był singiel to raczej dla nie mnie i reszty graczy.