Zawód nauczyciela mnie nie interesuje.
-nauczycielem
- woznym w muzeum
-bezrobotnym
-forumowym ekspertem
- ministrem finansow
-prezydentem
-nauczycielem
- woznym w muzeum
-bezrobotnym
-forumowym ekspertem
- ministrem finansow
-prezydentem
-forumowym ekspertem
Uuu, czyli mamy tu absolwenta!
Idz do IPN, teraz tam maja eldorado...
http://www.praca.pl/poradniki/lista-stanowisk/edukacja-nauka-szkolenia/historyk_pr-852.html
coś co jest teraz, a jutro nie będzie mnie nie obchodzi ponieważ dopiero idę do liceum
Zostać drugim Nathanem Drakiem.
Zostać premierem lub prezydentem Polski. W ostateczności przewodniczącym Rady Europejskiej.
tak właściwie planuję karierę polityczną ale warto mieć co robić gdyby nie wypaliła/przed nią/po niej
Pracować w McDonaldzie.
Dopiero idziesz do liceum? To wróć za 3 lata z takim pytaniem. Jednak myślę, że do tego czasu ci się 100 myśli przewinie.
Jako początkujący nauczyciel historii miesięczny zarobek to nieco ponad 2 tys. zł. W przypadku nauczyciela dyplomowanego to już niemal 4000 zł.
@up
Ze względu na stanowisko na więcej i tak nie zasługują.
W sensie, że nauczyciel nie zasługuje na więcej niż 3000 zł? Zdajesz sobie sprawę z tego jaka to ciężka i niewdzięczna robota? W cywilizowanym kraju (np. Finlandia) praca nauczyciela traktowana jest na równi z prawnikiem czy lekarzem a zarobki są tam bajeczne.
Ja uważam, że nauczyciele zarabiają za mało. I nie jestem nauczycielem.
Drenz, między innymi przez głupotę takich ludzi, jak ty, polska edukacja jest, jaka jest. I mówię to jako nauczyciel. :P
Tak. Uważam, że nie zasługuje na więcej niż te 3000 na rękę (spotykałem się z kwotami nawet większymi na umowach nauczycieli dyplomowanych - niemal 6000 zł brutto). Każda praca z ludźmi jest ciężka i niewdzięczna, ale z dziećmi jest znacznie łatwiej niż np. z osobami w podeszłym wieku w takich DPSach, czy opiece społecznej. Już kierowcy autobusów powinni zarabiać podobnie, bowiem odpowiadają za ludzkie życie. Nauczyciele, choć muszą się dostosować do programu nauczania, jak i polski system edukacji leży i kwiczy, to jednak też duża część z nich wykonuje swoją pracę na bardzo niskim poziomie. Wielu traktuje to jako zwykły zawód, byle odbębnić swoje i wrócić do domu, nie zdając sobie sprawy, ze przez to wielu dzieciakom wyrządzają krzywdę. Z tego co pamiętam wielu nauczycieli nie potrafiło zarządzać swoim czasem, przez co na oceny z kartkówek, testów czekało się naprawdę długo, gdzie spokojnie mogliby się tym zająć w "okienkach", ale nie... a potem narzekanie, że robotę biorą do domu. Ponadto przy okazji projektów doszkalających dla nauczycieli odnieśliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z nieporadnymi ludźmi (co potwierdziły też osoby z innych rejonów kraju zajmujący się tym samym), gdzie może kilku nauczycieli było jakichś konkretnych a reszta to doskonały przykład mizernego poziomu wiedzy młodzieży - do tego trudne z charakteru, napuszone, "bo są nauczycielami i im się należy" (vide Bukary). Dlatego mam swoje subiektywne zdanie o nauczycielach i choć wiem, że są też super jednostki (ale gnojone też przez własne środowisko), tak jako zawód nie traktuję tego jako coś wyjątkowego.
Tak. Uważam, że nie zasługuje na więcej niż te 3000 na rękę (spotykałem się z kwotami nawet większymi na umowach nauczycieli dyplomowanych - niemal 6000 zł brutto).
Co to były za umowy? Nauczyciel dyplomowany zatrudniany jest poprzez mianowanie. Nie podpisuje żadnej umowy, która opiewałaby na jakieś bajońskie kwoty. Mało tego, liczba godzin pracy nauczyciela przy tablicy (wliczając nadgodziny) nie może przekraczać 27 (blokada narzucona przez ministerstwo). Nauczyciel, choćby chciał, nie może dostać tylu godzin pracy, ile jest w stanie fizycznie przetrwać, a tym samym - nie może zarabiać więcej niż konkretna, przewidziana przez przepisy kwota. Po uzyskaniu dyplomowania jest skazany na harówkę bez jakichkolwiek podwyżek, które byłyby uzależnione od jakości pracy. A zatem: skąd 6 tys. brutto na jakiejś rzekomej umowie?
Każda praca z ludźmi jest ciężka i niewdzięczna, ale z dziećmi jest znacznie łatwiej niż np. z osobami w podeszłym wieku w takich DPSach, czy opiece społecznej.
Łatwiej pod jakim względem? I na jakim etapie edukacji?
Już kierowcy autobusów powinni zarabiać podobnie, bowiem odpowiadają za ludzkie życie.
Dalszy ciąg genialnej argumentacji. To może operator karuzeli powinien zarabiać podobnie, bo od niego też zależy ludzkie życie? Zdajesz sobie sprawę, jakie kwalifikacje trzeba mieć, żeby być np. nauczycielem dyplomowanym języka polskiego w liceum?
Nauczyciele, choć muszą się dostosować do programu nauczania, jak i polski system edukacji leży i kwiczy, to jednak też duża część z nich wykonuje swoją pracę na bardzo niskim poziomie.
Wreszcie coś sensownego. Oczywiście, że wielu nauczycieli to nieroby. I właśnie dlatego należy podjąć jakieś konkretne działania, żeby uczynić ten zawód elitarnym. Chodzi o to, żeby nasze dzieci uczyła kompetentna kadra, a nie zbieranina ludzi z łapanki i prawdziwych pasjonatów, którzy zarabiają tak samo. Pierwszym krokiem (oprócz reformy studiów pedagogicznych i powiązania wynagrodzeń z jakością pracy) jest uczynienie zawodu nauczyciela konkurencyjnym poprzez znaczące podniesienie zarobków. Wtedy do szkół trafią ludzie najlepsi, bo zacznie się walka o ogień w środowisku pedagogów i w czasie rekrutacji do pracy. Jeśli nauczyciele będą zarabiać marnie, to nie spodziewaj się, że trafisz w szkole zbyt często na osobę, która nie tylko ma wiedzę, ale też potrafi uczyć.
Wielu traktuje to jako zwykły zawód, byle odbębnić swoje i wrócić do domu, nie zdając sobie sprawy, ze przez to wielu dzieciakom wyrządzają krzywdę. Z tego co pamiętam wielu nauczycieli nie potrafiło zarządzać swoim czasem, przez co na oceny z kartkówek, testów czekało się naprawdę długo, gdzie spokojnie mogliby się tym zająć w "okienkach", ale nie... a potem narzekanie, że robotę biorą do domu.
Najpierw zrównujesz pracę nauczyciela z pracą kierowcy, a potem jednak sugerujesz, że to nie jest "zwykły" zawód. Skoro nie jest zwykły, to i zarobki powinny być niezwykłe. To po pierwsze. A po drugie, niewiele wiesz o pracy nauczycieli niektórych przedmiotów. Czas, jaki spędzam przed tablicą, to ok. 40-50% czasu, jaki poświęcam szkole i uczniom. Zdarza się, że niemal cełe weekendy spędzam nad robota papierkową, o której nie masz zielonego pojęcia. I nie chodzi o klasówki czy sprawdziany. A co do tych ostatnich: poprawa wypracowania typu maturalnego (a takie przede wszystkim powinno się zadawać w liceum) zajmuje co najmniej 20-30 minut. W klasach jest często 34 uczniów. 34 razy 30 minut = 17 godzin. Jeśli chcesz normalnie funkcjonować, jeść, zająć się dzieckiem, pójść do kina czy na spacer, to spędzisz cały weekend nad wypracowaniami jednej klasy. A przecież nauczyciel uczy kilka klas i w każdej zadaje wiele razy tego rodzaju zadania. To tylko drobny przykład, żebyś nabrał jakiegokolwiek pojęcia o tym, jakie bzdury gadasz.
Poprawiać na "okienkach"? Dobre sobie. Pomijam już nawet przedstawione powyżej kwestie czasowe, ale chyba zapominasz o tym, że w polskich szkołach nauczyciel nie ma swojego gabinetu, gdzie może w spokoju zrobić cokolwiek, np. zjeść drugie śniadanie, nie mówiąc już nawet o pracy intelektualnej. A poza tym - zwłaszcza w przypadku wychowawców - wszelkie "wolne" chwile w szkole (przerwy, "okienka") poświęcane są zazwyczaj na sprawy związane z uczniami, rodzicami i organizacją pracy.
Ponadto przy okazji projektów doszkalających dla nauczycieli odnieśliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z nieporadnymi ludźmi (co potwierdziły też osoby z innych rejonów kraju zajmujący się tym samym), gdzie może kilku nauczycieli było jakichś konkretnych a reszta to doskonały przykład mizernego poziomu wiedzy młodzieży - do tego trudne z charakteru, napuszone, "bo są nauczycielami i im się należy" (vide Bukary).
Daruj sobie takiego domorosłe diagnozy psychologiczne, które bazują na uogólnieniach i stereotypach. Napisałem wyżej, dlaczego "należy się więcej".
tak jako zawód nie traktuję tego jako coś wyjątkowego
Sam sobie zaprzeczasz, bo wcześniej krytykowałeś nauczycieli, którzy nie traktują swojego zawodu jako czegoś wyjątkowego. Ot, logika.
Bukary generalnie napisał już wszystko, ja dodam tylko tyle. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego jak praca nauczyciela potrafi człowieka zniszczyć psychicznie i jak odpornym na stres trzeba być. Pomijam już to pracę, która nauczyciel MUSI odwalić w domu. Sam mam wykształcenie pedagogiczne, z zawodu jestem anglista i chociaż pracowałem jako nauczyciel krótko,( teraz zajmuje się czymś zupełnie innym ) widziałem dosyć aby wiedzieć, że musieliby mi naprawdę zapłacić dużo więcej niż 3000 zł żebym w ogóle rozważył uczenie w gimnazjum czy technikum. Banda 35 rozwydrzonych nastolatków potrafi zniszczyć człowieka psychicznie do tego stopnia, że ląduje się na lekach (mogę wymienić 2-3 przykłady z mojego środowiska) a w najlepszym przypadku dostaje się nerwicy.
Fajnie się słucha o tym, że nauczyciel to ma klawe życie, pracuje kilka godzin dziennie, wakacje i ferie wolne i płatne, darmowe wycieczki. No bajka. Tylko, że ci ludzie nie mają pojęcia jak to tak naprawdę wygląda.
Yarpen --->
I dlatego napisałem, że między innymi przez takich Drenzów nic się nie zmieni. Nie mają pojęcia o pracy nauczyciela, ale wysyłają w świat komunikat, że pedagodzy to banda dobrze opłacanych nieudaczników. No i lud miast i wsi tak właśnie myśli, a rząd, idąc za wolą suwerena, jeszcze nauczycielom chętnie dowali. I nici z profesjonalnych elit w szkole.
Napiszę tylko krótko, bo przez burzę i braki prądu nie zapisał się mój post, który przygotowywałem a nie chcę już tracić czasu na coś, gdzie każdy ma swoje przekonania odnośnie tej problematyki i dyskusja, choć może naświetlić pewne sprawy, ich nie zmieni.
Co to były za umowy? Nie sprecyzowałem. Umowy np. w których nauczyciel był poręczycielem, gdzie załącznikiem stanowiącym integralną część umowy poza podpisem była informacja wystawiona przez pracodawcę nauczyciela o jego zarobkach z ostatnich co najmniej 3 miesięcy. I tak jak pisałem były kwoty, które zbliżały się do 6 tys. złotych brutto, nie spotkałem się z kwotami mniejszymi niż 3 tys.zł.
Podniesie zarobków nie zwiększyłoby konkurencji na stanowisku nauczyciela,bowiem tam, gdzie są duże zarobki, tam tworzą się kliki rodzinne (niczym w adwokaturze czy sądownictwie). Jak dla mnie pierwszym krokiem powinna być likwidacja karty nauczyciela i całkowitego zastąpienia jej kontraktem lub umową o pracę, gdzie łatwiejsza byłaby możliwość zwolnienia kiepskich nauczycieli, szczególnie tych starszych nie-do-ruszenia. Powiązanie efektów z wynagrodzeniem byłoby ok, ale bez sensownej reformy oświaty nauczyciele jeszcze bardziej uczyliby pod klucz (gdzie w ogóle tych ram nauczania nie powinno być i nauczyciel powinien mieć większą swobodę w prowadzeniu zajęć).
A co do tych "domorosłych diagnoz psychologicznych" to nie tylko moja opinia. Owszem, jest to uogólnianie. Jednak na to wszystko nauczyciele świadomie czy nieświadomie sami pracują i jak wcześniej wspomniałem nie pozostaję w tej opinii odosobniony, wręcz w przytłaczających opiniach jesteście przedstawiani jako ogromnie roszczeniowa grupa zawodowa, nawet w totalnie błahych sprawach. Kilka osób stwierdziło, że wręcz po kilku pierwszych zdaniach swojego klienta wiedzą, że mają do czynienia z nauczycielem lub byłym pedagogiem. Bowiem nauczycielom zawsze jest źle a winnymi jest cała reszta, tylko nie nauczyciel.
Jak nie planujesz być nauczycielem to wybierz inny kierunek szkoda czasu na naukę. Bo po humanistyce później mamy wielu ekspertow i polityków (po znajomości) którzy tworza przepisy niezyciowe.
Nie idziemy na określony koerunek jeśli nie interesuje nas praca jaką możemy po nim dostać!!!
jeśli nie jesteś pasjonatem i nie zamierzasz poświęcić się pracy badawczej, to odpuść sobie ten kierunek.
W cebulandii nie masz zbyt wiele perspektyw
Ja swego czasu bardzo chciałem być przewodnikiem zagranicznym albo krajowym, bo też uwielbiam historie (rozumiem, że ty też się nią interesujesz). Ja osobiście bardzo lubię dzielić się wiedzą z osobami, których ta wiedza interesuje. Można poczuć się docenionym, kimś kogo ludzie uważają za jakiś autorytet. Lubię ludzi, którzy zadają pytania. Z takimi można dyskutować. Fajne jest takie połączenie właśnie historii z turystyką. Jak lubisz podróże i interesujesz się geografią to jest to świetne połączenie. Jak będziesz w tym dobry to znajdziesz pracę.
Archeologia też wcale nie jest złym wyborem, tylko to wbrew pozorom wcale nie jest łatwy kierunek. W Polsce to raczej z pracą ciężko by było, ale jakby ci praca za granicą odpowiadała to nie ma przeszkód.
Sam bym wybrał historię ale ze względu na zainteresowania (niestety w OLS nie ma zaocznie historii), bo mam pracę którą lubię (choć nie powiem, gdybym mógł zostać przewodnikiem albo archeologiem to pewnie bym wziął taką robotę).
bukary, pytam totalnie bez napinki, bo zawsze mnie to intrygowalo (chrzestna jest nauczycielem, ale wyciagniecie czegos od niej to prawie cud) - a co z wakacjami? czym wtedy sie zajmujesz, bo zakladam, ze musisz byc w pracy?
W Polsce co byś nie skończył będziesz jebać biedę, ewentualnie jak jesteś "lotny" będziesz miał w miarę dobry pieniądz ( lepszy jeszcze będąc bandytą ).. ( mówię cały czas o życiu w Polsce) tyle, że za ten "lepszy" grosz będziesz tutaj zapierdalać tyle co za granicą zarobisz w 3 tygodnie. Taka jest prawda, zero sprawiedliwości w tym pojebanym miejscu. Moja siostra, który pracuje na uczelni, nikt jej niczego nie załatwił, wszystko wypracowała sama i ma pewien grosz a chuj, który nie umie się wysłowić, bo miał po znajomości albo trochę tego farta.. opływa w luksusach.. o czym my tu mówimy w takim razie..
Jak czytam takie posty to raka dostaję. Każdy kto sobie radzi to złodziej, albo ma farta. Prawda jest taka, że jak jesteś ogarnięty, to poradzisz sobie zarówno w Polsce jaki i w innych cywilizowanych krajach.
Ma 3 lata, ale wciąż bardzo trafne podsumowanie Jason'a odnośnie obecnego rynku pracy. Ja dostaję raka, jak czytam pitolenie, że rynek pracy weryfikuje to, czy ktoś się nadaje do myślenia, czy nie. A jest na tym forum sporo takich osób tak myślących. Ja nie mam znajomości i za kilka miesięcy (kończy mi się umowa w obecnym miejscu pracy) znów będę zmuszony wrócić do pracy fizycznej. Po 5 latach studiów na uczelni publicznej z bardzo dobrymi wynikami i w sumie już 2 letniego stażu pracy w urzędach szukając pracy czuję się jak głąb po gimnazjum.- tak zlewane są moje CV.
Prawda jest taka, że jak jesteś ogarnięty, to poradzisz sobie zarówno w Polsce jaki i w innych cywilizowanych krajach.
Nie jest to prawdą. A przynajmniej w mniejszych miejscowościach, niż stolice województw. Tylko znajomości i wszelkiego rodzaju koneksje polityczne.
wydaje mi się, że możesz zostać nauczycielem
Ja bardzo chciałem iść na studia historyczne, z powodu moich zainteresowań. Ale potem zadałem sobie to samo pytanie co ty i poszedłem na inżyniera, przynajmniej dobrze płatnej roboty nie brakuje. BTW znowu ktoś odkopał stary wątek.
Kiedyś czytałem opinię, aby pracować jako historyk i przede wszystkim być uznawanym za historyka - należy powtarzać i zgadzać się z oficjalną propagandą, bez znaczenia przez jaką partię podyktowaną. Jak zaczniesz grzebać, dochodzić swoich racji, myśleć inaczej - jesteś wtedy spalony.
Norman Davis jakos spalony nie jest, a pisze bardzo czesto o faktach niewygodnych :)
Ciężko jest mi powiedzieć na temat książek Davisa, ale zauważyłem, że często udziela się w lewicowych mediach. Czyli jest "ok".
Ciekawe w jakich to "lewicowych" mediach się udziela? Co nie dał wywiadu dla gazety warszawskiej czyli nadwislanego sturmera to jest lewicowy?
Na magazynie. Serio. Znam 2 panow po historii i niestety taka prace maja. O pracy w swoim zawodzie moga pomarzyc. Jeden w prywatnej rozmowie stwierdzil, ze poszedl za glosem serca. Po prostu kochal to. Powiedzial, ze mimo wszystko nie zaluje. Szanuje go za to.
No i jak tam? Autor wątku chyba już zrobił licencjat z historii? Myślę, że taki licencjat spokojnie upoważnia to przewracania burgerów z jednej strony na drugą.
Znajomy po historii (nieskończonej nawet) pracuje w korpo za pięciocyfrową wypłatę.
Będzie oprowadzać ludzi po muzeum lotnictwa.