Ostatnio tak rozmyślam trochę na temat śmierci.. Temat rzeka, ale no pogadajmy.. Często o tym myślicie ? Bo kurczę, człowiek chyba z natury a ta przynajmniej większość stara się unikać wszystkiego co złe, w tym rozmyślania a w tym przypadku o śmierci, ale ja się tego cholernie jakoś boję;/ Strach pewnie łączy się z wiarą, ale może pomińmy temat, czy jest czy może nie coś po śmierci, ale jest czasami taki moment w moim życiu, jak skupiam się, ale tak dogłębniej na temat tego, że kiedyś faktycznie mnie nie będzie, że to nie jest sen, to jest tu i teraz ! i przeszywa mnie taki ogromny strach, który w pewnym sensie jakby nie mijał a narastał doprowadziłby do obłędu, macie tak czasem ?:( Trochę to straszna perspektywa jakby się tak zastanowić, że kiedyś po prostu może nas nie być. Jak sobie w ogóle to wyobrazić ? Nie to, że będzie miało to koniec, za milion, trzydzieści miliardów lat, ale nigdy się już nie obudzimy... Straszna perspektywa, nawet mimo powiedzmy takiego pocieszenia, że tego nie będziemy w żaden sposób czuli, bo przecież nie wiadomo ile nas nie było kiedy się jeszcze nie urodzilliśmy, ale mnie to przeraża w obecnym momencie świadomości..
Jutro mam pogrzeb babci. Dobiłeś mnie tym tematem, bo od poniedziałku staram się o tym nie myśleć.
Przykro mi.. moja babcia też zmarła nie dawno i dziadek:(
Czasem mam takie rozmyślania przed snem i jak tak człowiek to sobie uświadomi tak porządnie, że kiedyś umrze, to strach jest bardzo dużo. Staram się o tym ogólnie nie myśleć i mam wielką nadzieję, że śmierć to nie koniec. Bardzo małą nadzieję, ale jednak.
Też się często nad tym zastanawiam - jak może wyglądać "życie" po śmierci? Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest to cykl wieczny... nie mający końca. Przecież to musi być cholernie nudne ;)
Hahah mam to samo:D
Zwierzęta mają lepiej słuchajcie, że pod tym względem nie mają świadomości, że umierają... Ja chyba bym wolał żyć w przeświadczeniu wieczności..
No to zaczniecie w wieku starczym.. mówię to wam;)
jason900627
No to zaczniecie w wieku starczym
Wątpię, bo namyślałem się o tym po wsze czasy w wieku młodzieńczym - ok. 20 lat temu.
Bo nie ma człowieka, który się tego nie boi a jeśli Cię nie "ściągnie" z miejsca, to zaczniesz o tym myśleć..
Moja pierwsza myśl po przebudzeniu to "memento mori" Od kilku lat dzień w dzień to sobie powtarzam. Jestem wierzący, nie mam jakichś wielkich obaw co do śmierci. Każdego to czeka, nie ma co się przejmować. Z doświadczenie wiem że przez takie podejście nie przywiązuję się do rzeczy materialnych. Zobaczymy co będzie po drugiej stronie.
Ale ciekawe.. od kiedy w ogóle coś jest, jak to rozumieć, ile nas nie było, zakładając, że coś miało początek, ale co było wcześniej.. to własnie pytania bez odpowiedzi.. równie nie do pojęcia przez nasze umysły..
Może po śmierci się dowiesz.
Poczekaj, pocierpisz w życiu trochę i będziesz miał wyjechane na śmierć. Wyjałowisz się emocjonalnie i będziesz przeć do przodu, do sukcesu. Nie wiem jak inni ale ja tak teraz patrzę na świat.
Cierpienie nic do tego nie ma. Nie będę miał nigdy wyjechane na śmierć, bo zależy mi na życiu. Co ci po "sukcesie" twoim jak nagle pada diagnoza, rak.. zastanów się nad tym.
edit: jakbym na obecnym etapie życia miał się wypowiedzieć co do śmierci, to myślę, że jest nad dane przypadkowo żyć i poczuć wszystkie walory życiowe wszystkim tym co może poczuć człowiek i tyle. Skończy się to w momencie śmierci i będzie to co było wcześniej, przed narodzinami czyli pustka na wieki już wieków i tyle.
[1] - chyba wiem o jakim strachu piszesz. Sam czasem tak mam. Ale wiesz co - to wlasnie daje mi kopa zeby zyc. Nie skupiac sie na tym co mnie czeka za jakis tam czas ale byc TU i TERAZ. Przezywac to co mam. Nie zalowac ze czegos nie sprobowalem. Druga podpora jest moja rodzina. Od kiedy zostalem tata - uzyskalem tez - jak by to opisac - glebsza swiadomosc istnienia jakiego cyklu zycia. Ja jestem sladem po moich rodzicach - moje dziecko jest czescia mnie - i ona tez bedzie miala ( mam taka nadzieje ) dzieci. Wiec jakas czastka mnie przejdzie dalej. I to wielke kolo zwane cyklem zycia jakos sie potoczy. Ten cykl trwa caly czas. Nie wiem jak to brzmi dla kogos innego ale ja znajduje w tym pocieszenie.
Bardzo fajne jest rownierz to ze czasem zrobie cos dzieki czemu czuje ze zyje. Tak doglebnie - i jest to dokladna opozycja w stosunku do tych chwilowych momentow przerazenia o ktorych piszesz.
No to chyba jest dobre podejście, które Ty właśnie masz.. Ujmę to co napisałeś jak ja to rozumiem czyli, nie myślę co będzie po śmierci, bo nie ma na to i tak odpowiedzi a wykorzystuje życie jak najlepiej.. Moim zdaniem jest to właściwe podejście, ale ten strach.. W ogóle zastanawiam się też jak to będzie, na prawdę jak tutaj będzie za 200 lat-300 lat, kurcze no.. Zobaczcie jaki jest postęp techniki, może w czasach koloseum ktoś myślał podobnie jak ja teraz, jak to będzie wyglądało za x lat i proszę.. samochody, komputery, oni nawet grama części tego co jest teraz nie znali a my już tak, więc w takim razie czego teraz my nie znamy w porównani do nich a będzie za x lat dalej ?.. to mnie zajebiście ciekawi.. Albo się pozabijamy wzajemnie albo będziemy podróżować w czasie, tak mi się wydaje, że będzie..
To ja właśnie mam na odwrót. Mimo, że często o tym myślę, to sama myśl jakoś mnie nie przeraża - ot, żyjemy, umieramy. Może to to, że jestem jeszcze "gnojek" ale na razie specjalnie się tym nie martwiłem.
Ja może nie jestem starcem, jakiś wiek mam, ale właśnie myślę, że to przychodzi z wiekiem.. Te myśli..
Mam też to samo odczucie raz na jakiś czas jak się tak zastanowię że mnie nie będzie, okropne to więc staram się nie myśleć :)
Ciekawe to odczucie bo strach strachem, ale czasem jakoś umysł "wejdzie" w to bardziej i wtedy jest to okropne uczucie mega heh
Codziennie
Ludzki mózg nie operuje w takich kategoriach żeby mógł sobie wyobrazić swojego nieistnienia
Ciało jako opakowanie dla kodu.
Umysł kolejna wersja opakowania.
Życie jest celem istnienia.
Śmierci nie ma.
kurwa, po co ja się boję ? rozwiałeś wszystkie moje wątpliwości haha:D
Samej śmierci się nie boję, strach łagodzi walka o życie w łasce uświęcającej. Gdy nachodzą mnie takie mysli, to bardziej obawiam się odejścia żony/dzieci oraz wpływu ewentualnego braku mnie na ich życie.
Może nie codziennie, ale zdarza się.
Bo dziwne jest to, że się rodzisz, nabierasz lat, po prostu chcesz jakoś przeżyć ten żywot i co.. tak po prostu pójść do piachu i być zjedzonym przez robaki?
Miejmy nadzieję, że dalej też coś jest.
Za wszystko odpowiadające za to kim jesteśmy, naszą osobowość, temperament itd. odpowiedzialna jest chemia, budowa naszego ciała i hormony. Miałem na swoich studiach dostatecznie dużo biologii, by wyzbyć się złudzeń że to, kim naprawdę jesteśmy w naszym mniemaniu, kończy faktycznie swój byt wraz z momentem śmierci.
Pozostaje kwestia sporna dotycząca tzw. duszy, ale to już kwestia religii. Jedno jest pewne- nasza osobowość, przeżyte doświadczenia i nasza historia i emocje giną wraz ze śmiercią mózgu. Dlatego między innymi bardzo sceptycznie podchodzę do kwestii wiar jako takich, ale jak ktoś wierzy to lepiej dla niego. Łatwiej jest żyć i mniej czasu się marnuje na przemyślenia takie jak w temacie autora wątku.
Ayano Aishi-- właśnie cały bajer polega na tym, że nikt nie wie czy po śmierci fizycznej mózgu nasza jaźń jest obecna, czy nie, na tym wlaśnie polega wiara że coś po tej śmieci jest.
No miałem nie poruszać wiary, bo tyle ludzi i tyle będzie zdań na jej temat, no ale skoro już.. to moim zdaniem, oczywiście nie wiem tego na pewno, ale wiara jest wymyślona po to aby uciec od tego strachu śmierci. No bo łatwiej jest coś znieść wierząc w coś niż nie prawda ? Dokładnie ta sama metoda myślowa z życia.. idę do dentysty, łatwiej jest powiedzieć będzie mnie wykurwiście bolało, czy lepiej WIERZYĆ, że nie ? Dokładnie ta sama sytuacja, ucieczka od strachu niebytu.. Smutne, ale prawdziwe. Ludzie doszukują się sensu istnienia, nie wiem tylko po co, czy wszystko musi mieć sens ? A może sens tego jest taki, że to wszystko jest bez sensu.. pomyślcie..
Serio troszczycie się tylko o siebie? "ojejku co to będzie jak mnie zjedzą robaki"? NIC nie będzie, bo was nie będzie.
Mnie w myśli o śmierci najbardziej przeraża to, co poczują moi bliscy, bo oni nadal będą czuć, a ja już nie.
Tak, serio.. A czemu nie ? Ja się martwię sobą, bo to ja będę martwy a bliscy ? Muszą sobie radzić i tyle. To jest wpisane w śmierć, czemu mam się tym przejmować ? Mogę się o nich martwić za życia, ale po, wszystko wtedy jest na "zero", nie ma mnie i tyle.
no to jak cię nie ma, to co się przejmujesz? przecież nawet nie będziesz miał świadomości, że cię nie ma.
Właśnie tym się przejmuje.. Z ludzkiego punktu widzenia. Ciężko sobie wyobrazić, nawet stan braku świadomości w tym momencie kiedy ona jest, że ten stan nigdy się nie zmieni, nigdy.. ciężko sobie uzmysłowić nawet słowo nigdy, bo mózg i tak stara się to rozumieć w pojęciu, początku-końca.. Na prawdę Ciebie to nie martwi, nie przejmujesz się tym na tym etapie kiedy jesteś jeszcze świadomy ?
Może jestem po prostu tak zniszczona tymi metafizycznymi tematami, że naprawdę mnie już nie robi pojęcie początku-końca, jakoś sobie wyobrażam że ten koniec to jest nicość zupełna, i tyle. Żal mi tylko tych bliskich, o których wiem, że będzie im żal mnie, i to oni i tylko oni będą udręczeni.
Czym się tu przejmować? Sam fakt śmierci, jest nieunikniony, więc strach przed samym "faktem" jest śmieszny w mojej opinii. Inną sprawą jest "proces" umierania, który może być w wielu przypadkach bolesny (np rak) - ale martwienie się tym na zapas też ma mało sensu. Jest jeszcze trzeci aspekt śmierci, a mianowicie "co po niej" - i tu mamy co najmniej kilka możliwości: a) po prostu przestajemy istnieć (pozostają po nas atomy, ale świadomości już nie mamy) - więc może to stanowić problem dla tych co pozostali przy życiu i tęsknią za nami, ale dla "nas" to nie ma już najmniejszego znaczenia, bo po prostu nas nie ma, b) reinkarnacja - odradzamy się na świecie w nowym ciele (jako np. żaba) - to czym pozostaniemy zależy od naszych uczynków za życia, więc generalnie jeśli prowadziliśmy dobre życie nie ma się czego obawiać, c) życie po życiu uzależnione od naszych dotychczasowych uczynków (niezależnie czy to niebo/piekło czy jakaś neutralna nibylandia) - generalnie to co w poprzednim punkcie - jeśli prowadziliśmy dobre życie - jest lajcik d) życie po życiu niezależne od dotychczasowych uczynków/przypadkowe - na co i tak nie mamy żadnego wpływu, więc czym tu się stresować. Zamiast tracić czas na zamartwianie się śmiercią, zajmijcie się Życiem i aby przeżyć je niczego nie żałując ...
Ale czemu w reinkarnacji nasza przyszła forma miałaby zależeć od naszego poprzedniego życia. Czyli wierząc w nią przyjmujemy doktryny wschodu. Może to jest na zasadzie losowości.
Reinkarnacja występuje w wielu religiach - głównie w hinduizmie i buddyzmie ale też nawet w niektórych odmianach islamu (część grup sufickich) a do pewnego momentu w historii, elementy mogły być nawet znalezione w chrześcijaństwie (gnostycyzm i neostrianizm). Inną sprawą jest, że większość religii ma elementy wspólne. Reinkarnacja jest w pewnym stopniu losowa, ale generalnie nasz następny byt zależy od indywidualnej karmy i pragnienia naszej duszy. Własną karmę można zmieniać poprzez dobre i złe uczynki, co z kolei przekłada się na wcielenie po śmierci w lepszy/gorszy byt. Krąg reinkarnacji może być przerwany tylko poprzez osiągnięcie oświecenia, które wiąże się z całkowitym oczyszczeniem karmy.
Niewolnik chciał stać się po śmierci wolnym człowiekiem.
Pracował zatem ochoczo ponad siły. Lizał sandały swemu panu i z wszystkich sił chronił jego interesy.
Umarł i reinkarnował w wolnego wyrobnika, chciał po śmierci odrodzić się panem.
Pracował zatem ochoczo ponad siły. Płacił wszelkie podatki i daniny, miał ciężką rękę dla czeladników, kochał żonę i bijał ją tylko wtedy gdy zasłużyła.
Umarł i reinkarnował w pana, chciał po śmierci odrodzić się kapłanem.
Był srogi dla niewolników, sprawiedliwie karał domowników za zbyt opieszałe okazywanie posłuszeństwa. Usilnie bronił władzy i zabiegał o jej względy.
Umarł i reinkarnował w kapłana....
I tak dalej i tym podobne.
Pytanie brzmi: Gdzie tu dobro?
Dobro/zło jest dosyć subiektywne, zależy od naszej moralności, ale kompas moralny każdego człowieka się trochę różni. Filozofowie i etycy od wieków próbują sformułować uniwersalne znaczenie "dobra", ale to proste nie jest - każdy jest inny. "Dobro" w pojęciu chrześcijaństwa nie jest tym samym co według buddyzmu, a według Sokratesa nie jest tym samym co według Platona czy Arystotelesa itd. To raz. Dwa to to, że podałeś przykład/przypowieść, ale niekoniecznie musi być on trafny - o ile wiem (nie jestem specjalistą w temacie, ani nie leży to jakoś szczególnie w kwestii moich zainteresowań) reinkarnacja jest do pewnego stopnia losowa - więc to, że człowiek chciał być kapłanem w przyszłym wcieleniu, zachowywał się jak jego zdaniem powinien zachowywać się kapłan itd nie znaczy, że tym kapłanem został - większe prawdopodobieństwo, że został rośliną czy skowronkiem. Dobro jak powiedziałem jest subiektywne i zależy od indywidualnej osoby, poglądów, religii, otoczenia i czasu. 2 tys. lat temu "bicie tylko gdy ktoś zasłużył" było powszechnie uważane za dobre zachowanie, obecnie każda przemoc jest uważana za złą. A to co ludzie uważają za dobro, może być zupełnie czym innym w pojęciu boga - jakimkolwiek bogiem by on nie był.
Jedyne czego żałuję, że nie zobaczę dokąd dojedzie ten nasz wspaniały człowieczy barakowóz, chociaż nie spodziewam się niczego dobrego i raczej będzie to stosunkowo krótka podróż kolejnego wymarłego gatunku. Chciałbym też dożyć lądowania człowieka na Marsie, zapłakał bym sobie wzruszony.
U mnie jest trochę odwrotnie, niż u innych, samego umierania, śmierci w tym znaczeniu (np bólu fizycznego z tym związanego się nie boję), bardziej czego się boję bądź trochę obawiam co może być po tej śmierci np nicość, fakt że nasza jaźń, świadomość zniknie i nic po tym życiu nie będzie, i tu właśnie zaczyna się kwestia naukowego punktu widzenia bądź Boga (wiary) na zasadzie piekła czy nieba
Ja mam z tym problem odkąd stuknęła mi 40stka w zeszłym roku. Mam przeczucie końca i tego że najlepsze to juz było. I w ogóle sporo o tym od tego czasu myślę......i jakby na domiar tego w tym roku ojciec mocno mi sie posypał. Wstępna diagnoza: rak trzustki w przerzutami. Walczymy, ale to plus te moje przemyślenia składają sie na baaaardzo niedobry okres w moim życiu.
No właśnie, bo po 40-stce... Przeanalizuj np.biografie Arnolda Schwarzeneggera i to co robił po 40-stce.
Memento mori i do przodu.
Perspektywa śmierci rzutuje na podejście do życia. Podobnie wiara lub niewiara w życie po śmierci. Ja wierzę, że nikt zaistniały nie przestaje już istnieć, a po śmierci każdego czeka wieczność, pytanie tylko, jaka.
Zrozumiały, bo naturalny/organiczny jest strach przed umieraniem. Instynkt przetrwania. Podobnie strach przed cierpieniem związanym z umieraniem. Zrozumiały może też być lęk przed tym, co po śmierci, jeśli wierzę, że jakość mojego życia przed nią rzutuje na wieczność po, gdy jakość to marna (zdrowe - impuls do poprawy).
Ale czy bałbym się nicości gdybym wierzył, że to mnie czeka? Hm. Nie wiem, trudno mi się postawić w takiej sytuacji. Stąd, gdzie siedzę, strach przed niebytem wydaje się nieuzasadniony. Natomiast uzasadniony byłby dla mnie wówczas strach przed bezsensem istnienia, który to bezsens wynikałby z tego, że istnienie kończy się niebytem.
Tak czasem oglądając tego całego Doktora Who czasem żałuję że nie jestem władcą czasu. Umierasz i dostajesz nowe ciało z inną osobowością ale umysł pozostanie ten sam.
Cokolwiek by się nie działo po śmierci, przecież nie każdemu jeśli mogę tak to nazwać przychodzi zaszczyt istnienia, więc chyba trzeba no i też nie ma wyjścia a cieszyć się tym co jest, co zostało i tyle.. Ale takie rzeczy jak reinkarnacje uważam już za jakieś sekciarskie bzdury:)
Też miałem takie rozważania gdzieś w okolicach piętnastego roku życia. Cóż...
https://www.youtube.com/watch?v=pofHffhzd_Q
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam
Serce choć popękane, chce bić
Nie ma cię i nie było, jest noc
Nie ma mnie i nie było jest dzień
Wódeczka przeczysta ze szwepsem.
Dobra rzecz nawet w wątku o śmierci.
Piję za Wasze dusze nieśmiertelne.