ktoś kupił i już posłuchał? jeśli tak to może podzielić się wrażeniami?
Kupiłem dziś, a od tygodnia koleguję się ze streamem płyty. Bardzo mi się podoba. Brzmi jakby nie było żadnej przerwy. Płytka krótka, ale treściwa - w zasadzie żaden kawałek nie jest wyraźnie słabszy. Jedynie pierwszy i ostatni mogą pozostawiać nieco do życzenia, ale one pełnią funkcję takiego jakby intro i outro, są nastrojowe i melodyjne. Więcej wrażeń i dokładniejsza recenzja jutro na gameplayu :) Minus - nie ma książeczki w pudełku. Wydanie ładne, złota farba jest super, ale chciałbym teksty :/
Szczerze?
"Worst album of the year"
;-)
@fsm
Poważnie Ci się to podoba? o_O Jedyne co mogę powiedzieć pozytywnego o tej płycie, to że faktycznie brzmi jak FNM. Problem w tym, że ten longplej nie ma za grosz klimatu na jaki stać było "Album of the year" i za grosz agresji jaką było (przynajmniej chwilami) słychać na "King for a day / Fool for a lifetime". "Sol Invictus" to płyta zupełnie płytka, bezpłciowa i do kompletnego, szybkiego zapomnienia.
Wystarczy posłuchać Tomahawka z "Oddfellows":
https://www.youtube.com/watch?v=K1hM9uySE5E
...by dość bezproblemowo stwierdzić gdzie jest lepiej, a gdzie gorzej...
Ale jak? Niemożliwe. Widziałem tu i ówdzie opinie, że po co, że nic nowego, że zmuszają się i brzmią sztucznie, ale to utonęło w zalewie recenzji zadowolonych słuchaczy. Do których i ja należę. To się nie może nie podobać choć trochę.
@fsm
Wyedytowałem post [3]
Ha, no ja opinii i recenzji w ogóle nie czytałem. Dla mnie już "Motherfucker" był zapowiedzią tego co może na tym albumie nie zagrać (przecież to taka biedniejsza wersja "We care a lot"). Nie przejąłem się tym, poczekałem na całość i sromotnie się zawiodłem. Świetnym przykładem na to, że Patton nadal potrafi dobierać muzyków, pisać dobre, absurdalnie teksty, a potem wyśpiewywać je w wyśmienitym stylu i akompaniamencie, jest kawałek z Tomahawkiem który zapodałem wyżej...
Kurdę, "South Paw" to genialnie rockowy kawałek, niezła petarda. Natomiast całe "Sol Invictus" nie ma dla mnie nawet połowy pałera jaki ma wspomniany utwór. Pewnie, że nie powinienem oczekiwać, że na nowej płycie będą trzy "Midlife Crisisy", dwa "Digging The Grave'y", oraz nie wiem... cztery i pół "Caralho Voadorów", ewentualnie pięć "Stripsearchy". Tylko, że na tej płycie nie ma nic, co wpadałoby w ucho nawet po czwartym przesłuchaniu. No na litość boską, FNM to nie Mr Bungle, Fantomas, czy The Melvins, to powinno podobać się właściwie od razu... A, żeby było jasne, ta płyta w żadnym wypadku nie należy do trudnych w jakimkolwiek sensie, nie o to chodzi...
No widzisz, a mnie Tomahawk nigdy tak naprawdę nie oczarował. Oddfellows słuchałem kilka razy, ale w sumie już go nie pamiętam. A do słuchania Sol Invictus przygotowałem się ostatnio słuchając po kolei wszystkiego od The Real Thing po Album of the Year (FNM bez Pattona to nie FNM). I po takiej wycieczce Sol Invictus wpisuje mi się jako spadkobierca AOY właśnie. Z echami poprzednich płyt, z szalonymi zmianami tempa i odpowiednią dawką ciężaru. Z drugiej strony nigdy ortodoksyjnym fanem Pattona nie byłem, FNM poznałem tuż po premierze Albumu, a potem z doskoku poznawałem jego poboczne projekty. Może to wpłynęło na odbiór? Nie wiem, ale zachęcam do zajrzenia do mojej recenzji jutro. Nie chce się wyprzytykać z literek przed napisaniem tekstu.
PS W Cone of Shame zakochałem się po pierwszych filmiku z YT "Live" i kocham wersję studyjną.
Jasne z całą pewności zajrzę i siarczyście skomentuję;-)
Będę pewnie jedynym którego boli dupa z powodu albumu jaki powstał spod tego szyldu:-) Druga i pewnie ostatnia rzecz jaka mi się na "SI" podoba, to ścieżki basu, bo "szalonych zmian tempa i odpowiedniej dawki ciężaru" jakoś tam niedosłyszałem:-)
Aha, kwestię podejścia też należy wyjaśnić. To nie tak, że oczekiwałem/chciałem porażki - BO TAK! Do Soundgarden ("King Animal"), podchodziłem ostrożnie, z dystansem, bez napinki i mundrych stwierdzeń rodzaju: "że się wyprztykali", "że Cornell to niech lepiej nagrywa z Bieberem" i tak dalej. Tak samo było z "SI", a różnica jest taka, że tam się udało, a tu IMHO niestety nie.
EDIT: "Cone of Shame"? Tak, to nadal FNM, ale czy przez przypadek nie trochę wypłowiałe? Naprawdę powinno mnie to ruszać?
Moim zdaniem mocno przeciętny i niedopracowany. Jest kilka fajnych i dobrych kawałków ale dupy nie urywa. Fajnie, że wrócili po latach i mam nadzieję, że następny album będzie o wiele lepszy
czyli powrót tak udany jak The Endless River?
poczekam jeszcze chwilę, niech się płyta wyżarzy
Strasznie słabe, co zresztą było do przewidzenia.
Nie spodziewałem się niczego innego niż autoplagiatu, ale gdzieś w procesie zrzynania z siebie zgubili jaja. Nudne, nijakie i bezpłciowe.
Nagranie płyty, która trwa 35 minut, a i tak potrafi znudzić, to duża sztuka.
FNM skończyło się na "King for a day..." i niech tak zostanie.
@tygrysek
Nie mam porównania, "The Endless River" nie przesłuchałem, bo Floydów nie lubię .
Przed ewentualnym zakupem proponuję sobie FNM przesłuchać (np. przez jakiś streaming).
Wtedy sam wyrobisz sobie opinię i będziesz wiedział czy kupić, czy nie.