Recenzja płyty Marilyn Manson - The Pale Emperor
Świetne tez są 3 wersje akustyczne, dodane extra w wersji deluxe
Third Day of a Seven Day Binge.
Mephistopheles of Los Angeles
Deep Six
Pozdrawiam
Są solidne, to prawda i na pewno stanowią miły dodatek, ale jakoś mnie nie ujęły specjalnie. Może za mało ich słuchałem, ale oryginały uważam za lepsze.
Fanem Mansona nigdy nie byłem, a i nie myślałem, że kiedykolwiek zostanę. Wygląda jednak na to, że ta płyta może wywrócić mój system wartości, bo podchodząc do niej bez absolutnie żadnych oczekiwań, odszedłem z wielkim bananem na twarzy. Kawał dobrej roboty.
No i super. To jest najlepsza możliwa niespodzianka - dostać coś dobrego w miejscu, gdzie się niczego nie spodziewano (albo spodziewano się plaskacza :P).
Dobra ocena! Popularne media są oszczędne w opiniach, ale bloggerzy sieją zachwyty. Krążek w sumie wymiata, szczególnie jeśli ma się edycję rozszerzoną. Polecam!
http://jeszczenie.pl/marilyn-manson-pale-emperor/
http://zatopionywciszy.blogspot.com/2015/01/marilyn-manson-pale-emperor-recenzja.html
http://najlepszepiosenki.pl/marilyn-manson-pale-emperor-recenzja-video/
http://progresjapozmroku.blogspot.com/2015/01/recenzja-marilyn-manson-pale-emperor.html
Jebać ludzi, którzy hateują ten album!
Nadal nie mogę się oderwać.
Mefistofeles wrócił, w białym garniturze, uzbrojony w gnata z tłumikiem
Zabija cicho, dojrzale, skutecznie.
Wszystko wskazuje na to, że MM rzeczywiście zaliczył porządny skok jakościowy tym albumem. Według mnie trochę tego niezwykłego "czegoś" było na Born Villain (tu jestem w mniejszości), ale The Pale Emperor zgarnia laurki na lewo i prawo. Nic, tylko się cieszyć. I liczyć na przyjazd tego nowego Mansona do Polski.
Fajna płyta, wyjątkowo lekkostrawna, momentami wręcz pop-owa. Ale klimat jest, mocno rozjaśniony, ale czuć że to MM.
Trochę to tak jak "Peepshow" od Siouxsie and the Banshees, nadspodziewanie przebojowe :P
Bez wątpienia najgorsza płyta MM. Ale tak to już jest , że każda jego płyta na początku jest wychwalana a refleksja przychodzi później. To już nie jest MM a jakiś eksperyment do poduszki gdzie prawie wszystkie zwrotki są oparte na jednym podobnym bluesowym motywie i wyciu bez sensu na tle prostackiej perki i melodyjki. Po jednym przesłuchaniu wiemy już wszystko i nie ma do czego wracać. Strasznie uproszczony banał. Blisko stylistycznie do "Eat Me, Drink Me" , ale tam się jeszcze znajdował ten cały dołujący, brud , smród, klimat MM, więcej warstw i schiz. Tutaj już tego nie ma , takie tam knajpiane, nijakie granie z którego nic nie wynika. Z fanami MM ciągle to samo, czekają wiernie na wielki come-back i co płytę wielki szum, że zajebista płytka, szczególnie jak różnoracy pismacy to początkowo poprą. Po krótszym czasie jednak cisza, refleksja i krytyka przedostatniej płytki gdy wyjdzie kolejna, oczywiście znowu określana jako niby kolejny wielki "come back po słabszej poprzedniej". I tak już ciągle od czasów "Goldena". MM się skończył i odcina kupony, to fakt znany od dawna. Max 2/6.
PS : Z takim materiałem płyta stojąca na koncertach już niepotrzebna. Tylko siedzące miejsca i sporo stoisk z żarciem i telebimów z filmami. Taka muzyka tylko nadaje się jako tło do filmów i jedzenia. Jednym uchem wpada , drugim wypada.
Gorąco się nie zgadzam, ale to wszystko pewnie wiesz z tekstu (który nadal popieram, tak samo jak płytę). Jeśli wierzyć internetom, to słabiutkie są jedynie koncerty, które - po świetnym pierwszym show w styczniu - wróciły podobno do dennego poziomu ostatnich dwóch tras.