Najlepsze albumy roku 2013 - najciekawsza lista po tej stronie Wisły
Wszystko fajne poza NINem. IMO Album przynajmniej rozczarowujący co by nie powiedzieć stylowo nietrafiony. Szkoda.
Zgodnie ze swoimi zasadami listy tego typu publikuję za połową grudnia, więc ubiegłeś mnie minimalnie :P Dzisiaj powinienem skończyć.
Niestety nie dałem się przekonać do Hesitation Marks. Nudzi mnie. Wywołuje po prostu napady ziewania i braku zainteresowania, co jest niewybaczalne. Daję mu szansę raz na miesiąc, raz za razem z gorszym rezultatem. Nawet na ...Like Clockwork zawiodłem się mniej (tam przynajmniej podoba mi się więcej niż jeden utwór :P).
Wiem, że ten NIN wśród wielu słuchaczy cieszy się dużo mniejszym uznaniem, niż poprzednie dokonania. A szkoda, bo HM jest na pewno lepsze niż taki The Slip (na którego też kiedyś narzekano, a teraz pomału staje się "dobrym, starym albumem NIN" :P). Co ja poradzę na to, że mi wchodzi? Nie ma petardy (a miała być), jest "jedynie" bardzo dobra robota. Liczę, że kolejna płyta pojawi się szybciej, niż po 5 latach :)
Niestety "regularność" wydawania albumów przez zespoły takie jak NIN jest czymś, co zaczęło strasznie działać mi na nerwy w ostatnich latach. Nie kłócę się z tym, że do zrobienia dobrego materiału potrzeba czasu, a po tylu latach robienia muzyki pod jednym szyldem tym bardziej... ale drażni mnie to i tak. QOTSA to samo, niestety po prostu za długo kazali na siebie czekać, bym teraz był zachwycony. Może to głupie, ale odnoszę właśnie takie wrażenie.
Też ostatnio się zastanawiałem ile to w tym roku w zakresie gitarowym mieliśmy dobrych albumów... i w sumie wyszło ich trochę. Napewno można powiedzieć że w 2013 roku było dużo powrotów tych bardziej lub mniej legendarnych, znaczących zespołów. I to jest fajne. Nie mniej jednak było parę świetnych debiutów.
Na początek z Polski:
Hunter - Imperium - totalne zaskoczenie 2013. Zapowiedzieli płytę jakieś 2m-ce przed wydaniem, mówili że będzie ostrzej i ciężej niż na Królestwie, jednakże wyszło trochę... dziwnie. Przy pierwszych odsłuchach miałem wrażenie jakby pokombinowali dużo przy kompozycjach, niemal jak Lao Che(tylko w wersji metalowej). Płyta zarówno niby brzmieniowo ciężka, a jednocześnie bardzo przystępna, momentami nie Hunterowo. Jestem zadowolony (szczególnie z "Imperium STRACHU"), aczkolwiek spodziewałem się zupełnie czego innego. A tymczasem zrobili tu nawet swojego rodzaju metalową El-Dupę ("Imperium DIABŁA").
Kult - Prosto - poczynając od majestatycznego, niemal monumentalnego utworu tytułowego, przez kapitalny, promujacy film o tym samym tytule Układ Zamknięty, aż do niemal groteskowego tekstem Mój mąż, świetny album. Może nie dorównuje pierwszym płytom i OKSK, ale niewątpliwie jest czego posłuchać.
Waglewski,Fisz,Emade - Matka, Syn, Bóg - Po latach oddzielnych karier w końcu udało im się stworzyć (2 już) album razem. Poważny, spokojny, melancholijny i melodyjny, jest jednak w nich coś, co przyciąga i chce się tego słuchać. Może nie katować, ale raz na jakiś czas jak najbardziej.
Z zagranicznych
Black Sabbath - 13 - nowoczesne brzmienie doom metalu starych wymiataczy, i parę perełek - w tym "blues metal" - czyli Damaged Soul. Absolutnie. Najlepsza płyta Sabbathów od dawna...(od czasów "Heaven And Hell"?) Tu jest wszystko - jest i klimat, i niezapomniany wokal Ozziego, i piękny riffage, są nawet (nadwyraz wyraźne) nawiązania do pierwszych płyt...
QOTSA - ....Like Clockwork - również bardzo fajny, spójny, przyciągajacy uwagę album. Jak do premiery tego krążka znałem ich dyskografię pobieżnie, to teraz, dzięki niemu słucham ich już regularnie i w niemal całości. A "Smooth Sailing" i "I Appear Missing" przebija wszystko. Miód.
Scorpion Child - Scorpion Child - jak wyczytałem w jednej z recenzji - Led Zeppelin 2013roku. Zdecyydowanie najlepszy debiut bardzo fajnego, soczystego hard rockowego grania, polecam bardzo. "Polygon Of Eyes", "Kings Highway", "Liquor" czy "Armies Of Ecstasy".
Zodiac - A Hiding Place - 2 płyta niemców grających hard/blues rocka brzmi bardzo porządnie. Nic nie przeszkadza, słucha się bardzo miło. A "Leave Me Blind" (szczególnie w wersji rozszerzonej, z dodatkową solówką na klawiszach) to majstersztyk.
Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here - Ja jestem z tych dla których Alicja to w dużej mierze był Layne Staley, toteż Black Gives Way To Blue mi średnio podeszło, natomiast pomijając brak wokalu w/w brzmieniowo nowa płyta wypada dobrze. Utwór tytułowy zawiera pokłady Roostera, co jest niemałym krokiem w przód. Chłopaki się postarali, choć to nie to samo co płyty Facelift i Dirt(które uwielbiam).
Po krótce: Dobrze się też słucha nowych Arctic Monkeys, nie pogardzę też nowym Pearl Jamem (choć dziś ich słucham w całości i jednak "Ten" bije na głowę niemal wszystkie inne ich wydawnictwa), Dawidem Bowie czy Samsara Blues Experiment (zasada więcej dobrego, nic nie zmieniając tu się sprawdziła)
Dołożę jeszcze moje rozczarowania muzyczne tego roku
Mniejsze:
Dr Misio - gdy wyszedł, słuchałem go dość dużo, jednak po paru m-cach przerwy jakoś nie chce mi się do niego wracać, podobnie jak
Kazik Na Żywo - Bar La Curva/Plamy Na Słońcu - gdzie riffy Litzy są pomysłowe, jednak całościowo album zupełne nie przyciąga. Słucham z tego albumu jedynie od czasu do czasu "Nikomu Nie Cofam Poparcia", które ma fajny klimat.
Większe:
Depeche Mode - Delta Machine - czekałem na nich nowy album, bardzo ich lubię, z prawie każdego albumu wynajdę wiele świetnych kawałków, jednak na tym albumie najlepsze co stwozryli to singlowe "Heaven" oraz bluesowo-elektroniczne "Slow". Reszta, krótko mówiąc mnie odpycha...
Queensryche - Frequency Unknown/Queensryche - abstrachując już od tego, że z 1zespołu zrobiły się 2, obydwa wydały nowe płyty w tym roku i obydwa są tak samo niesłuchalne jak dla mnie... Frequency Unknown z Geoffem Tate'em jako jedynym członkiem z pierwotnego składu brzmi jak jego solowe płyty(które również mnie nie kupują), reszta chłopaków z nowym wokalistą - Toddem La Torre niby zrobili coś na kształt dawnego Queensryche, lecz to nie to co było w czasach Rage For Order, Operation Mindcrime, Empire czy Promised Land...
Ściana tekstu mi wyszła, ale może ktoś przeczyta :D
Ja przeczytałem :) Odniosę się na szybko do kilku pozycji.
Waglewscy - kupiłem, posłuchałem, bardzo przyjemne, ale nie mam ochoty wracać (póki co). Na dłuższą metę brakuje jakiegoś "przyciągacza", którego znalazłem właśnie w doktorze Misio. Płytę odkryłem z opóźnieniem, ale strasznie mi podeszła i wydaje się po prostu lepsza niż dokonania skądinąd bardzo utalentowanych synów z ojcem (w tym wypadku czekam na Kin Nowak numer 3).
Depeche Mode - znam, lubię, ale tak naprawdę trawię tylko Playing the Angel. Reszta to głównie single. Z tego też powodu za najlepszy na nowej płycie uważam Angel. Reszta miejscami lepsza, miejscami gorsza, ale nie wzięło mnie.
Dla mnie ten rok muzycznie wygrywa Riverside z płytą "Shrine of new generation slaves"- doskonała, świetnie zrealizowana płyta. Powrót Bowiego dobry, ale nie porywający, tak jak i nie porwał mnie QOTSA, ale może poświęciłem im za mało czasu. Zaskoczył mnie [dopiero za 3 podejściem] nowy Jamal- niezbyt wymagająca od słuchacza twórczość, za to najlepszy polski teledysk - "DEFTO". Wielkim zaskoczeniem był dla mnie [do ściągnięcia za darmo] chilloutowy album LUCa - Sleepoholic - mam wydanie specjalne- w poduszcze- lula do snu i uspokaja. Mocno załuchiwałem się też w "Trouble Will Find Me" by The National. W tym roku generalnie króluje u mnie muzyka smutna. Im bardziej depresyjny klimat tym mocniej do mnie trafia. Ale fakt faktem, że muzycznie ten rok dupy nie urywa- jest solidnie, ale brak jakiegoś wyraźnego porywu serc. Trochę szkoda.
W sumie to ja nie wiem czemu jeszcze nie dorzuciłem swoich propozycji z tego roku:
Polska
Waglewski,Fisz,Emade - Matka, Syn, Bóg - Nie będę się rozpisywał, bo już było wspomniane o tej płycie. Bardzo przyjemna, melancholijna i dużo spokojniejsza niż poprzednie wspólne rodzinne granie. Warto posłuchać dla odprężenia.
Lao Che - Koncert w Trójce - Świeżutka płyta sprzed nie całych trzech tygodni. Świetne koncertowe wydawnictwo, znane utwory w nowych aranżacjach, powrót do kilku kawałków z Guseł i energia przez cały koncert. Według mnie po prostu rzeba posłuchać.
Łukasz Rostkowski - Sleepoholic - Kolejny album, który L.U.C stworzył pod nazwiskiem a nie pseudonimem, więc nie ma rymów, co więcej nie ma też tekstu. Na całość składają się spokojne transowe elektroniczne kawałki. Nigdy nie słuchałem takiej muzyki, ale w tym wydaniu na prawdę fajnie się nadaje na odstresowanie i wyciszenie. Na plus zasługuje świetne wydanie kolekcjonerskie, w którym płyta nie jest zapakowana w pudełko tylko w poduszkę :) Co więcej cyfrowa wersja albumu jest w całości do ściągnięcia ze strony autora.
Świat
NIN - Hesitation Marks - o tej płycie zostało już tu napisane wiele. Mi album spodobał się w całości i bardzo często do niego wracam. Przebojowe disco kompozycje jak za czasów Reznora w Exotic Birds ;)
Daft Punk - Random Access Memories - Przebój za przebojem i często wracałem do tego albumu chociaż obecność jego w każdym możliwym miejscu (zarówno na żywo jak i w TV) sprawia, że ostatnio trochę od niego uciekam, ale nie zmienia to faktu, że jest to jedna z najsolidniejszych produkcji tego roku.
BONUS (wygląda na to, że perełka, ale za mało posłuchane, żeby zaliczyć do listy ;):
Poparzeni Kawą Trzy - Wezmę Cię - kolejne wydawnictwo radiowców. Dużo dęciaków przyjemne kompozycje i bardzo wyluzowany klimat. Polecam sprawdzić singiel:
http://www.youtube.com/watch?v=bRircB2hwSU
Didler z Rivii - o właśnie, zapomniałem o Lao Che. Byłem na ich 2koncertach w 2013 (a w styczniu 2014 szykuje się kolejny) i to co odprawiają na koncertach to czysta magia. Dla mnie najlepszy zespół koncertowy w Polsce. Ich aranżacje koncertowe są wielokrotnie lepsze niż studyjne :D Po prostu, coś pięknego, tymbardziej, jeśli znasz w całości ich dyskografię i masz porównanie między wersją stydyjną a koncertową.
Przy okazji:
fsm - fakt, iż Waglewscy nagrali płytę bez ewidentnego przeboju, ale wg mnie nie jest to wadą. Muzyka nie jest tworzona tylko w celach komercyjnych, czyż nie? Poza tym obstawiam że i Panom Waglewskim aż tak bardzo pieniędzy nie brakuje.
I - też wchłaniam Playing The Angel w całości. Ten cieżki, niemal depresyjny (końcówka albumu) klimat <3 i przesterowane gitary w intro "A Pain That I'm Used To". Jednak, tak jak lubię Depeszów bardziej za zniekształcone do granic możliwości gitary i przede wszstkim klimat -> tak nie trafia do mnie specjalnie nowa, bardzo elektroniczna płyta(jak i np. pierwsze płyty)
Teraz sobie uświadomiłem jak dużo czeka mnie zaległości z 2013 :P
Jedyny album z tego roku, który osłuchałem do ''13''.