byłby jeden kraj zajmujący cały świat i jeden język. Policja dbałaby o porządek w kraju. Nie musielibyście się uczyć drugiego języka bo byłby niepotrzebny i gralibyście w japońskie i koreańskie gry rozumiejąc wszystko. Moglibyście wejść na gry-online, które liczyłyby np. 7 miliardów użytkowników. Tłumaczeń do gier nie trzeba byłoby robić, a gdybyś podróżował po świecie to dogadałbyś się z każdym. Nie potrzebowałbyś wizy. Telewizja miałaby ogromną ilość kanałów bo w końcu byłby jeden kraj zajmujący całą Ziemię.
Na takim świecie wolelibyście demokrację czy króla? I jak myślicie, jak by wam się żyło?
Nie. Mimo, że różnice kulturalne się zacierają to jednak ciągle istnieją i występują. A jakby był jeden kraj - i tak byłyby wojny domowe na tle religijnym, klasowym. Ogólnie jeden wielki bajzel. Jestem przeciw. Aha i jak już to zdecydowanie totalitaryzm
Z tego wszystkiego, to jestem za wspolnym jezykiem :)
teraz to masz konflikty np. w Birmie i w Indiach pomimo, że to nie kraje wielkości całej Ziemi. W Chinach też są jakieś konflikty ale drobne i tylko w niektórych miejscach. Ogólnie to w każdym kraju są jakieś konflikty, w meksyku kartele narkotykowe, w Krakowie kibole z maczetami się leją, w innym kraju cyganów przepędzają.
W Syrii łatwiej było o wojnę domową bo innym krajom zależało na tym. Nie powiesz mi, że żaden kraj na świecie nie wysyła kasy lub broni komuś by ten ktoś jakiś konflikt tworzył więc jak widzisz konflikty mogą być wewnętrzne same z siebie lub wspierane z zewnątrz. W przypadku jednego państwa na Ziemi nikt z zewnątrz nie wysyłałby broni komuś i kasy. Jeśli kraj byłby stabilny, władza lub król dbaliby o kraj, każdemu żyłoby się dość dobrze to wyeliminowanie ewentualnych ludzi, którzy chcą przejąć władzę byłoby łatwe przy sprawnej policji. A gdyby to był rok np. 2500 to byłoby więcej możliwości dbania o bezpieczeństwo niż monitoring jak w Londynie. Może taki kraj funkcjonowałby dobrze i nie potrzebowałby broni jądrowej jak dzisiaj by straszyć innych.
Heh ... takie coś nazywa się światowy rząd i do takiego czegoś możliwe że dojdzie w przeciągu 2 lat jeżeli rasa ludzka zaprogramowana medialną propagandą dalej będzie dawać się ogłupiać czy jednak się ogarnie i zrównoważy sytuację.
Jedność Rasy to jedno a różnorodność jej to drugie to po pierwsze a po trzecie to każdy z nas jest Królem więc takie coś jak pojęcie władza przestanie istnieć, niema prawa istnieć w świecie zrównoważonym.
Albo Babilon, kontrolowany w pełni przez satanistów z zaczipowanymi ludźmi albo Niebo na Ziemi.
[7] jestem Królem więc nakazuję ci się zamknąć, hipokryto i sekciarzu. Nie ma to jak twierdzić o swym przewssssspaniałym rozwoju duchowym - a przyznać się do masakr popełnianych na nasssszych przyjaciołach reptilianach.
Odnośnie tematu - to co prawda jestem za brakiem jakiegokolwiek państwa, ale jedno państwowa planeta jest drugą akceptowalną przeze mnie opcją
Oczywiście jedna religia- brak religii, jeden język, jedna kultura.
Ponieważ jestem tez za maksymalną liczbą ludności 1 miliard (Earth First!) - to widziałbym powyższe w formie szybkiej
Na takim świecie wolelibyście demokrację czy króla?
Wolałbym osobliwość/Singularity. W ostateczności technokrację
http://pl.wikipedia.org/wiki/Technologiczna_osobliwo%C5%9B%C4%87
Świat opisany w pierwszym poście byłby dużo mniej zróżnicowany i barwny niż nasz. Wolę tak jak jest teraz.
Nie ma czegoś takiego. Tak po prostu się nie dało, poprzez zmienność organizmów. Może, jakby każdy był taki sam, każdy miał takie same myśli i zachowania...
może.
Ale tak nie jest. Nie da się po prostu, zawsze komuś będzie coś niewygodnego. Jest dobrze, jak jest.
"Jeden kraj na świecie, oczywiście Japonii ani Korei nie wliczamy..." - i Radomia!
Nierealne. Może za kilka tysięcy lat. Może na drodze tzw. ewolucji społecznej wykształci się bardziej homogeniczne społeczeństwo.
Wspólny język? Też nierealne. Wspólny język mogli mieć Francuzi, Włosi, Portugalczycy, Hiszpanie, Katalończycy, Rumuni. I co? Z łaciny wyewoluowały różne języki w ciągu stosunkowo krótkiego czasu.
Szwajcarski dialekt niemieckiego coraz bardziej różni się od standardowego niemieckiego i niedługo nie pozostanie nic innego jak nazwanie go odrębnym językiem.
Z angielskim niektórzy starają się poczynać ostrożnie budując formę common, czyli basic english, simply english, o możliwie największym zasięgu. Ale regionalnie ten język też się będzie prawdopodobnie rozłazić. Z drugiej strony dzisiejszy świat nazywany jest czasami "globalną wioską", przepływ informacji, kultury, obyczajów, bodźców językowych rzeczywiście ma charakter globalny... więc może angielski się utrzyma jako jeden język w ciągu najbliższych kilkuset lat... Może...
Nie chciałbym, bo nie byłoby meczów reprezentacji ani lig i byłoby to smutne. O.
Po pierwsze - nie, z różnych względów.
Po drugie - to jest niemożliwe, z różnych względów. Przede wszystkim ze względów skali świata i liczby ludności, rzutowanej na to, w jakiej skali zachodzą różne procesy, lub do jakiej skali są skuteczne. Chodzi o rozmaite względy - od struktur władzy i zarządzania, przez lokalność geograficzną interesów, po zwykłą psychologię, która sprawia, że człowiek nawiązuje głębszy kontakt ze skrajnie ograniczoną liczbą ludzi.
Np. w pierwszej kwestii automatycznie występuje problem zerwania kontaktu między władzą, a podporządkowanymi jej ludźmi, wyradza się swoista arystokracja, kontrola społeczna coraz bardziej staje się fikcją, przestaje działać demokratyczna pętla zwrotna. Obserwujemy to obecnie nawet w tak niewielkiej strukturze, jak UE (patrz też np. skorumpowane ONZ). Hierarchia ma bardzo ograniczone możliwości rośnięcia w pionie przy zachowaniu własnej kontroli, a jeszcze bardziej jeśli ma istnieć kontrola zewnętrzna władzy. Natomiast bez rośnięcia w pionie nie do pomyślenia jest jakakolwiek koordynacja działań. Ogrom problemów świata wymagałby zresztą również gigantycznego rozrośnięcia w poziomie, do tego stopnia, że po pewnym czasie nastąpiłoby zwykłe zerwanie wiązań (na takiej samej zasadzie, na której coraz częściej buntowały się prowincje coraz bardziej rozciągniętego w przestrzeni Rzymu).
W kwestii drugiej - fikcją jest np. równomierny podział dóbr, próbował już tego komunizm. Tylko naiwni wierzą w to, że po prostu ludzie, którzy się tym zajęli byli źli. Nie. To jest po prostu fizycznie niemożliwe, sprzeczne z naturą działania rzeczywistości, a każda władza, która stawia sobie zadania sprzeczne z naturą, z definicji staje się despotyczna, bo jedynym sposobem walki z rzeczywistością jest przymus. Najpierw w zmaganiu się z realiami, a potem - kiedy mija etap naiwności - w podtrzymywaniu fikcji. Nie istnieje równomierny podział dóbr. Jak różnicy nie będą czynić skrzynki bananów, czy ich świeżość, to różnicę zacznie czynić klimat, krajobraz, gęstość zaludnienia czy tysiące innych jakości. Można by, rzecz jasna, spróbować znieść część tych różnic (niektóre się da). Ale patrz: despotyzm.
Kwestia trzecia - psychologia - jest obecna w tych przykładowych i setkach innych kwestii.
Trafne jest spostrzeżenie twórców science fiction, że żeby w ogóle o tym zacząć mówić, potrzebny byłby interes całej ludzkości i to takiego typu, który właściwie znosi (czyni nieistotnymi) wszelkie obecne na Ziemi konflikty interesów. Musiałoby to być więc jakieś potężne zagrożenie z zewnątrz. Natomiast obawiam się, że i wówczas ludzie widzieliby interes w tym, żeby to ich rozwiązanie problemu, a nie innych grup, było realizowane. Owe emocjonalne zjednoczenia rodem z Armageddonu itp. to bajeczki.
Co do wspólnego języka - lepiej, żeby obok języka ojczystego ludzie powszechnie dobrze znali jęz. międzynarodowy. Więc i to nie - bo jest to wylewanie dziecka z kąpielą. Różnorodność języków jest różnorodnością spojrzeń na rzeczywistość. Ja przynajmniej bardzo dobrze to odczuwałem poznając jęz. angielski i jego odmienne skojarzenia, niż te dostępne w jęz. polskim. Sam język rozwija intelektualnie. Poza tym Ahaswer ma rację w sprawie językowych procesów ewolucyjnych. To mrzonka i głupota.
tylko pod warunkiem jesli Niemcy i Rosjanie zostana unicestwieni... no i Ukraincy. I austriacy za Hitlera. I pepiki bo dziwnie mowia... itd itp.