Moment, w którym pokochaliśmy gry
Moment w którym zapałałem do gier miłością szczerą i żarliwą (choć dużo wcześniej się w nich podkochiwałem m.in. za sprawą Atari 65XE), to moment ukończenia pierwszego Fallouta - to było jak grom z jasnego nieba i do dzisiaj kwitnie to uczucie ;)
Lothers --> powiem Ci szczerze, że przez to, że komputer dostałem zasadniczo późno (2002, wcześniej chodziło się po kolegach), dla mnie najbardziej atrakcyjne był gry akcji i samochodówki. Do gier tego typu po prostu się nie przekonałem i sądzę, że sporo mnie ominęło. Dopiero od kilku (7-8?) lat doceniam strategie i erpegi :)
Do "gier" jako całości może miłością nie pałam, ale japońskie bijatyki... to co innego.
Rok 2007 zmienił moje podejście do grania. Spotkałem się z grupą wieloletnich graczy-zapaleńców, niektórzy grali w gry dłużej niż ja żyję, w tym w kultowe bijatyki takie jak Street Fighter lub The King of Fighters. Trafiłem do tego środowiska jako gówniarz, który dostawał po łbie raz za razem przez lata, ale gdy w końcu włożony w ćwiczenie czas i wysiłek odpłaciły się, gdy w końcu zrównałem poziom, zaczęło się wygrywane, emocje... wtedy faktycznie poczułem, że te gry to moja nieskończenie wielka pasja. Gramy razem do dzisiaj, a ogień rywalizacji pali się bez przerwy. ;)
Są jeszcze inne japońskie twory - visual novelki (gdzie do płaczu po nocach i myślenia o historii i postaciach miesiącami doprowadzał mnie 9 Hours, 9 Persons, 9 Doors lub Ace Attorney Phoenix Wright), techniczne slashery (z setkami godzin w DMC3 lub masą podejść do Ninja Gaidenów na najwyższych poziomach trudności) oraz... Pokemony, czyli najbardziej taktyczna nie-strategiczna gra turowa RPG jaką widziałem. O ile potrafię dobrze bawić się przy grach z całego świata, tak tylko Japończycy wywołują u mnie to nieskończone uczucie zaangażowania w grę.
rog1234 --> no właśnie, i to jest właśnie ten moment :) W ogóle wiele przyjemnych wspomnień samych w sobie też może przerodzić się w "pokochanie gier".