1. Wiadomo nam, że kiedyś w społeczeństwach Europejskich istniał podział władzy i reprezentacji społeczeństwa na ziemską, czasową i immanentną oraz drugą będącą tym co ograniczało pierwszą od totalizacji życia społeczeństwa, przez uwewnątrzświatowienie wszystkich sensów. Wiemy również, że ten schemat w swojej integralności prowadził człowieka do prawdziwego, chrześcijańskiego eschatonu - nie godził się na jego absurdalną immanetyzację. Od czasów Lutra środek ciężkości i skupienia wysiłku intelektualnego przesuwa się na jednostkę, jej pychę i emocję a w epoce oświecenia (zaciemnienia) zstępuje ze środkami, które według ,,oświeconych" zdają się być uzbrojone aby wyposażyć perspektywę materialistycznego monizmu w swoiste treści soteriologiczne. Uwolnione zostały bestialstwa i spustoszenia. którym końca nie widać.
Dziś w takim środowisku egzystuje człowiek. Czasami nawet, w najbardziej radykalnej formie deifikacji samego siebie, która jest konieczna z uwagi na to, że Stwórca jest strącony ze swojego normalnego miejsca dochodzi do sytuacji, w której ujawniają się prawdziwe nihilistyczne pokłady tej wewnątrzświatowej wiary - istota ludzka ciąży do anihilacji samej siebie, aby zaistnieć w ubóstwionym podmiocie zbiorowym. Jako jednak, że taki podmiot to jakaś dziwna forma umiejscowienia nośnika sensu we świecie samym w sobie, wytworzona w takiej a nie innej formie tylko, ze względów kosmetycznych nie ma ona racji bytu.
Jasno stwierdzić możemy, że nasze wysiłki nie powinny być uwarunkowane przez pryzmat ziemski, lecz wieczny i spoza tego świata. Osoba żyje w jasno określonym społeczeństwa, w czasie internalizacji wpajany jest jej taki a nie inny zbiór sensów i przekonań. Nie egzystująca w jakimś ,,stanie naturalnym", w którym była by wyabstrahowania od jakichkolwiek zależności międzyludzkich musi z konieczności uczestniczyć w życiu tej wspólnoty.
Rożnego rodzaju grupy angażują swoje siły aby zdobyć środki dla przetrwania tego etnosu. Można by tutaj powiedzieć, że jako mass totale umieszczam jakoś zbiorowość dążącą do podporządkowania sobie świata, ale nie taki jest mój cel. Nie da się ukryć jednak, że człowiek egzystuje w grupie. Nie istnieją tak naprawdę żadne kryteria, które mówiły by gdzie się ta grupa kończy a gdzie zaczyna. Pomijając fakt, że grupa oznacza ludzi, niektórzy utożsamią tą zbiorowość nie tylko ze wszystkimi ludźmi na świecie, ale umieszczają ją w obrębie samego panteistycznego bytu, dziś fizyklaistycznych fenomenów. Uznajmy więc, na razie, może i dość chimerycznie, że chyba najtrafniej umieścić taką wspólnotę w obrębie państwa, albo świadomości samej siebie (Wiem, że nie ma czegoś takiego panrozum i świadomość zbiorowa).
Nakreślone zostały ramy teoretyczne do rozważenia problemu, jak w takim razie powinna być ziemska reprezentacja i polityka? W dawnych czasach król wyruszał z wyprawą wojenną, dzięki której, jeśli była udana zdobywał splendor i bogactwa. Czy da się w jakiś sposób rozgraniczyć gdzie znajduje się pole działań dla wspólnoty a gdzie czai się jej niechybne ubóstwienie?
2. Mam jeszcze do poruszenia pewne kwestie epistemologiczne. Na czym polega błąd Kartezjusza? Cogito ergo sum - fakt posiadania mniemania wymusza na nas akceptację swojej obecności. Nie jest to jednak, jak wiadomo, właściwa charakterystyka jego metody, tego angelizmu. Akwinata mówi, że Nihil est in intellectu, quod non sit prius in sensu. Jak do się ma do logiki samej? Człowiek przyjmuje założenia - czy sama logika nie jest w jakiś sposób sprężona z doświadczeniem egzystencji?
Wiadomo nam, że prawomocność została dana. Pozycje fideistyczne są silne u protestantów - dlaczego ta postawa jest postrzegana, nie jako słuszna akceptacja świadomości bytów nas przekraczających tylko egotyzm? Zgadzam się, że jest to wręcz metafizyczne egoizm - nie chcę tu nikogo obrazić tylko odnieść się do pewnych bardziej skrajnych stanowisk.
Dzięki za polecenie książki qLa [ gry online level: 127 - Temet nosce ]. Swoją drogą, wiecie może w jakim dziele mogę znaleźć krytykę filozofii pozytywistycznej i/albo ideologii scjentystycznej?
Nie wiem czy to można nazwać krytyką. Powiedziałbym raczej, że jest to przestawienie całego nurtu pozytywizmu. Chodzi mi o książeczkę Kołakowskiego pt. Filozofia pozytywistyczna. Są tam jednak przestawione mniej więcej w równych częściach argumenty za i przeciw.
Zresztą wątek ten przewija się w innych jego pracach dosyć często. Poza tym może warto zajrzeć do źródeł?
Taki Avenarius mógłby - jak mi się zdaje - wiele wnieść.