Moja podróż – recenzja Journey
Rozpocząłem swoją podróż dziś po południu i skończyłem godzinę później.
Ta gra to poezja. Jedno z najprzyjemniejszych przeżyć jakie miałem w świecie gier.
Gra wydaje się oszczędna w formie lecz to tylko złudzenie bo towarzyszy nam tak wiele. Emocje, historia i inni ludzie.
W formie Journey urzekł mnie sposób w jaki podawana jest nam historia. Obraz nad tysiąc słów. Obraz pozwalający na interpretację. Prosta "kreska" i prawie monochromatyczne lokacje niezwykle pomogły mi w skupieniu się na samej podróży.
Trafiłem na - wydawało mi się - jednego towarzysza. I tu moja ogromna przyjemność z gry jeszcze bardziej się pomnożyła. Jedna, jedyna forma komunikacji między nami to jeden symbol połączony z dźwiękiem. Tylko tyle i aż tyle bo nie było to bezładne brzdąkanie - przeżywaliśmy to samo i dźwięki w danym kontekście nabierały znaczenia.
Pomagaliśmy sobie w naszej - wspólnej? podróży. Czy była wspólna? I tak i nie. Pomoc jaką służyłem towarzyszowi kiedy po ataku stracił swój szal - pokazując mu runę była przecież niczym. Towarzysz z kolei pokazał mi drogę kiedy błądziliśmy po lodowym labiryncie. Ale w końcu to sami brnęliśmy do przodu. Sami też ją zakończyliśmy.
Genialne.